Z czym Wam się kojarzy raj? Mi właśnie z tym, co zastałam na plażach Koh Lipe.
Ale do początku... Po wcześniejszym pobycie Krabi i wycieczce na wyspy Phi Phi, Tajlandia nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Stało się jednak, znowu skusiły nas tanie bilety do Kuala Lumpur - ciężko się było oprzeć. Pojawiły się pytania: co dalej? Nie zostaniemy przecież w stolicy Malezji, którą swoją drogą średnio polubliśmy. Chcemy w końcu poczuć jak to jest w środku zimy leżeć na plaży i mrużyć oczy od słońca. Na Indonezję nie sezon, Perhentiany też średnio, znalazły się za to tanie tixy na Langkawi. Na temat wyspy naczytaliśmy się skrajnie różnych opinii - zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Dla nas okazała się naprawdę bardzo przyjemna, a do tego miała jedną wielką zaletę - była blisko Koh Lipe. Zdjęcia w internecie mówiły same za siebie - nie ma wyjścia, musimy dać Tajlandii jeszcze jedną szansę i to szybciej niż myśleliśmy. I co? Żal nas ściskał, że zarezerwowaliśmy tu tylko dwa dni.
Jak się dostać z Langkawi na Koh Lipe? Bardzo prosto - promem. Na Langkawi są bodajże dwa porty. My wybraliśmy Telagę. Bilet kosztował ok. 100 zł w jedną stronę - niezbyt tanio, ale to chyba najlepiej wydane dwie stówki w życiu. Bilety kupiliśmy przez internet, ale na miejscu podobna cena. Promy odpływają dwa razy dziennie - rano (o 9:30) i po południu. My wybraliśmy poranny rejs i czekała nas bardzo wczesna (i jak się okazało niepotrzebna) pobudka. Po zakupie biletu widniała bowiem informacja, żeby stawić się w porcie już na 2 godziny przed rejsem. Niestety tylko po to, aby stać w kolejce, no i wziąć pieczątkę wyjazdową z Malezji, a potem… pożegnać się na jakiś czas ze swoim paszportem. Dostaliśmy je spowrotem dopiero na Koh Lipe. Były schowane w wielkim pudle, a potem jakiś Taj rozdwał je pasażerom. Tak naprawdę każdy mógł wziąć paszport każdego, jakimś cudem każdy dostał swój :)
Rejs trwał 90 minut. Po czym odbywał się transport pasażerów na wyspę. Jak można się domyślić, na Koh Lipe z racji swoich rozmiarów, nie ma wielkiego portu. Ba, nie ma żadnego portu. Jak odbywa się, więc transport na wyspę? Otóż, statek zatrzymuje się w bezpiecznej odległości od lądu (tak, aby nie ugrzęznął na mieliźnie), a po pasażerów kolejno przypływają drewniane tajskie łódki. Żeby wszystkich przewieźć, łącznie z bagażami, potrzeba było kilkanaście takich łódek. My oczywiście siedząc na górnym pokładzie, załapaliśmy się na ostatnią z nich. Mieliśmy, więc sporo czasu, aby popatrzeć na wyspę z oddali. I już wtedy wiedzieliśmy, że będzie dobrze!
Wysiadamy i już możemy (a nawet musimy) zamoczyć stopy w ciepłej, przejrzystej wodzie i dotknąć miękkiego jak mąka piasku. Odbieramy dokumenty i bagaż i kierujemy się na główną ulicę - Walking Street, szukać naszego hotelu. Nie zabiera to dużo czasu, w końcu wyspa ma 3 km długości i 1,5 km szerokości. Zdecydowaliśmy się zatrzymać w hotelu The Green i mimo, że nie jest on usytuowany przy plaży, to był bardzo dobry wybór. Obiekt jest nowy, czysty, w dobrym standardzie i z przemiłą obsługą. Polecam :)
Nie tracąc czasu, którego i tak jest mało, bierzemy szybki prysznic i za chwilę już siedzimy na pierwszej z trzech głównych plaż Koh Lipe. Na początek trafiamy na Sunset Beach i jest nam tu tak błogo i przyjemnie, że zostajemy do końca dnia. Kąpiemy się, snorkujemy, gramy w piłkę, opalamy, oczywiście z przerwami na pyszne pad thaie, zimne piwerko i kokosy, które konsumujemy na plaży. A wieczorem… zachód słońca, w końcu jesteśmy na Sunset Beach.
Kolejny dzień? No cóż, będę monotonna – kolejna plaża. Takie uroki Koh Lipe. Tym razem Sunrise Beach. Znacznie dłuższa, mniej kameralna niż Sunset Beach, zakończona charakterystycznym „cyplem”, z jeszcze bardziej niesamowitym kolorem wody.
Na ostani dzień, dzień powrotu, zostawiamy "najgorszą" plażę - Pattaya Beach - to tu przypływają i odpływają promy. Słowo najgorsza chyba jednak średnio pasuje -patrząc na te obrazki. I pewnie jakbym nie widziała dwóch poprzednich plaż, to mogłabym się nią tylko zachwycać.
Z żalem odpływamy z Koh Lipe. Dobrze było, choć na chwilę jednak znaleźć się w raju.
Mnie Tajlandia przy pierwszym pobycie nie urzekła i aktualnie jest na dalekim miejscu na liście podróżniczych celów. Ta relacja przybliża by dać jej drugą szansę szybciej niż zakładałem. Dobrze się czytało.
My byliśmy na Koh Lipe pod koniec lutego i nas również urzekła! Rajskie plaże, lazurowa woda, pyszne jedzenie, reggae knajpki - magicznie! Miło przeczytać relację i wrócić wspomnieniami do czasu tam spędzonego. Polecam!
Aż mi się łezka w oku zakręciła... Byliśmy tam kilka lat temu, potem płynęliśmy na Koh Tarutao - polecam (relacja na fly4free). Koh Lipe ma najdelikatniejszy piasek, po jakim chodziłam. Kolor wody jest obłędny. Byliśmy w tym roku na Langkawi i strasznie nas kusiło, żeby odwiedzić stare tajskie kąty :)
Mieszkaliśmy nawet w tym samym hotelu:)Wrzucam na szybko sklejony filmik, 90% to Koh Lipe. Wyspa wspaniała.
https://www.youtube.com/watch?v=05ep-x2JDlg
Ale do początku... Po wcześniejszym pobycie Krabi i wycieczce na wyspy Phi Phi, Tajlandia nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Stało się jednak, znowu skusiły nas tanie bilety do Kuala Lumpur - ciężko się było oprzeć. Pojawiły się pytania: co dalej? Nie zostaniemy przecież w stolicy Malezji, którą swoją drogą średnio polubliśmy. Chcemy w końcu poczuć jak to jest w środku zimy leżeć na plaży i mrużyć oczy od słońca. Na Indonezję nie sezon, Perhentiany też średnio, znalazły się za to tanie tixy na Langkawi. Na temat wyspy naczytaliśmy się skrajnie różnych opinii - zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Dla nas okazała się naprawdę bardzo przyjemna, a do tego miała jedną wielką zaletę - była blisko Koh Lipe. Zdjęcia w internecie mówiły same za siebie - nie ma wyjścia, musimy dać Tajlandii jeszcze jedną szansę i to szybciej niż myśleliśmy. I co? Żal nas ściskał, że zarezerwowaliśmy tu tylko dwa dni.
Jak się dostać z Langkawi na Koh Lipe? Bardzo prosto - promem. Na Langkawi są bodajże dwa porty. My wybraliśmy Telagę. Bilet kosztował ok. 100 zł w jedną stronę - niezbyt tanio, ale to chyba najlepiej wydane dwie stówki w życiu. Bilety kupiliśmy przez internet, ale na miejscu podobna cena. Promy odpływają dwa razy dziennie - rano (o 9:30) i po południu. My wybraliśmy poranny rejs i czekała nas bardzo wczesna (i jak się okazało niepotrzebna) pobudka. Po zakupie biletu widniała bowiem informacja, żeby stawić się w porcie już na 2 godziny przed rejsem. Niestety tylko po to, aby stać w kolejce, no i wziąć pieczątkę wyjazdową z Malezji, a potem… pożegnać się na jakiś czas ze swoim paszportem. Dostaliśmy je spowrotem dopiero na Koh Lipe. Były schowane w wielkim pudle, a potem jakiś Taj rozdwał je pasażerom. Tak naprawdę każdy mógł wziąć paszport każdego, jakimś cudem każdy dostał swój :)
Rejs trwał 90 minut. Po czym odbywał się transport pasażerów na wyspę. Jak można się domyślić, na Koh Lipe z racji swoich rozmiarów, nie ma wielkiego portu. Ba, nie ma żadnego portu. Jak odbywa się, więc transport na wyspę? Otóż, statek zatrzymuje się w bezpiecznej odległości od lądu (tak, aby nie ugrzęznął na mieliźnie), a po pasażerów kolejno przypływają drewniane tajskie łódki. Żeby wszystkich przewieźć, łącznie z bagażami, potrzeba było kilkanaście takich łódek. My oczywiście siedząc na górnym pokładzie, załapaliśmy się na ostatnią z nich. Mieliśmy, więc sporo czasu, aby popatrzeć na wyspę z oddali. I już wtedy wiedzieliśmy, że będzie dobrze!
Wysiadamy i już możemy (a nawet musimy) zamoczyć stopy w ciepłej, przejrzystej wodzie i dotknąć miękkiego jak mąka piasku. Odbieramy dokumenty i bagaż i kierujemy się na główną ulicę - Walking Street, szukać naszego hotelu. Nie zabiera to dużo czasu, w końcu wyspa ma 3 km długości i 1,5 km szerokości. Zdecydowaliśmy się zatrzymać w hotelu The Green i mimo, że nie jest on usytuowany przy plaży, to był bardzo dobry wybór. Obiekt jest nowy, czysty, w dobrym standardzie i z przemiłą obsługą. Polecam :)
Nie tracąc czasu, którego i tak jest mało, bierzemy szybki prysznic i za chwilę już siedzimy na pierwszej z trzech głównych plaż Koh Lipe. Na początek trafiamy na Sunset Beach i jest nam tu tak błogo i przyjemnie, że zostajemy do końca dnia. Kąpiemy się, snorkujemy, gramy w piłkę, opalamy, oczywiście z przerwami na pyszne pad thaie, zimne piwerko i kokosy, które konsumujemy na plaży. A wieczorem… zachód słońca, w końcu jesteśmy na Sunset Beach.
Kolejny dzień? No cóż, będę monotonna – kolejna plaża. Takie uroki Koh Lipe. Tym razem Sunrise Beach. Znacznie dłuższa, mniej kameralna niż Sunset Beach, zakończona charakterystycznym „cyplem”, z jeszcze bardziej niesamowitym kolorem wody.
Na ostani dzień, dzień powrotu, zostawiamy "najgorszą" plażę - Pattaya Beach - to tu przypływają i odpływają promy. Słowo najgorsza chyba jednak średnio pasuje -patrząc na te obrazki. I pewnie jakbym nie widziała dwóch poprzednich plaż, to mogłabym się nią tylko zachwycać.
Z żalem odpływamy z Koh Lipe. Dobrze było, choć na chwilę jednak znaleźć się w raju.
Zapraszam również na bloga: http://www.mamasaidbecool.pl/