+11
globfoterka 30 stycznia 2016 19:00
Islandia to taki dziwny kraj, do którego jadąc pakujemy zimowy ekwipunek w postaci rękawiczek, szalika oraz czapki tuż obok stroju kąpielowego. Jednocześnie mamy pewność, że zarówno jedno, jak i drugie zostanie wykorzystane. Przejazd przez tę wyspę dostarcza ekstremalnie pięknych przeżyć, którym towarzyszy niemała gama uczuć – od głębokiego poruszenia, przez poczucie grozy aż po zachwyt i ekscytację. Islandia jest niezwykle inspirująca, a pobyt na niej pozwala wchłonąć w siebie potężne dawki magii i ukojenia. Bez wątpienia podróż przez tę krainę lodu i ognia można uznać za godnego kandydata do wpisania na listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Nawet horrendalne – jak na polską kieszeń – ceny schodzą na dalszy plan w obliczu prawdziwej, niczym nieoszukanej natury Islandii.

Islandia przeżywa prawdziwe oblężenie kolorowych kurtek, których grono także my zasililiśmy. W przeciągu czterech lat liczba turystów odwiedzających Islandię wzrosła dwukrotnie. W 2014 roku było już ich ponad milion, co oznacza, że na jednego Islandczyka przypada ok. 30 gości z zagranicy. Przewiduje się, że w 2017 roku na Islandię zawita już 1,5 miliona turystów. Tej inwazji nie sposób nie zauważyć, gdyż 90% mijanych na drodze samochodów należy do wypożyczalni ;) Zwłaszcza przy głównych atrakcjach odczuwa się lekki ścisk i natłok wycelowanych obiektywów. Są jednak tego niezaprzeczalne korzyści w postaci dużej ilości dobrze wyposażonych punktów widokowych, informacyjnych czy postojowych. Chcąc poczuć się nieco bardziej swobodnie, w oddali od ludzkości, wystarczy odjechać nieco poza okręg stołeczny. Na wschodzie kraju jest już znacznie luźniej, a w okolicach północy, w rzadziej uczęszczanych miejscach (np. na półwyspie Vatsnes) ruch spada do minimum. Pomimo wbiegających w kadr turystów każdej narodowości, nie warto z tego powodu rezygnować z odwiedzenia najbardziej znanych atrakcji. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i przyzwyczaić do stałej obecności tłumów.

Materiału jest dość sporo, więc na zachętę podaję stworzony przez nas filmik Częstujcie się :) Najlepiej w wersji full hd.



Złoty Krąg

Złoty Krąg znajduje się na obowiązkowej liście każdego turysty odwiedzającego Islandię. A przynajmniej powinien :) W niedalekiej odległości od stolicy kraju Reykjaviku ulokowane są trzy miejsca, z których każde oferuje coś zgoła innego.

1) Park Narodowy Þingvellir – na terenie wpisanego na listę UNESCO parku znajduje się szczelina stanowiąca granicę dwóch płyt tektonicznych – euroazjatyckiej i północnoamerykańskiej (Islandia to jedyny tak blisko położony Ameryki Północnej kraj w Europie). Pierwsza pozycja Złotego Kręgu ma wartość przede wszystkim historyczną i kulturową. To właśnie tutaj w 930 roku powstał najstarszy na świecie parlament – Althing. Z wytyczonego między skałami szlaku widać największe jezioro wyspy – Þingvallavatn i jeden z najstarszych kościołów – Þingvallakirkja. Sceneria jest dość surowa i skąpa, ale przy dobrej pogodzie bywa bardzo urokliwa.




2) Geysir – ten znajomo brzmiący termin oznacza nie tylko cały obszar na którym występują gorące źródła, ale przede wszystkim także wygasły już gejzer, który zapoczątkował to nazewnictwo. Na szczęście w okolicy znajduje się również nie mniej atrakcyjny Strokkur, tryskający wodą co 5-10 minut na wysokość 30-35 metrów. Cały udekorowany mniejszymi (acz raczej uroczymi niż widowiskowymi) źródłami obszar jest niesamowicie barwny. Intensywny niebieski kolor kontrastuje z jasną, pastelową, otaczającą go skałą. Wokół rozpościera się po jednej stronie ognista czerwień, po drugiej zaś króluje żywa zieleń. Nic więc dziwnego, że teren został umieszczony na liście 25 najlepszych do fotografowania miejsc na świecie. Przybycie tutaj, to konieczność.





3) Gullfoss – ostatni punkt Złotego Kręgu znajduje się bardzo blisko jednej z tras prowadzących do interioru (wjazd w głąb kraju jest niemożliwy bez samochodu z napędem na cztery koła!). Ten wodospad jest o tyle ciekawy, że składa się z dwóch poziomów. Jeden jest wysokości 11 metrów, a drugi niemal dwa razy wyższy. Zwłaszcza nad tym wyższym unosi się charakterystyczna, szeroka ściana wodnej mgiełki. Tańczący korowód kolorowych kurtek jest tutaj chyba najbardziej widoczny ;)

Kraina wody i lodu

Rzucona w północne wody Atlantyku Islandia, ma dwa oblicza wyznaczane przez siły żywiołów. Jedno z nich jest spod znaku wody i lodu. Na wyspie znajduje się wiele wyjątkowych wodospadów oraz prastarych, majestatycznych lodowców.

Tęcza na Islandii jest tak powszechnym zjawiskiem, że trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby jej nie uświadczyć. Wyjątkowych krajobrazów nie brakuje, więc jeśli się pojawi mamy pewność, że będzie to spektakularny widok. W okolicy miasteczka Skógar znajduje się Skógafoss – wodospad mierzący 62 m wysokości i 25 m szerokości. Gdy już dostrzegliśmy nad nim kolorową łunę, to niemal biegiem udaliśmy się w jej kierunku, żeby przekonać się o jej autentyczności. Podwójna tęcza pokazała się w pełnej, niepodrabialnej krasie. Rozbudziła podziw, szczęście i umocniła tylko przekonanie o porażającym pięknie Islandii. Stała się odpowiedzią i jednocześnie dowodem miłości do podróżowania.
Obok wodospadu znajdują się schodki, które prowadzą na szczyt, gdzie perspektywa znacząco się zmienia i odkrywa nowe oblicza wodospadu i otoczenia. Widzimy jak z małej rzeczki rzuconej w poszarpane skały, stopniowo rodzi się pokaźna kaskada wody. Jeśli dysponujemy większą ilością czasu, to z powodzeniem możemy wybrać się na dłuższy spacer prowadzący przez nabierające w siłę pagórki.



Seljalandsfoss to zlokalizowany na południu kraju wodospad liczący 60 m wysokości, choć może sprawiać wrażenie nieco wyższego ze względu na znacznie mniejszą szerokość. Prowadząca dookoła niego ścieżka pozwala w każdym calu przyjrzeć się odważnie wylewającej się wodzie, która wydaje się nie mieć końca. Przy stawianiu kroków trzeba zachować pewną ostrożność, bo nieustannie śliska powierzchnia bywa niekiedy zdradliwa ;)

Znajdujący się na terenie parku Jökulsárgljúfur wodospad Dettifoss może poszczycić się pierwszym miejscem wśród europejskich wodospadów pod względem ilości przepływającej wody (193 m3 na sekundę!). Potęga jaka z niego bije oddziałuje na wszystkie zmysły. Już podczas kilkuminutowego spaceru dociera do nas wyraźny i nieco budzący grozę dźwięk potężnej, spadającej w dół ilości wody. Kiedy naszym oczom ukazuje się szeroki na 100 metrów wodospad, stajemy się maleńkimi punkcikami na jego tle. Całość uzupełniają siarczyste krople wody, które w miarę zbliżania się do wodospadu oblepiają całe nasze ciało (nie oszczędzając też aparatu).


Stosunkowo niedaleko Reykjaviku ukrywa się najwyższy wodospad w całej Islandii – mierzący 198 metrów Glymur. Piękna, nieco opustoszała trasa prowadząca do niego przebiega przez tzw. fiord wielorybów. Glymur to zdecydowanie najdzikszy i najmniej dostępny wodospad spośród wszystkich, które odwiedziliśmy. Żeby go obejrzeć, musimy najpierw pokonać kilka przeszkód. Początkowo spacerujemy około 15-20 minut po dość płaskim terenie, gdzieniegdzie upstrzonym prześlicznym mchem, czy miniaturowymi drzewkami, w tym m.in. brzozą karłowatą. Następnie przechodzimy przez niewielką jaskinię dochodząc aż do rzeki, przez którą przeprawiamy się idąc po kłodzie. Spokojnie – nasze akrobacje asekurowane są dzięki rozciągniętej, stalowej linie :) Po pierwszym, nieznacznym wysiłku przygotowujemy się na kolejny, najdłuższy etap. Podążamy cały czas do góry, wspomagając się liną, która niejednokrotnie ustrzegła nas przed upadkiem na śliskiej, czasami błotnistej skale. Kiedy liny się kończą, stopniowo schodzimy w dół. Od tego momentu naszą jedyną asekurację stanowią rozsądnie wymierzone kroki. Po drodze, z wysokiego punktu odsłania się przepiękny horyzont eksponujący zachodzące, jakby scalone z morzem słońce. Aura jest iście magiczna. Ukryty w wysokich skałach Glymur stwarza niesamowitą atmosferę tajemnicy. Od wody oddziela nas ogromna przepaść, nad którą szybują ptaki. Większość z dotychczas widzianych przez nas wodospadów była na wyciągnięcie ręki. Ten pozostał niezdobyty, a już sam jego widok był okupiony cierpliwością i przyjemnym wysiłkiem.


Wodospad Svartifoss jest niewątpliwie jedną z ciekawszych atrakcji parku narodowego Vatnajokull, głównie z uwagi na swój specyficzny wygląd będący inspiracją dla wielu architektów, w tym Gudjuna Samuelssona. Svartifoss stał się pierwowzorem najpopularniejszego na Islandii kościoła – znajdującego się w Reykjaviku Hallgrímskirkja. Wychodzimy z centrum informacji turystycznej i zgodnie z informacją na tabliczce idziemy na 1,5 kilometrowy spacer prowadzący do wodospadu otoczonego bazaltowymi skałami w kształcie ogromnych organów. Już z nieznacznego wzniesienia widać to specyficzne dzieło natury, ale jeśli ktoś miałby ochotę przyjrzeć się bliżej, to musi poświęcić dodatkowe pół godziny i wyjść nieco wyżej. My doszliśmy do wniosku, że całość, składająca się w specyficzną „rzeźbę” robi spore wrażenie już z pewnej odległości i na tym poprzestaliśmy.


Vatnajökull to ogromny lodowiec, który stanowi bramę do lodowej części Islandii. Na całym jego obszarze utworzono największy w Europie park narodowy. W centrum turystycznym można się dowiedzieć nieco więcej o początkach założenia parku, wcielenia do niego dwóch innych (Skaftafell i Jökulsárgljúfur), a także o samym lodowcu. W środku znajduje się ciekawa ekspozycja prezentująca autentyczny sprzęt użyty przez brytyjskich studentów, którzy zaginęli badając lodowiec w latach 50-tych XX wieku. Tuż obok, swoje budki mają firmy oferujące różnego rodzaju „lodowe” wycieczki. Do wyboru jest m. in. spacer po lodowcu prowadzący do jęzora Skaftafellsjökull. Oferowane trasy mają różne poziomy trudności. Istnieje też możliwość wypożyczenia niezbędnego sprzętu, w tym m.in. raków. Wycieczki odbywają się z wykwalifikowanymi przewodnikami i tylko z nimi można w ogóle stanąć na lodowcu. Niestety to, co nas najbardziej interesowało, czyli eksploracja lodowych jaskiń była niemożliwa ze względu na panującą latem zbyt wysoką temperaturę.


Prawdziwą perełką tego rejonu okazały się jeziora lodowcowe. Pierwszą z trzech lagun, które zobaczyliśmy była Fjallsarlón. Wrażenie spotęgował dodatkowo fakt, że jadąc na niewielki pagórek, w ogóle nie spodziewaliśmy się trafić na jedno ze wspomnianych jezior. Jęzor lodowca i oderwane bryły błyszczącego lodu wydają się gigantyczne w stosunku do maleńkich sylwetek ludzi. Fjalssarlón jest zdecydowanie bardziej dzikie i mniej skomercjalizowane od położonego niedaleko Jökulsárlón, które można by określić mianem głównego jeziora. Będąc na miejscu, można skorzystać z usług firmy Glacier Lagoon Tours i przepłynąć czerwoną amfibią tuż obok ogromnych brył lodu. Sceneria jest prawdziwie hipnotyzująca, a cienie światła padające pod różnym kątem sprawiają, że obraz nigdy nie jest jednakowy. Ci, którym lód kojarzy się głównie z bielą i błękitem mogą się nieźle zaskoczyć, ponieważ mieniących się barw jest zdecydowanie więcej. Niesamowity widok.


Jökulsárlón



Po przeciwnej stronie drogi widać plażę i otwarty Ocean Atlantycki. Nie jest to jednak zwykła plaża. Abstrahując od tego, że piasek jest czarny, to przede wszystkim wybrzeże jest usiane bryłami lodu wszelkich rozmiarów i kształtów. Odważni i żądni przygód, mogą wskoczyć na pokaźne kry, które zostały wyrzucone przez Atlantyk i postawić nogi na odłamach zatopionego w oceanie lodu.


Sólheimajökull to odnoga czwartego pod względem wielkości lodowca na Islandii, który nazywa się Mýrdalsjökull. Można tutaj wykupić pieszą wycieczkę, chociaż jeśli chcemy po prostu rzucić okiem na lodowy krajobraz, to wystarczy skorzystać z wytyczonej, ogólnodostępnej ścieżki i zrobić sobie kilkunastominutowy spacer. Widok jest o tyle ciekawy, że dominującym kolorem jest czerń, co daje bardzo ciekawy efekt wizualny.


Reynisfjara została umieszczona w latach 90-tych na liście 10 najpiękniejszych plaż świata wg amerykańskiego magazynu podróżniczego i w pełni zasługuje na to miano. Wypełniona maleńkimi czarnymi kamyczkami plaża odbiega od standardowej wersji wybrzeża. Uwagę przyciągają ogromne kolumny w kształcie organów (bardzo podobne do skał otaczających Svartifoss), prowadzące do malutkiej jaskini Halsanefshellir. Spacer wzdłuż plaży prowadzi do skał Reynisdrangar. Miejsce obowiązkowe do zobaczenia. Uwaga: zdarzają się tam niemiłosiernie wiatry. Na pobliskim płaskowyżu Dyrholaey istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo spotkania prawdziwego symbolu Islandii jakim jest maskonur :) Dodatkiem jest niewątpliwie piękny krajobraz czarnego wybrzeża upstrzonego sandrami.



Kraina ognia i ziemi

Drugie oblicze Islandii kojarzy się z siłą ognia i ziemi. Wyspa nosi niezliczone ślady aktywności geologicznej, która sprawia, że jej krajobraz jest tak wyjątkowy i zróżnicowany. Nieraz przyjdzie nam stąpać po zastygniętych polach lawowych i wdychać charakterystyczny zapach siarki.
Będąc w okolicach jeziora Mývatn możemy zwiedzić wiele miejsc, które uwidaczniają tę ognistą odsłonę wyspy. Pola geotermalne Hverarönd, kuszą swoim nietuzinkowym krajobrazem już od pierwszego wejrzenia. Niesamowity zestaw barw z pewnością przykuje uwagę każdego miłośnika fotografii. Hverarönd to obszar wypełniony oczkami przeróżnych kształtów z bulgocącym błotem o wyjątkowym, stalowo-szarym kolorze. Teren można obejść specjalnie wytyczonym szlakiem, pamiętając, by w miarę możliwości nie zbliżać się do wyjątkowo wrzących otworów w ziemi. Ciekawość budzą też dymiące, ułożone w stożki kominy.


Nad obszarami geotermalnymi unosi się specyficzny zapach siarkowodoru, który przypomina smród zgniłego jajka. Dla niektórych może być odrobinę drażniący i uciążliwy, ale na szczęście nawet największa eksploracja terenu nie jest na tyle długa, żeby zapach towarzyszył nam w nieskończoność.
Często w nowym miejscu, wiedzieni fascynacją i ciekawością chcemy jak najszybciej tam dotrzeć, nie zważając na podłoże, czy inne (czasami bolesne w skutkach) warunki. Doprowadzenie butów do względnej czystości, po 20 minutowym spacerze po Hverarönd zajęło nam co najmniej drugie tyle ;) Błoto było dosłownie wszędzie, nie wspominając o metamorfozie kolorystycznej, jaką przeszły czarne buty.


Zmierzając w kierunku formacji skalnych Dimmuborgir, przejeżdżamy obok liczącego sobie 2500 lat krateru Hverfjall. Na szczyt mierzący 452 m. n.p.m. można się dostać idąc przeznaczonym do tego szlakiem. My niestety nie skorzystaliśmy z tej możliwości, ze względu na niemiłosierną ulewę, z którą nawet płaszcze przeciwdeszczowe nie potrafiły sobie poradzić.

Dimmuborgir to czarne, powykręcane formacje skalne, które powstały około 2000 lat temu z wylewającej się z kraterów lawy. Trudno odmówić im mistycyzmu, czy fantazji kształtów. Nie da się też ukryć, że na tle deszczowego, pochmurnego nieba są raczej upiorne i przygnębiające niż zjawiskowo piękne.

Nazwa 320 metrowego krateru Viti oznacza „piekło”. Z piekłem na szczęście niewiele ma wspólnego. Wewnątrz wypełniony jest wodą o błękitno-mlecznym kolorze. Wokół znajduje się pole lawowe Leirhnjúkur oraz czynny wulkan Krafla.

W pobliżu miejscowości Skutustadahreppur znajdują się dwie jaskinie o podobnie brzmiących nazwach: Stóragja i Grótagja. Nam udało się dotrzeć do tej drugiej, chociaż trudno ukryć, że widok okazał się być nieco rozczarowujący. Niewielkich rozmiarów jaskinia ukryta jest w ogromnej, popękanej skale, do której wejście może być utrudnione ze względu na duże głazy. W środku wypełniona jest parującą, przejrzyście błękitną wodą o temperaturze 45 stopni. Znacznie ciekawszy wydał się nam widok z zewnątrz, głównie dlatego, że skały układają się tam na kształt dużego rozłamu, straszącego szeroką szczeliną.


Kierując się z powrotem na południe przy trasie nr 1 możemy zatrzymać się przy kraterze Grabrok. Jego ogromną jest poprowadzona od samego początku drewniana kładka. W ten sposób wystarczy podążać wytyczonym szlakiem, żeby obejść cały wygasły wulkan mierzący sobie 173 m. n.p.m. Z samej góry rozpościera się malowniczy widok na okolicę i sąsiedni krater Grabrokarfell.


Obszary geotermalne znajdują się również na półwyspie Reykjanes kilkadziesiąt kilometrów od Reykjaviku. Rejon o nazwie Krýsuvik został wybrany na akcję książki polskiego pisarza, który zatytułował w ten sposób jedną ze swoich nowel. Na jego terenie znajduje się jedno z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejsze pole geotermalne na wyspie. Seltun oferuje krajobrazy tak nierealne i odjazdowe, że każdy kamyczek wydaje się godny upamiętnienia na zdjęciu. Miejsce odbiera się wszystkimi zmysłami: nad polem unosi się znany nam już zapach zgniłego jaja, wszędzie unosi się para, a przejście przez nią gwarantuje przyjemną mgiełkę ciepła. Oczy natomiast szaleją z natłoku form i kolorów. Dużym udogodnieniem jest drewniana kładka i balkonik, z którego można rzucić okiem na okolicę.


Niedaleko znajdują się klify Krýsuvikberg oraz jezioro Kleifarvatn. Dojazd do klifów jest zalecany raczej dla posiadaczy samochodów terenowych, ale wystarczy zostawić samochód w bezpiecznym miejscu i udać się na dłuższy spacer. Jeśli mamy dodatkowy zapas czasu, to warto się przejść, żeby zobaczyć uderzające o ląd wody oceanu, ale nie jest to atrakcja obowiązkowa. Otoczonego wulkaniczną scenerią jeziora Klefiarvatn nie sposób pominąć jadąc drogą numer 42. Islandzkie podania mówią, że w jeziorze kryły się potwory. Pomimo że na przestrzeni lat objętość wody poważnie się skurczyła, to jezioro nadal pozostaje imponujące.


Jadąc dalej na zachód dotrzemy do pól Gunnuhver. Opary są tam tak gęste, że mieliśmy niepowtarzalną okazję doświadczenia czegoś bardzo ciekawego. Wjeżdżając na ten teren, chmury gazów były tak nisko, że przez moment zostaliśmy całkowicie otoczeni przez białą ścianę. Samo pole geotermalne nie jest tak widowiskowe jak pozostałe. Obraz jest raczej monotonny, ale na swój sposób ciekawy.


Gorące źródła

W klasyfikacji gorących źródeł Blue Lagoon kontra Jarðböðin við Mývatn ta ostatnia wypada zdecydowanie korzystniej. Począwszy od ceny biletu, która jest wyraźnie niższa, na kameralności miejsca skończywszy. Wejściówka do odpowiednika Blue Lagoon położonego nad znajdującym się na północy wyspy jeziorem Mývatn ma zniżkę dla studentów, młodzieży, a dla dzieci poniżej 12 roku życia jest całkowicie bezpłatna. Jeśli odczuwamy dyskomfort z powodu dzikich tłumów turystów, Jarðböðin także pod tym względem okaże się lepszym wyborem. Powierzchnia basenu faktycznie jest wyraźnie mniejsza od tego na południu kraju, ale w zasadzie nie ma to żadnego znaczenia, gdy chcemy zwyczajnie relaksować się w przyjemnie ciepłej wodzie o mleczno-błękitnej barwie. Zarówno w Blue Lagoon, jak i Jarðböðin temperatura wody jest zbliżona i waha się w granicach 36-40 stopni. Gdy na zewnątrz panuje 8-9 stopni (co latem na północy jest wielce prawdopodobne), pobyt w tego rodzaju spa jest niezwykle odprężający.
Blue Lagoon jest oczywiście kompleksem o światowej renomie do którego kuszą nas ogromne billboardy już po wyjściu z samolotu. Na miejscu można skorzystać z ekskluzywnej restauracji, zrobić zakupy w butikach oferujących naturalne kosmetyki o zawrotnych cenach, czy wynająć jeden z odpowiednio wcześniej zarezerwowanych pokoi. Mimo wszystko, jeśli udajemy się w podróż dookoła wyspy, a w naszych planach jest jezioro Mývatn, to warto skusić się na odrobinę relaksu w tamtejszym, kameralnym basenie.

Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

jacekdembicki 30 stycznia 2016 20:28 Odpowiedz
Potwierdzam wszystko, co tu napisano :)
don-bartoss 30 stycznia 2016 22:28 Odpowiedz
Super relacja, przypomniała mi moją lipcową podróż :)
globfoterka 31 stycznia 2016 11:10 Odpowiedz
@don-bartoss Dzięki:) wygląda na to, że nasza trasa przebiegała podobnie. Islandia jednoczy :P
don-bartoss 31 stycznia 2016 14:50 Odpowiedz
@globfoterka, bardzo podobnie. Ja planuję wrócić w 2017 r. i właśnie rozważam około tygodniowy trekking na półwyspie Hornstrandir albo w górach Landmannalaugar.
globfoterka 31 stycznia 2016 15:28 Odpowiedz
@don-bartoss, ekstra! Nas też zdecydowanie interior pociąga i niewykluczone,że też wrócimy tam z takim zamiarem. Już o mały włos nie polecieliśmy, żeby zapolować na zorze polarną w okolicach Akranes, ale przełożyliśmy pomysł nieco dalej w czasie. Jak będziecie mieć problem ze skompletowaniem ekipy, to dajcie znać :)
wagus 31 stycznia 2016 19:19 Odpowiedz
Swietna relacja, super zdjecia :)
adamek 16 lutego 2016 15:49 Odpowiedz
ależ chce tam jechać
demonja 18 lutego 2016 14:36 Odpowiedz
w jakim terminie odbyła sie wyprawa?
globfoterka 18 lutego 2016 20:24 Odpowiedz
demonjaw jakim terminie odbyła sie wyprawa?
W połowie sierpnia. Gdyby nie fakt, że miałam już kupione bilety do Gruzji na lipiec, to chętnie pojechałabym doświadczyć kolejny raz białych nocy :)
tkinga 21 lutego 2016 15:42 Odpowiedz
Piekne miejsce, idealne dla ludzi kochajacych nature. :) Jakim aparatem robione sa zdjecia? Sa niesamowite :)
globfoterka 22 lutego 2016 13:33 Odpowiedz
tkingaPiekne miejsce, idealne dla ludzi kochajacych nature. :) Jakim aparatem robione sa zdjecia? Sa niesamowite :)
zgadzam się w pełni :) natura to jest to. zdjęcia były robione nikonem d5000 z obiektywem tamron 18-200. dziękuję za komplement!