+4
Carollayna 22 września 2015 12:54
Pomysł zrodził się na forum w dziale „szukam towarzysza podróży”- wśród ludzi chętnych przeżyć, chętnych poczuć piękno Norwegii oraz udowodnienia sobie, że się da „zdobyć” dwa piękne miejsca w weekend.
Po kilku tygodniach internetowych konwersacji, ustalaniu planu, finansów, cztery osoby Mateusz (@Matti87), Dominik (@doominik), Adam (@adam1985) i oczywiście moja skromna osoba, spotkali się na Lotnisku Chopina w Warszawie, by wsiąść do jakże przepięknego samolotu tanich linii lotniczych WizzAir i ruszyć na podbój Trolltungi i Preikestolen.
Plan do wykonania jest dość prosty (zweryfikowany w trakcie przez czas i nasze organizmy):

11.09.2015r. (piątek)
Warszawa – Bergen 8:40 – 11:00 (WizzAir)
wypożyczenie auta - Enterprise
zwiedzanie Bergen
Dojazd na Lofthus Camping

12.09.2015r. (sobota)
Trolltunga
Dojazd na Solvik Hytter Camping

13.09.2015r. (niedziela)
Preikestolen
Oddanie auta
Stavanger – Gdańsk 17:55 - 19:30 (WizzAir)
Gdańsk – Warszawa Modlin 20:20 - 21:15 (Ryanair)

Na końcu podam pełne rozliczenie i linki do najważniejszych informacji.

11.09.2015r. (piątek)
Piątek, piąteczek, piątunio. Czekamy na samolot. Mamy tylko bagaże podręczne (2) – możliwość drugiego podręcznego bagażu przy usłudze WIZZ Priority Boarding aż za 12 zł. Głównie kabanosy, trochę ubrań i śpiwory.
Jak na mój pierwszy lot linią WizzAir jestem pozytywnie zaskoczona – brak kontroli wymiarów bagażu, nic, cisza, a stresik był – co będzie jak nie upcham plecaka w wymiar skrzynki???
Siedzimy w samolocie. Po 1,5h lotu chmury znikają i zaczyna się pojawiać inny krajobraz – ośnieżone szczyty gór wyłaniające się z głębin wód. Okrążamy Bergen i pyk - jesteśmy na lotnisku. Bezchmurne niebo i temperatura 22°C jest niesamowitym zaskoczeniem.
Samochód mamy zarezerwowany w wypożyczalni Enterprise, która nie ma swojego punktu na lotnisku, tylko ok 3 km poza. Na kartce z rezerwacją napis: „bezpłatny autobus do wypożyczalni” pozwolił nam zorientować się o rozkładzie wszystkich lokalnych autobusów oraz niewiedzy tutejszych osób. Na szczęście wielka tablica informacyjna pokazała nam gdzie mamy się udać – po 5 minutach byliśmy w wypożyczalni. I tu zdolności Mateusza zaowocowały hybrydą Toyotą Prius zamiast Golfem, który mieliśmy zarezerwowany.
Czas udać się do Bergen, przecież mamy prawie cały dzień! Z lotniska do Bergen jest ok 30km.
Samochód zostawiamy na płatnym (130 NOK) parkingu w centrum i udajemy się w stronę portu. Malownicze domki, uliczki, jachty, mają swój urok. Chyba każdy z nas ma wizję, że mógłby w którymś domku zamieszkać.

Image

Image

Image

Image

Image

Idziemy na Fløyen, szczyt o wysokości 399 m n.p.m. oraz punkt widokowy - można tam się dostać kolejką 85 NOK w obie strony, bądź pieszo. Droga przyjemna, kilka tras – asfaltowe i ścieżki w lesie – do wyboru, do koloru. Żar leje się z nieba, po godzinie spacerku docieramy na szczyt, gdzie rozpościera się widok na całe miasto. Trochę odpoczynku, trochę zdjęć i wracamy. Musimy zrobić jeszcze skromne zakupy – butelki z wodą 1,5l by były na jutro i pojutrze i czas ruszać na camping. Mamy do przejechania ponad 160 km, po Norweskich drogach czyli ponad 2,5h.

Image

Image

W połowie drogi napotykamy wodospad :)
Image

Na camping dojeżdżamy po 22:00, jest ciemno a ja próbuje szukać Wifi by zaktualizować aplikację z prognozą zorzy polarnej, która ma być dzisiaj w tych okolicach, a rozgwieżdżone niebo przyprawia mnie o dreszcze ekscytacji.

Jesteśmy. Klucz do domku zostawiony w skrzynce na recepcji – jeśli przyjazd na camping jest po 18:00 trzeba koniecznie zadzwonić i o tym poinformować, warto powiedzieć, że jest się z Polski i ma się rezerwację, wtedy ustalanie szczegółów przyjazdu w nocy w języku ojczystym jest o wiele prostsze.

Domek jak domek, najtańszy - 4 łóżka, „kuchenka”, lodówka – cóż więcej potrzeba na jedną noc.
Sanitariaty na zewnątrz. Śpiwory mamy ze sobą, nie trzeba dopłacać za pościel.

Nasz rodak pracujący na campingu daje nam hasło do Wifi oraz informuje, że w domku obok nas mieszkają Czesi, którzy tego dnia byli na Trolltundze, rachunek za pobyt możemy uregulować w gotówce zostawiając ją w domku, bądź po 9:00 kartą w recepcji.

Wifi – zbawienie! Pip! Pip! Zorza jest! Idziemy na drogę by nie było świateł widać, chwilę stoimy jest łuna… ze dwa wystrzały - zdjęcia zrobione. Co nieco było widać, nie dosyt jest… Wracamy, czujemy zmęczenie.

Image

Czesi mieszkają w domku obok naszego, cóż chyba nie trudno zgadnąć jak to się skończyło :) Lucie wraz z trzema kolegami podróżują po Norwegii autem, które chyba do pełna było załadowane napojami %. Tego dnia byli na Trolltundze, zrobili trasę w 7h, mało ludzi, najgorszy do przejścia pierwszy kilometr.
Z dużą dawką pozytywnych informacji, rozmów polsko-czesko-angielskich kładziemy się spać. Trzeba rano wstać.

Image

Image


12.09.2015r. (sobota)
Pobudka, ogarnięcie się, spakowanie do auta i cóż, możemy kartą zapłacić za pobyt :)
Aby dostać się na parking pod szlakiem na Trolltungę mamy ok 35 km. Jedziemy, podekscytowani, gotowi na wspinaczkę, znak pokazuje 8 km do parkingu, dwa zakręty i… pan w żółtej kamizelce karze nam się zatrzymać. Parking pod szlakiem zapełniony, tutaj możemy zostawić auto i iść 6 km do szlaku bądź czekać na busa za 50 NOK by nas zawiózł… Dużego wyboru nie mamy, parkujemy auto i ruszamy stać w kolejce na transport, może za godzinę wsiądziemy… Trochę cała sytuacja nam nie pasuje. W między czasie zrobiło się zamieszanie i parę aut ruszyło na górny parking zabierając ze sobą czekające w kolejce osoby. Nie będziemy gorsi, zróbmy tak samo, może jest miejsce na górnym parkingu. Chłopaki pojechali, wzięli kogoś ze sobą, ja czekam na dole w kolejce na busa – jakby coś nie wypaliło. W między czasie poznaję Polaków, którzy idą na szczyt zrobić sesję zdjęciową ślubną(!). Po 20 minutach Mateusz wraca po mnie, wsiadam do auta razem z poznanymi Polakami, gdy żółta kamizelka pana parkingowego nie pozwala nam ruszyć – „na górze nie ma miejsc, samochód trzeba zostawić tutaj”. Kilka minut bezskutecznego przekonywania, że na górze jest miejsce, kazał nam pozostawić zastaw w ramach tylko podwiezienia osób na górę i wrócenia na owy parking. Na górnym parkingu było chyba tylko jedno miejsce dla nas, które chłopaki dzielnie pilnowali i za które później usłyszeliśmy przeprosiny od osób „parkingowych”. Tak, mogliśmy zostawić samochód bezpośrednio pod wejściem na szlak, co skutkowało uratowaniem wielu duszyczek po powrocie.

11:15 – ruszamy, jest późno. Trudno, liczymy się z tym. 11 km przed nami na „Język Trolla”. 11 km, które mają się nijak to rzeczywistego przejścia, gdyż liczone bez przewyższeń i zakrętów…
„Pierwszy kilometr” najgorszy – kamienne schodki… W głowie multum myśli: Dam radę? Gdzie ja idę? Przecież po to tu przyjechałam. Kondycja zerowa…
Pierwszy znak wyłaniający się zza zakrętu, tak wyczekiwany, daje poczuć, że teraz będzie łatwiej – tylko 10 norweskich kilometrów. 1,5 km po płaskim. Zaczyna wiać. Kolejna górka, kolejne, zejście, kolejne podejście – końca nie widać. Widać tylko ludzi idących w przeciwnym kierunku, tłumy. Jaką oni mają kondycję? O której wyszli? Idziemy dalej. Mijamy znak z „połową” drogi. Już blisko :) Zaczynają się widoki. Idziemy wzdłuż jeziora. Pogoda nie rozpieszcza, chmury, wieje, bardzo wieje.
Coraz więcej ludzi wraca, coraz mniej idzie, chyba za nami już nikt… Norweskich kilometrów za nami już 9 -zostało 2, a dla mnie zaczyna się najgorsza wędrówka – ból z boku kolana. Ani zgiąć przy wejściu, jeszcze gorzej przy zejściu. Nie… za blisko do celu, nie poddam się. Mój plecak już niesie Adam, co nie wiele pomaga przy tej drodze. Powoli, mozolnie docieramy. Radość nie opisana, jesteśmy na Trolltundze! Trochę odpoczynku, kabanosy zjedzone. Polacy od sesji ślubnej dotarli chwilę przed nami, przebierają się w stroje z ceremonii. Czekamy na zrobienie sobie zdjęć, jest ok 30 osób, malutko, w południe czekało się ok 2h, jest 17:00. Przyszła nasza kolej, zdjęć robimy mnóstwo a na nasze podsumowanie dotarcia w to miejsce wychodzi słońce. Widok niesamowity! Jakby tylko dla nas. Kolejne zdjęcia, kolejni Polacy :) Jeszcze trochę siedzimy w tym przepięknym miejscu, praktycznie nikogo już nie ma, cała skała dla nas.
Ruszamy, jest późno - 18:00, wiemy że będziemy schodzić po ciemku – przygotowani jesteśmy. Chłopaki mają cichą nadzieję, że chmury znikną i pojawi się zorza. Niestety dziś nam dane nie było… Idziemy, kolano nie chce współpracować, łzy napływają do oczu, przecież już nie daleko, cóż to za odległość 11 norweskich kilometrów… Po drodze mijamy rozbite namioty oraz kilka osób idących, przed nami widzimy tylko zarys pary z Polski, którzy także wracają. Jest pięknie, cicho i co najważniejsze nie ma ludzi, nie ma tego tłumu, który wcześniej mijaliśmy. Zaczyna się ściemniać. Czas włączyć latarki – jeszcze 4 norweskie kilometry. Pierwsze strome zejście, podążamy za czerwonymi znakami „T” narysowanymi na skałach, kamieniach itp. Mam ochotę odciąć sobie nogę, nurofen nie pomaga.
Na „drugim” kilometrze spotykamy parę z polski, która się zagubiła a widząc nasze latarki poczekali i ruszamy w dół sześcioosobową grupą. Dochodzimy do schodków – „kilometr” w dół, już tak blisko. Schodzimy ostrożnie, powoli, wszyscy zmęczeni, ja dodatkowo opóźniam grupę, gdyż już iść nie mogę przez ból – schodek po schodku.
Jesteśmy na dole przy parkingu, jest przed 24:00 i naszym oczom ukazuje się grupa „ślubna” z Polski, która samochód ma 6 km niżej. Nasz Prius jest 7-osobowy, zabieramy parę ze sobą i kolegę ze „ślubnej” grupy – podwozimy go do parkingu po samochód. Parę wysadzamy przy campingu w Oddzie. Musimy ruszać dalej, rano mamy iść na Preikestolen a przed nami jeszcze 240 km na planowany camping :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jednak czas oraz nasze organizmy wymusiły na nas zmianę planów. Szlak na Trolltungę wg norweskich danych miał ok 22 km, endomondo pokazało 29 km. Gdy wsiada się po 12 godzinach marszu do ciepłego samochodu, oczy zamykają się od razu. Przejechaliśmy ok 40 km by zatrzymać się przy drodze, wyjąć śpiwory, rozłożyć fotele w aucie i wciągu 2 minut usnąć… Jest 00:40.


13.09.2015r. (niedziela)
Na camping nie dotarliśmy z wyżej wymienionych przyczyn, do tego w nocy nie ma przepraw promowych… O 6:30 ruszamy, ok 200 km do przejechania.
Jesteśmy na przeprawie promowej Nesvik-Hjelmeland – promy co 30 minut. Warto się przygotować, jeśli jest mało samochodów bądź ich nie ma, lepiej mieć odpalony silnik i być gotowym, prom podpływa otwiera wjazd, nie ma żadnego ruchu, odpływa – choć widzi jeden samochód, który bezskutecznie próbuje ruszyć. I dzięki temu kolejne 30 minut można poświęcić na regenerację organizmu. Pod Preikestolen docieramy po 10:00, chłodno i pada.
Chłopaki zbierają się na górę, ja zostaję, nogą już nie mogę ruszyć nie mówiąc o przeniesieniu ciężaru na nią. Do tego mało czasu o 14:00 musimy ruszać oddać samochód. Trasa na Preikestolen jest dość krótka ok 4km w jedną stronę. Po 1h 15min dzwonią do mnie, że są na szczycie. Zazdrość zżera mnie od środka, a ból w nodze przypomina dlaczego mnie tam nie ma.

Image

Image

Image

O 14:00 ruszamy oddać samochód na lotnisko w Stavanger, w między czasie przeprawa promowa Lauvvika-Oanes. Zorganizowanie na najwyższym poziomie, chwila moment i jest się już po drugiej stronie. Kolejne kilometry, szybkie posprzątanie samochodu, zatankowanie i oddanie auta na parkingu na lotnisku. Gdzie? Nie duża informacja na parkingu – parking E, poziom 5 – parking dla wszystkich wypożyczalni. Ważne – od wjazdu na parking przez bramkę i pobraniu kwitka jest 15 minut by dotrzeć na poziom 5 i oddać auto, inaczej trzeba zapłacić ok 25 NOK, by zostawić auto.
Udało się. Siedzimy w samolocie. Stavanger żegna nas deszczem, czyżby płakało?
Lądujemy w Gdańsku – 50 minut do kolejnego samolotu. Kuśtykając biegnę za chłopakami i okazuje się, że wyszliśmy z lotniska zamiast pójść wejściem „przesiadki”. Zrobiło się nerwowo. Przepychamy się do kontroli bezpieczeństwa, kolejka niesamowita, ludzie przepuszczają, nie denerwują się… Pan od kontroli twierdzi, że spokojnie zdążymy. Biegiem na górę, do gate’u a tam… cisza i spokój. Wyglądamy jak po maratonie, ludzie dziwnie się patrzą, dodatkowo na naszych biletach widnieje „Priority” (zostaliśmy wylosowani). Wsiadamy do samolotu, jeszcze 40 minut lotu i koniec intensywnego weekendu.


Podsumowanie:
Bilety: 186 zł
11.09. (WizzAir) Warszawa-Bergen - 54 zł + 12 zł (WIZZ Priority Boarding) 8:40 - 11:00
13.09. (WizzAir) Stavanger-Gdańsk - 49 zł + 12 zł (WIZZ Priority Boarding) 17:55 - 19:30
(Ryanair) Gdańsk-Warszawa Modlin - 59 zł - 20:20 - 21:15

Przejechane: 500 km
Samochód: 1065 zł Enterprise
Paliwo: 182 zł
Opłaty za drogi: w samochodzie jest „coś”, co kiedy się jedzie przed drogę płatną nalicza cenę, potem wypożyczalnia wystawia rachunek.
Camping Lofthus – 450 NOK + 40 NOK (prysznice) - 231,25 zł http://www.lofthuscamping.com/
Promy: 29 NOK x 3 os + 70 NOK auto (z kierowcą) – 157 NOK x 2 przeprawy – 314 NOK (148,20 zł) https://www.norled.no/kart-og-rutetider/ferje/rogaland/
Parking Bergen: 130 NOK - 61,40 zł
Parking Trolltunga: 120 NOK - 57,00 zł
Parking Preikestolen: 100 NOK - 47,20 zł

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

booboozb 22 września 2015 19:25 Odpowiedz
Znajomo :) choć jak wiesz na Trolltundze miałem zupełnie inną scenerię.Jak z kolanem?Noi jakie plany na przyszłe wojaże? :)
carollayna 23 września 2015 09:07 Odpowiedz
BooBooZB napisał:Znajomo :) choć jak wiesz na Trolltundze miałem zupełnie inną scenerię.Jak z kolanem?Noi jakie plany na przyszłe wojaże? :)Zupełnie inną - piękną! Zapalenie ścięgna, kuracja w toku, optymistycznie ponad miesiąc bez wysiłku. A plany? Hmm... na ten rok tak odmiennie na ciepło jeszcze Cypr :) Po nowym roku zorza polarna i plan na Grenlandię łodzią :)
martinez0019 8 grudnia 2016 20:54 Odpowiedz
Czy są szansa na darmowe parkingii pod Trolltunga i Preikestolen ?? tzn. parkuję gdzieś dalej i dochodzę pieszą ??
brunoj 8 grudnia 2016 21:18 Odpowiedz
Fajnie pusto mieliście w obu miejscach. Ja byłem we wrześniu w tym roku i miałem wyraźnie więcej ludzi w obu miejscach, ale i też fantastyczna, praktycznie letnia pogoda się trafiła, więc ludzie wylegli w teren. Fajnie również że trafiliście na zorzę.
seppuku 8 grudnia 2016 21:35 Odpowiedz
Jak byłem w maju na "języku" to budowano drogę, tzn serpentyny w tym najbardziej stromym odcinku czyli 1-2 kilometr. Słynne schody i kolejka były demontowane. Parking darmowy, ale ludzi praktycznie zero.
b79 16 grudnia 2016 12:26 Odpowiedz
Pięknie. Muszę tam pojechać. Ale pierwszy na liście Spitsbergen :)
xenus 29 maja 2017 16:49 Odpowiedz
Samochód tylko 1000zł łącznie z opłatą za odstawienie w innym miejscu? Myślę, nad podobną trasą w te wakacje ;)