0
W 4 strony świata 3 sierpnia 2015 04:08
Relację przygotował fan page "W cztery strony świata"

www.facebook.com/wczterystronyswiata
http://wczterystrswiata.blogspot.com/

Dlaczego Malta? Szczerze mówiąc przez przypadek. Wszystko zaczęło się w lutym – 2 miesiące przed wyjazdem – w czasie kiedy studenci są najbardziej kreatywni i robią wszystko by się nie uczyć, czyli podczas sesji. Postanowiłem, że po wszystkich egzaminach polecę gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było, a że na mojej "wyjazdowej" mapie to właśnie tam było puste miejsce, padło na Maltę. Po dwóch tygodniach miałem już bilety :)

Nadszedł długo oczekiwany dzień – 12 kwietnia. Punktualnie o 8.30 rozpoczęła sie nasza 17 godzinna podróż na Maltę, do przebycia 2200 km. Z Polski dolecimy tam węgierskimi liniami Wizzair (Warszawa Chopin, Gdańsk) lub irlandzkim Ryanair'em (Kraków, Wrocław). Wybraliśmy ostatnią, najtańszą opcję - czyli najpierw dotrzeć z Rzeszowa do Wrocławia, a stamatąd polecieć prosto na Maltę. Sam bilet wyniósł nas jedyne 5 zł, jechaliśmy autokarami firmy Neobus :)





Kilka minut po godz. 15 byliśmy już we Wrocławiu. Jako że zostało nam jeszcze kilka godzin do odlotu, postanowiliśmy odwiedzić Stare Miasto i zjeść coś na szybko. Pomimo tego że był dopiero kwiecień, Rynek był pełen turystów, a miasto tętniło życiem – zresztą jest to typowe dla Wrocławia :)



Jako że od Malty dzieliło nas jeszcze prawie 1700 km udaliśmy się na lotnisko. Nawiasem mówiąc stolica Dolnego Śląska ma port lotniczy na europejskim poziomie!





Do Malty lecieliśmy irlandzkimi liniami Ryainair - potocznie zwanymi polskim podniebnym PKS - a bilet kosztował nas 177 zł – cena dość rozsądna ale zdarzają się jeszcze niższe ceny, czasami nawet nie przekraczające 120 zł!



Po krótkiej odprawie czekała nas ostatnia prosta – lecimy! :)





Po niecałych 3 godzinach lotu jesteśmy na Malcie – wyspie którą do tej pory znaliśmy jedynie z mapy. Od razu przywitał nas podmuch ciepłego powietrza oraz palmy. Jako że hotel leżał kilkanaście kilometrów od lotniska musieliśmy się tam jakoś dostać. Postaraliśmy się o to już wcześniej, internetowo zamawiając prywatny bus, który wyniósł nas jedynie 2 funty (www.shuttledirect.com). Myśleliśmy że będzie on czekał gdzieś na parkingu przed terminalem, a ku naszemu zdziwieniu kierowca stał już w środku trzymając tabliczkę z naszym imieniem i nazwiskiem - miłe zaskoczenie :) Oczywiście można było skorzystać z transportu publicznego, niestety najbliższy autobus jechał o 5 rano, jednak tym którzy przylatują wcześniej jak najbardziej taką opcję polecamy.

Okazało się że nie byliśmy sami, w busie większość pasażerów stanowili Polacy którzy przylecieli razem z nami. Po 30 min drogi, chwile przed 2 w nocy, byliśmy przed hotelem.

Z tym hotelem wiąże się dość ciekawa historia. Na stronie www.taniehotele.be znaleźliśmy (za)super ofertę – 8 nocy w 4* obiekcie ze śniadaniami, za jedyne 362 zł! Warto dodać że hotel przed przeceną kosztował ponad 2200 zł. Zastanawialiśmy się czy to jest możliwe, okazało się że tak! Chociaż nie ukrywam że w drodze do Cirkewwy, gdzie się znajdował, zastanawialiśmy się czy nie będziemy musieli spać pod gołym niebem. Na szczęście nie było żadnego problemu z zameldowaniem, po chwili otrzymaliśmy klucze, który jak się okazało był w bardzo dobrym stanie – można powiedzieć że w pełni zasługiwał na 4 gwiazdki. Jako że godzina była dość późna od razu postanowiliśmy pójść spać, następny dzień mieliśmy już cały zaplanowany a Malta czekać nie będzie! :)



Rano obudziło nas słońce, prawdziwe maltańskie słońce. Chwila na ogarnięcie się i jesteśmy już na śniadaniu, na które naprawdę nie można było narzekać – szwedzki stół na którym każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Po 15 minutach byliśmy już gotowi ruszać w trasę. Najpierw jednak postanowiliśmy przejść nad skarpę, zaraz obok naszego hotelu. Widok był niesamowity, skały i błękitna woda – już wtedy wiedzieliśmy że decyzja o przyjeździe na Maltę była w 100% słuszna!



Takich miejsc, jak to wyżej, jest na Malcie cała masa więc nie czekając ani chwili dłużej udaliśmy się na pobliski przystanek autobusowy. Plan na ten dzień nie był bardzo ambitny – mieliśmy na spokojnie zwiedzić północno-zachodnią część wyspy. Od razu przy wyjściu z hotelu natknęliśmy się na pierwszą rzecz, która zaskakuje turystów z Polski (czasami dopiero na miejscu) – ruch lewostronny. Co za tym idzie, czekając na autobus musieliśmy przejść na drugą stronę ulicy, inaczej pojechalibyśmy w całkiem innym kierunku, uważać trzeba też na przejściach dla pieszych.



Po około 5 minutach nadjechał nasz autobus. Uznaliśmy że będzie to najlepszy i najtańszy środek transportu – tygodniowy bilet studencki kosztował jedynie 6,5 euro – czyli jakieś 26 zł, a jeździć po wyspie mogliśmy ile chcieliśmy. Taki bilet można zakupić m.in. u każdego kierowcy. I tu pierwsza uwaga – ilość połączeń na wyspie jest wystarczająca, cena biletu atrakcyjna ale autobusy nie zawsze są punktualne a kierowcy czasami nie zatrzymują się na przystankach, na których powinni. Pomimo wszystko polecamy wszystkim ten sposób poruszania się, choć nie ma co ukrywać, w porównaniu z tradycyjnym samochodem jest bardziej czasochłonny, więc jeśli ktoś wpada na Maltę tylko na 3-4 dni proponujemy jednak „rent a car”. Wypożyczali jest cała masa, zwłaszcza w okolicach lotniska a koszt to ok. 30 euro za dobę, doliczyć musimy do tego jeszcze tankowanie :)



Pierwszym przystankiem była Popeye Village - wioska powstała na potrzeby kręcenia filmu o marynarzu, który po zjedzeniu puszki szpinaku dostawał nadludzkiej mocy, na 100% pamiętacie go z bajek :)



Jej budowa trwała 7 miesięcy, a pracowało przy niej 165 osób. Położona jest w malowniczej zatoczce, z którą domki zbudowane specjalnie na potrzeby tej produkcji doskonale się komponują.
Niestety bilety wstępu są dość drogie: 10,50 euro za osobę dorosłą, a 8,50 euro za dziecko, co przy 4-osobowej rodzinie daje nam już okrągłą sumę. Dlatego też warto zatrzymać się tam jedynie na małe zdjęcia i ruszyć dalej! A żeby to zrobić wcale nie trzeba kupować biletów, wystarczy zaraz obok kasy skręcić w lewo i podejść około 10 metrów - widok - tak jak na zdjęciu poniżej - bezcenny.



Następnym przystankiem miała być Golden Bay – jedna z najpiękniejszych zatok na Malcie. Pomimo tego że dzieliło nas od niej ponad 5 km, postanowiliśmy ten odcinek pokonać pieszo, patrząc na widoki, które po drodze mijaliśmy naprawdę się opłacało! :)



Po około 2 godzinach udało nam się dotrzeć na miejsce. Naszym oczom ukazała się niezwykle popularna wśród turystów, druga pod względem wielkości piaszczysta plaża na Malcie. Woda jest tu niezwykle czysta – zresztą jak na całej Malcie – co więcej, podobno w tym miejscu można oglądać jedne z najpiękniejszych zachodów słońca na wyspie. Ogromnym plusem jest to że praktycznie pod samą plażę podjeżdżają autobusy, więc jest ona nawet w zasięgu tych osób które nie zdecydują się na wypożyczenie samochodu. Na miejscu masa dzieciaków, ogólnie jest ona często wybierana przez rodziny z dziećmi – a ciepła woda i w miarę łagodne zejście temu jeszcze bardziej sprzyja. Jeśli ktoś zgłodnieje szczególnie polecamy restauracje Munchies, która znajduje się zaraz przy zejściu na plażę, gdzie można zjeść bardzo dobrą pizze, a ceny zaczynają się od 6,75 euro – czyli coś w okolicach 28 zł. W okolicach znajduje się też 5* hotel Radisson Blu, który jednak do najtańszych nie należy. Co ciekawe to właśnie w zatoce Golden Bay kręcono zdjęcia do „Troi”, w której zagrał m.in. Brad Pitt :)





Po krótkim odpoczynku ruszamy na Għajn Tuffieħa Tower, położoną na klifie przy zatoce Golden Bay, jedynie kilkaset metrów od plaży. W przeszłości służyła jako wieża obserwacyjna, ostrzegając m.in. przed piratami. Co więcej w okolicy było ich kilka. Budowane były w takiej odległości by każda była w zasięgu wzroku sąsiedniej. Għajn Tuffieħa Tower zbudowana została w 1637 roku i osiągała 11 metrów wysokości. Bardziej od jej wartości historycznej, dziś turyści doceniają przepiękną panoramę która rozciąga się z tego miejsca nie tylko na Golden Bay ale także na sąsiadującą zatokę Ghajn Tuffieha (zwaną też Riviera Bay). Znajduje się tam plaża, na którą można zejść z pobliskiego parkingu schodami liczącymi 200 stopni.





Dzień powoli dobiegał końca, dlatego też zaczęliśmy się kierować w stronę przystanku autobusowego, wcześniej jednak na szybko wzięliśmy pizze na wynos - o której wcześniej wspominaliśmy - by zjeść ją z pięknym widokiem na morze :)



Po niecałej godzinie dotarliśmy do naszego hotelu, słońce już niestety zaszło ale widok i tak był cudowny. Następnego dnia mieliśmy udać się do stolicy Malty – Valletty – najbardziej wysuniętej na południe stolicy europejskiej, więc od razu udaliśmy się do łóżka wiedząc jak wiele do zobaczenia mamy następnego dnia :)



Drugi dzień na Malcie przywitał nas piękną, słoneczną pogodą, dlatego też nie marnując ani chwili od razu ruszyliśmy w stronę prawie 7 tys. Valletty – stolicy Malty. Droga trwała ponad godzinę i koło 11 byliśmy już na miejscu. Na pierwszy rzut oka miast wygląda na dużo większe, są to jednak tylko pozory, ponieważ jest ono wielkości polskiego Raszyna. W każdym razie już od samego początku widać że jest ono pełne zabytków. Do Starego Miasta wchodzi się poprzez bramę miejską – zlokalizowaną obok ronda przy Dworcu Autobusowym - za którą ciągnie się reprezentatywna ulica Republiki.



Po obu stronach ulicy Republika napotkać można co rusz zabytki, a idąc nią dojdziemy aż do samego fortu św. Elma. Samo miasto można powiedzieć jest perłą samą w sobie, dlatego już w 1980 roku zostało wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO. Całą Vallettę można przejść pieszo, co najlepiej pokazuje poniższa mapa – warto zwrócić uwagę na jej skalę :)



Już wcześniej wspominaliśmy o tym że na Malcie na każdym kroku widoczne są powiązania z Wielką Brytanią – ruch lewostronny i angielskie gniazdka to najlepszy tego przykład. Jednak w Valletcie zobaczycie jeszcze jeden wspólny element – londyńskie budki telefoniczne. Początkowo trochę dziwią, jednak pomimo wszystko dość dobrze komponują się z całym otoczeniem.



Miejscem które z pewnością musicie odwiedzić będąc w stolicy Malty są Ogrody Barraka – Dolny i Górny. My w szczególności polecamy ten ostatni z którego rozpościera się przepiękny widok na Trzy Miasta – tzw. maltańskie trójmiasto oraz Grand Harbour. Nie dość że można tam schronić się od słońca i spotkać prawdziwą mieszankę maltańskiej roślinności (i nie tylko), to na dodatek można skorzystać z darmowego Internetu na terenie parku. Wstęp jest bezpłatny :)





Uliczki Valletty przecinają się pod kątem prostym, więc trudno się zgubić, a na każdym kroku towarzyszą nam koty, które na wyspie są dosłownie wszędzie. Nie są groźne, czasami trochę nieufne, za to uwielbiają wylegiwać się w cieniu, chroniąc przed słońcem.



Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości czy warto odwiedzić to miasto, polecamy ten widok :)



Powoli wychodząc już z miasta przez przypadek trafiliśmy do miejsca które początkowo wydawało się kościołem, a okazało się zwykłą maltańską … knajpą, a co najlepsze wolną od rzeszy turystów. Znajdowała się tam duża liczba miejscowych, którzy grając w karty i rozmawiając na przeróżne tematy umilali sobie czas. Właśnie w takich miejscach najlepiej czuć klimat Malty, dlatego postanowiliśmy zostać tu dłużej, popijając maltańskie piwko o nazwie Cisk (cena 1,5 euro; 4,2%)



Valletta robi niesamowite wrażenie, niewątpliwie powinien to być główny punkt wycieczki każdego turysty. Za małe pieniądze - nie kupowaliśmy nigdzie biletu wstępu - można zobaczyć dobre kilkaset lat historii wyspy, historii która tworzy się nadal. Wąskie uliczki, gościnni mieszkańcy oraz kościoły za każdym rogiem sprawiają niesamowity klimat. W mieście 320 zabytków – jednym z najbardziej zagęszczonych obszarów zabytkowych świata - każdy znajdzie coś dla siebie!



Po powrocie do hotelu zastała nas niemała niespodzianka – spotkaliśmy liczącą prawie 10 os. grupę z Polski, dokładnie za Gorzowa Wielkopolskiego. Okazało się że w ramach programu Erasmus odbywają oni praktyki w tutejszym hotelu – m.in. w restauracji i recepcji. Świat jest jednak mały :) Ten polski wątek znakomicie pasował nam do następnego dnia – właśnie wtedy mieliśmy spotkać się z aż 3 Polakami, którzy na stałe mieszkają na Malcie - 3 osoby, 3 różne historie. Kolacja, szybki prysznic i czym prędzej do łóżka.


„Polska środa” miała być dniem całkiem innym niż cała reszta. Szacuje się, że na Malcie mieszka około 300-400 Polaków, ale liczba ta z roku na rok coraz bardziej się powiększa. Dużo osób przeprowadza się tu z Anglii i Irlandii. Postanowiliśmy poznać Maltę z punktu widzenia osób, które mają ją na co dzień. Co najlepsze, wcześniej w ogóle ich nie znaliśmy – nie wiedzieliśmy jak nas przyjmą, czy będą otwarci na szczerą rozmowę – łączyły nas jedynie wiadomości na facebooku. Pomimo tego pełni dobrej myśli udaliśmy się do miejscowości Bugibba, która od razu zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Przede wszystkim jest to raj dla młodych – kluby, puby i knajpy są dosłownie na każdym kroku – każdy znajdzie tu coś dla siebie i z tego głównie ta miejscowość słynie. Co ciekawe - kilkanaście lat temu w tym miejscu była jeszcze sama skała, dziś jest to jeden z najbardziej tętniących życiem ośrodków na Malcie – zarówno w dzień jak i w nocy. Najlepszy przykład co mogą zdziałać pieniądze i … turyści :)



Pomimo tego że nie było jeszcze nawet południa, słońce mocno już przygrzewało, postanowiliśmy więc czym prędzej znaleźć naszą pierwszą bohaterkę – Dorotę, która od 4 lat mieszka już na Malcie, prowadząc swoją własną włoską restaurację o nazwie „I cannoli” (www.i-cannoli-com.webs.com).



Dorotę poznaliśmy tak jak większość naszych rodaków mieszkających na Malcie, poprzez facebook’ową grupę „Polacy na Malcie”. Bez wahania zaprosiła nas do siebie – nie mogliśmy odmówić! Dorota na Malcie znalazła się w sumie przez przypadek – początkowo nawet nie wiedziała gdzie ta cała Malta leży. Sprowadził ją tutaj przyjaciel – postanowiła otworzyć swoją własną knajpę, która działa już od 4 lat, co nie było aż tak trudne jak u nas w kraju. Jak sama mówi Polskę od Malty przede wszystkim odróżnia klimat, jest dużo cieplej (domy nie mają tu ogrzewania, szczególnie da się to odczuć zimą kiedy jest wietrznie i pada deszcz), ludzie mają inne nastawienie do życia, nie żyją w tak szybkim tempie jak Polacy. Jest też bezpieczniej – świadczy o tym chociaż to, iż Dorota nigdy nie zamyka samochodu na klucz!

Najbardziej brakuje jej polskiej złotej jesieni i śnieżnej zimy, na Malcie nie ma gór ani lasów, tęskni też za polskim jedzeniem. Pomimo tego bardzo szybko się tu odnalazła. Jak sama mówi - Maltę można albo kochać albo nienawidzić – ona ją pokochała.

Można powiedzieć, że restauracja Doroty jest w pewnym sensie „ostoją polskości” na Malcie, praktycznie zawsze można spotkać tam naszych rodaków, którzy chętnie korzystają z polskiej obsługi, przy okazji zawsze można dowiedzieć się też więcej na temat samej wyspy. My akurat spotkaliśmy grupę z Tarnowa, która właśnie w tym miejscu spędzała swój urlop. A i gorąco polecamy jedzenie – pyyycha! :)





Następną osobą z którą mieliśmy się spotkać był Karol – wesoły i energiczny chłopak pochodzący ze Śląska, który na Malcie wylądował pół roku temu. Całe życie podróżował po świecie, szukając dla siebie jakiegoś miejsca - wcześniej mieszkał m.in. w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Hiszpanii. Z Polski wyjechał kiedy miał 16 lat.



On z kolei uważa że mentalność Maltańczyków jest bardzo podobna do Polaków – są bardzo otwarci, ale czasami bywają również zazdrośni. Najbardziej tęskni za polskim Zakopanem, górskimi chatami i tym specyficznym klimatem, przypomnijmy, na Malcie nie ma gór a największy szczyt osiąga 253 m n. p. m. Karol postanowił oprowadzić nas po miejscowości, dzięki czemu dowiedzieliśmy się wielu rzeczy, których nie ma w przewodnikach – np. gdzie jest najbliższe Tesco :)

Prosto z miejscowości Buggiba postanowiliśmy się udać do Michała - gdy tylko usłyszeliśmy o jego pomyśle, wiedzieliśmy, że musimy go odwidzieć. Postanowił on otworzyć na Malcie pierwszy ... polski sklep, dokładnie tak - pierwszy na wyspie. Michał mieszkał wcześniej w Wielkiej Brytanii, gdzie miał dość angielskiej pogody. Razem z żoną stwierdził że chce zmienić miejsce zamieszkania, poszukać czegoś cieplejszego, a jego brat który był tu kilka razy na wakacjach podsunął pomysł Malty.



Początkowo wydawało się to szalone, jednak z dnia na dzień coraz bardziej dojrzewał do tego pomysłu. Postanowił najpierw odwiedzić ten kraj, 9 miesięcy później zamieszkał już tu na stałe. Co więcej, postanowił otworzyć pierwszy polski sklep na wyspie. Na ten pomysł wpadł jeszcze w Wielkiej Brytanii. Wielu znajomych i członków rodziny próbowało odwieść go od tego pomysłu, Michał jednak postawił na swoim. Jak sam mówi - ryzyko jest dość duże, szczególnie jeśli ma się 2 dzieci na utrzymaniu – ale kto nie ryzykuje ten nie ma. Polskie towary docierają na Maltę promem. Początki nie były łatwe – gdy szukał dostawców wszystko szło bez problemu, do momentu gdy mówił gdzie chce je odebrać. Pomimo tego udało się! Według niego Maltańczycy są zadowoleni z tego co mają, nie biegną za pieniędzmi, nie chcą się prześcigać w tym co mają. Obiecał swoim dzieciom, że wybiorą się kiedyś na zimę do Polski by mogły zobaczyć śnieg.



Pomysł z polskim sklepem, choć wydawać by się mogło szalony, może za kilka lat okazać się prawdziwą żyłą złota. Gratulujemy odwagi oraz zapału w ściągnięciu produktów na drugi koniec Europy i mocno trzymamy kciuki! :)

Musimy przyznać że ten dzień naprawdę był niesamowity – poznaliśmy niezwykłych ludzi, którzy przyjęli nas jak własnych członków rodziny. Dorota poczęstowała nas włoskimi specjałami ze swojej włoskiej restauracji, Karol zaprosił na piwo a Michał częstując polskimi produktami sprawił że przez chwilę poczuliśmy się jak w domu. Każdy z nich miał swoją własną historię, inną ale w każdej tkwił ten sam punkt – Malta!



Kolejny dzień miał być jednym z najciekawszych podczas całego pobytu na wyspie. Nasz patron medialny – portal www.maltaigozo.pl ufundował nam voucher na całodniową wycieczkę na pobliską wyspę Gozo oraz Blue Lagoon – punkt 9.00 wyruszyliśmy w nieznane.





Po kilkunastu minutach dopłynęliśmy do odległej o niecałe 6 km od Malty wyspy Gozo, która ma 14 km długości i jedynie 7 km szerokości, zamieszkałej przez około 31 tys. osób.



Pierwszą częścią wycieczki było safari, które polegało na zwiedzaniu wyspy z otwartego jeepa, który zatrzymywał się w najbardziej znanych miejscach Gozo. Jak się później okazało była to bardzo dobra opcja. Po szybkiej przesiadce ruszyliśmy w głąb wyspy :)





Pierwszym przystankiem była Ramla Bay - jedna z najbardziej popularnych zatok na Gozo, słynąca głównie z piaszczystej plaży o nietypowej - czerwonej - barwie piasku. Zaraz obok niej, na skalistych zboczach znajduje się Jaskinia Kalipso - gdzie według miejscowej tradycji miałaby zamieszkiwać kiedyś nimfa Kalipso, u której schronił się Odyseusz.



Następnie udaliśmy się do największej atrakcji turystycznej wyspy Gozo – Lazurowego Okna. Powstało ono w wyniku erozji wapieni.



Warto jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie powyżej. W lewym dolnym rogu można zauważyć miejsce bardzo popularne wśród nurków - to Blue Hole - czyli nic innego jak głęboka na około 50 metrów "dziura". A jakie robi wrażenie, zobaczcie sami :)



W naszym jeepie mieliśmy skład polsko-szewdzko-angielsko-polski. Jechaliśmy m.in. z agentem nieruchomości z środkowej Szwecji - Pan Anders po lewej :)



Z lądu przenosimy się na wodę i płyniemy w kierunku trzeciej wyspy – Comino!



Dopływamy do jednego z najpiękniejszych miejsc na Malcie. Blue Lagoon - cieśnina leżąca w pobliżu wyspy Comino, która z powodu wyjątkowo błękitnej wody i piaszczystego dna, co roku przyciąga miliony turystów. W sezonie ruch w tym miejscu jest tak duży, że powstają wodne "korki", zdarza się że czasami "na raz" chce wpłynąć tu aż 500 łodzi.



Choć temperatura wody na Malcie miała dopiero 17 stopni, nie można było przegapić takiej okazji. Łatwo nie było ale widoki pod wodą w zasięgu kilkunastu metrów wszystko wynagrodziły!



Cała naprzód i wracamy do domu!



Następnego dnia udaliśmy do Mggar na dość niezwykłe wydarzenie - Festiwal Truskawek. Ściąga ono tysiące turystów z całego świata, co więcej jest jednym z największych tego typu festiwali w Europie :)



Tam też udało nam się spotkać z Prezydentem Malty - Panią Marie-Louise Coleiro Preca. Bardzo miła i otwarta osoba ciesząca się w społeczeństwie dość dużym zaufaniem.



Maltańczycy potrafią zrobić z truskawek dosłownie wszystko :)





Łącznie z wódką, winem i … tequilą – pyszną zresztą :)







Malta pomimo tego że jest bardzo katolickim krajem, sporo różni się od Polski - pić piwa na schodach do kościoła u nas pomimo wszystko się nie da :)



Na sam koniec wpadamy jeszcze na chwilę na prawdziwą maltańską imprezę w miejscowości Qawra. Maltańczycy uwielbiają w taki sposób spędzać wolny czas, nie stronią od alkoholu ale też i go nie nadużywają :)



W ostatni dzień postanowiliśmy trochę zwolnić tempo i spędzić ostatnie chwile na plaży położonej jedynie 500 metrów od naszego hotelu, w zatoce Paradise Bay. Niedaleko znajduje się port z którego wypływają pormy na wyspę Gozo.


Zaraz obok plaży znajdują się toalety dla turystów w których papier toaletowy ... można kupić w automacie, za jedyne 20 centów! :)



Nasz pobyt na Malcie powoli dobiegał końca, dlatego też chwilę po godzinie 18 ruszyliśmy w stronę głównego portu lotniczego na wyspie - do którego oczywiście dotarliśmy komunikacją miejską :)



Z racji tego że wybraliśmy najtańszą opcję, droga powrotna była bardziej skomplikowana. Pierwszy etap tj. Malta-Gdańsk pokonaliśmy węgierskimi liniami lotniczymi Wizzair - bilet kosztował jedyne 39,99 euro!







Nie obyło się bez problemów - z dwugodzinnym opóźnieniem wylądowaliśmy w Polsce. Z racji tego że samolot do Warszawy mieliśmy o 6.30, tę noc postanowiliśmy spędzić na lotnisku, gdzie oprócz 2 sprzątaczek i 3 robotników byliśmy zupełnie sami - fajne uczucie :)



Punktualnie o 6.30 wystartowaliśmy z gdańskiego lotniska im. Lecha Wałęsy. Trasę Gdańsk-Rzeszów zdecydowanie zaliczamy do naszych "rekordów cenowych" - kosztowała nas jedynie 10 zł! Mieliśmy na tyle szczęście że trafiliśmy na mega promocję Ryanaira i za bilet zapłaciliśmy jedyne 9 zł! Jak ktoś nie wierzy - dowód poniżej :)





Jako że Ryanair nie ląduje na Okęciu, tylko na oddalonym o prawie 40 km Modlinie, musieliśmy jakoś dotrzeć do centrum, skąd odjeżdżał nasz autobus do Rzeszowa. Na szczęście mieliśmy darmowy voucher na tej trasie, jednak proponujemy Wam rezerwować z wyprzedeniem bilety na stronie www.modlinbus.pl, można wtedy kupić je za jedyne 9 zł :) Co ciekawe trasa do Warszawy trwała dłużej niż nasz lot - po 40 minutach byliśmy pod Pałacem Kultury i Nauki :)



Ostatnią prostą Warszawa -Rzeszów ponownie pokonaliśmy Neobusem. Bilet kosztował nas symboliczną złotówkę. Co ciekawe każdy wchodząc do autokaru otrzymuje zawsze wodę i ciastko. Z tym że sama woda to koszt w okolicach 1.50 zł, jeśli chcielibyśmy kupić ją w normalnym sklepie. Więc nie dość że zapłaciliśmy za to grosze, to dostaliśmy poczęstunek przewyższajacy cenę biletu - dzięki Neobus!







Po 19 godzinach podróży cali i zdrowi dotarliśmy na samo południe Polski - do Rzeszowa. Nikt nie mówił że będzie łatwo - za to miało być tanio i było :)



Podsumowanie:

5 zł - koszt biletu na trasie Rzeszów-Wrocław (Neobus)
1,50 zł - studencki bilet jednorazowy Wrocław Centrum - Lotnisko
177 zł - bilet lotniczy Wrocław - Malta (Ryanair)
2 funty (ok, 10,50 zł) - przejazd lotnisko-hotel (www.shuttledirect.com)
362 zł - hotel Paradise Bay Resort Hotel
6,50 euro (ok. 26 zł) - tygodniowy bilet autobusowy (nielimitowana ilość przejazdów)
39,99 euro (ok. 168 zł) - bilet lotniczy Malta-Gdańsk (Wizzair)
9 zł - bilet lotniczy Gdańsk-Warszawa Modlin (Ryanair)
1 zł - koszt biletu na trasie Warszawa-Rzeszów (Neobus)

Łącznie:760 zł

A gdyby ktoś chciał zobaczyć jak wyglądał nasz pokoj, zapraszamy do linku poniżej :)

https://www.facebook.com/wczterystronyswiata/videos/vb.318227821707226/356306697899338/?type=2&theater

Nasz fan page - www.facebook.com/wczterystronyswiata

Dodaj Komentarz