+5
Marcin Janek 26 września 2014 22:24
Rozpoczynamy drugą część naszej relacji z wycieczki do Chile, Boliwii i Peru. Dwudziestego siódmego sierpnia z samego rana pojechaliśmy IC Busem niemieckich kolei Deutsche Bahn z Wrocławia do Berlina. Po ok. czterech godzinach byliśmy w centrum niemieckiej stolicy na głównej stacji kolejowej miasta. Mieliśmy dużo czasu, by dostać się na lotnisko Tegel, z której po g. 19 startował nasz samolot do Madrytu.



Wysokie szczyty Andów w pobliżu Santiago


Tu popełniliśmy mały błąd. Pociągiem S-bahn dotarliśmy na stację Tegel sprawdzając jeszcze w domu jak tam dojechać. Spodziewaliśmy się zobaczyć lotnisko, tymczasem to przypadkowa zbieżność nazw. Dookoła same kamienice, a terminalu brak. Szybko podeszła do nas życzliwa starsza pani, która świetnym angielskim pokierowała nas do stacji U-bahn, skąd dojechaliśmy do przystanku, z którego kursował autobus na lotnisko. Wszystko na tych samych biletach – bez dopłaty. Sympatyczna Niemka wyjaśniła nam, że wciąż spotyka w tym miejscu turystów z bagażami szukających lotniska. Trzeba było poszukać zawczasu drogi do terminalu, a nie do stacji o tej samej nazwie.



Symbole narodowe niemal na każdym kroku


Po długim oczekiwaniu znaleźliśmy się wreszcie w naszym samolocie do Madrytu. W stolicy Hiszpanii mieliśmy niecałe półtorej godziny na przesiadkę. Trzeba było dostać się z terminalu T4 na 4S. Przerabialiśmy to już lecąc do Kostaryki. Wystarczy uważnie śledzić oznaczenia. Trochę spaceru, automatyczna kolejka i po 15-20 minutach byliśmy na miejscu. Bardzo lubimy Iberię. Smakują nam posiłki, fotele są wygodne, a lot przyjemny. Godziny przelotu były świetnie dobrane. Wieczorem łatwiej się zdrzemnąć. Podróż trwa długo ale zyskaliśmy sześć godzin na zmianie stref czasowych, dotarliśmy więc z samego rana i mieliśmy cały dzień na zwiedzanie Santiago. Wracając do Berlina było już tylko pięć godzin różnicy. Chilijczycy również przesuwają zegarki dwa razy do roku ale czynią to innego dnia niż mieszkańcy Europy.



Agent Bobik na tropie


W samolocie wypełniliśmy kartę statystyczną, którą przechowuje się podczas całego pobytu w Chile oraz deklarację celną, którą oddaliśmy po przylocie. Przed lądowaniem kilkakrotnie ostrzega się podróżnych przed wwożeniem do kraju produktów pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. Jeśli uwzględnimy je w deklaracji, odpowiednie służby po prostu przeszukają nam bagaż i zabiorą zabronione produkty. Jeżeli nie zgłosimy naszych kanapek, owoców, drewnianej maski itp., a pracownicy znajdą je w naszych klamotach, możemy zapłacić bardzo wysoką karę.



Jedna ze stacji stołecznego metra


Przy odbiorze bagażu skontroluje nas dokładnie i bezdotykowo specjalnie w tym celu wytresowany pies. Dodatkowo zeskanują nam bagaż rejestrowany i podręczny. Jedyną możliwością wwiezienia do Chile na przykład pięknie zdobionej małej tykwy, którą kupiliśmy w Peru, jest włożenie jej do kieszeni kurtki. O ile lotniskowy burek jej nie wyniucha, to z dużym prawdopodobieństwem nikt jej nie zauważy. Oczywiście cała masa podróżnych lekceważy ostrzeżenia. Widzieliśmy pracowników, którzy czyścili ich bagaże z kanapek, ciastek, paczek z grochem czy kukurydzą. Nie warto jednak ryzykować ze względu na wysokie kary pieniężne.



Patrol konny


Na lotnisku wymieniamy walutę. Możemy wziąć dolary albo euro – to bez znaczenia – kursy są tam równie niekorzystne dla obu walut. W mieście dostaniecie ok. 590 pesos za dolara, natomiast w terminalu tylko 564 pesos i zapłacicie dodatkowo jeszcze równowartość 1,5 dolara od transakcji. Przy 100 USD macie na dwudaniowy obiad (menu del dia) z napojem. Lepiej wymienić tyle, by starczyło na autobus z lotniska, ewentualne jeszcze przejazd metrem, a resztę już w mieście po lepszym kursie.



Wnętrze jednego z banków


Chilijczycy to konserwatywny narodek. W niedzielę ulice pustoszeją, a liczne punkty wymiany walut, podobnie jak wiele sklepów i restauracji, są zamknięte. Jeżeli wylądujecie w Santiago ostatniego dnia tygodnia, to walutę wymienicie w centrach handlowych – np. Mall del Centro na Paseo Ahumada, kawałeczek od Plaza de Armas. W pobliżu znajduje się również duży sklep spożywczy czynny przez cały tydzień.



Piękne wnętrza zabytkowych kamienic


Dojazd z lotniska do miasta jest sprawą prostą. Kursują tam niemal bez przerwy autobusy dwóch konkurujących firm. Tur Bus kasuje 1.500 CLP w jedną i 2.600 CLP w obie strony. Przejazd Centropuerto kosztuje odpowiednio 1.450 i 2.800 CLP. My skorzystaliśmy z Centropuerto, gdyż mogliśmy dojechać blisko centrum, do stacji metra Los Heroes. Stamtąd mieliśmy ok. 15-20 minut spacerem do naszego hotelu. Tur Bus kursuje tylko do stacji Pajaritos położonej znacznie dalej od najciekawszej części chilijskiej stolicy.



Pucybut przy pracy


Santiago przywitało nas smutnym szarym porankiem. Było chłodno, pochmurno i nieprzyjemnie. Surowa przyroda, skromne domki, ludzie spieszący się do pracy. Dotarliśmy do naszego apartamentu, który zarezerwowaliśmy w bardzo korzystnej cenie używając kodów zniżkowych. Bliziutko do centrum miasta. W pobliżu bar, w którym zjedliśmy solidną bułkę ze smażonym jajkiem, pomidorami i guacamole. Świeżo wyciskane soki pomarańczowe można kupić rankiem niemal na każdym rogu ulicy w cenie 1.000 CLP za kubek.



Tradycja miesza się z nowoczesnością


Mając do dyspozycji apartament mogliśmy przyszykować sobie kanapki czy jakiś skromny obiad we własnym zakresie. Bardzo drogie są owoce i warzywa. Poza tym ceny rozsądne – podobne do polskich. Centrum Santiago wydaje się małe. Czuliśmy się podobnie jak w kostarykańskim San Jose, było tylko dużo chłodniej.



Centrum kulturalne la Moneda


W ciągu jednego dnia zwiedziliśmy najciekawsze miejsca chilijskiej stolicy. Katedra była w remoncie ale można było wejść do środka. Wszędzie robiliśmy zdjęcia. Byliśmy w centrum kulturalnym la Moneda w pobliżu pałacu o tej samej nazwie. Spacerowaliśmy uliczkami miasta. Santiago jest trochę nijakie. Nie zachwyca, nie ma wielu atrakcji. Naszym zdaniem najciekawsze są te niewidoczne na pierwszy rzut oka. Warto wchodzić do środka budynków – do banków, kamienic. Niektóre bardzo stare, pięknie zdobione, ze starymi maszynami, kolorowymi witrażami, rzeźbionymi w drewnie drzwiami.



Palacio de la Moneda – stara mennica, siedziba głów państwa, niemy świadek burzliwej historii miasta


Fantastyczne są chilijskie kawiarnie. Piękne wnętrza, długie stoły barowe przy których na stojąco dyskutują ze sobą amatorzy aromatycznego napoju. Chilijczycy lubią spotkania towarzyskie na mieście. Chętnie też stołują się w lokalach. Od południa bary i restauracje zapełniają się ludźmi. Wówczas za ok. 3.500 CLP (niecałe 20 PLN) można zjeść posiłek - specjalność lokalu albo zmieniany każdego dnia zestaw. Zwykle dwa, trzy dania do wyboru – zupa lub sałatka, danie główne, deser i napój bezalkoholowy. Skromnie ale smacznie i można się najeść do syta.



Kawiarnie Santiago


Z rana następnego dnia wypoczęci wróciliśmy na lotnisko. Czekały nas dwa loty liniami LAN Airlines z Santiago do Iquique i dalej do boliwijskiej nieformalnej stolicy – La Paz. Pierwszy lot był dłuższy. Po drodze międzylądowanie w Antofagaście. Część pasażerów zakończyła tam swoją podróż, inni się dosiedli. Fantastyczne widoki – najpierw piękne ośnieżone szczyty górskie Andów, które z wolna zaczęły ustępować skalistej pustyni.



Uniwersytet Chilijski


Surowy krajobraz. Lotniska w Antofagaście i Iquique to właściwie hangary gdzieś na końcu świata, w środku rzadko zaludnionych połaci niegościnnej ziemi. Piękne klifowe wybrzeża, gdzieniegdzie samotne pojedyncze domy do których prowadzi droga. Po krótkiej odprawie paszportowej kolejny samolot na najwyżej położone międzynarodowe lotnisko świata w El Alto (4.025 m n.p.m.). To również najwyżej położone na kuli ziemskiej większe miasto. Rozpoczęła się nasza boliwijska przygoda.



Rozumem lub siłą... dewiza regionalnego mocarstwa


W części praktycznej dzisiejszego odcinka napiszemy o hotelach. Wybór zakwaterowania to istotna kwestia w górskich regionach Boliwii i Peru. Zwykle nie przywiązujemy do tego aż takiej wagi ale już po pierwszych doświadczeniach w La Paz wiedzieliśmy, że warto tym razem poświęcić nieco więcej uwagi przy wyborze miejsc, w których będziemy nocować. W hotelu spędzamy kilka – kilkanaście godzin każdej doby. Większość tego czasu przesypiamy ale również odpoczywamy, kąpiemy się, robimy drobne pranie.



Pięknie opakowana katedra


Kierujemy się zasadą stu złotych. Równowartość tej kwoty wydajemy na pojedynczy nocleg w dwuosobowym pokoju. Na osobę przypada więc połowa tej sumy. Nie jest to sztywne maksimum w każdym kraju i każdym miejscu, a jedynie pewna wytyczna – średnia, do której dążymy. Taka kwota pozwala nam najczęściej znaleźć zakwaterowanie w dwójce z prywatną łazienką w przyzwoitym hotelu lub hostelu. Bez szaleństw i zbędnych luksusów.



Wnętrze katedry


Ma być czysto, prysznic z ciepłą wodą, gniazdko z prądem i pokój, w którym będziemy w stanie swobodnie przejść i położyć nasz bagaż. Krzesło i parę wieszaków, ręczniki, jakiś mały stolik czy komoda, na której położymy nasze rzeczy. Nie potrzebujemy kosmetyków – mamy własne. Od czasu do czasu pozwalamy sobie na większe wydatki, by zażyć odrobiny luksusu. To daje lepsze samopoczucie i pozwala wypocząć po trudach podróży. Zwykle korzystamy wówczas z jakiejś świetnej promocji: hotelu za złotówkę, kodów zniżkowych itp.



Budynek poczty głównej


W tym miejscu chcielibyśmy podziękować Hubertowi za świetną promocję z 19.08 (http://www.fly4free.pl/hit-promocja-hotels-com-nawet-do-157-pln-znizki-na-noclegi/) dzięki której zarezerwowaliśmy sześć pojedynczych noclegów. Dwa z nich zostały przez serwis anulowane ale i tak skorzystaliśmy ze świetnego apartamentu w chilijskim Santiago (3 doby) oraz czterogwiazdkowego hotelu w Berlinie (1 nocleg) w bardzo atrakcyjnej cenie. To był prolog i epilog naszej podróży i ta odrobina luksusu, której od czasu do czasu potrzebujemy.



Stara maszyna do produkcji pieniędzy


Wybierając nocleg bardzo dokładnie sprawdzamy opinie na poważnych serwisach hotelowych i stronach podróżniczych. Przeglądamy oferty, czytamy opisy, oglądamy zdjęcia. Niestety, to wszystko nie wystarczy, by uchronić się przed pułapkami, ale przynajmniej minimalizujemy ryzyko ich wystąpienia. Tym razem tylko jeden hotel zasłużył sobie na naszą jednoznacznie negatywną opinię i to pomimo pozytywnych recenzji wcześniejszych gości. Paradoksalnie to był również nasz najdroższy nocleg. Pozostałe miejsca były co najmniej przyzwoite, niektóre bardzo porządne, a te, które zarezerwowaliśmy dzięki kodom zniżkowym zdecydowanie przerosły nasze oczekiwania.



LAN – punktualnie i wygodnie do celu


W górskich regionach Boliwii i Peru bardzo ważną kwestią jest temperatura w pokoju, zwłaszcza wieczorem i nocą. Ściany budynków ze względów oszczędnościowych są zwykle bardzo cienkie, bez izolacji, a grzejników brak. Dodatkowy piecyk, raczej niewielkiej mocy, i kilka koców na wyposażeniu było przeważnie normą ale to nie pomoże gdy woda jest ledwo ciepła, a po prysznicu trzeba wyjść do pokoju, w którym jest bardzo, bardzo zimno. Wieczory stają się wówczas koszmarem. Warto w tej sytuacji zainwestować w droższy, lepiej wyposażony pokój i od razu odpuścić sobie obiekt, w którym wcześniejsi goście skarżyli się na zimną wodę i równie chłodne pokoje. W tropikalnej części Peru, w Limie czy w Santiago to nie jest wielki problem ale nad jeziorem Titicaca w dzień mocno pali słońce, za to w nocy jest lodowato.



Lecimy do Antofagasty


Poniżej prezentujemy wszystkie hotele i hostele, w których nocowaliśmy podczas naszej podróży podając cenę noclegu i naszą, z pewnością subiektywną, ocenę:

1) RS Apart Santiago – Santiago (Chile) – 3 noclegi. Cena 82 PLN / noc dzięki kodom zniżkowym. Świetny apartament w centrum chilijskiej stolicy – kuchnia z pełnym wyposażeniem, sypialnia, łazienka z wanną. Bardzo wysoki standard! Ciepło – grube ściany i dwa piecyki. Ok. 150 m do stacji metra. W pobliżu świetne knajpy, niedaleko centrum handlowe. Dwudziestominutowy spacer do końcowego przystanku autobusów Centropuerto kursujących z lotniska. Jedynym mankamentem były kłopoty z wifi. Nasza ocena – 9/10.
2) Golden Palace – La Paz (Boliwia) – 3 noclegi. Cena 117 PLN / noc. Świetna lokalizacja bardzo blisko centrum miasta. Pomocny personel. Duży, dobrze wyposażony pokój. Ciepła woda, sprawne połączenie internetowe, wygodne łóżko. Minusy to skromne śniadania i cienkie ściany – za to dostaliśmy piecyk elektryczny. Nasza ocena – 7/10.
3) La Aldea del Inca – Copacabana (Boliwia) – 2 noclegi. Cena 147 PLN / noc. Najdroższy z hoteli i najgorszy. Totalna porażka. Potwornie zimno, kamienna podłoga, mały, zupełnie niewydajny piecyk na wyposażeniu. Problemy z ciepłą wodą, słabe wifi, skromne śniadania, zapach stęchlizny na ręcznikach, pościeli i w pokoju. Zdecydowanie odradzamy! Jedyny plus to lokalizacja ale Copacabana to mała miejscowość. Nasza ocena – 2/10.



Niegościnna skalista pustynia


4) La Casa de Manuelita Inn – Puno (Peru) – 2 noclegi. Cena 57 PLN / noc. Sympatyczny, pomocny personel, bardzo korzystna lokalizacja. Minusem był hałas i okna wychodzące na klatkę schodową. Ciepło, gorąca woda ale słabe wifi. Nasza ocena – 6/10.
5) Mirador de Hatunquilla – Cuzco (Peru) – 3 noclegi. Cena 65 PLN / noc. Bardzo uczynny personel, całkiem przyzwoita lokalizacja – 15 minutowy spacer do centrum Cuzco. Dobry internet. Minusem są grupy hałaśliwych Peruwiańczyków, którzy głośno bawią się przez pół nocy. Ciepła woda i dość duże pokoje ale zimno. Hotel wymaga renowacji. Nasza ocena – 5/10.
6) Varayoc Bed & Breakfast – Aguas Calientes (Peru) – 1 nocleg. Cena 114 PLN / noc. Drogo jak na standard obiektu ale to norma w okolicach miasta Inków. Hotelik skromniutki, słabo wyposażony ale personel robi wszystko, by umilić gościom pobyt. Pyszne śniadania i bardzo gorący prysznic oraz dobrze działająca sieć. Minusem są okna wychodzące na szyb. Nasza ocena – 5/10.



Gdzieś na końcu świata


7) Pirwa Maldonado Hostel – Puerto Maldonado (Peru) – 3 noclegi. Cena 112 PLN / noc. Trochę zaniedbane pokoje z oknem wychodzącym na wewnętrzny korytarz. Cena trochę za wysoka jak na standard obiektu. Bardzo uczynny, sympatyczny personel i smaczne choć skromne śniadania. Nieprzyjemny zapach w niezbyt dużych pokojach. Kurz i stęchlizna. Niestety – w Puerto Maldonado nie znaleźliśmy niczego lepszego w tej cenie. Wifi działa raczej słabo. Za to woda ciepła. Nasza ocena – 4/10.
8) Hostal Jose Luis – Lima (Peru) – 2 noclegi. Cena 143 PLN / noc. Fantastyczny pensjonat w świetnej lokalizacji w dzielnicy Miraflores. Duże, dobrze wyposażone pokoje, gorący prysznic, sprawnie działająca sieć. Fantastyczny personel. Ciepło, dodatkowy piecyk na wyposażeniu. Czyściutko i przytulnie. Duże, wygodne łóżko i pyszne śniadania. Nasza ocena – 9/10.
9) art'otel berlin city center west – Berlin (Niemcy) – 1 nocleg. Cena 106 PLN / noc dzięki kodom zniżkowym. Duży pokój w czterogwiazdkowym hotelu. Obszerna wygodna łazienka. Czyściutko, miło. Doskonała lokalizacja. Blisko do stacji U-bahn. W pobliżu niedrogie knajpy i sklepy. Jedynym mankamentem był depozyt (blokada na karcie), który musieliśmy wnieść. Nasza ocena – 9/10.



Klifowe wybrzeże Chile


Łącznie wydaliśmy na noclegi 2.042 PLN czyli 1.021 PLN na osobę. Spędziliśmy w hotelach, hostelach i pensjonatach 20 nocy, a więc średni koszt noclegu wyniósł 102 PLN (51 PLN na osobę) co oznacza, że tylko nieznacznie przekroczyliśmy zakładany budżet.



Gdzieś w Boliwii


W kolejnym odcinku opiszemy nasz przygody w Boliwii. Pierwsze dni spędziliśmy w La Paz aklimatyzując się na dużych wysokościach. Odwiedziliśmy też miniaturową boliwijską Kapadocję – Valle de la Luna. Zapraszamy!



La Paz – miasto, które ma duszę

Dodaj Komentarz