0
dziabulek 8 września 2015 15:57
Jakoś tak się złożyło ostatnimi czasy, że co wybierzemy kierunek wakacji to MSZ wydaje tam ostrzeżenia dla turystów. Co prawda ich status jest bardzo niski, ale dla bojaźliwych mógłby być wystarczający. Zeszłoroczna Tajlandia przywitała nas stanem wojennym i ostrzeżeniem o ewentualnych zamieszkasz, a tegoroczna Grecja ostrzeżeniem o ew zamieszkasz i kłopotach z dostępem do gotówki. Rzeczy jasna nie z nami te numery:)
Grecja jednym z kierunków należących do must see w Europie, którego jeszcze oboje nie mieliśmy "zaliczonego" i choć nie zwiedzamy dla zaliczania i odhaczania, to warto czasem poszukać i poczytać co takiego trzeba zobaczyć i tym tropem podążać. I tak oto padł pomysł podążenia do Grecji. Plan ostatecznie (modyfikowany w trakcie) wyglądał następująco :
23.08 lot Modlin-Chania (Kreta)
24.08 Balos
25.08 Elafonisi i Rethymnon
26.08 Falasarna
27.08 Chania
28.08 Wąwóz Samaria
29.08 Heraklion
30.08 prom na Santorini, Santorini
31.08 Santorini, lot do Aten
1.08 Ateny
2.08 Ateny, lot do Modlina

Wyjazd tak naprawdę zaczął się dla nas od telefonu z Grecji tydzień wcześniej, sympatyczny Pan po drugiej stronie słuchawki oświadczył, że pomimo faktu, iż na stronie jego wypożyczalni była opcja zwrotu auta w innym miejscu niż miejsce wypożyczenia, to jest to nie możliwe (choć pobranie dodatkowej opłaty na etapie rezerwacji za usługę możliwe już było). Ostatecznie stanęło na naszym, czyli odbiór na lotnisku w Chanii i zwrot w centrum miasta, z czym wiązało się potem spore zamieszanie, ale tym w dalszej części relacji.
Wyjazd zaczął się o drugiej w nocy, dojazdem z Poznania na lotnisko w Modlinie (wylot 7:00, linie Ryanair cena biletu 239 zł/os), auto zostawiliśmy na parkingu Lider, cena za 11 dni 54 zł.
Sam lot bez żadnych zakłóceń, samolot wypełniony prawie w 100%, standardowe loterie, brawa po lądowaniu i cała otoczka charakterystyczna dla lotów Ryanair-em.
Po wylądowaniu na lotnisku pierwszy zaskoczenie, bo Chania raczej lotniska nie przypomina. Daleko mu do tego co jest znane choćby z naszych lotnisk, nie mówiąc już o standardach światowych. Po wyjściu z lotniska tłoczą się osoby z kartkami z imieniem i nazwiskiem, na nas też powinien ktoś czekać... ale jak to w Grecji bywa rzecz jasna nie czeka. Ostatecznie po kilku telefonach, oczekiwaniu na tajemniczego busa, odbiera nas ktoś i zawozi na parking. Tam po kolejnych telefonach otrzymujemy nasze auto, podchodząc do tematu z dystansem, w końcu to wakacje, a my jesteśmy w kraju, który na skutek swojego luźnego podchodzenia do wielu tematów sam wpędził się w spory kryzys.
Autko małe, acz zgrabne , czyste i zadbane
Image
pierwszy dzień przeznaczyliśmy na transfer co Kissamos z którego uczyniliśmy bazę wypadową, i rekonesans okolicy. Sama miejscowość Kissamos to nic ciekawego, dość chaotycznie, brudno, bez klimatu z brzydkimi plażami, jedyny jej atut to relatywnie dobre położenie blisko Balos. Od tego też miejsca postanowiliśmy rozpocząć nasze zwiedzanie Krety. Najpierw sławetna droga na "szczyt" (na wjeździe pobierają opłatę 1E/os)
Image
Image
Image

sama droga nie jest trudna do pokonania dla doświadczonego kierowcy, do tego w najbardziej stromym miejscu wyłożona jest płytami, a na zakrętach zabezpieczona barierkami.
Image
Image
a wrażenia z jazdy są bardzo pozytywne, do tego przepiękne widoki. Jako, że wyruszyliśmy rano ok 9 udało nam się zaparkować na samym szczycie, na parkingu. Później zjeżdżając sznur aut parkujących wzdłuż drogi ciągnął się przez kilka kilometrów, także aby wyjazd rano, albo popołudniu i jazda do samego końca na parking, na który zwalniają się miejsca.
Samo dojście do laguny to jakieś 20 min marszu w dół, polecam ubrać adidasy, bo w japonkach czy klapach średnio przyjemnie może być mało komfortowo. Drugą opcją dotarcia na lagunę jest prom z portu w Kissamos, ale wg mnie to opcja dużo gorsza, bo najlepsze co jest w Balos to widok na lagunę z samej góry, czego jesteśmy pozbawieni podpływając promem. Kursują na Balos również autobusu, na upartego można też liczyć na stopa.


Image
Image

Sama laguna to płytka woda z jednej strony sięgająca do kostek, oraz otwarte morze z drugiej z błękitną wodą. Niestety najlepsze miejsca do leżenia zajęte są przez płatne leżaki, w pozostałych zostają nam resztki piasku albo kamienie. Do tego gigantyczna liczba ludzi, którzy napływają zarówno od strony parkingu jak i podpływających promów. Sama woda raczej bez bogatego życia, trochę rybek w kolorze piasku. Do tego bary i inna infrastruktura ale w niezbyt dużej ilości, także nie psuje otoczenia. Na Balos spędziliśmy większą część dnia, trochę opalania, trochę pływania jeszcze nikomu na starcie urlopu nie zaszkodziło, także z takiego założenia wyszliśmy :)Kilka słów jeszcze rad praktycznych oraz spostrzeżeń i ruszam dalej z relacją.
Co do samego Kissamos to mieszkaliśmy w fajnym hotelu, każdy pokój ma mała kuchnię, hotel zlokalizowany nad samym morzem z niewielkim basenem. Nazywa się Mandy Suites, sporo w nim Polaków bo Itaka wysyła tam swoich klientów.
Od początku naszego pobytu mogliśmy też spotkać się z luźnym podejściem Greków do wielu tematów, i o tyle o ile swobodny tryb życia południowców jest fajny, o tyle wszechobecny brud i chaos czasem denerwują. Ale najciekawsze jest podejście do podatków. Otóż paragon fiskalny to rzecz niezbyt często widywana, jedynie przy jakiś 30% transakcji. Pozostałe dostajesz kwitek wypisany ręcznie albo w ogóle nic nie otrzymujesz (np hotele czy wypożyczalnia auta). Dodatkowo wiele domów imituje ciągle trwającą budowę, tak aby nie płacić podatków od nieruchomości. Cóż chyba kryzys których ich dotknął niezbyt wielu osobą uzmysłowił jego przyczyny. No i musicie być przygotowani, że do każdego rachunku w knajpie doliczą Wam pieczywo, zamawiasz czy nie zamawiasz pieczywo dostajesz za 1-1,5 E , czasem otrzymujesz też odgórnie wodę, za którą również musisz zapłacić czy pijesz czy może nie masz na nią ochoty.

Kolejny trzeci dzień pobytu, to wycieczka na Elafonisi. Z Kissamos prowadzą tam dwie drogi, obie przez góry co stanowi nie lada atrakcję widokową.
Image
Szczególnie dłuższa trasa wzdłuż wybrzeża, którą wracaliśmy do hotelu. Sama plaża nie urzeka jakoś szczególnie, zastawiona płatnymi leżakami w najatrakcyjniejszych miejscach. W dodatku tego dnia strasznie wiało, przydałby się wtedy nasz polski wynalazek czyli parawaning, bo wiejący piasek dostawał się dosłownie wszędzie, trochę psując wypoczynek. Jedno czego ani Balos ani Elafonisi odebrać nie można to błękit wody. Jest naprawdę przejrzysta i lazurowa, do tego dość ciepła. Idealna do kąpieli.
Image
Image
Image
no i jeszcze polecana przeze mnie droga powrotna wzdłuż wybrzeża, piękna widokowo.
Image
Image
Wieczór postanowiliśmy spędzić w Rethymononie oddalony o ok 100 km od Kissamos. Oba miasta łączy szybka droga, która wg oznaczeń greckich jest autostradą. Co prawda w klasyfikacji polskiej była by maksymalnie drogą szybkiego ruchu na odcinku kilku kilometrów obwodnicy Chanii, bo na pozostałych fragmentach jest szeroką jednopasmówką ze skrzyżowaniami, ale znam początek i koniec autostrady jest, także niech sobie liczą to jako drogą najwyższej kategorii:) w ogóle jazda po greckich drogach to przygoda, bo po pierwsze większość znaków jest zaklejona/zasprejowana przez co bywają nieczytelne
Image
no i styl jazdy. Podwójna ciągła, wysepki, skrzyżowania nic nie stoi na przeszkodzie aby wyprzedzać. Często rozstawione fotoradary chyba są zupełnie nie aktywne bo raczej nikt nic sobie z nich nie robi. Ale o dziwo jest bezpiecznie, może to zasługa szeroki dróg gdzie na trzeciego a nawet na czwartego często auto się zmieści:)
Po dojeździe do Rethmnonu z Kissamos byliśmy w lekkim szoku, bo to tak jakby trafić z Pcimia do Zakopanego. Kissamos to kompletna dziura, w której jest kilka knajp bez klimatu i to wszystko, co innego Rethmnon w którym życie tętni i kipi, mnóstwo klimatycznych uliczek, restauracji kawiarni, sklepów. Ale z drugiej strony, przynajmniej siedząc w Kissamos nie wyda się całej kasy, bo pokus brak:)Do odwiedzenia na Krecie zostały nam dwie plaże. Choć nie są to miejsca wyjątkowe, to chcieliśmy jeszcze trochę się pokąpać i poopalać. Ostatecznie stanęło na wycieczce na plażę Falasarna niedaleko Kissamos. Sama plaża zdaje się w 2012 roku zdobyła tytuł najlepszej plaży w Grecji, cóż chyba mają tam słabą konkurencję. Plaża niezbyt urokliwa, piasek też nie powalał. Jedynie , podobnie jak w innych miejscach na Krecie piękna, lazurowa woda.
Image
Image
Tego dnia dość dobrze poznaliśmy też grecki chaos, który objął nawet google maps . Zmienialiśmy nocleg i przenosiliśmy się do Chanii. Tam też byliśmy umówieni na oddanie auta pod hotele. Jako, że pod nasz "hotel" (piszę w cudzysłowie, bo do standardu hotelowego daleko mu było) nie można było podjechać, ze względu na wieczorną zamianę ulic w deptaki, auto zostawiliśmy na jeden z głównych ulic i na pieszo wybraliśmy się na poszukiwanie hotelu. Szło to dość opornie, mieliśmy tylko nazwę ulicy i jako taką wizję w którym miejscu starego miasta mieści się obiekt. Jego nazwa nikomu nic nie mówiła, nazwa ulicy podobnie. W końcu w jednej z agencji turystycznych, która notabene jak się później okazało mieściła się parę set metrów od celu, wydrukowaliśmy mapkę z google maps wraz z drogą dojścia. Niestety tam gdzie pokierowało nas google również "hotelu" nie było. Ostatecznie po dłuższym czasie poszukiwań udało się obiekt odszukać, po czym właścicielka poinformowała nas, że pokoju dla nas nie ma bo ma "overbooking" , ale oczywiście "don't worry" . My akurat mieliśmy luz, także po kilku jej telefonach ostatecznie pokój się znalazł. Poza sprawnym wi-fi trudno odszukać innego jego zalety, no ale z drugiej strony Grecy nigdy nie słynęli z czystości. Umówiliśmy się także z właścicielką, że w bliżej nieokreślonej godzinie wieczorno/nocnej ktoś odbierze od niej kluczyki do naszego wypożyczonego auta, którego adres podaliśmy w rozmowie telefonicznej z biurem. Ostatecznie ok godziny pierwszej w nocy, po ponad godzinnym poszukiwaniu auta, zapukał do drzwi naszego pokoju, mocno poirytowany Grek z zapytaniem gdzie auto? Jak się okazało szef mu tej , skądinąd widać mało istotnej informacji nie przekazał, a auto stało ponad kilometr od hotelu, także przeszukiwanie wszystkich okolicznych uliczek nie przyniosło skutku. Takim oto chaosem Grecy sami sobie utrudniają życie.
Kolejny dzień spędziliśmy na plażowaniu w Chanii i odkrywaniu uroków miasta. Samo miasto w jego ścisłym, starym centrum urzeka knajpami, wąskimi uliczkami i starym, weneckim portem. Choć czasem również zaskakuje opuszczonymi obiektami w samym centrum. Jeśli chodzi o aspekt plażowy, to nic ciekawego w tej materii miasto nie ma do zaoferowania. Nawet woda już nie tak błękitna jak w innych miejscach Krety.
Zdjęcia z kilku dni pobytu w Chanii.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
ImageKolejny dzień pobytu spędziliśmy na zwiedzaniu Wąwozu Samaria. Obok Balos jest to dla nas drugi must see na Krecie. Choć cała wycieczka, nawet organizowana na własną rękę wychodzi dość drogo, to zdecydowanie warto. (części składowe ceny to autobus Chania-wawóz-prom-Chania to 15,60 E osoba, wstęp 5 E osoba, prom 12 E osoba). Dla niewtajemniczonych. Do wąwozu dostajemy się autobusem skąd po wejściu na teren parku przemierzamy trasę 16,5 km do wioski, trochę odciętej od świata bo jedyny dostęp do niej jest z powietrza (helikopter) lub z wody. Potem wsiadamy na prom i płyniemy do portu, który ma dojazd drogowy, skąd zabiera nas autobus. Co ciekawe Grecy są dość nieufni bo bilety wstępu do parku sprawdzają na wejściu oraz wyjściu z niego, dodatkowo spotkała nas ciekawa sytuacja w czasie powrotu autobusem, ponieważ na wejściu każdy miał sprawdzany bilet przez kierowcę, natomiast w czasie trasy autobus zatrzymał jeden z pracowników firmy transportowej i również sprawdzał wszystkim bilety. Wyglądało to bardziej na kontrolę samego kierowcy, bo pasażer nie ma jak znaleźć się na pokładzie autobusu bez wiedzy kierowcy w tym temacie. Tym bardziej, ze trasa nie posiada żadnych przystanków. Co do samego wąwozu jego trasa jest niezwykle malownicza. Dystans i dane z Garmina na zdjęciu poniżej (w jednym miejscu zegarek zgubił zasięg stąd takie dziwne "zejście" z trasy).
Image
Sam trasa nie jest szczególnie wymagająca i pokonują ją nawet dzieci dla kogoś kto trochę chodził po Tatrach i doszedł dalej niż do Morskiego Oka nie powinna stanowić szczególnego wyzwania. Właściwie jest cały czas idziemy w dół, ruszamy z poziomu 1233 m n.p.m aby dojść do poziomu morza. Wzniesień jest tylko 45 m także, prawie ich nie ma. Po drodze w wielu miejscach można zaopatrzyć się w wodę z górskiego potoku, nie ma natomiast możliwości zakupu jakiegokolwiek jedzenia. Szacowany czas przejścia to ok 6 godzin, i właściwie nie ma się dokąd spieszyć, ponieważ prom i tak odpływa wg rozkładu o 17:30, wcześniejszy jest jakoś po 11, no ale aby być na tą godzinę trzeba by zacząć pokonywać trasę wąwozu właściwie w nocy. Wąwóz w czasie wojny służył jako schronienie partyzantce greckiej, i patrząc na trudność w dostępie terenu wcale się nie dziwię, że wybrali taką lokalizację. Po zakończonej trasie można się schłodzić w morzu(plaża kamienista), co czyni duża część piechurów. Ostatnie 1,5 km między wejście do parku a portem można pokonać busem, za kilka euro. W środku trasy trafiamy na opuszczoną wioskę Samaria (stąd nazwa wąwozu), która zdaje się do lat 60 była zamieszkana.
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

ImageKolejny dzień to jeszcze szybkie zwiedzanie starego miasta w Chanii oraz transfer do Heraklionu (15 E/os), który trwa trochę ponad 2 godziny. W Heraklionie wybraliśmy hotel bliski portu, tak aby rano po śniadaniu od razu udać się na prom. Hotel okazał się świetnie zlokalizowany, a z balkonu mieliśmy widok na port oraz startujące samoloty. Lepszej rozrywki niż operacje wchodzenia do portu wielkich wycieczkowców nie można było sobie w tym miejscu wymyślić.
Image

Image

Image

O 9:30 mieliśmy prom na Santorini. Niestety jak wszystko co związane z tą wyspą i prom był bardzo drogi. Od osoby w jedną stronę 56E, także całkiem spora kwota. Innego sposobu dostania się z Krety nie ma, owszem można by lecieć do Aten i potem wracać na Santorini, ale to ani oszczędne ani szybkie. Są duże statki dopływające do Santorini (podobno) ale niestety nie udało nam się ich zlokalizować w podanym terminie w internecie. Także pozostał całkiem wygodny statek, oznaczony dumną nazwą speed boat
Image

Cała podróż jest komfortowa, wygodne i duże fotele, bar w którym można kupić napoje i jedzenie, dość czysto, tego dnia nie bujało. Jednym słowem 2 godziny komfortowej podróży. W porcie na Santorini miał czekać na nas właściciel naszego pensjonatu, który gwarantował darmowy transfer z portu do miejsca noclegowego. Nauczeni doświadczeniem z odbioru auta na lotnisku w Chanii, wcale nie byliśmy tacy pewni jego obecności. Ale o dziwo pojawił się i bez problemu go znaleźliśmy. Co ciekawe obiekt w którym spaliśmy (Stella Nomikou) w przypadku rezerwacji przez booking dawała bezpłatny transfer przy min dwóch noclegach,a przy rezerwacji przez hotels.com nie precyzowała tego, więc założyliśmy, że odbiorą nas przy jednym noclegu i tak się rzeczywiście stało. Co więcej na koniec pobytu, już o godzinie 19 podrzucili nas również na lotnisko, choć z małymi oporami. Ale liczy się ostateczny efekt:)
Samo Santorini, jakkolwiek urokliwe przeraża cenami. Noclegi na malowniczych zboczach kaldery w Firze czy Oia , tak znanych ze wszystkich pocztówek i zdjęć idą czasem w grube tysiące za jedną noc. My spaliśmy w miejscowości, która stanowi "przedmieścia" Firy czyli Firstefani, oczywiście w samej miejscowości, a nie na zboczu. Wyspa nie jest zbyt duża, można by ją objechać spokojne w jeden dzień. Nasz plan zakładał trochę mniejszy objazd niż całodzienny, który realizowaliśmy przy pomocy quada. Jak się okazało z wypożyczalni prowadzonej przez Greka, którego żoną była Polka, a dzieci całkiem dobrze mówiły po polsku. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Firy, następnie po wypożyczeniu quada udaliśmy się na sławetny zachód słońca do Oia. Niestety na Santorini nie tylko ceny noclegów "szaleją", kosmiczne są również ceny w restauracjach na zboczu. O tyle o ile sałatka grecka generalnie kosztuje w granicach 4,50-6,50 (Ateny lub Kreta) o tyle tam potrafiła kosztować nawet 17 E, powyżej 10 to cena standardowa. I tak ze wszystkim. Także jeśli ktoś w pełni chce wykorzystać uroki Santorini i delektować się pięknem kaldery popijając przy tym sławne białe wino z Santorini musi przygotować grubszy portfel na tą okazję. Zresztą wyspa pełne jest luksusowych sklepów, jubilerów, wycieczek jachtami czy helikopterem oraz ofert ślubnych bardzo popularnych na wyspie. Sama uroczystość ślubu zaczyna się od 800 E , sesja zdjęciowa od 190 E , cena wesela nie jest znana, ale biorąc pod uwagę ceny restauracji musi być nie mała. Nie przynudzając trochę zdjęć z malowniczej Santorini i naszego dwudniowego pobytu na wyspie.
Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

macpak 10 listopada 2015 09:59 Odpowiedz
Zdjęcia się nie ładują :(
macpak 10 listopada 2015 09:59 Odpowiedz
Zdjęcia się nie ładują :(
singielka-1976 10 listopada 2015 10:13 Odpowiedz
Potwierdzam-też nie widzę zdjęć :?: .
janeczek 10 listopada 2015 10:22 Odpowiedz
Nie widać zdjęć
dziabulek 10 listopada 2015 13:17 Odpowiedz
Zbadam temat. Mam nadzieje, że nie będzie trzeba ich przerzucać na inną stronę, teraz były na imageshack
singielka-1976 10 listopada 2015 13:50 Odpowiedz
Przecież zdjęcia tutaj można wrzucać z kompa.
dziabulek 10 listopada 2015 14:31 Odpowiedz
Już widzę, że zdjęcia są. Z kompa można wrzucać 2 mb z tego co kojarzę, a zdjęcia zwykle mają dużo więcej. W każdym razie kryzys został zażegnany, można czytać i przeglądać. Cieszy mnie to, że w ogóle ktoś tutaj zagląda:)
macpak 1 grudnia 2015 12:42 Odpowiedz
U mnie ciągle brak zdjęć :(
macpak 1 grudnia 2015 12:42 Odpowiedz
U mnie ciągle brak zdjęć :(