+6
ginger83 28 czerwca 2016 08:30
Wybierając Sycylię na spędzenie wakacji nie sądziłam, że tak szybko mnie zauroczy. Nawet najbardziej wybredny podróżnik znajdzie tu coś dla siebie. Krajobrazy, miasta i ludzie. Cudowne plaże w malutkich zatoczkach z przejrzyście turkusową wodą, góry - z Etną na czele, wspaniała architektura, starożytne ruiny i malownicze miasteczka, zwłaszcza te na wschodzie wyspy, do których sam dojazd przyprawia o drżenie kolan. Tyle tysięcy lat historii spogląda na nas, że nie sposób pominąć Sycylii w podróżniczych eskapadach.
Lecimy do Trapani na początku czerwca. Przez pierwsze 7 dni eksplorujemy zachodnią część wyspy, potem wypożyczamy samochód i kolejne 3 dni spędzamy w cieniu Etny.

TRAPANI
Trapani stało się naszym domem przez tydzień. Urocze miasto zbudowane w czasach rzymskich, u którego podstawy wznosi się góra Erice. Miasto w starożytności było portem dla Erice, a od średniowiecza było jednym z najważniejszych portów Morza Śródziemnego. Słynęło z połowów tuńczyka (jak i zresztą cała okolica), a jadąc na północ wzdłuż linii brzegowej, przez San Vito Lo Capo aż do Scopello i dalej do Castellammare del Golfo, znaleźć można przy plażach opuszczone ruiny po starych fabrykach tuńczyka.
Poznaliśmy miasto z każdej strony, schodziliśmy je wzdłuż i wszerz. Stare Miasto otoczone jest murami a w środku wąskie uliczki - to klimat, który lubię najbardziej :-)
Zakochałam się w zachodach słońca, które zazwyczaj oglądaliśmy na plaży albo przy Torre de Ligny - na samym końcu cypla.

Początek czerwca to czas, kiedy jeszcze nie ma tłumów turystów a plażować (ze względu na wysokie temperatury) jak najbardziej można. Miejska plaża przy murach miasta w sezonie musi być bardzo zatłoczona, teraz zaledwie było kilku kąpiących się. My i tak jednak znaleźliśmy miejsce zupełnie inne. Niedaleko wejścia do portu, na samym końcu wąskiego skrawka ziemi, stoi Villino Nasi - dom polityka i ministra Trapani z przełomu XIX i XX wieku. Poza jednym panem siedzącym przed budynkiem, nie było nikogo. Cisza i spokój, czyściutka woda (choć dno trochę kamieniste) i prażące słońce :)

W lokalnych piekarniach poznaliśmy smak "arancini", z którymi nie rozstawaliśmy się już do końca pobytu. To przepyszne kulki z ryżu, otoczone w bułce tartej. W środku mogą mieć nadzienie bolońskie, z szynką i mozarellą lub grzybami. Bardzo pożywna przekąska i co najważniejsze - tania.

Trapani to w końcu świetna baza wypadowa, żeby poznać zachodnią część Sycylii i popłynąć na Wyspy Egadzkie.
,
,
,


ERICE
Średniowieczne miasteczko położone na szczycie Monte San Giuliano. Wzgórze to, w starożytności zwane Eryks, było poświęcone Afrodycie. Potem, w średniowieczu przybyli Normanowie, którzy zburzyli antyczne świątynie i wybudowali miasteczko, które stoi do dziś. Miasteczko z murami obronnymi , kamiennymi domami, wąskimi uliczkami z wyślizganą kostka brukową, zamkami jak z bajki i... widokami zapierającymi dech. Podobno przy idealnej pogodzie i bardzo dobrej widoczności można zobaczyć zarys Etny! Nieziemskie widoki zaczynają się już w kolejce linowej, którą można się dostać do Erice wprost z Trapani. Bilet kosztuje 9 euro w obie strony i naprawdę warto skorzystać z tej opcji. Ta cena to nic w porównaniu do tego, że po przekroczeniu bramy miasta cofasz się nagle o 1000 lat. A na samej górze patrzysz z jednej strony na całe Trapani i Egady, a z drugiej na północne wybrzeże i charakterystyczną Monte Cofano.

W dole Trapani a w tle Egady: pierwsza z prawej Levanzo, obok Favignana i z tyłu Marettimo



Warto przysiąść na chwilkę w jakiejś cukierni, wypić kawę i skosztować miejscowych wypieków.
Panuje tu specyficzny mikroklimat, trochę chłodniej niż w Trapani i bardzo często miasto jest zasnute mgłą, tworząc tajemniczy, średniowieczny klimat. My mieliśmy szczęście (a może i nie...?) w dniu w którym byliśmy w Erice niebo było bezchmurne. Niewielkie obłoki zaczęły się tworzyć nieco poniżej wzgórza, by po południu całkowicie przykryć wierzchołek. I tak było codziennie, za każdym razem, gdy mój wzrok kierował się na wzgórze, ono było przykryte delikatną warstwą chmur.
,
,


FAVIGNANA
Jedna z Wysp Egadzkich, na którą można się dostać wodolotem lub promem z portu w Trapani. Koszt: nie całe 20 euro w dwie strony. Dla nas - raj na ziemi z krystalicznie czystą wodą

Ten błękit to nie photoshop, ta woda naprawdę tak wygląda! :-)
Wyspę najlepiej zwiedzić na rowerze, tak też robimy. Po przypłynięciu, od razu w porcie wypożyczamy rowery za 5 euro na cały dzień. Jedziemy na wschód wzdłuż wybrzeża, zatrzymując się po drodze przy małych zatoczkach i plażach chłodząc się w turkusowej wodzie. I tak, pierwsza to Cala Rossa

dalej Spiaggia Bue Marino


Cala Azurra

Lido Burrone
,

i z powrotem wracamy do portu. Zjechaliśmy jedną część wyspy, na drugą brakło czasu i sił. Upał skutecznie zniechęcił nas do dalszej przejażdżki, a także fakt, że za ok. 2 godz. mieliśmy prom powrotny. Pojechaliśmy odpocząć na plażę niedaleko muzeum tuńczyka, tuż przy porcie.

Jednak i tam upał był nie do zniesienia. Oddaliśmy rowery i poszliśmy na duuuże lody do centrum miasteczka.
,
,

Favignana wywarła na nas strasznie pozytywne wrażenie. Tak bardzo, że zastanawialiśmy się, czy tu nie wrócić na następny dzień i dokończyć objazd wyspy tym razem z drugiej strony... Ale po przeanalizowaniu mapy wieczorem, wybraliśmy inny wariant...

LEVANZO

Druga z Egad, znacznie mniejsza niż Favignana i bardziej górzysta. Tam nie było rowerów, za to przeszliśmy wyspę z południa na północ i z powrotem - pieszo. Opatrzność nad nami czuwała i akurat tego dnia niebo nad Lewanzo było zachmurzone. I całe szczęście, bo nie wyobrażam sobie wchodzenia pod górę w piekącym słońcu. Cel był jeden - Grotta del Genovese, w której są malowidła sprzed 15 tys. lat. Opracowaliśmy plan dojścia do groty, cała odległość od portu wyniosła jakieś 3 km, ale pod górę, co przy 30 stopniach i sporej wilgotności było trochę męczące.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że oczywiście grota jest zamknięta, było to do przewidzenia :-) W porcie widziałam biuro, które oferowało wycieczki do groty tylko z przewodnikiem. Widocznie tylko ten przewodnik miał klucze otwierające kratę i ciężkie żelazne drzwi.

Dla wszystkich chętnych - dotrzeć tam można na 3 sposoby: 1. piechotą, 2. jeepem (ale tylko do pewnego momentu, zejść do groty i tak trzeba na nogach), 3. od strony morza - łodzią. Taka przyjemność to koszt 25 euro/os.
Nie zniechęcił nas fakt, że nie zobaczyliśmy malowideł, raczej krążąca wciąż adrenalina i to, co widzieliśmy dookoła nie popsuło nam humorów. Widoki - jak zwykle powalające i co najważniejsze: od momentu wyjścia z miasteczka nie spotkaliśmy żywego ducha (poza uciekającymi jaszczurkami). Kilka godzin z dala od cywilizacji, wśród otaczającej przyrody - dla takich chwil warto żyć.
,
,

Wróciliśmy do portu, ale że mieliśmy jeszcze sporo czasu do przypłynięcia naszego wodolotu, poszliśmy odkrywać wyspę dalej, tym razem, z drugiej strony - wzdłuż wybrzeża. Sytuacja ta sama: po oddaleniu się od portu wszyscy ludzie nagle zniknęli.
,

Wyspa ma wiele do zaoferowania. Choć nie jest duża, można się zmęczyć przemierzając ją wzdłuż i wszerz. Dobrze oznakowane szlaki ułatwiają wędrówkę a widoki zapierają dech.
Wieczorem wróciliśmy do Trapani, zmęczeni, ale szczęśliwi i bogatsi o nowe wrażenia.
,


REZERWAT ZINGARO
Rezerwat był od samego początku na mojej liście "must see", nie było opcji by go nie zobaczyć. Udajemy się tam naszym już wypożyczonym autkiem, "czerwonym ferrari" :-)

Docieramy od strony północnej, po drodze zatrzymując się w San Vito Lo Capo. "Rzucamy okiem" na (podobno) najpiękniejszą plażę na całej Sycylii. Rzeczywiści, sporo w tym racji: biały piasek, długa i szeroka plaża, turkusowa woda zachęcają do dłuższego zatrzymania się, my jednak wolimy bardziej wyludnione miejsca.

Wstęp do rezerwatu kosztuje 5 euro i można za tą cenę spędzić tam cały dzień. Szlak ma ok. 9 km i zaczynając go od strony San Vito kończy się w Scopello. Jest kilka sposobów przejścia rezerwatu: 1. brzegiem morza, 2. trochę powyżej - wytyczoną ścieżką z możliwością zejścia do plaż, 3. lub można udać się zupełnie w głąb rezerwatu, odkrywać góry, groty w skałach i podziwiać endemiczne rośliny, które występują tylko tam. Trzecia opcja jest idealna - ale na marzec lub kwiecień...
Teraz wybraliśmy opcję drugą i... przeszliśmy jakieś 2 km... A żeby uchronić się przed udarem, w pośpiechu szukaliśmy cienia. Resztę dnia spędziliśmy wylegując się na jednej z plaż rezerwatu, chłodząc w morzu spalone ramiona. Żałuję, że nie przeszliśmy szlaku do końca, 9 km spaceru, zwłaszcza w takich okolicznościach, to żaden wyczyn. Niestety temperatura nie do zniesienia brak cienia skutecznie zniechęciły. Jest powód by tam wrócić :)
,
,
,
,



ETNA - W KUŹNI HEFAJSTOSA ;-)
Czas na zmianę lokalizacji. Jedziemy na wschód wyspy, przed nami 350 km, wybieramy drogę biegnącą południem. Miałam w planach postój przy Scala dei Turchi (białe wapienne klify na południowym wybrzeżu) i w Dolinie Świątyń pod Agrigento. Niestety, świątynie muszą zaczekać do następnej wizyty... Roboty drogowe i fakt, że trochę pobłądziliśmy, spowodowały, że straciliśmy cierpliwość i zrezygnowaliśmy z nadrabiania kilkunastu km. Za to do Scala dei Turchi udało się trafić bez problemu :)

Nocleg mieliśmy zarezerwowany niedaleko miejscowości Mascali, właściwie u podnóża Etny. Te kilka dni pod wulkanem spędziliśmy relaksując się niż forsując. Leżak to ulubiony mebel, a basen najlepsza forma schłodzenia rozgrzanego ciała.
Miały być Syrakuzy i Noto, miała być Taormina i wąwóz Alcantara. Była Etna i Savoca - miasteczko gdzie kręcono zdjęcia do słynnego Ojca Chrzestnego.
Być może to przez Sirocco - suchy i gorący wiatr wiejący znad Sahary, o którym jeszcze wtedy nie mieliśmy pojęcia, że będzie wiał, a który podobno powoduje, że ludzie stają się nerwowi i jacyś nieswoi... :-) A może po prostu świadomość, że w Syrakuzach, mieście na południowym-wschodzie, temperatura miała sięgać 33°C (muszę w tym miejscu dodać, że odczuwalna to co najmniej 40°C) To już zupełnie uświadomiło mi, że czerwiec to nie jest najlepszy miesiąc na czynne zwiedzanie i bycie w ciągłym ruchu.
Co do Taorminy... wjechaliśmy na samą górę, pod bramę miasta, szukając po drodze miejsca do zaparkowania. Niestety - jak się okazało - odbywał się w mieście festiwal filmowy... Chyba nie mogliśmy gorzej trafić.
Odżałowałam Taorminę i obraliśmy kierunek - Savoca. Miasteczko zauroczyło mnie zanim jeszcze wysiedliśmy z auta. Małe, ciche, bez tłumów (jedynie autokar z grupą turystów z Polski, w dodatku minęliśmy się z nimi, bo akurat wyjeżdżali :) ) i oczywiście widoki...
,
,
,

Wschodnia część wyspy różni się znacząco od zachodniej pod względem krajobrazowym. Tutaj góruje Etna a na jej zboczach gęsto usiane wioski. Jak dla mnie - przygoda pierwszorzędna, ponieważ jazda samochodem to albo wspinaczka pod górę, albo dziki zjazd w dół. Miałam obawy czy nasze "ferrari" da radę, ale muszę przyznać, że spisało się na medal. Nie straszne mu były serpentyny i wjazd na Etnę na 1900 m n.p.m.
A co do samej Etny - no tak - punkt kulminacyjny i najbardziej emocjonujący. Zdobyliśmy wulkan ale tym bardziej leniwym sposobem czyli: z parkingu przy Rifugio Sapienza (1900 m n.p.m.) jechaliśmy kolejką na 2500 m n.p.m. a potem buso-jeepem na ok. 2900 m n.p.m. Cała ta przyjemność kosztowała 63 euro. Pakiet obejmuje przewodnika, który tak naprawdę nie jest potrzebny, ale "obligatoryjnie" każdy za niego płaci. Na samej górze można chodzić po okolicznych kraterach ( a jest w czym wybierać) czytałam nawet, że na własną odpowiedzialność niektórzy wybierali się do krateru głównego (3340 m n.p.m.)
W dniu, w którym my byliśmy pogoda (jeśli chodzi o widoczność) była idealna. Lepiej nie można było trafić. Ani jednej chmurki na niebie, wszystko było pięknie wdać. Ale wiatr... Powiem szczerze - pierwszy raz doświadczyłam takiej siły żywiołu. Stojąc na krawędzi krateru miałam wrażenie, że zdmuchnie mnie do środka. Ciężko było oddychać, co dopiero rozmawiać.Problemem było utrzymanie aparatu w rękach. No i ten pył, który był dosłownie wszędzie: w oczach, nosie, ustach... Parę lat temu wchodziłam na Wezuwiusza i już wtedy wydawało mi się, że strasznie tam wieje. Teraz wiem, że tamten wiatr to był zefirek w porównaniu do tego na Etnie :-) Podziwiałam ludzi, którzy zdecydowali się na wspinaczkę o własnych siłach. Być może nie jest to trudna góra i nie wymaga jakiejś super kondycji, ale wiatr zdecydowanie utrudnia podejście.
Sam wulkan robi wrażenie, z pewnością będąc na Sycylii grzechem byłoby tam nie być. Jest to niejako wizytówka wyspy.
,
,
,
,

Po "wietrznym" dniu na wulkanie wracamy do domu, tam przynajmniej jest cicho i nie wieje, jeszcze...
Następnego dnia rano pakujemy się i ruszamy do Trapani. Stajemy się "bezdomni", bo ostatni nocleg spędzamy w aucie. Stwierdziliśmy, że skoro wcześnie rano jest wylot, nie będziemy rezerwować dodatkowego noclegu. Zwłaszcza, że o 7.00 byliśmy umówieni na lotnisku z panem z wypożyczalni, na zwrot naszego "ferrari".
Wracając do Trapani, tym razem wybieramy przejazd stroną północną. Chcemy zatrzymać się po drodze w Cefalu, ale niestety wszystkie nasze plany tego dnia spełzły na niczym.
Wcześniej wspomniany sirocco w tym dniu miał chyba swoje apogeum. Zjazd z autostrady do Cefalu był zamknięty przez pożar. Jak się później okazało płonęła cała północna Sycylia. Temperatura sięgała 50°C. Jak wysiedliśmy na moment na stacji benzynowej uderzyło nas powietrze gorące jak z rozgrzanego piekarnika.. Widzieliśmy jak żywioł opanowuje zbocza porośnięte trawą i drzewa. Wyznaczono objazdy, bo autostrada na poszczególnych odcinkach była zamknięta. Czas podróży wydłużył się do 5 godzin.
Do Trapani dotarliśmy w godzinach sjesty. Wiatr nie ustawał, dopiero pod wieczór się uspokoiło. Ostatni wieczór spędziliśmy w knajpie oglądając mecz Polska-Niemcy, a wśród klientów lokalu przeważali Polacy i 4 Niemców :-)
Późnym wieczorem pojechaliśmy w stronę lotniska szukając jakiegoś miejsca po drodze, by się zatrzymać i przetrwać do rana. Mieliśmy świadomość, że za kilka godzin będziemy siedzieć w samolocie, w drodze do domu. Szkoda, bo czułam lekki niedosyt, mogłabym tam zostać jeszcze trochę.

Lecąc z początkiem czerwca na Sycylię, spodziewałam się, że będzie gorąco, ale nie sądziłam, że nawet dla mnie będzie to tak uciążliwe... Piszę "nawet", bo ja przecież jestem "ciepłolubna"!!! Wychodzę z założenia, że wolę się dwa razy spocić niż raz zmarznąć :-) Żar lejący się z nieba niestety zweryfikował nieco plan podróży. Nie udało nam się zobaczyć kilku miejsc, w których być chciałam :) ale jest to niejako powód do tego by tam wrócić. Choć na kilka dni, ale w chłodniejszych miesiącach, np w październiku lub maju :-)

Jadąc w jakąkolwiek podróż zawsze chcę z niej wynieść jak najwięcej, wycisnąć jak cytrynę, zobaczyć ile się da, chłonąć miejscowy klimat, być częścią danego miejsca. Zawsze wracam bogatsza o nowe doświadczenia i przeżycia i szczęśliwsza, że mogłam przeżyć coś, czego nie doznałam wcześniej.
Na Sycylii doświadczyłam życzliwości Sycylijczyków, cieszyłam oczy pięknymi krajobrazami i smakowałam wyśmienitą kuchnię śródziemnomorską. Poznałam, jak to jest, gdy wieje sirocco, kiedy temperatura sięga 50°C a pożary spalają część Sycylii. Objadałam się najpyszniejszymi pomarańczami na świecie i zakochałam się w zachodach słońca. I właśnie dla tych zachodów postanowiłam, że na pewno tam wrócę :-)

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

kia-80 29 czerwca 2016 08:53 Odpowiedz
Polecę bo chcę ;O). Kocham Włochy, bo jak ich nie kochać!? Wcześniej czy później moje stopy będą stykać się z piaskiem Sycylii a skóra odczuje, że mam do czynienia z piekarnikiem. Twoja relacja sprawiła, że chcę być tam tak szybko, że HEJ ;). Pozdrawiam z całkiem bliska ;O)
globfoterka 17 lipca 2016 21:12 Odpowiedz
Błękit aż bije po oczach :)
a-piwonska 18 lipca 2016 21:23 Odpowiedz
nygus87 9 sierpnia 2016 15:14 Odpowiedz
Fajnie się czyta o miejscach w których się było :) bardzo podobny plan wycieczki :)
ginger83 10 sierpnia 2016 07:12 Odpowiedz
nygus87Fajnie się czyta o miejscach w których się było :) bardzo podobny plan wycieczki :)
Bardzo dziękuję :) no ja żałuję strasznie że nie daliśmy rady Syrakuz i Noto zobaczyć, ale... będzie na następny raz :) zwłaszcza że bilety tanie w tamte rejony :)