+5
mariopollo 1 grudnia 2015 00:34
1. Kolejna jesień, kolejna w Azji

Nie będę oryginalny - wybór padł na Hong Kong, Tajlandię, Wietnam i Malezję.
Pierwszego października wylatuję British Airways z Warszawy przez Londyn do Hong Kongu, tam zostaje trzy dni, potem kolejny lot Cathay Pacific do Bangkoku. W Bangkoku tylko jeden nocleg i następnego dnia lot AirAsia do Surat Thani, stamtąd prom na Wyspę Samui i pięć dni relaksu. Powrót do Bangkoku i 10. października lot Air Asią do Hanoi. Na Wietnam przeznaczyłem cztery tygodnie.
7. listopada z Sajgonu wracam do Tajlandii, stamtąd do Malezji i 15. listopada z Kuala Lumpur przez Hongkong i Londyn do Warszawy. Tak w wielkim skrócie wygląda mój plan na 6 tygodni w Azji.
Czy wszystkie plany udało mi się zrealizować będziecie mogli dowiedzieć się z tego bloga

2. W drodze do Hong Kongu

Do Warszawy dostaję się autobusem za 2 PLN, bo kto Cię zawiezie tak tanio jak nie PolskiBus:-)
Dla porównania bilet na autobus miejski, na lotnisko - 4.40 PLN. Wylot do Londynu planowo.
W samolocie poznać Polaków choćby po tym, że piją alkohol z bezcłówki owinięty w reklamówki. Żenada.
Na Heathrow zmiana terminalu i o 22:00 następny lot. Przy bramce naliczyłem 20 rodaków, którzy skorzystali z tej samej promocji co ja i lecieli do Hong Kongu z Warszawy.
Z samego lotu (11,5 godz.) niewiele pamiętam, bo większość czasu przespałem, z przerwą na jedzenie i jakiś film. O 16:45 wylądowałem. Autobus + metro i melduje się w Ashoka Hostel. Łóżko w pokoju 4 osobowym dzielę z dwoma Chińczykami
i Hindusem. Krótki wypad na Aleję Gwiazd (tłoczno jak na Krupówkach - ilość zrobionych tu selfie można śmiało zapisać do księgi rekordów Guinessa ) i o 22:00 powrót na nocleg, co raczej nie było mi dane, bo z czterech osób w pokoju chrapały dwie, plus do tego mój jetlag - nie mogę powiedzieć abym się wyspał. Na sobotę miałem w planach wyjazd na wzgórze Viktorii, bo widoki na całą zatokę są niezapomniane, ale zaczął padać deszcz i do tego było takie zachmurzenie, że raczej nic bym nie zobaczył.






Bruce Lee na Alei Gwiazd










Moje łożko w Ashoka Hostel


Widok na miasto z 13. piętra


Gdyby ktoś szukał pracy


3. Feralna niedziela

W niedzielę wczesna pobudka o 04:50. Na lotnisko przyjeżdżam o 06:30 tylko po to, by dowiedzieć się, że mój lot do Bangkoku nie wyleci planowo o 08:50 tylko o 12:00. Przy odprawie otrzymuję voucher na posiłek - 75 HKD czyli jakieś 36 PLN, co wystarcza mi na zestaw z kurczakiem, frytkami i pepsi. O godz. 10:00 sprawdzam tablicę odlotów - wylot przesunął się na 13:10.
A mogłem dłużej spać...
Ogólnie kilkanaście lotów było opóźnionych lub odwołanych ze względu na tajfun Mujigae.
Miałem tylko nadzieję, że dotrę w niedzielę do Bangkoku. Ostatecznie wylecieliśmy o 13:10. Pasażerów było max 70 na samolot
z 300 miejscami i do tego 11 stewardess. Nie napracowały się za bardzo podczas tego lotu.
Lot trwał niecałe 3 godz., ale takich turbulencji nie miałem dawno. Trzęsło nami konkretnie.
W Bangkoku wylądowałem o 15:00. Nocowałem w Shadow Inn Hostel. Nazwa adekwatna, bo ten hostel rzuca się prawdziwym cieniem na moje dotychczasowe noclegi w Azji. Nie ważne, miało być blisko dworca kolejowego - było, miało być tanio - było.
Nikt inny mi przecież w Bangkoku nie sprzeda pokoju za 150 THB (16 PLN).

4. Wyspa Samui

Przyszedł czas na relaks - 4 dni na wyspie. Jest to dla mnie podróż sentymentalna, bo 16 lat temu właśnie Koh Samui była moją pierwszą, egzotyczną wyspą na której byłem. Tym razem południowo-wschodnia część - Lamai.
Jako że AirAsia nie lata tu bezpośrednio, wykupiłem bilet łączony (120 PLN): przelot samolotem do Surat Thani, transfer z lotniska do portu i prom na wyspę. Wszystko to działa bardzo sprawnie. Wyleciałem z Bangkoku o 07:00, a o 11:30 byłem już na wyspie.
Ale od początku...
Kontynuując hasło "bez wczesnej pobudki, dzień stracony" wstałem o 03:40.
Zostawiłem duży plecak w hostelu, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do podręcznego cały czas myśląc o czym zapomniałem.
Pociągiem o 04:20 wyjechałem na lotnisko Don Muang. Bilet 5 THB (0,60 PLN). Po 40 min. byłem na miejscu. Lot trwał godzinę, potem transfer do portu i o 10:00 wypłynęliśmy na wyspę Samui. Po 1,5 godz. dopływamy, już widzę białe plaże i dochodzi do mnie czego zapomniałem zabrać...kąpielówek.
Zamieszkałem w "The cottage@Samui". Bungalow za dobę kosztuje mnie 30 PLN. Pogoda jest taka jakiej się spodziewałem, nocą pada, w dzień niebo jest zachmurzone, czasem wychodzi słońce. Do zwolenników plażowania nie należę, wystarczy mi, że woda
w morzu jest ciepła.
Stołuję się na pobliskim targu: nóżka z kurczaka - 1,20 PLN, kalmary z grilla - 3 PLN. Tu raczej nie zbankrutuję. W całej Tajlandii obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu: od 14:00 do 17:00 oraz od 24:00 do 11:00. Jakoś sobie z tym radzę:-)
Największą atrakcją plaży Lamai są dwie skały: Hin Yai (babcia) i Hin Ta (dziadek). Nazwy niczego sprośnego nie sugerują, dopóki nie zobaczy się ich na własne oczy:-)


Plaża Lamai


Plaża Lamai


Mój bungalow w Cottage@KoSamui




Zestaw dnia


Hin Yai


Hin Ta


5. Droga do socjalizmu

Do Bangkoku dostałem się sprawdzonym sposobem, czyli: prom + autobus + samolot. Szybki nocleg (pobudka o 03:30) i taxi na lotnisko. Wylot do Hanoi o 06:45. Lot trwał godzinę i 20 minut. Odległość od Tajlandii niby nieduża, za to kulturowo ogromna.
Witam w Socjalistycznej Republice Wietnamu.
Jestem tu już po raz trzeci, ostatnio byłem 8 lat temu i o ile kojarzę kraj podobał mi się bardzo, ale problem był z mieszkańcami, którzy mówiąc łagodnie bardzo mnie irytowali.
Na lotnisku w Hanoi dostaję wizę, na podstawie załatwionej wcześniej promesy. Wszystko trwa może 10 minut. Płacę 45 USD i wiza wklejona do paszportu.
Wychodzę z lotniska - jest ciepło, ale pada. Autobusem do centrum jadę ponad godzinę. Poszukiwanie zarezerwowanego hotelu zajmuje mi dobre pół godziny. W końcu jest, pokój na 4 . piętrze, windy brak. Gość, który daje mi klucz do pokoju informuje mnie, że to on posprzątał mi pokój. Grzecznie dziękuję. Pokój spoko, ale na połowie ściany taki grzyb, ze można by założyć hodowlę. Nocleg ze śniadaniem kosztował 8 USD, no przecież jestem w stolicy. Schodzę do recepcji i gość do mnie zagaduje czy podoba mi się pokój. Jest excellent.
Jestem głodny, idę coś zjeść. Jest to oczywiście pho bo - rosół wołowy z makaronem ryżowym. Narodowa potrawa Wietnamczyków. Jem oczywiście na ulicy siedząc na mikroskopijnym, plastikowym krzesełku. Miało być zwiedzanie Hanoi, ale ze względu na padający deszcz wracam do hotelu. Jestem zmęczony po całym dniu w podróży - idę spać. Jutro rano wyruszam dalej.


Witamy w Socjalistycznej Republice Wietnamu


Mój pokój w Hanoi


Pho Bo


Most Wschodzącego Słońca na Jeziorze Hoan Kiem w Hanoi


Ten sam most nocą


Najlepiej karmią na ulicy


Wieczorem na ulicach Hanoi


6. Tam Coc - Trzy Jaskinie

Wstaje o 07:00, dzień wcześniej dowiedziałem się, że śniadanie jest od 07:30. Mam pociąg o 09:00.
O 07:45 schodzę do recepcji, gdzie mieści się również mały bar. Roleta na drzwiach wejściowych zasunięta, gość (ten, który posprzątał mi pokój) śpi na złożonych krzesłach. Budzi się, ja pytam o śniadanie, on coś burczy i zamyka oczy. No to śniadania dziś nie będzie. Idę do pokoju, biorę plecak i schodzę do wyjścia. I tak biedak musi wstać, by mnie wypuścić.
Do dworca kolejowego mam może 10 minut piechotą.
Podchodzę do kasy, widzę przerażenie w oczach kasjerki. Ale ona jeszcze nie wie, że mam dla niej niespodziankę. Jestem przygotowany - napisałem na kartce po wietnamsku jakich biletów potrzebuje (datę, godzinę, numer pociągu, klasę), podaję jej kartkę, ona czyta i zabiera się do drukowania biletów. Sukces - mam bilety jakie chciałem.
Pierwsza podróż w klasie hard seat (twarde siedzenia czytaj drewniane). To tylko ponad 2 godziny, więc spokojnie dam radę. Oczywiście jestem jedynym turystą w przedziale. Na stacji w Ninh Binh zaczepia mnie gościu z ofertą noclegu za 6 USD. Staje na 10 USD za dwa noclegi.
Następnego dnia wypożyczam rower i jadę 10 km do miejsca skąd rozpoczyna się spływ do Trzech Jaskiń. Łódki są dwuosobowe, tu dowiaduje się, że jeśli popłynę sam muszę zapłacić podwójnie. Decyduje się poczekać, może znajdzie się jakiś samotny chętny na spływ. Nie ma, płynę sam.
Wszystko trwa ok. 2 godzin, przepływa się wśród formacji skalnych i przez trzy jaskinie. Wiosłujący łódkami używają stóp do wiosłowania. Podczas spływu podpływają na łódkach kobiety sprzedające napoje, jeśli nie chcesz dla siebie, kup dla wiosłującego. Ty kupisz, a potem on to odsprzeda pani za pół ceny. Popularne, wietnamskie oszustwo opisane w przewodniku. Nie ze mną takie numery.
Po spływie idę odebrać swój rower zapięty specjalna zasuwą przymocowaną do roweru. Wkładam klucz i.. nie dzieje się nic, zasuwa nie chce się odblokować. Widzi to gościu pilnujący parkingu, próbuje on, próbuje jakaś pani, potem inny pan i bez rezultatu. Na migi pytają o hotel, na szczęście mam wizytówkę, gościu dzwoni do hotelu i przedstawia sprawę. Z tego co zrozumiałem to ktoś z hotelu ma przyjechać. Czekam pół godziny i nie pojawia się nikt. Gościu dzwoni ponownie i tym razem okazuje się, że mają mnie w głębokim poważaniu. Zebrani Wietnamczycy pokazują mi na migi, że tu będzie potrzebna piłka do cięcia. Na to się nie godzę. Zjawia się jeszcze jeden śmiałek i po paru próbach z drutem, naoliwieniem klucza zasuwa puszcza. Jestem uratowany. Mogę jechać dalej.


Początek spływu




Podczas spływu







Sklepy na wodzie


Okolice Ninh Binh


Okolice Ninh Binh


Pagoda Du Lich


Pho xao - makaron ryżowy z wołowiną i warzywami

7. Sapa - wietnamskie Zakopane

We wtorek wracam do Hanoi. Kasjerka na dworcu w Ninh Binh dwa razy pyta, czy na pewno chcę bilet hard seat.
W Hanoi jestem o 16:00 a następny pociąg mam dopiero o 22:00. Zostawiam plecak w przechowalni i ruszam w miasto. Tak, tego mi było trzeba - piwo Bia Hoi sprzedawane na ulicy, nalewane prosto z kegi, gumowym wężem - szklanka kosztuje 80 groszy. Cieszy się dużym powodzeniem, szczególnie wśród turystów. Potem trafiam na gorące sajgonki prosto z woka, teraz już wiem, że w Wietnamie smakują najlepiej. Dobrze, że za parę dni wrócę do Hanoi, bo tych dwóch rzeczy na pewno nie odpuszczę.
Punktualnie wyjeżdżam do Lao Cai w 8 godzinną podróż. Tym razem jadę w przedziale soft seat, zajęta jest może 1/3 przedziału, więc jest w miarę wygodnie. O 06:30 jestem na miejscu, czeka mnie jeszcze 35 km do celu czyli Sapa. Pod dworcem atak właścicieli busów i ich naganiaczy o każdą białą twarz zaciągniętą do samochodu. Stawka jest stała 50.000 dongów (8,50 zł). Turystów sporo, ale busów jeszcze więcej, więc postanawiam zawalczyć o upust. Stanowczo odmawiam zapłaty ustalonej kwoty.
Na początku mnie olewają, ale jak wszyscy turyści znajdują już swoje miejsca, a w niektórych busach jeszcze pustawo, zaczyna się walka o mnie. Na początek proponują 45.000, potem ostatecznie 40.000. Zgadzam się. Proszą tylko abym nie mówił nikomu ile zapłaciłem. Zaoszczędziłem 10.000 dongów (1,70 zł). Mistrz!
Mam jeszcze fory, bo jako jedynego z busa podwożą mnie pod drzwi hotelu. Pokój w Son Ha Hotel miał mieć widok na góry
i rzeczywiście ma. Tzn mieszkam na trzecim, ostatnim piętrze i jak wychodzę z pokoju mam duży taras, na którym suszy się pranie właścicieli i potem również moje, ale góry (nie prania) widzę. Biorę gorący prysznic i idę spać. Wstaję po południu, robię pranie
a potem na zupę. W tutejszych sklepach można dostać kompletny ekwipunek potrzebny do górskich wędrówek, mają tu: buty, kurtki, polary, śpiwory, plecaki... - same znane, najlepsze marki. Podróby, że aż szczypie w oczy.
Wieczorem jest chłodno, dobrze, że mam kołdrę, bo ogrzewania Wietnamczycy nie znają. W pokoju jest kominek, ale nie zamierzam z niego korzystać.
Następnego dnia wybieram się do wioski plemiona Hmong - Cat Cat. Jest ciepło, świeci słońce, pogoda jest idealna. Za wstęp kasują 40.000 dongów. Spędzam tam dwie godziny. Wioska jest dosyć skomercjalizowana, w prawie każdej chacie sklep z pamiątkami czy napojami i nawet jest free WiFi. Wracam do hotelu, potem idę na obiad - tym razem banh cuon cha. Na piątek mam zaplanowane nicnierobienie.


Widok z mojego pokoju


W drodze do wioski Cat Cat


Sapa




W wiosce Cat Cat






Mój obiad - banh cuon cha

8. Bac Ha - niedzielny targ

Opuszczam Sapa w sobotę rano. Okazało się, że do Lao Cai jeżdżą też autobusy za 28.000 dongów, więc nie trzeba zdawać się na łaskę prywatnych busów. W Lao Cai chcę się przesiąść na autobus do Bac Ha, wioski oddalonej 70 km, gdzie w niedzielę odbywa się słynny targ. Siedzę w autobusie z Sapa, jestem może w połowie drogi i moja podświadomość informuje mnie o pewnej, istotnej sprawie...w szafie pokoju hotelowego wisi moja kurtka. F...k. Szybki sms do hotelu z informacją, że odbiorę ją w poniedziałek
i prośbą o potwierdzenie. Dojeżdżam do Lao Cai, odpowiedzi brak. Postanawiam zadzwonić, odbiera jakiś gościu. Nie za bardzo mówi po angielsku, ale po jedynym OK z jego strony, wnioskuję, że mnie zrozumiał. Oby.
Godzinę czekam na busa do Bac Ha. O 14:00 jestem na miejscu. Znajduję nocleg w guest housie z widokiem na targ. Trwają przygotowania, ustawianie stoisk, rozstawiają się garkuchnie, które będą jutro karmić licznie przybyłych. Robię rundkę po wsi.
W niedzielę wstaję o 08:00 i widzę z balkonu, że targ już trwa. Kupić można wszystko: warzywa, owoce, bimber z plastikowych kanistrów, mięso, ciuchy, żywy inwentarz, jest dział z chińszczyzną, są również różnego rodzaju wyroby rękodzieła ludowego. Można skorzystać z usług fryzjera, który przyjmuje "pod chmurką". Dla zgłodniałych tradycyjne pho bo, albo bardziej treściwe wyroby
z wnętrzności wołowych i wieprzowych. Na targ schodzi się etniczna ludność z pobliskich wiosek, tak, że jest kolorowo.
W poniedziałek wracam do Lao Cai, kupuję bilet na nocny pociąg do Hanoi, no i czeka mnie jeszcze wycieczka do Sapa, po kurtkę. Mam nadzieje, że nikt sobie już jej nie zarezerwował. Zjawiam się w hotelu, przedstawiam krótko moja sprawę i bez problemu otrzymuję moją zgubę. Uff..bez kurtki było by mi ciężko, szczególnie wrócić w listopadzie do kraju.
Poniżej zdjęcia z targu.









































































Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

popcarol 12 grudnia 2015 10:58 Odpowiedz
suuper:) czekam na CD. Świetne zdjęcia!
mariopollo 12 grudnia 2015 18:38 Odpowiedz
mariopollo 12 grudnia 2015 18:39 Odpowiedz
popcarolsuuper:) czekam na CD. Świetne zdjęcia!
Dzięki. Druga część już jest: http://mariopollo.fly4free.pl/blog/1593/hong-kong-tajlandia-wietnam-malezja-w-6-tygodni-cz-2/
jollka 18 grudnia 2015 15:39 Odpowiedz
Super, fajne zdjęcia ! czekam na Malezję, może zdążysz zamieścić prze moim wyjazdem 13 stycznia ;)
adrian-jg 18 grudnia 2015 19:33 Odpowiedz
wyjatkowo fajnie sie czytalo :)