+2
becool 16 listopada 2014 13:02
Nasz pierwszy raz w Chinach to jednocześnie nasz pierwszy raz w Azji. Spędziliśmy w Państwie Środka 10 dni, co wydaje się bardzo mało jak na tak ogromny kraj, wystarczająco jednak, żeby zapoznać się z azjatyckim klimatem.
Podróż była długa. Po przesiadce w Amsterdamie i kolejnych 9 godzinach lotu, lądujemy w Szanghaju. Przestawiamy zegarki o 7 godzin, co daje się nam we znaki przez następne 2-3 dni. Na lotnisku mamy do wyboru wsiąść w Maglev lub metro. Pierwsza opcja choć dużo droższa (50 rmb) jest ciekawą atrakcją, z której korzystają głównie turyści. Maglev to kolej magnetyczna, która osiąga prędkość 430 km/h, więc nawet nie zdążyliśmy się rozsiąść, a już trzeba wysiadać. Aby dotrzeć do Nanjing Road, w pobliżu której mamy hotel, musimy i tak przesiąść się w metro. Metro w Szanghaju ma bodajże 12 linii (ciągle planowane są następne) i jest najdłuższe na świecie. Jest dobrze oznaczone, wszystkie stacje mają nazwy również po angielsku, dzięki czemu bez problemu możemy dotrzeć na miejsce. Przed wejściem do metra odbywa się skanowanie bagaży, co trzeba przyznać jest dość niewygodne, ale to podobno ze względów bezpieczeństwa.
W największym i najludniejszym mieście Chin mieszka około 25 mln ludzi. Metro jest niezwykle popularnym, dość tanim i wygodnym środkiem transportu, dlatego w godzinach szczytu jest tu naprawdę tłoczno. Taki widok to rzadkość:



Wszędzie jest mnóstwo ludzi, na ulicach dosłownie płynie morze głów. Oczywiście wiedzieliśmy o tym wcześniej, jednak wiedzieć, a doświadczyć tego to dwie różne rzeczy. To co na początku nas nieco irytuje to także ogromny chaos komunikacyjny.



Sposób jazdy tutaj znacznie różni się od europejskiego. Przepisy ruchu drogowego jakby nie obowiązywały. Spotkamy tutaj chyba wszystkie możliwe środki transportu: samochody, rowery, skutery, riksze i inne różności. Wszystkie mają pieszych w poważaniu. Bardzo popularne są skutery. Co ciekawe jeżdżą one na prąd, co jest dużo tańsze i wyjątkowo ciche, więc czasami nawet idąc chodnikiem trzeba uważać;)





To co jest dość problematyczne to porozumiewanie. Chińczycy po angielsku prawie nie mówią. Wyjątkiem są hotele (choć nie wszystkie) i też raczej na podstawowym poziomie, niektóre restauracje (ale raczej ograniczają się do menu po angielsku) i fake markety, gdzie sprzedawane są wszelkie możliwe podróbki.
Internet jest mocno kontrolowany przez władze. Facebook, Instagram Twitter czy Youtube są zablokowane, a treści uznawane za niewłaściwe usuwane. W hotelu dowiadujemy się, że aby połączyć się z internetem musimy podać numer paszportu. Oczywiście są sposoby, aby ten system obejść. Początkowo, jednak z nich nie korzystamy;) Nasz hotel (Fish Inn) znajduje się w pobliżu najbardziej znanej ulicy w Szanghaju, czyli Nanjing Road.



O każdej porze przewijają się tędy tłumy. To miejsce to istny raj dla miłośników zakupów. Ma ponad 5 km długości i znajdziemy tu sklepy najbardziej znanych światowych marek. Najładniej prezentuje się w nocy, gdy rozbłysną miliony świateł i neonów.





Szanghaj to ogromna metropolia, w której nowoczesność przeplata się z tradycją. Jedną z największych atrakcji miasta i jednocześnie jego wizytówką jest Pudong, czyli chiński Manhattan. To miejsce, w którym nieustannie trwa wyścig wieżowców.



Nowoczesna dzielnica drapaczy chmur położona jest na wschodnim brzegu rzeki Huangpu. Najbardziej charakterystyczną budowlą tego miejsca jest Oriental Pearl Tower, czyli czwarta co do wysokości na świecie wieża telewizyjna.



Pudong najlepiej podziwiać z Bundu, czyli 1,5 kilometrowej, nadrzecznej promenady, która jest jedną z największych atrakcji Szanghaju. Jak możecie się domyślić znowu jest tu mnóstwo ludzi i trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby zrobić zdjęcie. Widok, jednak robi wrażenie i na pewno trzeba się tu wybrać będąc w tym mieście. Najlepiej na wieczorny spacer.







Aby przenieść się w czasy dawnych, cesarskich Chin trzeba wybrać się w okolice Starego Miasta. W tradycyjnych budynkach mieszczą się obecnie liczne sklepy, restauracje i kawiarnie.







Będąc tu warto wstąpić do ogrodu Yuyuan. Bilet kosztuje 40 rmb/osoba. Miejsce jest bardzo urokliwe. Ogród założony w 1559 roku, obecnie zajmuje obszar 2 ha i jest podzielony na kilka sekcji krajobrazowych takich jak na przykład "Wspaniałe lasy i piękne doliny", "Szczyty Świata" czy "Ogród Wewnętrzny".











Natomiast najlepszym sposobem, by zobaczyć ogrom Szanghaju, jest wejście na szczyt jednego z licznych wieżowców. Do wyboru mamy co najmniej kilka. Najwyższym obecnie jest Shanghai World Financial Center, który wznosi się na 492m. My wybraliśmy, jednak Jin Mao (420,5 m). W pakiecie zakupiliśmy Bund Sightseeing Tunel. Podróż podwodną kolejką z oświetleniem stroboskopowym, laserami, pulsacyjną muzyką techno to dość kiczowata atrakcja, zdecydowanie nie warto! Pakiet (wejście na taras widokowy + przejazd kolejką w jedną stronę) kosztował 130 rmb/ osoba.
Bilet upoważniał do wejścia na taras, porę jednak można było wybrać sobie samemu.





Widok robił wrażenie, jednak taras na 88. piętrze był tarasem wewnętrznym, więc panoramę Szanghaju można było podziwiać jedynie przez szybę, co nas trochę zawiodło. Niestety zdjęcia także ciężko było zrobić… Przy okazji sami staliśmy się atrakcją dla wielu Chińczyków, którzy z niesamowitym podekscytowaniem robili nam zdjęcia;)

Zapraszam również na bloga: http://mamasaidbecool.blogspot.com/

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

obserwatoreeu 23 listopada 2014 16:41 Odpowiedz
A to smog taki czy po prostu mgła na ostatnich zdjęciach?
becool 23 listopada 2014 18:06 Odpowiedz
obserwatoreeuA to smog taki czy po prostu mgła na ostatnich zdjęciach?
mgła raczej ;)
shiro503 28 listopada 2014 10:29 Odpowiedz
becool
obserwatoreeuA to smog taki czy po prostu mgła na ostatnich zdjęciach?
mgła raczej ;)
Ja tez przez pierwsze dwa tygodnie pobytu w Szanghaju myślałem, ze to mgła...dopiero po dwóch tygodniach zacząłem nieśmiało podejrzewać, ze to chyba jednak nie do końca mgła, albowiem mgły raczej nie trwają dzień i noc...non-stop 24h przez okrągłe 2 tygodnie