+3
amphi 1 sierpnia 2016 20:26
Chiny 12-23.07.2016

Prolog – czyli "nigdzie nie jedziemy”

Nadchodzi taki czas, kiedy trzeba spojrzeć na życie poważniej. Jest tyle obowiązków czy ekscytujących pomysłów do realizacji, więc trzeba zrobić przerwę i przestać przez pewien czas wyjeżdżać. Więc my przez najbliższy rok nigdzie nie jedziemy. Tym razem już naprawdę: o wyjazdach nie ma mowy! Mimo to sprawdzam ceny na interesujące kierunki i śledzę forum. Ej, przecież „do menu można zaglądać nawet jak nie planuje się nic zamawiać”. :) Pewnej październikowej soboty na fly4free pojawia się informacja o rewelacyjnej cenie na Szanghaj z Warszawy. Żona robi coś na piętrze, więc pokrzykując wymieniamy gorączkowo informacje. Kwestia dogrania terminu (12-23 lipca) i pół godziny później jesteśmy właścicielami biletów po 1000zł i 811zł (ten ostatni dla naszej obecnie trzyletniej córki, występującej dalej pod ksywą Alex). Tylko krowa nie zmienia zdania! :)

Prolog II – czyli przygotowania

Z niemiłych wiadomości: wjazd do Chin wiąże się z koniecznością posiadania wizy („z wyjątkiem wyjątków”), ale o tym już jest sporo na forum. Wiza jest droga (260zł/osoba i np. w przeciwieństwie do Sri Lanki za dziecko również się płaci), a najbliższy dla nas wydział konsularny jest w Warszawie, nawet nie ma w Krakowie! Prowizja dla pośrednika jest też wysoka, ale na szczęście udaje mi się dogodnie zgrać dojazd do Warszawy w dwa poniedziałki i załatwiam samodzielnie wizy. Kolejka przed konsulatem w czerwcu jest spora, a na czele są pośrednicy, którzy oprócz tego, że mają pliki dokumentów, drukują sobie nawzajem bileciki kolejkowe. No ale i tak załatwianie idzie sprawnie i to wszystko to zwykła formalność. Zadziwiający jest formularz wizowy, łatwo się pomylić, dla przykładu, tak Chińczycy ustawili kolejność imion:


Image


Po wielu przemyśleniach decydujemy, że nasza trasa będzie obejmować Szanghaj, Pekin i ich okolice, co wydaje się optymalne na pełnych 9 dni w Chinach. Rezygnujemy z Xi-An, choć teraz z perspektywy czasu wiem, że dałoby się i to zmieścić (kosztem większej liczby przejazdów, co przy sporych bagażach przy podróżowaniu z dzieckiem jest męczące).

-- 01 Sie 2016 20:59 --

Podróż do celu

Okazuje się, że PKP potrafi pozytywnie zaskoczyć. Nigdy nie sądziłem, że napiszę coś takiego zupełnie serio. Kupiliśmy bilet na trasę Katowice-Warszawa, Pendolino, obejmujący gratis naszą córkę Alex i ku naszemu zdumieniu okryliśmy, że mamy do dyspozycji wygodny, czteroosobowy przedział. To był naprawdę komfortowy odcinek podróży..

Image
Wspaniały przykład chińskiej architektury.
Hehe, to tylko budowle które zobaczyliśmy obskakując przy okazji warszawskie Łazienki (raczej to my zostaliśmy obskoczeni przez wiewiórki).

Odcinek WAW-VIE obsługiwany był przez Embraera LOTu, przy czym start opóźnił się o godzinę, powodem miały być chmury nad VIE. Jakiś gość wykłócał się ze stewką, że właśnie dzwonił do żony do Wiednia i jest tam pogoda, innemu na to chyba siadły nerwy, bo próbował wysiąść. :lol: Ogólnie było ciekawie, ostatecznie wystartowaliśmy i wreszcie każdy dostał upragnione Prince Polo.
W Wiedniu, po tym jak Boeing 777 Austriana został wypakowany po brzegi Chińczykami (a właściwie to tylko tak mi się wtedy wydawało, dopiero na miejscu odkryłem jak to jest być w towarzystwie wielu tysięcy żółtych współbraci) ruszyliśmy. Catering zapewniał Do&Co więc było przyzwoicie, aczkolwiek mam wrażenie, że Turkish ma wykupioną w Do&Co droższą opcję. Natomiast dostępność napojów była chyba rekordowa.

Image

Kiedy planowałem wyjazd wpadłem na pomysł, żeby bezpośrednio po przylocie do Szanghaju wsiąść w szybki pociąg do Pekinu. W ten sposób spędzilibyśmy produktywnie pierwszy dzień, mimo jetlagu i zmęczenia. Pozornie świetny pomysł, ale przecież są kłopoty z dostępnością biletów na pociągi i należy je kupować wiele dni wcześniej. Efekt jest taki, że w przypadku problemów powodujących, że nie zdąży się na pociąg można wpaść w niezłe kłopoty, bo nie ma wielkich szans na bilet na inny pociąg. W rezultacie wykupiłem jeszcze w Polsce bilet na pociąg na 14:00, żeby mieć duży zapas czasu. NIESTETY, wszystko poszło za dobrze! Wylądowaliśmy 20 minut przed czasem, czyli o 5:20, kontrola na lotnisku była błyskawiczna, przejazd między lotniskiem Pudong, a odległym dworcem Hongqiao poszedł gładko, a kolejka do kasy biletowej, przed którą mnie tak ostrzegano, bardzo niewielka. Pani z kasy wydała mi bilet tylko dla jednej osoby, mimo wręczenia całej rezerwacji, ale ponieważ szczęśliwie zorientowałem się, wróciłem się i odebrałem bilet dla żony. Strach pomyśleć, co by było jakbym nie zauważył tego. W rezultacie o 9:30 mieliśmy bilety w ręku i staliśmy z niewyraźnymi minami i niezłym zmęczeniem, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Wyjątkiem była córka Alex, która świetnie się wyspała i miała niespożyte pokłady energii. Czas spędziliśmy popijając herbatki kupione w automacie, które stały się naszym ulubionym napojem w Chinach i obserwując ludzi na tej wielkiej stacji.


Image
Herbatki


Image
Tablica odjazdów i wszystko jasne :lol:

Image
To tylko część stacji Hongqiao

Pociąg miał pokonać dystans ponad 1200 km między Szanghajem a Pekinem w niecałe 5 godzin i faktycznie tak było, bo przez znaczną część trasy jechał 304 km/h. Jako część standardowego wyposażenia dostępny był kranik z gorącą wodą, nieodzowny do zalewania zupek chińskich. Ale my, jak jakieś żółtodzioby nie zabraliśmy zupek! No nic, za to fajnie było obserwować z okna Chiny, zarówno te stare zabudowania jak i nowe miasta z wysokościowcami, czasami sprawiające wrażenie niezamieszkałych. Charakterystyczny był niemalże całkowity brak wypasanych zwierząt na terenach wiejskich.


Image

Image


Dojechaliśmy do Pekinu, dotarliśmy do hotelu i tylko cudem uniknęliśmy rozjechania. Okazuje się, że piesi nie mają pierwszeństwa na przejściu, nawet przy zielonym świetle. Strategia jest więc taka: poczekaj aż uformuje się większa grupa i wtargnij na zielonym na jezdnię. Wtedy samochody skręcające z innej ulicy nie próbują rozjechać grupy, co najwyżej wciskają się uparcie w luki, ewentualnie wyławiają pojedynczych delikwentów. Nie ciesz się zawczasu, wystrzegaj się bezszelestnych motorków z napędem elektrycznym, które nawet jadąc prosto ignorują czerwone światło i praktycznie wjeżdżają w Ciebie. Prawda, że proste? :lol:

Mundurowych wszędzie pełno, ale ciężko powiedzieć co właściwie robią. Mocno znudzony gość stoi na specjalnym podeście przy prawie każdej uliczce.

ImageDziekuję! Jeśli komuś się podoba, znaczy że trzeba pisać dalej :)

Dzień 1

Podstawowa rada którą można znaleźć na forum: aby uniknąć tłumów trzeba zwiedzać z samego rana, w dzień roboczy. I to jest święta prawda. Niestety zaplanowaliśmy tak nasz wyjazd, że nie składał się wyłącznie z poranków w tygodniu, mimo, że staraliśmy się jak mogliśmy. ;) Dlatego też w pierwszy dzień wstaliśmy tak, żeby koło 8:00 być w okolicach Zakazanego Miasta. Śpieszyliśmy się tak bardzo, że tylko zerknęliśmy kątem oka na plac Niebiańskiego Spokoju i pognaliśmy po bilety. Trafiliśmy dobrze, bo jak na Chiny nie było tłumów, a i pogoda typu 24 st Celsjusza sprzyjała zwiedzaniu.


Image

Image

Image


Charakterystyczne jest, że w Chinach jest bardzo mało obcokrajowców, nawet w Pekinie czy Szanghaju. Od przyjazdu zaczęliśmy też czuć się nieco jak gwiazdy, co chwila ktoś chciał zrobić sobie zdjęcie z nami, a zwłaszcza z Alex. Z czasem ta popularność zaczęła nieco ciążyć..


Obeszliśmy cały kompleks i udaliśmy się do parku Jingshan cyknąć fotkę z klasyczną panoramą Zakazanego Miasta. Wstęp to tylko 2CNY, wspinanie się po schodach z wózkiem nieco trudne (jak się potem okazało, w bocznej części był jakiś podjazd), niedrogie pamiątki. Ten park to zwariowane miejsce ze sporą ilością Chińczyków, śpiewających jakieś arie operowe. W skrajnym przypadku wyglądało to tak, że szła sobie alejką pani, wyła do mikrofonu te arie, a wzmacniacz trzymany przez nią pod pachą gwarantował, że przechodnie świetnie ją słyszeli.


Image


Następnie postanowiliśmy pójść na piechotę do Lama Temple, przechodząc przez dzielnicę Nanluoguxiang, Bell i Drum tower. Podczas tego spaceru mogliśmy zobaczyć, jak pozornie spokojni Chińczycy potrafią się wkurzyć. Zderzyło się dwóch rowerzystów i panowie postanowili załatwić sprawę przy użyciu pięści.


Image

Image


Lama temple, to znaczący na świecie klasztor buddyzmu tybetańskiego, podobnie jak masa innych zabytków świątynia składała się z wielu, podobnych członów.


Image

Image

Image

Image
W świątyni znajduje się największy posąg z jednego kawałka (niezły kawałek) drzewa sandałowego i ma wysokość 26m.


Sąsiaduje z nią świątynia Konfucjusza. Jak już tam się jest .. to można wziąć udział w lekcjach kaligrafii.


Image

Image

ImageDzień 2 - Wielki Mur w Mutianyu

Ten dzień postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę na Wielki Mur. Mało brakowało a pojechalibyśmy do Badaling, bo jest łatwy dojazd pociągiem, ale rozmowa z osobą z hotelu sprawiła, że nie popełniliśmy tego błędu. Zobaczyliśmy wideo z Badaling - niesamowita rzeka ludzi, podobnie jak na tym zdjęciu.

Image
Wielki Mur w Badaling - nie byliśmy tam, zdjęcie: źródło https://wanderingsteve.files.wordpress.com

Liczby też mówią same za siebie: rocznie ponad 10 mln ludzi odwiedza Badaling, co daje średnią ok. 27tyś./dziennie, a w wakacje pewnie ta liczba przynajmniej podwaja się.

Nie czuliśmy się gotowi na aż taką bliskość z naszymi chińskimi pobratymcami, :D więc zdecydowaliśmy, że jedziemy do Huanghuacheng lub Mutianyu. W obu przypadkach należy dojechać do stacji Dongzimen i pojechać autobusem 916 do Huairou. I tu zaczyna się problem, bo w internecie i przewodnikach jest kilka sprzecznych informacji gdzie należy wysiąść (jechać do końca, czy wysiąść wcześniej) i jak znaleźć autobus do Huanghuacheng (nawet oznaczenie autobusu jest kontrowersyjne – albo napis po chińsku albo H-21). Uznaliśmy więc, że będziemy się martwić w Huairou (prorocze stwierdzenie, co wyjaśni się poniżej). :D Po drodze kierowcy-naciągacze wskakiwali do autobusu i alarmującym głosem krzyczeli „great wall!”, próbując nas wyciągnąć z autobusu, ale siedzieliśmy twardo. Może nawet zbyt się zasiedzieliśmy 8-) bo dojechaliśmy do przystanku końcowego. Niestety, po mitycznym autobusie do Huanghuacheng ani śladu, pokręciłem się po okolicy, żeby sprawdzić i był tylko dworzec kolejowy i parkingi. Stąd wniosek, że prawdopodobnie trzeba było wysiąść na jakimś wcześniejszym przystanku. I faktycznie teraz moglibyśmy się zacząć martwić co dalej :) , ale w magiczny sposób pojawił się gość, który zaoferował przewiezienie swoim samochodem. Ha! widać te kontrowersje dotyczące dojazdu owocują miejscami pracy. Przypomina mi się wejście na Ella Rock na Sri Lance, które chyba celowo było tak kiepsko i mylnie oznakowane, żeby brać kręcących się w okolicy przewodników. :lol: W każdym razie google translate w telefonie po raz kolejny okazało się nieocenione, bo oczywiście nasze „zrządzenie opaczności” ;) nie rozumiało nic po angielsku. Za 120RMB kierowca zawiózł nas do Mutianyu, poczekał 5h i odwiózł z powrotem.

Zdecydowaliśmy się na Mutianyu, bo pogoda była nieco deszczowa i wydawało się nam dobrym pośrednim wyborem między zatłoczonym Badaling i nieodrestaurowanym, pozbawionym infrastruktury Huanghuacheng. Nie zawiedliśmy się, to było jedno z najfajniejszych doświadczeń podczas pobytu. Tam też natkneliśmy się na największą ilość obcokrajowców, raz nawet udało nam się usłyszeć polski głos (jedyny raz w Chinach!), ale i tak proporcje Chiny-reszta świata były około 50:1. :)

Image

Image

Image

Image

Image


Wróciliśmy do Huairou mocno głodni. Chińczyk wypiekał coś co wyglądało jak naleśniki w budce przy przystanku autobusowym. Pasażerowie autobusów chętnie kupowali, więc uznaliśmy, że muszą być dobre. :) Gość pokazywał każdy składnik i pytał czy dodać, kiwaliśmy głowami, choć ani razu nie wiedzieliśmy co proponuje. Były całkiem niezłe, trochę dziwny, słony smak. Ogólnie rzecz biorąc rozpoznawaliśmy tylko część składników jedzienia w Chinach, ale w sumie nam to nie przeszkadzało, a może to i dobrze, ach ta słodka nieświadomość. :lol:


Wieczorem wybraliśmy się jak co dzień na zakupy. Tym razem również zajrzeliśmy do sklepów odzieżowych. Nic nie kupiliśmy. Ceny wyższe niż w Polsce! Ale rodzina się zdziwi, że nie wracamy do Polski z „tanich Chin” obładowani zakupami.

A teraz zagadka: kto wie, czym prawdopodobnie jest ten wiszący na ścianie sklepu specjalny zeszyt? :lol:

ImageDzień 3 – Pekin czyli Pałac Letni i .. drób

Nadszedł ten dzień przed którym nas ostrzegano – sobota. ;) Wyszliśmy wcześnie rano, ale tłumy były nie do uniknięcia, bo zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie jednej z największych atrakcji Pekinu, Pałacu Letniego. Szczęśliwie pałac był przygotowany na mnóstwo zwiedzających, bo otwarty był cały rząd okienek biletowych. Co chwilę podchodzili (podchodziły?) do nas „koniki” z ofertą biletów o parę zł droższą niż „z okienka”, ale zdecydowaliśmy się na oficjalny zakup. Słusznie, bo co prawda kolejka była spora, ale przesuwała się bardzo szybko i w 15 minut byliśmy szczęśliwymi posiadaczami biletów.


Image


Są dwie wersje biletów: obejmujące tylko wstęp do parku po 30RMB oraz uwzględniające wejście do dodatkowych atrakcji na terenie parku (60RMB). Wybraliśmy te pierwsze, jak się okazało chyba prawidłowo, bo najciekawsze atrakcje były za darmo, a po dobrych kilku godzinach chodzenia czuliśmy się w pełni usatysfakcjonowani. Nawet tłumy tak nie przeszkadzały, bo rzesze ludzi były tuż przy wejściu, a później rozproszyły się po wielkim kompleksie Pałacu (nazywa się to pałac, ale tak naprawdę gigantyczny ogród z najróżniejszymi zabudowaniami położony nad jeziorem). Największe wrażenie zrobiła na nas niezwykła, marmurowa łódź i „długi korytarz” z wyszukanymi malowidłami.


Image


Image


Image


Image


Image


Image
marmurowa łódź na której cesarzowa urządzała przyjęcia. Ależ to musiały być imprezy..


Image
Sprawdziłeś już, co mówi prognoza ruchu turystycznego na dzisiaj?


Po południu wreszcie poszliśmy na ulicę Wangfujing, która znajdowała się 10 minut pieszo od hotelu. Byłaby to typowa ulica handlowa, gdyby nie jedna z bocznych uliczek. Mianowicie sprzedawano tam skorpiony, rozgwiazdy i „ciężko powiedzieć co ;) ” na patyku, niekiedy jeszcze ruszające się. :cry:


Image


Image


Image


Image


Zostawiamy robaki na patyku chińskim turystom, a jako, że przypada właśnie nasza rocznica ślubu, udajemy się do pobliskiej restauracji SijiMinfu serwującej kaczkę po pekińsku. Chyba idealnie trafiamy, bo ceny są znośne jak na dobrą restaurację (wydaliśmy jakoś ponad 200RMB), natomiast przed lokalem koczuje tłumek chętnych. Przychodzisz, dostajesz wydrukowany numerek kolejkowy i czekasz aż zwolni się stolik, a ślinka cieknie. :lol: A jest na co! Kaczka jest precyzyjnie cięta przez kelnera, a z mięsa układany jest kunsztowny stosik, po czym mięso plus dodatki nakłada się do naleśnika i spożywa.


Image


ImageDzień 4 - Pekin: świątynia nieba i świątynia ... katolicka

Chiny to kraj zdecydowanie niebanalny. Nawet coś tak normalnego, jak wizyta w kościele może być intrygująca. Dla niezorientowanych: katolicy w Chinach to malutka sekta, licząca raptem kilka milionów ludzi :) , natomiast władze uważają, że obywatele chińscy nie powinni być podlegli innym państwom (tj. Watykanowi), więc Kościół katolicki jest nielegalny. Działa za to Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich, nieuznawane z kolei przez Watykan, ale do jakiegoś stopnia popierane przez władze oraz istnieje kościół podziemny. Skomplikowane, jak wiele rzeczy w Chinach.. ;) Zakładaliśmy więc, że nie da się łatwo znaleźć oficjalnego, funkcjonującego kościoła w Chinach. A tu, wracając któregoś dnia ulicą Wangfujing do hotelu zauważyliśmy przed kościołem grupę Chińczyków urządzającą tańce (o tym będzie jeszcze). Tańce jak tańce, ale zaraz ... przed kościołem? Tak, okazuje się, że w Pekinie działa kościół św. Józefa, a biskup, co ciekawe, jest zarówno uznawany przez władze i wspierany przez Watykan. Wzięliśmy więc udział we mszy o 8:00 rano, nieco podekscytowani, spodziewając się jakiś nietypowych zdarzeń, ale nic takiego nie miało miejsca, a wygląd kościoła i uroczystość miały znajomy, europejski charakter. Jedynie, co zresztą charakterystyczne jest dla Azji, taca umieszczona była na kiju. Sądząc po zaparkowanych samochodach i wyglądzie uczestników w kościele byli Chińczycy z różnych klas społecznych.

Image
taca na kiju w Azji, jakie to praktyczne :) (źródło zdjęcia: http://samlucero.photoshelter.com/)

Alex była podczas całego wyjazdu zaciekawiona dziejącymi się wokół niej rzeczami i chętnie spędzała czas od rana do wieczora poza hotelem, więc tempo mieliśmy znakomite i widzieliśmy już praktycznie wszystko, co planowaliśmy w Pekinie. Szybki rzut na listę miejsc do odwiedzenia i decyzja, że jedziemy do Świątyni Nieba, o której można przeczytać sporo pozytywnych komentarzy. I faktycznie: miejsce warte polecenia, wielkie okrągłe budynki robiły wrażenie, zupełnie jak nasz swojski katowicki spodek. ;)


Image


Image


Image


Image
Na marginesie: podróżując z dzieckiem woziliśmy ze sobą sporo rzeczy, ale i tak nie mogliśmy się równać z Chińczykami zwiedzającymi niekiedy z walizkami.



Po wizycie w Świątyni spałaszowaliśmy lokalną wersję hot-doga, całkiem smaczne (tutaj najlepiej widać, że Chińczycy są na bakier z pieczywem) :)


Image



Dodaj Komentarz

Komentarze (14)

adix198201 2 sierpnia 2016 05:52 Odpowiedz
Super! Czekam na ciąg dalszy :)Wysłane z mojego GT-I9505 przy użyciu Tapatalka
miriam 5 sierpnia 2016 18:35 Odpowiedz
Czyżby książka skarg i zażaleń ;)
madziaro 5 sierpnia 2016 19:00 Odpowiedz
Super relacja, będę leciał do Szanghaju, powrót z Pekinu w grudniu/styczniu, także czekam na dalszą relację i wiele praktycznych porad! :-)
amphi 6 sierpnia 2016 20:52 Odpowiedz
@miriam Tak! Prawdopodobnie to poprawna odpowiedź! :D Wielka szkoda, że Chińczycy nie mówili po angielsku, brakowało nam rozmów z nimi o codziennym życiu, które mogliśmy prowadzić np. w Tajlandii. Ułatwiłoby to zrozumienie tego, co dzieje się w tym kraju. Z jednej strony zaawansowana technika, jak superszybkie pociągi, liczne oznaki luksusu np. drogie, niemieckie samochody, a z drugiej strony dało się niekiedy dostrzec rzeczy kojarzące się z komunizmem jak np. ta książka skarg i zażaleń czy najróżniejsi ludzie (policjanci, kierowcy autobusów) z czerwonymi opaskami na ramionach, z czymś co być może jest jakimś sloganem partyjnym (widać na zdjęciu z pierwszego posta).@madziaro Eh, wspaniale! Wyprawa do Pekinu i Szanghaju była jednym z naszych najfajniejszych wyjazdów. Myślę, że wrócisz bardzo zadowolony!
adix198201 15 sierpnia 2016 08:11 Odpowiedz
Trafiliście na super przejrzystość powietrza w Bund. Super relacja :)Wysłane z mojego GT-I9505 przy użyciu Tapatalka
amphi 15 sierpnia 2016 10:05 Odpowiedz
@adix198201 Właśnie tak nam się wydawało, że coś nie gra z tym powietrzem. :lol: Naczytaliśmy się, że jest straszny smog, na tripadvisorze zalecali chodzenie non-stop w maseczkach :D , a my zupełnie tego nie doświadczyliśmy ani w Pekinie ani w Szangahaju. Do tej pory myślałem, że po prostu jesteśmy zahartowani na Śląsku, ale raczej chyba mieliśmy szczęście do pogody? :)
adix198201 21 sierpnia 2016 08:27 Odpowiedz
Dzieki serdeczne za relacje i cenne wskazówki. Nie dokońca zrozumiałem o co chodzi z tymi kwitkami przy wymianie pieniędzy. Czy przy wymianie w banku/kantorze z USD na RMB tam na miejscu dostaje sie kwit ktory uprawnia do wymiany RMB na USD pozostałej kwoty? Czy chodzi o kwit z bankomatu jak bede se wypłacał bez udziału banku/kantoru?Wysłane z mojego GT-I9505 przy użyciu Tapatalka
amphi 21 sierpnia 2016 09:05 Odpowiedz
@adix198201 , tak mniej więcej o to chodzi. Jak będziesz wymieniał RMB z powrotem na USD/EUR, to bank ma prawo żądać od Ciebie dokumentu zakupu RMB. Tym dokumentem będzie paragon który dostaniesz przy wymianie USD/EUR na RMB w banku lub też wydruk z bankomatu. Rozsądnie więc nie wyrzucać tych papierków. Gdzieś natknąłem się na podsumowanie przepisów w tej sprawie i z tego co pamiętam taki dokument uprawnia do wymiany waluty przez 6 miesięcy od zakupu RMB.
dixontravel 22 sierpnia 2016 15:14 Odpowiedz
Fajne zdjęcia i ciekawe opisy :) Może czas na Azję ;)
dixontravel 22 sierpnia 2016 15:14 Odpowiedz
Fajne zdjęcia i ciekawe opisy :) Może czas na Azję ;)
djadkjgu 22 sierpnia 2016 15:33 Odpowiedz
o, zobaczyliście wodne miasteczko. zazdroszczę! dzien w którym my się wybraliśmy okazał się jakimś świętem. Tłum był taki ze dosłownie ściśnięci ze sobą płynęliśmy z nurtem ludzi i udało nam się jedynie wpłynąć do jednego ze sklepów. wyplulo nad dopiero kawałek dalej, tam gdzie zaczyna się już mniej ozdobna część ;) czegoś takiego nie widziałam jeszcze nigdzie, pomyśleć że na początku przeraził mnie noworoczny tłum na Nanjing. Świetna relacja, pojechałabym jeszcze raz :)
amphi 24 sierpnia 2016 13:54 Odpowiedz
@DixonTravel polecam, zdecydowanie! Nas każdy kraj w Azji zaskakuje w inny sposób i za każdym razem jest mega ciekawie.@DJADKJGU jak byliśmy w wodnym miasteczku to nie było zbyt wielu ludzi. Może upały odstraszyły chętnych, bo było naprawdę gorąco, a do tego to był zwykły powszedni dzień. Gdyby nie wideo z Badaling (jedno ze zdjęć w poście #4) to nie uwierzyłbym jaki może być tłok w niektórych miejscach. :D Ale Chiny najwyraźniej mają swoją własną definicję tłoku i zaawsze możesz powiedzieć, że doświadczyłaś czegoś unikalnego. ;) A do tego idąc np. do Morskiego Oka możesz mówić: "tłumy? Gdzie widzicie te tłumy?" :)
amphi 20 września 2016 20:17 Odpowiedz
Konkurs na relację sierpnia już zakończony, więc chciałbym podziękować wszystkim którzy głosowali na moją relację. :) Dziękuję! Bardzo to miłe. :) Chyba trzeba będzie znowu gdzieś pojechać i coś potem skrobnąć. :D
ianvs 20 września 2016 20:54 Odpowiedz
Niestety nie zagłosowałem na relację miesiąca, bo rzadko przeglądam forum. Niemniej gratuluję wyjazdu. Podobny odbyłem z koleżanką małżonką w maju i czasami miałem wrażenie, że to moja relacja z podróży;)