+2
Olgi_J 26 sierpnia 2015 18:45
Wakacje w pełni, słońce nie daje za wygraną i mocno przygrzewa. Znudzone miastową monotonią, postanowiłyśmy znaleźć alternatywę na spędzenie wakacyjnego weekendu w efektywniejszy sposób, niż kolejny wypad nad jezioro i patrzenie na ludzi, którzy mimo, że nie są nad morzem uprawiają jakże popularny parawaning. Z doświadczenia wiedziałyśmy, że najlepiej poszukać okazji podróżniczych na portalu fly4free.pl i nie zawiodłyśmy się. Informacja o nowej, wakacyjnej linii czerwonego przewoźnika na trasie Warszawa – Berlin była strzałem w dziesiątkę! Bilety z Torunia do stolicy Niemiec kupiłyśmy, każda za 70 zł w dwie strony. Okazja? Oczywiście ktoś powie, że można taniej, nawet za 3 zł, ale biorąc pod uwagę, że my zdecydowałyśmy się na nie niecały tydzień przed podróżą taka kwota była dla nas istnym deal’ em!



31.07 9:50 Dworzec PKS w Toruniu rozpoczęłyśmy podróż. W nieznane? Dla jednej z nas na pewno! Olga była już w Berlinie 2 razy – jednak tym razem zdecydowałyśmy się na zwiedzanie kolebki różnych kultur w ciut alternatywny sposób, oczywiście nie pomijając typowych turystycznych atrakcji, które dla Oli są must see, gdyż nigdy nie była w stolicy Niemiec. Po prawie 7 godzinach podróżowania, rozwiązywania krzyżówek, czytania książek i słuchania muzyki ukazał się przed naszymi oczami niezbyt urzekający dworzec Berlin ZOB. No tak, pierwsze wrażenie nie za dobre, jednak wiedząc jak to jest z dworcami, nie zniechęciłyśmy się. Ruszyłyśmy na poszukiwanie stacji metra, z której udałyśmy się do naszego hotelu. Zakwaterowanie też oczywiście znalazłyśmy w promocyjnej cenie. „Przemierzając” otchłań internetu natknęłyśmy się na amerykański odpowiednik booking.com a tam rewelacja! Pokój twin ze wspólną łazienką był tańszy niż pobyt w hostelu w pokoju 10 osobowym. Decyzja była szybka, dane osobowe, numer karty i pokój był nasz. Po przyjeździe do hotelu okazało się, że czekała nas miła niespodzianka w formie upgrade’u standardu pokoju! W tej samej cenie dostałyśmy większy i z prywatną łazienką. Płaciłyśmy ok. 40 zł za osobę za dobę.



Po odświeżeniu się ruszamy na podbój Berlina. Tego dnia z racji późnej pory i zmęczenia zdecydowałyśmy się odwiedzić Alexanderplatz. Wzięłyśmy metro i po 15 minutach wielka wieża telewizyjna stała przed nami, wśród ogromnej ilości osób. Alexanderplatz tętnił życiem, jak Time Square w Nowym Jorku! Liczne budki z jedzeniem i piwem okupowane były przez ludzi w różnym wieku. Był piątek, można było się spodziewać, że takie miejsce nas nie zawiedzie. Wieczór był dość chłodny, ale nie chciałyśmy wracać do hotelu i myślałyśmy gdzie by się wybrać. Nasz znajomy z Niemiec polecił nam Revaler Strasse z ogromnym wyborem tanich pabów, barów i restauracji. Co najbardziej kojarzy się z Niemcami? Pyszne piwo! Sącząc złoty napój bogów, podziwiałyśmy multikulturowość Berlina. Byłyśmy zachwycone!





Dzień drugi, nie zaczął się tak wcześnie jak planowałyśmy. Jednak o 10 byłyśmy już przy East Side Gallery. Lubimy zdolnych, młodych artystów, którzy swoimi dziełami sprawiają, że szare blokowiska zamieniają się w kolorową wystawę ulicznej sztuki. Tym razem murale podziwiałyśmy na znanym Murze, który runął ku wolności. Kolory przepełniające uliczne malunki zachwyciły nas tak bardzo, że nawet tłum ludzi przy słynnym muralu przedstawiającym Breżniewa całującego się z Honeckerem nie wyprowadził nas z dobrego humoru i nastawienia na dalsze zwiedzanie. Cały Berlin pełen jest przejawów street artu - na szczęście tego w dobrym stylu. Wystarczy zboczyć z głównej ulicy, spojrzeć w górę i nawet na sufitach podziwiać malunki utalentowanych ludzi. Zdarzyło się nam to nie raz. Spacerując wzdłuż East Side Gallery, nie wiadomo kiedy dotarłyśmy do Alexanderplatz. W trakcie naszej wycieczki, był to punkt na mapie, który odwiedzałyśmy mimowolnie każdego dnia. Następnymi atrakcjami były Checkpoint Charlie i Trabi Museum.



















Checkpoint Charlie w okresie zimnej wojny było jednym z najbardziej znanych przejść granicznych między NRD a Berlinem Zachodnim. Kolejka, aby zrobić sobie zdjęcie była na prawdę długa. Za kolejką stała cena 2 euro za osobę za zdjęcie. Trochę szkoda, że stało się to teraz sztampową atrakcją i opłacalnym biznesem... Jednak zdecydowałyśmy się, gdyż w innym wypadku zrobienie dobrego zdjęcia, pośród weekendowego tłumu było nie możliwe. Bez śmiechu i zwariowanych póz nie obyło się. Pamiętajcie żeby rozruszać strażników, wtedy zrobicie dużo więcej zdjęć niż jest to przewidziane ;)







Następnie udałyśmy się do muzeum i to nie byle jakiego! Muzeum Trabanta przywiodło Oli niesamowite wspomnienia z dzieciństwa mimo, że swojego śliwkowego trabanta nie odnalazła wśród tych prezentowanych. Samochody były świetne! Od zwykłego osobowego trabanta po ten w wersji sportowej. Nie omieszkałyśmy nie usiąść w jednym i poczuć się tak jak ludzie w latach 60 jadący na wakacje właśnie starym, dobrym, niemieckim autem.



Dzień uciekał a my nadal nie widziałyśmy tego co zaplanowałyśmy. Dalej, po muzeum, udałyśmy się pod Bramę Brandenburską i Reichstag. Wokół trwały różne remonty i oczywiście towarzyszył nam ogrom turystów takich jak my, więc zrobiłyśmy zdjęcie i udałyśmy się w stronę Reichstagu. Piękny park, ze ścieżkami wiodącymi do siedziby niemieckiego Bundestagu zachęcał ławeczkami i miejscami na trawie w cieniu. Pogoda zachwycała – słońce, ciepło i bezchmurne niebo. Zdecydowałyśmy się na krótki odpoczynek na placu przed Reichstagiem pośród muzyki i młodych ludzi. Lekko już zmęczone zdecydowałyśmy się na podziwianie ulic Berlina z okien autobusu. Był to trafny wybór! Trafiłyśmy pod okazały Berliner Dom, a następnie chłodziłyśmy się siedząc przy ratuszowej fontannie, oglądając poczynania ulicznych artystów.









Na naszej liście był dziś jeszcze Burgermaister – najmodniejsza burgerownia Berlina! Miejsce to jest oblegane przez turystów i miejscowych. Kolejka była bardzo długa, ale głodne i ciekawe prawdziwej berlińskiej bomby smaków doczekałyśmy się swoich burgerów, po godzinnym czekaniu. Ach, co to był za moment dla podniebienia! Chilli Cheeseburger był idealnie pikantny i soczysty. Najlepsze burgery jakie udało nam się kiedykolwiek jeść. Jeść? Pochłonąć! Istna eksplozja smaku! Co ciekawe same pomieszczenie Burgermister’a zlokalizowane jest pod jedną ze stacji berlińskiego U-bahnu w budynku, który służył kiedyś jako publiczne toalety. Teraz, odrestaurowany, jest królestwem Pana Burgera – Maistera Króla Wszystkich Burgerów!



Mówiąc już o toaletach. W Berlinie znajduje się kontrowersyjny pub „Klo” czyli kibel. Znany jest z wystroju istnie łazienkowego. Jedzenie podawane jest w naczyniach w kształcie klozetu, a piwo pije się z kaczek i basenów szpitalnych. Miałyśmy wielką ochotę udać się w to miejsce, lubimy takie nietypowe knajpki. To co nas jednak powstrzymało to ceny. Za średniej jakości 0,5l piwo życzyli sobie tam prawie 9 euro! Cena 3 razy wyższa niż w innych lokalach... Kierując się, jak zwykle, ograniczonym budżetem, dzień zakończyłyśmy piwnymi zakupami w okolicznym Lidlu i currywurst z modnego foodtrucka czyli ciężkostrawną kolacją za 2 euro ;)

Niedziela, niedziela! Na początku typowo spacerowo. Przemierzałyśmy ulice Berlina podziwiając parki, zabytki i piękne budynki. Po krótkim opalaniu pod Berliner Dom spacerowałyśmy po Wyspie Muzeów. Nagle ukazał się przed nami ogromny pchli targ. Istny raj na ziemi dla Łowczyń Okazji Wszelakich. Pamiątki z czasów DDR, dzieła sztuki alternatywnej, tony książek i super tanich płyt winylowych!
Nie lada gratka! :)









W planach miałyśmy jeszcze ogromne karaoke w jednym z berlińskich parków. Mauer Park okazał się miejscem, w którym gdzie się nie spojrzało muzycy byli otoczeni tłumem ludzi. Tu reagge i rock, a parę metrów dalej ktoś śpiewał pop i r&b. Dzieci biegały i śmiały się w głos, dorośli grillowali, tańczyli, śpiewali, cudownie spędzając słoneczne, niedzielne popołudnie. Prowizoryczny „mini” amfiteatr znajdował się w centrum parku. Na środku betonowa scena, a tam różowy parasol zakrywał mobilną stację akustyka. Przed nim mały laptop i dwa głośniki. Na betonowych siedzeniach amfiteatru tysiące ludzi, a pośrodku sceny wodzirej i odważny ochotnik śpiewający hity. Cudowna atmosfera wszyscy śpiewali i podziwiali odwagę ludzi decydujących się wyjść i zaśpiewać pośród tłumów. Bawiłyśmy się niesamowicie dobrze i bardzo żałujemy, że nie dotarłyśmy na miejsce wcześniej. Każdemu kto zwiedza Berlin weekendowo i lubi takie inicjatywy serdecznie polecamy to miejsce! Dzień i cały pobyt w stolicy tętniącej życiem zakończyłyśmy właśnie w Mauer Park. Zdecydowanie była to wisienka na torcie!



Ach! To nie do końca był to ostatni punkt wycieczki! Tuz przed wyjazdem z Berlina zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcie w jednym z Photoautomatów! Pamiątka po DDR! Super sprawa! Vintage zdjęcia tuż po powrocie do domu zawisły na ścianie wśród zdjęć upamiętniających nasze inne podróże.





Berlin polecamy z całego serca! Wybierzcie się tam i zachwyćcie tak jak my!
Na pewno odwiedzimy tę stolicę jeszcze nie raz!!!

Dodaj Komentarz