0
wojtkow 4 marca 2015 22:02
W kilku(nastu) najbliższych postach chciałbym przedstawić relację ze swojego pobytu w Japonii, który miał miejsce w drugiej połowie lutego.
Relacja będzie offline, tzn. podróż jest już zakończona, ale opiszę całość na podstawie własnego bloga i notatek, które zawsze prowadzę w trakcie podróży.

Nie prowadziłem relacji wcześniej z kilku powodów:
- nie czułem się do końca przekonany do formuły obowiązującej na forum, stąd też lekko prowokacyjny tytuł. Nie jestem turystą całkowicie budżetowym, zwłaszcza jeżeli idzie o noclegi.
- prowadziłem swojego bloga, który ma nieco inną formułę a nie byłem wstanie robić dwóch równoległych relacji na raz.
- mam wrażenie, że moje osiągnięcia są mizerne w porównaniu do innych, styl pisania również jest daleki od doskonałości.

Jednak, po zastanowieniu, postanowiłem spróbować swoich sił i tym postem otwieram relację, jeżeli jednak ktoś „z góry” uważa, że ta relacja nie ma sensu, lub jej formuła jest bezsensowna, to proszę o informację.

Na początek kilka informacji brzegowych: jestem czterdziestolatkiem z częściową niepełnosprawnością utrudniającą poruszanie się, wrodzone wady m.in. nóg powodują, że nie mogę zwiedzać z taką intensywnością jakbym chciał i jak Wy to robicie. Dlatego też nie dziwcie się, jeżeli w danym dniu będzie dużo mniej punktów niż dalibyście radę zobaczyć.

W podróż ruszam prawie zawsze z córką, która była towarzyszką i tej wyprawy. Moja żona panicznie boi się latać, więc latamy tylko we dwoje.

Tyle przydługiego wstępu, jutro startujemy z właściwa relacją.Część 1 - Podróż

Decyzję o podróży do Japonii podjąłem dość spontanicznie. Od września czekałem na jakąś promocję biletów na Florydę, bo planowałem wygrzać stare kości w trakcie zimowych wakacji. Jednak nic się nie trafiało, za to niespodziewanie trafiła się promocja Aeroflotu na bilety do Japonii. Japonia nie była moim głównym celem, ale, interesując się historią, zawsze chciałem zobaczyć miejsca o których do tej pory tylko czytałem. Dodatkowo moja córka jest wielką fanką Japonii i japońskiej kultury. Bilet stanowił więc dla niej prezent i spełnienie jej marzeń.

W podróż wyruszyliśmy z mojego rodzinnego Poznania nietypowo jak dla mnie, bo koleją do Warszawy. Na ogół latam prosto z POZ, ale tym razem okazało się, że najkorzystniej będzie dojechać PKP. Przy okazji mogłem przetestować połączenie kolejowe na Okęcie, ostatni raz leciałem z Warszawy w 2009 roku, kiedy było ono na progu budowy. Muszę powiedzieć, że dojazd z przesiadką na dworcu Zachodnim jest bardzo wygodny. Szkoda tylko, że ze stacji trzeba biegać z walizkami po jakiś parkingach, dobre kilkaset metrów od obecnie czynnego terminala. Zaletą jest kantor znajdujący się przy wyjściu ze stacji: miał całkiem sensowne kursy, w związku z czym kupiłem w nim jeny (kantory w terminalu to jakiś żart).

Nasza podróż składała się z dwóch odcinków: WAW - SVO i SVO - NRT. Na pierwszy zabrał nas Boening 737-800 noszący imię Aleksandra Sołżenicyna. Od razu po przeczytaniu napisu na kadłubie zacząłem się zastanawiać jak długo w obecnej Rosji będzie nosił Jego imię, i której nocy po cichu je zamalują. Myślę, że ratuje go tylko poparcie jakie udzielił na początku jego rządów Putinowi.
Image

Sam samolot wywarł na mnie dobre wrażenie, siedzenia mają większe odstępy niż Ryanair a wnętrze było w bardzo dobrym stanie bo jest on praktycznie nowy (dostawa w 2013 roku). Lot do Moskwy zajął niecałe dwie godziny - w czasie których dostaliśmy lekki posiłek (bułka z kurczakiem, sok i napoje do wyboru).
Lotnisko Szeremietiewo jest ogromne, my nie musieliśmy zmieniać terminala, lądowaliśmy i startowaliśmy z tego samego terminala D. Na początek zaskoczyły mnie dwie rzeczy: kontrola security po wylądowaniu oraz brak akceptacji kart pokładowych w passbook - dobrze że wydrukowałem papierowe. Powód tego był oczywisty: na iPhone nie można by przyłożyć wielgaśnej pieczątki, którą stemplowano wszystkie karty pokładowe.
Jako, że mieliśmy prawie cztery godziny do kolejnego lotu poszukaliśmy czegoś do zjedzenia. Wybór padł na Burger King, który miał najrozsądniejsze ceny (choć i tak Szeremietiewo ma dużo rozsądniejsze ceny niż Okęcie). W trakcie czekania poznaliśmy kilka osób lecących również do Tokio: parę lecącą na maraton (może tu jesteście?) oraz Czecha lecącego na tydzień do znajomych. Z Czechem spotkaliśmy się jeszcze w Naricie.
Przy okazji mieliśmy okazję poznać rosyjski bałagan. Na mojej karcie pokładowej kolejny odlot miał mieć miejsce z bramki 22, wg karty Czecha z bramki 26, a ostatecznie odbył się z bramki 6, która nie ma rękawa. W związku z tym na pokład kolejnego samolotu, którym był Airbus A330-300 noszący imię Leonida Kantorowicza, zostaliśmy dowiezieni autobusami. Oczywiście przy tej ilości pasażerów był to spory problem i w efekcie odlot opóźnił się o jakieś 20 minut.
Również ten samolot jest nowy, został dostarczony do odbiorcy pod koniec 2012 roku. Samolot ma indywidualne systemy rozrywki w każdej klasie, te w ekonomicznej składają się z monitora w zagłówku poprzedzającego fotela (czasem w podłokietniku), oraz pilota przewodowego, który umożliwia nawigację po systemie oraz granie w gry pokładowe.
Biblioteka filmów była całkiem przyzwoita, ja co prawda i tak wybrałem iPad'a ale córka obejrzała kilka filmów, będących umiarkowanymi nowościami (z ostatniego roku). Aeroflot zaserwował nam dwa bardzo smaczne i dość obfite posiłki oraz poczęstował, pośród innych napojów, winem (do wyboru białe i czerwone). W efekcie podróż upłynęła dość przyjemnie, choć prawie 10 godzin na siedząco, bez snu, bo nie umiem zasnąć siedząc, nie należą do przyjemności.
Dodatkowo w zestawach dla pasażerów, są materiałowe kapcie, które zachęcają do zdjęcia butów, co skutecznie psuje atmosferę na pokładzie.

Do Narity dolecieliśmy rozkładowo, dokładnie minutę przed czasem. Odprawa graniczna była sprawna i po jakiś 30 minutach byliśmy już w otwartej części terminala, szukając wspominanych na forum biletów na tokijskie metro. Po naprawdę długich poszukiwaniach, w których uczestniczył również poznany w Moskwie Czech, okazało się, że jedyny punkt sprzedaży tych biletów w Terminalu 1 znajduje się w kasach Kensei Bus Counter w południowym skrzydle przy wejściu nr 2.W dalszej kolejności kupiłem bilety na pociąg, zamiast NEX wybrałem Limited Express linii Kensei JR. Miał on tą zaletę, że dojeżdżał bezpośrednio do stacji Asakusa, przy której mieliśmy hotel. Bilet normalny (córka z racji 15 lat, również musiała mieć taki sam) kosztuje 1500 JPY.
Sam pociąg wewnątrz wygląda jak metro, zresztą przez Tokio jedzie linią metra (Asakusa), a dojazd do naszej stacji zajął 80 minut.

Z stacji udaliśmy się do hotelu, którym był trzy-gwiazdkowy Via Inn Asakusa , położony kawałeczek od świątyni Senso-ji. Hotel mogę polecić wszystkim nie-tak-bardzo-budżetowym ;) turystom, średnia cena za dwójkę twin za dobę wyniosła 360 zł, co moim zdaniem jest przyzwoitą ceną (biorąc pod uwagę lokalizację i standard). Po odświeżeniu się ruszyliśmy na spacer w okolicy połączony z poszukiwaniem czegoś jadalnego. Jako że, jak pisałem wcześniej, nasz hotel był położony koło Senso-ji, to udaliśmy się w jej stronę. Świątynia nocą wygląda bardzo ciekawie i choć nie zwiedzaliśmy całego kompleksu to zrobiłem kilka zdjęć:
Image

Image

Ulica dochodząca do świątyni Nakamise-dōri jest obecnie deptakiem handlowym, na którym sprzedaje się wiele rzeczy związanych z religią i jeszcze więcej zupełnie z nią niezwiązanych. Znajduje się też na niej i w przecinających ją uliczkach wiele restauracji, serwujących najrozmaitsze potrawy, typowo japońskie jak i te obce miejscowej kulturze, jak choćby pizzę. My jednak zdecydowaliśmy się wejść do restauracji serwującej ramen, czyli tradycyjną japońską zupę, sporządzaną na bazie rosołu wołowego z dodatkiem tradycyjnego makaronu i dowolną ilością innych składników, zazwyczaj mięsa, jajek i warzyw. Nasz ramen zawierał dodatkowo miso (czyli pastę ze sfermentowanej soi), duże ilości mięsa, kiełków bambusa oraz jajko.
Image
Porcja takiej przyjemności kosztowała nas 1050 JPY, choć najtańsze zaczynały się od 600 jenów. Jedynym problemem jest to, że ramen je się pałeczkami, tylko „wodę” można wypić przy użyciu dużej i głębokiej łyżki, która jest przynoszona razem z pałeczkami.
Jednakże pomimo tej małej przeszkody najedliśmy się i syci wróciliśmy do hotelu, odespać podróż i przygotować się do pierwszego dnia zwiedzania, o czym w kolejnym poście.

(Uwaga: wszystkie zdjęcia są linkami do mojej galerii. Wpis powstał w oparciu o mojego bloga http://tomekw.info).Kolejny dzień powitał nas kiepską pogodą, która utrzymała się od dnia poprzedniego. Rzęsisty deszcz i chłód dość mocno krzyżowały nam plany zwiedzania, zwłaszcza, że pobudkę zaplanowaliśmy na 5 rano. Tak wczesna pora jest wymagana w celu obejrzenia słynnego targu rybnego Tsukiji Fish Market. Nawet jeżeli nie ma się w planach zdobycia miejscówki na licytację tuńczyków, na którą trzeba przybyć na miejsce o czwartej nad ranem, to i tak na miejscu trzeba być dość wcześnie.

Niestety, mimo że jeszcze poprzedniego wieczora wchodziłem na stronę targu to po dotarciu na miejsce czekało nas duże rozczarowanie, na ten dzień wyznaczono jakieś święto (fixed holiday, reszta była napisana "krzaczkami") i giełda była zupełnie pusta.

Niezrażeni jednak tym falstartem ruszyliśmy do pobliskiej świątyni buddyjskiej Tsukiji Hongan-ji, która została zbudowana na początku lat 30stych XX wieku, w miejscu istniejącej tu wcześniej świątyni x XVIII w., która została zniszczona w Wielkim Trzęsieniu Ziemi w 1923 roku. Świątynia ta architekturą przywodzi na myśl dworzec kolejowy, ale wewnątrz kryje wspaniale złocone Hondo (czyli ołtarz). Spędziliśmy w niej kilka chwil, przyglądając się modlącym się mieszkańcom Tokio, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
Image

Kolejnym celem była dzielnica Akihabara, popularnie zwana Akibą, która jest uważana za światowe centrum gier i elektroniki. Wokół dworca kolejowego o tej samej nazwie rozpościera się kilka kwartałów domów towarowych i mniejszych sklepĻw, pełnym wszystkiego co miłe sercu komputerowego geeka. Niestety gdy przybyliśmy do Akiby okazało się, że dzielnica jeszcze śpi (to zresztą temat na osobny wpis). Po dłuższym spacerze wzdłuż głównej ulicy Akiby zakotwiczyliśmy w miejscowym Starbucks (niech żyje darmowy internet) i opracowaliśmy plan na resztę dnia: Wschodnie Ogrody pałacu Cesarskiego, Senso-Ji, obiad i powrót do Akiby w okolicach zmierzchu.
Image

Jako, że nie udało nam się zdobyć biletów umożliwiających zwiedzanie udostępnionej części pałacu Cesarskiego, to musieliśmy poprzestać na zwiedzeniu tzw. Wschodnich Ogrodów, na miejscu których mieścił się kiedyś zamek siogunów rodu Tokugawa.
Zwiedzanie tego terenu jest darmowe, wymaga jednak pobrania na bramie wejściowej bezpłatnego biletu-żetonu, który trzeba zwrócić przy wyjściu.

Nieustannie siąpiący deszcz i przenikliwe zimno nie ułatwiły nam zwiedzania ogrodów, w których odrestaurowano dawne mury, oraz kilka przykładowych budynków drewnianych (koszary i dwie strażnice). Mimo to podziwialiśmy ogrom budowli o którym świadczą zachowane fundamenty wieży Fujimi, która była kilkudziesięciometrowym budynkiem z drewna, a która swoją nazwę zawdzięcza temu, że ponoć z jej szczytu widać było górę Fuji. Niestety wieża ta spłonęła zaledwie kilkanaście lat po zbudowaniu.

Kilkaset metrów od wieży znajduje się miejsce szczególnie bliskie sercu Japończyków, jeden z symboli ich historii i legend. Jest to kamień upamiętniający miejsce w którym Asano Naganori, młody książę, został znieważony przez Kirę Yoshinakę, wysokiego urzędnika shogunatu, w wyniku czego Asano dobył broni i zranił Kirę. Jako, że na zamku obowiązywał zakaz dobywania broni, to książę Asano musiał popełnić honorowe seppuku, co z kolei spowodowało zemstę jego samurajów (którzy stali się "bezdomnymi" - roninami) na Yoshinace. Ich honorowy czyn, który sami przepłacili życiem (również popełnili seppuku), jest opiewany przez klasyczną sztukę Kabuko Skarbiec wasalnej lojalności, która została zekranizowana pod tytułem 47 roninów.
Image

Po zwiedzeniu ogrodów ruszyliśmy do Senso-ji. Kompleks świątynny Senso-Ji uchodzi za najpiękniejszy tego typu obiekt w Tokio. Położony jest w samym środku dzielnicy Akasuka, zupełnie nieprzypadkowo w pobliżu naszego hotelu. W skład kompleksu wchodzi szereg świątyń, w tym główna buddyjska od której nazwę przyjął cały kompleks jak i bardzo ważna świątynia Shinto Sanja-sama. Kompleks ten wspaniale pokazuje koegzystencję różnych religii w Japonii. Całość świątyń robi kapitalne wrażenie, poczynając od prowadzącej do kompleksu ulicy Nakamise-dōri, poprzez wspaniałe wejścia Kaminarimon i Hōzōmon ozdobione gigantycznymi lamionami aż do głównej części skrywającej bogato zdobione Hondo.
Świątynia otoczona jest ogrodem zawierającym szereg rzeźb i mniejszych świątyń buddyjski jak i wspomniany wcześniej szintoistyczny chram Sanja-sama, oddzielony i połączony z całością klasycznym torii.
Image
Image

Zwiedzanie wcześniejszych miejsc zajęło nam sporo czasu a jednocześnie spowodowało, że moje nogi kategorycznie zażądały odpoczynku. W związku z tym zaplanowane na porę zmierzchu ponowne zwiedzanie Akiby odbyło się już po zmroku.
W niczym to jednak nie przeszkodziło, wprost przeciwnie po zmroku, oświetlona szeregiem kolorowych neonów i wypełniona tłumami, głównie młodych, Japończyków, często przebranych w fantazyjne stroje (cosplay) robiła oszałamiające wrażenie.
Image
Ilość taniej elektroniki (tańszej 40% niż w Europie) oraz wszelakich automatów grających przekracza moje zdolności literackie, dość tylko powiedzieć, że znaleźliśmy przynajmniej 10 różnych salonów gier, które miały po siedem pięter. Tych niższych nie jestem w stanie zliczyć. Zazwyczaj takie salony mają piętra przydzielone różnym typom gier, od automatów z popularną łapką do wyciągania zabawek po rozbudowane automaty video 4D (z trójwymiarową grafiką, kompleksowym force-feedback itd).
Jedyny minus Akiby, to fakt, że zaskakująco wcześnie idzie spać, po 20stej sklepy i salony masowo się zamykają.

Wizytą w Akibie zakończyliśmy pierwszy dzień zwiedzania Tokio.

(Uwaga: wszystkie zdjęcia są linkami do mojej galerii, w której możecie zobaczyć więcej zdjęć. Wpis powstał w oparciu o mojego bloga http://tomekw.info).Tokio - dzień drugi

Drugi dzień pobytu w Tokio przyniósł nam w dobrą pogodę, oraz (ale to już tylko mnie) narastające zmęczenie wynikające z jet lag.
Zmęczenie nie było jednak żadną wymówką, piękne słońce wręcz zmuszało do zwiedzania.
W związku z tym, zaraz po śniadaniu z 7Eleven, ruszyliśmy do parku Ueno, znajdującego się koło stacji kolejowej o tej samej nazwie.

Do połowy XIX wieku teren parku zajmował gigantyczny kompleks świątyń buddyjskich i szintoistycznych, jednakże w trakcie wojny domowej w 1868 roku, która zakończyła okres samoizolacji Japonii i rozpoczęła epokę Meiji, na terenie kompleksu mieścił się obóz zwolenników siogunatu, chcących zachowania istniejącego porządku prawnego i politycznego w Japonii. Zwolennicy cesarza i reform zdobyli ten obóz, niszcząc przy okazji znaczną część świątyń (nie było to działanie celowe, ale jako, że świątynie były drewniane, to o pożar nie było trudno).
Zaraz za wejściem do ogrodu stoi pomnik "Ostatniego sioguna" Takamori Saigō, wpływowego sioguna, który najpierw poparł cesarza w walce ze zwolennikami rodu Tokugawa by ostatecznie samemu zginąć w trakcie bitwy kończącej powstanie w Satsumie, powstanie w obronie japońskiej tradycji, którego sam był przywódcą.
Image

Nie co dalej znajduje się buddyjska świątynia Kiyomizu Kannondō pochodząca z połowy XVII stulecia, która szczęśliwie przetrwała zniszczenia roku 1868. Mieliśmy w niej okazję obejrzeć główny, święty wizerunek Senju Kannon, który jest wystawiany publicznie jedynie w lutym. Przed ołtarzem można zobaczyć lalki składane w ofierze w prośbie o potomstwo.
Image
Tuż poniżej tej świątyni znajduje się szintoistyczny chram Gojōten jinja, który nie był jednak otwarty dla publiczności.

Kolejny chram Hanazono Inari jinja do którego dojście ozdobione jest szeregiem kolorowych torii, układających się w długie korytarze porozdzielane schodami. Świątynia poświęcona jest bogini ryżu i pomyślności w interesach Inari, której ziemskimi przedstawicielami są lisy kitsune. których posągi są dekorowane przez wiernych w prośbie o błogosławieństwo i wspomniane szczęście w interesach.
Image

Z świątynią Inari sąsiaduje, położona na niewysokim pagórku, świątynia buddyjska, przy której znajduje się zachowana twarz Buddy z Ueno, posągu z 1631 mającego duże znaczeniu religijne, który została zniszczona w trakcie walk w 1868 roku.
Pozostałości posągu otaczają drewniane tabliczki z życzeniami wiernych przyniesionymi i złożonymi przy posągu w ofierze.

Nieco dalej, tu przy zoo znajduje się świątynia Ueno Tōshōgu pochodzą z roku 1627 a poświęcona Ieyasu Tokugawie , jednemu z ważniejszych siogunów tego rodu (w wierzeniach Shinto każdy zmarły dołącza do panteonu bogów). Wejścia do świątyni strzegą dwa kamienne smoki, które, jak głosi miejscowa legenda, po zmroku chodzą napić się do pobliskiego stawu.
Sam budynek świątyni jest ciągle aktywnym miejscem kultu Ieyasu i nie jest dostępny do zwiedzania. Można go jedynie obejść dokoła podziwiając przepiękne złoto-czerwone zdobienia.
Image

Naszym następnym celem było Zoo Ueno, choć tak naprawdę nie chwieliśmy obejrzeć wszystkich zgromadzonych w nim zwierząt a jedynie dwie pandy, które są dumą tego ogrodu i tokijczyków ogólnie. Wizyta w zoo kosztuje 600 jenów za bilet normalny i 200 jenów za młodzieżowy (do 15 lat - brak zniżek dla studentów).
Budynek pand jest umieszczony tuż za kasami, po prawej stronie od nich. Jest dodatkowo strzeżony dla bezpieczeństwa i wygody tych zwierząt,
między innymi, z uwagi na ich płochliwość, nie wolno robić im zdjęć z użyciem flesza.
Pandy zachwyciły nas, tak jak zachwycają większość ludzi. Muszę powiedzieć, że są większe niż wydają się na zdjęciach czy filmach, ciągle jednak sprawiają wrażanie dużych, pluszowych zabawek, które poruszają się dzięki jakiejś zmyślnej technologi.
Mimo nieprzebranych tłumów przewijających się przed ich obliczem od rana do wieczora, pandy zachowują stoicki spokój, zajmując się głównie konsumpcją kolejnych gałęzi bambusa. Przez kilkanaście minut, które spędziliśmy obserwując je, poruszyły się zaledwie kilka razy, gdy w zasięgu ich chwytnych łap zabrakło kolejnych pędów bambusa.
Image
Z informacji praktycznych: tuż obok Zoo znajduje się Starbucks, w którym można złapać darmowe WiFi.

Po obejrzeniu pand ruszyliśmy w dalszą drogę, do stawu Shinobazu, położonego poniżej parku Ueno. Na wysepce Bentenjima, znajdującej się na tym stawie, znajduje się stara świątynia szintoistyczna Bentendō, związana z kultem bogini sztuki Benten. Świątynia pochodzi z XVII wieku, choć przetrwała liczne pożary Tokio to została zniszczona w trakcie II wojny światowej i odbudowana kilkanaście lat później.
Świątynię, a właściwie wysepkę na której się znajduje, łączy z lądem kamienny most z XVIII wieku, wcześniej można było się do niej dostać jedynie wpław.
Image

Po zakończeniu spaceru po Ueno wybraliśmy się na stosunkowo niedawno ukończoną (2012) wieżę Sky Tree, która jest drugim najwyższym budynkiem świata (po Burj Khalifa) i najwyższą wieżą telewizyjną świata. Ten mierzący 634 metry kolos jest wyposażony w dwa tarasy widokowe na wysokości 350 i 450 metrów. Jego jedyne wady to fakt, że przy tej wysokości potrzeba dobrej pogody, żeby z tarasu zobaczyć ziemię (inaczej wieża spowita jest chmurami) oraz wysoka cena biletów (około 2060 JPY zł za niższy taras i 1030 JPY za wyższy, bilety ulgowe są maksymalnie do 17 roku życia).
W związku ze sporymi kolejkami "już" po 45 minutach dane było nam zająć miejsce w jednej z wind, która w około 30 sekund zawiozła nas na poziom 350 metrów. Pierwsze wrażenie po wyjściu z windy? Taras widokowy jest olbrzymi, tak olbrzymi, że na początek nie widać w ogóle ziemi, nie czujemy więc wysokości. Jednak kilka(naście) kroków i naszym oczom ukazuje się zapierający dech w piersiach widok. Z wieży, przy bardzo dobrej przejrzystości powietrza, widać wulkan Fuji, jednak my nie mieliśmy okazji go zobaczyć, mimo, że sam zarys Alp Japońskich majaczył się na horyzoncie. Największe wrażenie robi jednak to, że po sam horyzont widzimy miejską zabudowę Tokio i Yokohamy. W zasadzie tylko z jednej strony jest coś innego niż morze budynków, to to prawdziwe morze, a dokładnie wody Zatoki Tokijskiej.
Image

Po długich chwilach zachwytu nad widokami z Sky Tree ruszyliśmy do kolejnego celu, którym była Shibuya, popularna dzielnica handlowa, będąca jednym z głównych centrów miasta, uchodząca za jedno z najbardziej tłocznych miejsc świata.
Jak wszystkie główne centra Tokio dzielnica jest rozlokowana wokół dworca o tej samej nazwie. Przed budynkiem dworca stoi pomnik psa Hachikō, będącego dla Japończyków symbolem wierności i oddania (w Europie jest on znany głównie z filmu Mój przyjaciel Hachiko, będącego fabularyzowaną i mocno podkolorowaną wersją prawdziwej historii. Na przeciw pomnika znajduje się zachowany wagon nieistniejących już tramwajów tokijskich, służący za punkt informacyjny dla turystów i będący popularnym miejscem spotkań młodych tokijczyków. To ostatnie stwierdzenie, żywcem wyjęte z przewodnika jest dla mnie dość niezrozumiałe, po wyjściu z metra na plac przed dworcem dosłownie utknęliśmy w setkach, jeżeli nie tysiącach ludzi. Pod samym tramwajem były ich ze dwie setki, więc umówienie się w tym miejscu jest dla mnie lekko bezcelowe, nie sposób tam dostrzec osoby stojącej dwa metry dalej.
Image

Sam plac kończy się na skrzyżowaniu nazywanym w mieście tokijskim Times Square. O ile w wielu podobnych porównaniach można szukać przesady i głupiej amerykanizacji, jednak w tym przypadku porównanie jest bardzo celowe, tak bardzo, że nie wiem czy wkrótce to Amerykanie nie zmienia nazwy swojego skrzyżowania. Oba łączą olbrzymia ilość gigantycznych telebimów oraz nieprzebrane tłumy ludzi pod nimi. Jako że miałem okazję odwiedzić Times Square to z całą odpowiedzialnością mogę napisać, że te tokijskie tłumy są dużo liczniejsze od nowojorskich odpowiedników.
Te tłumy są zresztą obecne na wszystkich okolicznych ulicach, opanowanych przez domy handlowe największych i najdroższych marek świata, głównie z branży odzieżowej. Coprawda nie jest to przedmiot moich zainteresowań (uważam, że jeansy i hoodie są dobre na każdą okazję ;) ) ale moja córka była zachwycona :).
Image

Wizyta w Shibuya zakończyła zwiedzanie tego dnia. Kolejna część już wkrótce.

(Uwaga: wszystkie zdjęcia są linkami do mojej galerii, do której odwiedzenia zachęcam. Wpis powstał w oparciu o mojego bloga http://tomekw.info).Kolejny dzień w Tokio powitał nas znowu słońcem, co bardzo nas ucieszyło, bo nie ma nic bardziej przygnębiającego dla turysty z aparatem niż chmury i deszcz.

Nim rozpoczęliśmy zwiedzanie musieliśmy udać się na dworzec Ueno, to centrum informacyjnego kolei japońskich Japan Rail w celu wymiany voucherów JR Pass na bilety.
Vouchery kupiłem oczywiście przed wyjazdem w http://www.japan-rail-pass.com/ za 194 EUR + przesyłka. W dniu zakupu była to najniższa cena ze znalezionych przeze mnie.

Po bardzo sprawnej (w końcu to Japonia) wymianie voucherów na bilety, wsiedliśmy w linię Ginza metra Toei i udaliśmy się do stacji od której linia nosi miano.
Z metrem w Tokio jest bardzo ciekawa sprawa, składa się ono z dwóch sieci: Toei i Tokyo Metro Line, które mają własne taryfy oraz osobne bilety. Na szczęście nasze bilety, których kupno omówiłem w pierwszej części tej relacji, pozwalały na korzystanie z obu sieci, bez martwienia się o takie szczegóły.

Image

Ginza do której się udaliśmy jest jednym ważną dzielnicą handlową i biznesową, wywarła też ogromny wpływ na rozwój miasta. To tutaj postały pierwsze murowane budynki w Tokio, tutaj też powstały pierwsze domy handlowe. Tutaj wreszcie powstało japońskie słowo gimbura, określające chodzenie po galeriach handlowych (od nazwy dzielnicy Ginza i słowa burabura, określającego bezcelowe snucie się z miejsca na miejsce).

Image

Obecnie wzdłuż ulicy Chuō-dōri znajdują się ekskluzywne domy towarowe takich marek jak Tiffany, Cartiere czy Bulgari. Znajduje się tutaj również potężny, wielopiętrowy Apple Store, umieszczony w budynku odpowiadającym architektonicznie stylowi Apple.
Na skrzyżowaniu Chuō-dōri z Harumi-dōri znajdują się budynki z których słynie dzielnica: Mitsukoshi, Wako, San'ai i galeria Nissana.
Mitsukoshi to dom handlowy pierwszej japońskiej firmy, która odeszła od tradycyjnego japońskiego handlu na rzecz domów towarowych.
Wako to budynek o charakterystycznej neorenesansowej fasadzie, wyposażony w wieżę zegarową, z której o pełnych godzinach wygrywana jest melodia. Firma Wako to mniej znany poza Japonią konkurent Seiko w dziedzinie zegarków i biżuterii.
San'ai, a dokładnie San'ai dorimu senta (centrum marzeń) to cylindryczny, szklany budynek będący symbolem bogactwa dzielnicy.

Image

Galeria Nissana stanowi oficjalną główną siedzibę tego koncernu i jednocześnie miejsce prezentacji jego najciekawszych modeli .

Po obejrzeniu ww budynku i spacerze Chuō-dōri udaliśmy się do Roppongi, które jest centrum życia artystycznego, ekskluzywną dzielnicą mieszkaniową jak i słynnym centrum rozrywki.
Symbolem Roppongi jest Tokio Midtown, zespół sześciu drapaczy chmur nadających dzielnicy nowoczesny charakter. W budynku mieścił się kiedyś Urząd ds. Obrony Narodowej, jednak obecnie zajmują go firmy, galerie sztuki oraz hotel Ritz-Carlton.
Image

Niestety z uwagi na wczesną porę, oraz własną niechęć do clubbingu ;) nie mieliśmy okazji zapoznać się z rozrywkową stroną dzielnicy, zamiast tego udaliśmy się do Shinjuku na spotkanie z tokijskimi drapaczami chmur.

Tokio wbrew pozorom jest nisko zabudowane -mimo, że niezwykle ludne, to miasto jest zbudowane w niezwykle aktywnej strefie sejsmicznej, na styku pacyficznej i azjatyckiej płyt tektonicznych. W efekcie w większości dominuje kilkupiętrowa zabudowa, dochodząca do 10 pięter w centrach dzielnic.
Jednakże od połowy lat 70., dzięki odkryciu nowych technologii, stała się możliwa budowa wyższych budynków. Większość z tych najwyższych drapaczy chmur ulokowała się w dzielnicy Shinjuku, po zachodniej stronie od stacji noszącej tą samą nazwę. Po wschodniej stronie stacji znajduje się za to główne tokijskie centrum rozrywki tej niższych lotów, a konkretnie największe skupisko salonów striptizu.

Nas jednak interesowała ta zachodnia strona, dlatego zamiast wysiąść z metra na stacji Shinjuku dojechaliśmy do Tochomae położonej pod Tōkyō-to Chōsha (Budynkiem Władz Miasta), stanowiącym najwyższy budynek w dzielnicy, a składający się z dwóch charakterystycznych wież, połączonych niższym łącznikiem.
Image

Architektura tego budynku jest ponoć hołdem oddanym katedrze Notre Dame, a co nas najbardziej zainteresowało to fakt, że w tym mierzącym 243 metry kolosie są dwa bezpłatne tarasy widokowe (po jednym w każdej z wież) dające znakomity widok na pozostałe drapacze chmur oraz resztę Tokio. Dla wielu osób będzie to, jak myślę ważny punkt w Tokio, bo konkurencyjne Sky Tree jest drogie i pełne ludzi. Te tarasy widokowe (North i South Deck) mało że są darmowe, to niemal puste (na górze było trochę ludzi, ale do wind dostaliśmy się bez czekania).
Po wizycie na wspomnianych tarasach kontynuowaliśmy spacer pośród licznych drapaczy chmur podziwiając ich potęgę i nowoczesną architekturę zmierzając w stronę stacji Shinjuku.
Jedynym minusem tego spaceru jest fakt, że ostatnie kilkaset metrów chodnika jest umieszczone w tunelu, co znacząco utrudnia oglądanie budynków ;)
Image

Po dotarciu do metra postanowiliśmy odwiedzić Ikebukuro, dzielnicę rozłożoną wokół dworca o tej samej nazwie (dość nietypowe, nieprawdaż ;) ), która również aspiruje do miana jednego z centrów Tokio. Dzielnica ta znana jest mi z lektury bardzo interesującej książki Marcina Bruczkowskiego „Bezsenność w Tokio”, którą gorąco polecam wszystkim osobom zainteresowanym japońską kulturą czy podróżą do Tokio.
Samo centrum Ikebukuro stanowi zespół nowoczesnych domów handlowych, zbliżonych charakterem do tych z Akiby (patrz dzień pierwszy). Podobny jest zakres oferowanej elektroniki, choć ceny są nieco wyższe. Sporo jest również charakterystycznych dla Akiby salonów gier elektronicznych. Dla nas najważniejsze było znalezienie miejsca popasu, którym stał się bar oferujący tradycyjny udon.

Image

Udon jest potrawą sporządzaną na bazie makaronu o tej samie nazwie i rosołu wołowego z różnymi dodatkami z których najpopularniejszym jest surowe jajko. Do udon jada się zazwyczaj kawałki mięsa. W naszym przypadku, w związku ze „znakomitą” znajomością angielskiego pośród Japończyków, kupiliśmy coś co wyglądało na kurczaka i chyba ośmiornicę.
Najważniejsze jednak, że było to smaczne i nie uciekało z talerza ;)
Image
Ważną zaletą tego dania była jego cena, porcja udon kosztowała 250 JPY a mięso po 150 JPY za kawałek. W efekcie można się najeść za 550 JPY.

Wizyta w Ikebukuro zakończyła nasz ostatni dzień w Tokio, w kolejnej części ruszamy do Kioto, ale o tym już po weekendzie.

(Uwaga: wszystkie zdjęcia są linkami do mojej galerii, do której odwiedzenia zachęcam. Wpis powstał w oparciu o mojego bloga http://tomekw.info).Kioto nadchodzimy

Kolejny dzień w Japonii rozpoczął się wcześniej niż zwykle, co nie było przyjemne wobec trapiącego mnie ciągle jet-laga. Jednakże zgodnie z zasadami naszego hotelu musieliśmy się wymeldować do 10 rano, poza tym dokładnie o 10:03 mieliśmy pociąg z głównego dworca Tokio do Kyoto.
Z uwagi na wielkość tego miasta sam przejazd metrem z naszego hotelu na stację zajął blisko godzinę, co w połączeniu z wielką ciżbą na dworcu spowodowało pewną nerwowość.
Ostatecznie jednak na peronie znaleźliśmy się jeszcze przed przyjazdem naszego pociągu, którym był jeden z najszybszych pociągów świata, Shinkansen Hikari.
Pierwszy raz miałem okazję jechać tego typu superekspresem, co w sumie nie jest dziwne, biorąc pod uwagę, że najbliższe można spotkać w Berlinie (polskiej imitacji pod nazwą Pendolino nie biorę pod uwagę, gdyż jego maksymalna prędkość plasuje się w kategorii japońskich kolei lokalnych).
Image

W pociągu są jedynie wagony bezprzedziałowe, w których zaskoczyła mnie ilość miejsca dla pasażerów. W wagonie II klasy, nazywanym tutaj zwykłym (pierwsza klasa to Green Car), do miejsca przed nami jest co najmniej 125 cm, co umożliwia spokojne wyciągnięcie się do pozycji półleżącej, w czym pomaga mocno opuszczane siedzenie. Jedynym minusem są bardzo małe półki na bagaż, które ledwie pomieściły nasze walizki (aczkolwiek są to duże walizki na bagaż rejestrowany).
Podróż z Tokio do Kioto na dystansie 513 km zajęła nam 2 godziny 44 minuty, przy czym pociąg, którym jechaliśmy, stawał po drodze na kilku stacjach, najszybsze Shinkansen Nozomi mają praktycznie bezpośrednie połączenia, ale nie są dostępne dla turystów w oparciu o JR Pass (patrz poprzedni odcinek).
Image

Do Kioto dojechaliśmy przed 13stą. W kasach biletowych położonych -przy wschodnim wyjściu z dworca kupiliśmy bilety dwudniowe na komunikację miejską (2000 JPY).
Komunikacja miejska w Kioto jest nie jest tak sprawna jak w Tokio, miasto ma tylko dwie linie metra więc komunikacja bazuje na autobusach, które są zatłoczone i stoją w korkach. Dzięki wskazówom z firmy wynajmującej apartamenty wiedziałem, że dojadę do nich z dworca bezpośrednim autobusem. Odszukaliśmy więc odpowiedni przystanek i ustawiliśmy się w dłuuugiej kolejce, kolejce gdyż Japończycy, jako uporządkowany naród czekają karnie i stosują zasadę, że pierwszy wsiada ten, kto dłużej czeka.
Niestety kolejka była na tyle długa, że nie załapaliśmy się na pierwszy autobus, zabrał nas dopiero drugi.

W tym miejscu kilka uwag dla podróżujących do Kioto: tak jak napisałem wyżej kupiliśmy bilety dwudniowe, ale jak się później okazało, nie ma to sensu. Zastanówcie się czy opłaca Wam się w ogóle kupować jakieś bilety wieloprzejazdowe. Bilet jednorazowy kosztuje 230 JPY (120 ulgowy), natomiast wiele świątyń w Kioto jest położonych tak, że idzie się między nimi pieszo. Dodatkowo do części zabytków można dojechać koleją w oparciu o JR Pass, w takim wypadku może się okazać, że pojedyncze przejazdy nie zwrócą kosztu biletu całodniowego / wielodniowego.
Druga uwaga dotyczy systemu wsiadania i płacenia. Jest on dość nietypowy, bo płaci się przy wysiadaniu (wtedy też kasuje się bilety wieloprzejazdowe). Do tego wsiada się drzwiami środkowymi (tylnymi) a wysiada przy kierowcy. Biorąc pod uwagę, że w autobusach jest spory tłok, a układ drzwi to najczęściej 1-2-0 (brak tylnych drzwi), to koniec autobusu może być pułapką z której ciężko się wydostać (ja miałem taki przypadek). Lepiej przecisnąć się na początek wcześniej.

W związku z koniecznością oczekiwania na autobus i korkami do naszego apartamentu dotarliśmy dopiero koło 15stej. Zarezerwowaliśmy sobie małe mieszkanko w Sunshine East Gion, położonym (jak nazwa wskazuje) w dzielnicy Gion.
Nasze mieszkanko okazało się całkiem przyzwoitą mieszanką stylów: japońskiego i europejskiego. Buty trzeba zdejmować w drzwiach a łazienka jest typowo japońska, ale łóżka są europejskie. Apartament ma w pełni wyposażoną kuchnię (mikrofalówka, lodówka, płyta grzejna) i podstawowe naczynia. Cena średnia za nocleg to 265 zł, bardzo dobra wg mnie biorąc pod uwagę lokalizację i standard.

Po rozpakowaniu się i zjedzeniu czegoś na szybko (tak, tak 7eleven, jak to w Japonii bywa jest zaraz na narożniku) ruszyliśmy do pierwszej świątyni, która jest dosłownie zaraz za naszym blokiem (choć aby do niej dojść trzeba obejść cały kwartał). Świątynią tą jest Nishirain, mały buddyjski obiekt, w którym widzieliśmy ciekawy rytuał, polegający na: zmówieniu modlitwy razem z tradycyjnym klaśnięciem w dłonie, przyczepieniu kartki ze swoją prośbą do czegoś, co z daleka wyglądało jak krowa, ale z bliska już niekoniecznie ;) oraz dwukrotnym przeczołganiu się przez otwór w tym czymś.
Image

Co ciekawe w rytuale brały udział tylko kobiety, które stały w długiej kolejce, aby móc dostać się przed oblicze(?) bóstwa(?).
Niestety z uwagi na całkowitą nieznajomość japońskiego połączoną z podobną znajomością angielskiego pośród miejscowych nie jestem w stanie napisać czegoś bliższego.
Image

Szybko zapadający zmrok, który w połączeniu z dużą ilością drzew i zachmurzonym niebiem, wręcz uniemożliwiał wykonywanie zdjęć, oraz fakt, że zabytki są otwarte tylko do 16-17 spowodował, że mogliśmy zwiedzić już tylko jedną atrakcję.

Zaledwie kilka budynków dalej położona jest świątynia Kennin-ji reprezentująca buddyzm zen i to do niej udaliśmy się w następnej kolejności. Świątynia została założona w 1202 roku, jako pierwsza szkoła buddyzmu zen w Japonii. Choć same budynki wielokrotnie ulegały zniszczeniu, głównie na skutek pożarów, to zarówno świątynia jak i klasztor są ciągle czynne i stanowią główny ośrodek szkoły rinzai buddyzmu zen (czasami spotka się określenie: szkoła kennij-ji rytu rinzai buddyzmu zen).
Sama świątynia, jak to w Japonii bywa, składa się z szeregu niezależnych budynków, których przeznaczenie jest bardzo różne. Zazwyczaj kompleks składa sie z budynku głównego (main hall), szeregu mniejszych kaplic i kapliczek, poświęconych mniejszym bóstwom (w szinto) lub wcieleniom Buddy (w buddyźmie), bram wewnętrznych i zewnętrznych oraz domków herbacianych i miejsc zamieszkania dla mnichów i kapłanów, całość położona jest zazwyczaj w ogrodzie utrzymanym w stylu japońskim, w którym ścieżki są nieraz wyznaczone przez założyciela świątyni (czyli kilkaset lat wcześniej).
Image

Kennin-ji, jak pisałem wcześniej, nie jest na tym tle wyjątkiem, aczkolwiek całość jest bardzo duża, również ogród jest bardzo ciekawy. Niestety większa część budynków jest niedostępna dla zwiedzających, część jest zwyczajnie odgrodzona a część jest częścią, ciągle czynnego, męskiego klasztoru buddyjskiego.
Image

Po zwiedzeniu terenu Kennin-ji udaliśmy, lekko okrężną drogą z powrotem do naszego hotelu, poznając przy okazji życie zwykłych Japończyków w Gion, spacer

W następnej części zmierzymy się z pozostałymi świątyniami Gion.

(Uwaga: wszystkie zdjęcia są linkami do mojej galerii, do której odwiedzenia zachęcam. Wpis powstał w oparciu o mojego bloga http://tomekw.info).Świątynna anabasis w Kioto

Quote:
Starożytny wojownik Ksenofont przewędrował bez mapy całą Azję Mniejszą i Bóg go raczy wiedzieć, gdzie nie był. Starzy Gotowie odbywali bardzo dalekie wyprawy także bez wiadomości topograficznych. Maszerować wciąż naprzód, to się nazywa anabasis...
(Jaroslav Hašek "Przygody Dobrego Wojaka Szwejka")

Nasza wędrówka kolejnego dnia przez świątynie Gion była taką anabasis. Bez dokładnych informacji, wciąż naprzód, bo tam Zawsze jest jakaś świątynia. Nie jest to oczywiście przypadkiem, Kioto było stolicą przez ponad 1000 lat, do roku 1868, a stolica była również centrum życia religijnego. W efekcie na terenie miasta zachował się szereg tego typu obiektów i to pomimo pożarów i trzęsień ziemi, które wielokrotnie niszczyły Kioto. Znaczna część tych świątyń jest położna właśnie w dzielnicy Gion, położonej na wschód od Pałacu Cesarskiego, który odwiedzimy później, gdyż ta dzielnica była mniej narażona na pożary.

Pierwszym naszym celem była buddyjska świątynia Kiyomizu-dera, położona na wzgórzach otaczających miasto. Tuż koło naszego hotelu położone jest pierwsze Torii prowadzące w stronę tej świątyni. Kawałek dalej, już na lekkim wzniesieniu położona jest pagoda Yasakano-tō, która należała do kompleksu świątyni Hokan-ji zniszczonego przez pożary. Obok pagody znajduje się niewielki chram szinto w którym mieliśmy okazję zobaczyć młodą parę pozującą do zdjęć w tradycyjnych kimonach. Wtedy była to dla nas jeszcze sensacja, później okazało się, że jest to tradycja i wokół świątyń mnóstwo jest ludzi, zwłaszcza kobiet w tradycyjnych kimonach.
Image

Malownicze, wąziutkie i pełne schodów, uliczki łączące Yasakano-tō z Kiyomizu-dera zamienione są w deptak handlowy, praktycznie w każdym budynku oferowane są pamiątki dla turystów, tradycyjne japońskie potrawy i przekąski, a także zwykłe lody, napoje itp. Atmosfera niemalże jak z odpustowego jarmarku, choć próżno szukać lukrowanych serc z piernika i baloników na druciku...
Image
Jako, że na zwiedzanie ruszyliśmy w niedzielę, która w Japonii, podobnie jak w Polsce, jest dniem wolnym, to mieliśmy dojście do świątyni było zatłoczone do tego stopnia, że przejście kilometra zabrało nam około godziny.

Informacja praktyczna: te uliczki są dobrym miejscem na zakup pamiątek. W niektórych sklepach (np. w widocznym na zdjęciu sklepie z kotami) ceny są naprawdę niskie w porównaniu do innych miejsc w Japonii (np. polecanej na forum Nary).

Jednakże warto było przeciskać się przez tłum, już sama brama wejściowa robi wielkie wrażenie. Kiyomizu-dera jest świątynią buddyjską poświęconą głównie Tysiącrękiej Kannon, będącej jedną z żeńskich emanacji Buddy. Za bramą wejściową znajduje się robiąca duże wrażenie pagoda (będąca aktualnie w remoncie), oraz kilka mniejszych świątyń prowadzących do głównego budynku. Budynek ten jest częściowo zawieszony w nad zboczami wzgórza, szczególnie daleko wystaje słynna weranda, wsparta z dołu wielopoziomowym drewnianym rusztowaniem (wejście do głównego budynku kosztuje 300 JPY).
Image

Image

W ramach kompleksu znaleźć można również świątynię szinto Jishu Jinja, do której ciągną pielgrzymki młodych, głównie kobiet, bo w świątyni znajdują dwa kamienie miłości, przejście między którymi z zamkniętymi oczyma i imieniem ukochanego na ustach, ma zapewnić jego/jej miłość.

Na sąsiednim zboczu znajduje się pięknie utrzymana pagoda z której jest znakomity widok na świątynię. Pagodę widać również doskonale z wcześniej wspomnianego balkonu. Wiąże się z nią interesujące spostrzeżenie dotyczącej japońskiej kultury: na drodze między główną świątynią a pagodą jest rozgałęzienie, na którym stoi drogowskaz wskazujący wyjście (a omijający pagodę). Praktycznie wszyscy Japończycy karnie szli za tą wskazówką, a w boczną drogę skręcali głównie turyści zagraniczni. Taki to karny naród.
Image

Po obejrzeniu Kiyomizu-dera, drogą przez deptak, udaliśmy się do kolejnej świątyni - Kōdai-ji. Jednakże po drodze do niej zobaczyliśmy interesująco wyglądające Torii, które zaprowadziło nas do pomnika Nieznanego Żołnierza II Wojny Światowej (dość kontrowersyjny swoją drogą pomysł, w kraju, który był agresorem).
Image
Obok pomnika mieści się świątynia Kyoto Ryozen Gokoku, w której czci się bohaterów Japonii, szczególnie z okresów Bakumatsu oraz Restauracji Meji, wielu z tych bohaterów jest pochowanych na cmentarzu położonym na stromym zboczu powyżej świątyni. Choć wspinaczka po zboczach nie należy obecnie do moich ulubionych zajęć, szczególnie odkąd moje kolano całkowicie odmówiło współpracy, to warto było się wspiąć na to wzgórze. Szczerze mówiąc po śmierci chciałbym spocząć w miejscu z Takim widokiem (wejście na teren cmentarza kosztuje 300 JPY, przejście przez bramkę automatyczną).
Image

Krótka refleksja nad życiem i śmiercią przy jednym z grobowców nie oderwała nas jednak od głównego celu wędrówki, ruszyliśmy więc z powrotem w dół, do Kōdai-ji. Ta, pochodząca z początku XVII stulecia, świątynia buddyzmu zen znajduje się na liście dziedzictwa kulturowego Japonii i jako taka podlega szczególnej ochronie. To co wyróżnia ten kompleks od innych to wyjątkowo, nawet jak na Japonię, duża ilość pracowników. W każdym z budynków, czy przy mniejszych budynkach na zewnątrz, stoi (!) pracownik, który z jednej strony pilnuje porządku i cennych artefaktów, ale z drugiej wita "wielce szanownych gości" i informuje ich o tym co znajduje się w danym miejscu. Niektórzy z tych pracowników umieli nawet wyrecytować kilka słów po angielsku! (choć mniej więcej tyle ile znajdowało się w dodawanej do biletów broszurze). Oprócz dwóch głównych budynków, zachowanych w stanie z XVIII wieku (choć zapewne wielokrotnie odbudowywanych, to są budynki z drewna i papieru), na szczególną uwagę zwracają: piękny ogród, zadaszony most (wyglądający jak z filmowego Hogwartu) oraz, schowane w bambusowym lesie, dwa domki herbaciane pochodzące z XV wieku, które zostały przeniesione na teren świątyni z centrum Kioto. Wejście na teren kompleksu kosztuje 600 JPY.
Image

Po opuszczeniu Kōdai-ji nasza wędrówka zaprowadziła nas do szintoistycznej świątyni Yasaka (Yasaka shrine, nazywana też czasem, do dzielnicy, Gion shrine), będącej Kanpei-sha pierwszej rangi, czyli jedną z najważniejszych świątyni cesarskich.
Oryginalnie świątynia pochodzi z VII stulecia i już w X stuleciu była na liście 16 (a potem 22) najważniejszych świątyni szintoistycznych cesarstwa. Świątynia jest ciągle aktywna i w trakcie kiedy mieliśmy okazję przejść się jej dziedzińcem w głównym budynku trwały przygotowania do odprawienia modlitw co, z jednej strony uniemożliwiło dokładniejsze obejrzenie głównego budynku, ale z drugiej dało nam możliwość przysłuchania się tradycyjnym śpiewom i muzyce szinto, oraz zobaczenie kapłanów tej religii (pilnujących zresztą, aby żaden gaijin nie wszedł do świątyni).
Yasaka jest słynna zwłaszcza ze swojej bramy wejściowej, która położona jest na skarpie nad głównym skrzyżowaniem Gion. Wychodzącą ze świątyni wpadamy z miejsca uduchowienia w środek ulicznego ruchu i gwaru. Z drugiej strony ta wielka brama, górując nad ulicznym harmidrem, zachęca od strony miasta do wejścia do świątyni.
Image

W trakcie naszej anabasis nieoczekiwanie nadszedł zmrok, który przyprowadził ze sobą głód. W związku z tym postanowiliśmy nadal głębszy sens naszej wędrówce i udać się na Nishiki Market, handlową ulicę, przypominającą arabski suk, na której można kupić do jedzenia wszystko co jest jadalne i równie wiele rzeczy, które jadalne będą, dopiero gdy wypije się kilka głębszych. Jednym słowem raj dla oczu, nosa i podniebienia, zwłaszcza gdy jest ktoś odważny, bo nie znając japońskiego większość potraw kupuje się na wygląd, a obtoczone w panierce większość rzeczy wygląda podobnie, czasem tylko jakaś czułka, przyssawka czy macka zdradza, że to co kupiliśmy niekoniecznie jest kurczakiem.
Image

Image

W naszym przypadku poprzestaliśmy na patrzeniu i jednym testowym patyku (bo na patyki od szaszłyków nabija się większość serwowanych tu potraw), który, choć nadal nie wiemy czym był, to miał w środku ser (chyba :) ).

Zapachy serwowanych potraw, połączone z wielogodzinnym postem, spowodowały, że zapragnęliśmy zjeść coś porządnego, co nie będzie na nas patrzyło z wyrzutem albo, tym bardziej, uciekało z talerza. W związku z tym wybraliśmy się do, z trudem odnalezionego, baru okonomiyaki, serwującego te robione z siekanej kapusty japońskiej placki.
Są one smażone na gorącym blacie bezpośrednio przed oczami klientów i na tym blacie pozostają aż do spożycia ostatniego kawałka (kroi się je jak pizzę, ale je pałeczkami). Muszę przyznać, że to była najlepsza rzecz, jaką do tej pory jadłem w Japonii.
Image
Porcja takiego przysmaku w okolicach Nishiki Market kosztuje 600-800 JPY.

Po posiłku wróciliśmy do hotelu, odpocząć przed kolejnym dniem, w którym udamy się do Osaki, choć do Kioto jeszcze wrócimy, aby sprawdzić ile zostało z Pałacu Cesarskiego i z czego słynie Fushimi Inari-Taisha.

(Uwaga: wszystkie zdjęcia są linkami do mojej galerii, do której odwiedzenia zachęcam. Wpis powstał w oparciu o mojego bloga http://tomekw.info).Osaka

Kolejny dzień postanowiliśmy spędzić w Osace. Jako, że w mieście tym jest stosunkowo mało miejsc, które chciałem zobaczyć to zdecydowałem, że będziemy nocować w Kioto, a do Osaki dojedziemy tylko na jeden dzień. Było to możliwe dzięki posiadaniu JR Pass i doskonałemu działaniu japońskich kolei, które nie tylko są wygodne i punktualne ale i bardzo szybkie. Dość powiedzieć, że lokalny ekspres łączący Kioto i Osakę jeździ co kwadrans, a czas przejazdu prawie 50 km wynosi poniże 30 minut (przy trzech postojach na trasie).

W Osace jako pierwszy punkt programu wybraliśmy zamek Osaka-jō, do którego z głównego dworca można łatwo dojechać linią kolei okrężnej Osaka Loop, należącej do narodowego przewoźnika Japan Rail (co umożliwia wykorzystanie JR Pass).
Zamek ten został zbudowany pod koniec XVI wieku jako symbol potęgi Toyotomi Hideyoshi i mimo, że już po 32 latach został zniszczony przez wojska sioguna Ieyasu Tokugawy, to szybko nastąpiła jego odbudowa, tym razem pod skrzydłami rodu Tokugawa. Aż do restauracji Meiji zamek był symbolem panowania rodu Tokugawa, jednak w trakcie wojny domowej został zniszczony i nieodbudowany aż do 1931 roku. Główna wieża zamku została odbudowana dopiero w 1996 i choć zewnętrznie odpowiada dokładnie oryginałowi, to została zbudowana z betonu (oryginalne mury są / były granitowe) a wnętrze jest w pełni nowoczesne i wyposażone choćby w windy.
Image

Sam zamek jest potężny, grube granitowe mury wznoszą się na kilkanaście metrów ponad obramowane murem fosy, konstrukcja jest wielopoziomowa, podzielona na kilka wewnętrznych sekcji z których każdą można było osobno bronić. Patrząc na jego potęgę i maestrię ciężko sobie wyobrazić wysiłek robotników, którzy przenosili tak wielkie bloki granitu przy tak prymitywnej technice. Jeżeli dodamy do tego, że cała budowa trwała zaledwie trzy lata, to podziw dla budowniczych jest tym większy.

Kolejnym celem w Osace była świątynia Shitennō-ji, będąca najstarszą świątynią buddyjską na terenie Japonii. Kompleks powstał w pod koniec VI wieku na życzenie księcia Shotoku, który był gorącym wyznawcą Buddy i położył wielkie zasługi w przeniesieniu tej religii z Chin do Japonii. Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, że ciągle istnieje firma, która uczestniczyła w budowie tej świątyni, jest to Kabushiki Gaisha Kongō Gumi, rodzinna firma konstrukcyjna, działająca nadal w Osace. Choć oczywiście nie ma pewności czy rzeczywiście członkowie rodziny Kongō budowali tą świątynię, to jej obecne pokolenie jest w posiadaniu trzy metrowego zwoju pergaminu wymieniającego ponad 40 pokoleń zajmujących się nieprzerwanie tą działalnością.
Image

Image

Choć Shitennō-ji działa nieprzerwanie od dnia założenia, to najstarszym zachowanym budynkiem na jej terenie są kamienne torii pochodzące z końca XIII wieku, które są najstarszym zachowanym budynkiem tego typu w Japonii. Na terenie kompleksu można zobaczyć kilka niezależnych świątyń, które są ciągle w użyciu (jest to aktywne miejsce kultu Buddy). W głównej świątyni byliśmy świadkiem modlitwy buddyjskiego mnicha, w której uczestniczyła grupka wiernych. Charakterystyczne śpiewy mnicha, połączone z rytmicznym uderzaniem w dwa bębenki modlitewne i zapach kadzidła długo jeszcze towarzyszyły nam w trakcie zwiedzania.
Kolejnym, wartym uwagi, obiektem na terenie świątyni jest pięciopiętrowa pagoda, którą można zwiedzać (co jest bardzo nietypowe). Na każdym piętrze tego obiektu znajduje się pomnik innej inkarnacji Buddy, przy którym wierni mogą się pomodlić lub złożyć swoje życzenia.
Image
W jednym z budynków znajduje się również duży posąg Buddy wraz z podobnej wielkości posągiem Kannon, oba otacza szereg starych malowideł przedstawiających życie Buddy.

Wejście na teren kompleksu świątyń jest płatne, kosztuje 300 JPY.

Po opuszczeniu Shitennō-ji udaliśmy się do Umeda Sky Building, jednego z najwyższych budynków w Osace, składającego się z dwóch wież połączony na górze wiszącym tarasem, nazywanych Wiszącym Ogrodem. Budowa budynku była bohaterem jednego z odcinków serialu dokumentalnego Discovery Niezwykłe budowle. Jako, że Wiszący Ogród jest punktem widokowym, a prowadzące do niego windy i schody ruchome są przeszklone, co daje znakomity widok, postanowiłem, że musimy go obejrzeć.

Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

alison 5 marca 2015 11:23 Odpowiedz
Relację chętnie przeczytam także pisz śmiało:) W kwietniu także ruszamy do Japonii i nawet mamy 1 nocleg w tym hotelu, o którym piszesz. Nam udało się go upolować jeszcze taniej bo za 269 zł za dwójkę.
lucy_ska 5 marca 2015 14:25 Odpowiedz
A ta zupka była smaczna? Bo wygląda niespecjalnie :) I jak w ogóle kształtują się ceny żywności w Japonii? Słyszałam na ten temat różne opinie i stąd jestem ciekawa.
wojtkow 5 marca 2015 14:49 Odpowiedz
Zupa jest bardzo smaczna, przy czym z ramenem jest tak, że ile osób tyle smaków. De facto komponujesz ją samemu, więc smak zależy od Ciebie.Oczywiście trzeba znać japoński, bo miejscowi dzielą się na niemówiących po angielsku wcale i mówiących "a little" co oznacza dokładnie tyle samo.Ja nie znam tego języka, więc wziąłem gotową kompozycję, która wyjątkowo była opisana po angielsku.Ceny żywności są wysokie, 1000 JPY za ramen to 30 zł, co prawda daniem tym w pełni się najedliśmy (na zdjęciu nie widać, ale to jest na prawdę wielka micha), ale dalej jest to tylko zupa.Przykładowe ceny (100 JPY = trochę ponad 3 zł):- bułka z rodzynkami w 7eleven - 110 JPY- bułeczka mała bez niczego - 100 JPY- wędlina, cztery plasterki - 200 JPY- gotowe danie w 7eleven 350-600 JPY- zupka "chińska" - 100-300 JPY- przekąska na patyku na straganie 100 JPY (za kawałek ciasta) - 300 (za mięso) - 500 JPY (np. za kawałki kraba)O daniach w restauracjach będę jeszcze pisał, ale ceny są od 500 JPY za najtańszy ramen czy udon do kilkutysięcy za większe danie (w tanich restauracjach).
kazik_1983 6 marca 2015 08:55 Odpowiedz
supermysle ze tak jak inni czekam na wiecej
darek50 6 marca 2015 09:10 Odpowiedz
Cena ramenu to standartowo od 350 YEN wzwyż / zależy od składników / a w sieciówkach japońskich to nawet po 230 jenów , do tego można wziąc słynne pierożki ok. 120 , woda i biała herbata standartowo jest w cenie bez ograniczeń .Jak chcecie zaoszsczędzić to we wszystkich sklepach samobsługowych jak np. 7eleven codziennie wieczorem od godziny 19 czy 20-tej są przeceniane conajmniej o 50 % / sam widziałem do 70 % / gotowe zestawy do jedzenia / z ryżem , pierożkami , sushi itp. / oczywiście wszędzie na miejscu jest mikrofalówka gdzie z uśmiechem personel je podgrzeje i mozna nawet zjeść :P Fajnie też było z Ice Tea w MC Donalds / cena standartowa to było 100 YEN , tyle samo zwykły biały lód , a jakieś mixy po 230 :P
nesssssa85 6 marca 2015 09:42 Odpowiedz
Super, ja też czekam :) jakoś mnie tam do tej pory nie ciągnęło, ale wszystkie fajne relacje budzą chęci :)
wojtkow 6 marca 2015 10:23 Odpowiedz
@darek50 - niestety nie jest tak różowo jak piszesz. W żadnym z kilkunastu odwiedzonych 7eleven / food markt / fresco nie widziałem przecenionego jedzenia. Faktem jest, że w 7eleven mają mikrofalówki i bez słowa podgrzewają jedzenie (wręcz trzeba ich powstrzymywać gdy tego nie chcemy), ale (pisałem o tym w wątku o jedzeniu) na tanie, przecenione jedzenie nie ma co się nastawiać.Ceny ramenu niższe są w automatycznych (w sensie zamawiania) restauracjach, sęk w tym, że dotyczy to raczej miejsc mniej turystycznych. W głównych punktach nie znalazłem możliwości złożenia zestawu za mniej niż 500 JPY (no chyba, że chcesz sam rosół z makaronem).@kazik_1983, @nesssssa85 - dziękuję za miłe słowa. Kolejna część właśnie się pisze.
n00 6 marca 2015 17:33 Odpowiedz
Kilka drobnych uwag.- Kantor czy to na lotniku, czy na tej stacji co wysiadłeś mają słabe kursy i nie radze tam wymieniać, chyba że jesteście desperatami. Co do wyjazdu do Japonii lepiej zaopatrzyć się w yeny wcześniej, nie zawsze kantory je mają. Kursy łatwo można przyrównać online, nie wiem jakie są w Poznaniu, ale zapewniam cie że w Warszawie bez problemu się znajdzie lepsze kursy niż ten w którym wymieniałeś. Dodatkowo warto sprawdzić naszą kartę, jeżeli chodzi o Japonię to niestety jest to podwójne przewalutowanie, ale niektóre nie zawierają prowizji i mają przyzwoite kursy. Następną opcją jest zabranie ze sobą euro/dolarów i wymiana ich w Japońskim kantorze czy banku. Kursy można też sobie na ich stronach sprawdzić, a nawet jak nie sprawdziliśmy to miałem przypadek, że akurat tej waluty nie wymieniali to obsługa sprawdziła mi gdzie mogę tą walutę wymienić, o tyle ciekawe, że nie prosiłem o to ;-) W sumie warto odwiedzić bank japoński bo to samo w sobie przeżycie gdzie ochrona też się kłania i obsługa jest miła uśmiechnięta.- Co do przylotu do Japonii, nie radzę od razu z niego uciekać ;-p Warto poszukać biuro informacji turystycznej i porozmawiać z nimi trochę, aby zaczerpnąć przydatnych informacji.Nie wiem jak w Tokyo, bo ja przylot miałem do Osaki. Można tam zakupić Kansai Thru Pass bardzo fajna opcja dla turystów, na nim można nie tylko jeździć po Osace, ale i odwiedzić Kyoto, Nare, Kobe oraz Wakayame.- Także, zgadza się są ciekawe przeceny na obento w sztywnych wieczornych godzinach, zazwyczaj -50% ceny, widać to po na takich naklejkach. Jest to bardziej widoczne w dużych sklepach niż mniejszych sieciówkach ze względu na ilość tego towaru i kolejki. Można zobaczyć taką sytuację, gdzie pomimo pustych kas, widzimy wielką dużą kolejkę i czekających ludzi na godzinę zero ;p Bardzo zabawny widok powiem szczerze. - Co do pobytu w Tsukiji warto odwiedzić sushi bar. Naprawdę jest różnica w jakości sushi w Japonii a w Polsce. Jak będziecie w sushi barze i jak będziecie kończyć jedzenie nie zapomnijcie krzyknąć "Okawari" dacie znać, że dobrze spędzacie czas. Okawari - to jakby prośba o uzupełnienie , tzw. dolewka :P Przykładowo jak ja jadłem, miałem zamówione asahi i na koniec głośno powiedziałem podnosząc szklankę Okawari , można też powiedzieć "okawari Onegaishimasu" to jest jakby się pytać czy dostaniesz dolewkę. Jeżeli sam zapyta i usłyszycie "Okawari .... " to możecie odpowiedzieć "Okawari kudasai" (to jest tak poproszę na pytanie czy chcecie dolewkę). Nie odpowiadajcie przecząco nawet jak nie rozumiecie, co zabawne nasze Nie ---> może być zrozumiane na nie dziękuje wymawiają "ie" tylko bardziej przeciągają iee eeh. Lepiej powiedzieć "Wakarimasen" - Nie rozumiem :PNa końcu nie zapomnijcie powiedzieć "Gochisou sama deshita" podziękowanie za posiłek, że wam smakowało. Jeżeli przykładowo nie weżniecie żadnej dolewki nie powiecie że dziękujecie za posiłek to dla nich równoznaczne, że wam nie smakowało.Co do uwag relacji:- Tytuł jest nieadekwatny, bo mało podajesz danych jeżeli chodzi o ceny i miejsca. Cenę hotelu to każdy może sobie sprawdzić, a nie opisałeś nić o hotelu, ani nic o położeniu. Co do cen jedzenia, to raczej jak ktoś nie trafi do miejsca to go nie sprawdzi, jedynie jest porównanie ile ty zapłaciłeś za poszczególne a ile ktoś inny.- Co do wstawki o putinie, szczerze to trochę dziwne wygłaszać się negatywnie o nim, a wspierać aeroflot, z tego co kojarzę w tym terminie alitalia miała ceny do Japonii z Warszawy za ~1400PLN.
billabong 6 marca 2015 18:01 Odpowiedz
n00 napisał:można też powiedzieć "okawari Onegaishimasu" to jest jakby się pytać czy dostaniesz dolewkę.Jeżeli sam zapyta i usłyszycie "Okawari .... " to możecie odpowiedzieć "Okawari kudasai" (to jest tak poproszę na pytanie czy chcecie dolewkę).お願いします (onegaishimasu) i ください (kudasai) to dwie formy naszego proszę tylko ta pierwsza jest bardziej uprzejma, a druga ma wydźwięk bardziej nakazujący.Ciekawa relacja - czekam na więcej, ale z tym przecenionym jedzeniem naprawdę miałeś pecha. Zniżki w wysokości 10, 20, 30 i 50% (w zależności od ilości godzin/dni /w przypadku produktów pakowanych i dostępnych w supermarketach/ do terminu upływu ważności) to codzienność.Istotne jest to, że jeśli produkt jest przeceniony o 50% (najwyższa zniżka z jaką się spotkałam na produktach spożywczych) to nie ma naklejki z np 50% tylko najczęściej jest to kanji 半分 - hanbun , oznaczające połowę (ceny). Jedno z pierwszych których się nauczyłam - nie wiem czemu kojarzy mi się z anteną telewizyjną, ale znam ludzi którzy zapamiętują podobieństwo na bazie znaku waluty jena. ;) Mod - o przecenach ciąg dalszy wydzielony do japonia-idea-kupowania-jedzenia-przed-zamknieciem,1031,49692
sylwia73 6 marca 2015 20:27 Odpowiedz
świetna relacja, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Jesienią wybieram się do Japonii. Napisz proszę jak ogarnąć japońskie dworce i pociągi. Czy wszędzie są angielskie napisy?
naimad 6 marca 2015 22:28 Odpowiedz
wojtkow napisał:Z stacji udaliśmy się do hotelu, którym był trzy-gwiazdkowy Via Inn Asakusa , położony kawałeczek od świątyni Senso-ji. Hotel mogę polecić wszystkim nie-tak-bardzo-budżetowym ;) turystom, średnia cena za dwójkę twin za dobę wyniosła 360 zł, co moim zdaniem jest przyzwoitą ceną (biorąc pod uwagę lokalizację i standard). Bardzo fajna relacja, przypomina mi się moja ubiegłoroczna podróż do Japonii :), nocowałem w tym samym hotelu, w sierpniu za dwójkę płaciłem 250zł za dobę i również go polecam nie tylko ze względu na standard ale i lokalizację :) Pozdrawiam.
wojtkow 6 marca 2015 22:40 Odpowiedz
@n00 - nie do końca rozumiem zarzuty, bo odniosłem się i do położenia hotelu i do jego standardu. Gdyby były jakieś minusy lub nadzwyczajne plusy napisałbym to. Nie wiem jakie ceny bym jeszcze miał podawać?Co do Rosji, to wybacz ale o polityce nie będę dyskutował na tym forum. Bilety kupiłem przed promocją Alitiali.@sylwia73 - dworce i stacje metra są oznakowane w języku angielskim, a samo oznakowanie jest wzorcowe, najlepsze jakie w życiu widziałem.Na każdej stacji znajdziesz jej plan z podpisanymi literowo wyjściami, przy wyjściach masz napisane do jakich budynków prowadzą, a drogowskazy wskazują drogę to tych wyjść. Podobnie jest z peronami, sekcjami dworców itd. Nawet na małych stacjach (np. Miyajimaguchi).
filipk90 7 marca 2015 00:30 Odpowiedz
Ulica dochodząca do świątyni Nakamise-dōri jest obecnie deptakiem handlowym, na którym sprzedaje się wiele rzeczy związanych z religią i jeszcze więcej zupełnie z nią niezwiązanych.Dokładnie, bazarek rzeczy zupełnie bezużytecznych ;)
vrinks82 11 marca 2015 00:45 Odpowiedz
jak wygląda sprawa kupowania biletów na pociągi tzn kupuje się je w kasie czy w automacie?, chodzi mi głównie o pociągi na krótkie dystanse np. Kioto-Nara?i czy kupując od razu bilet w obie strony (powrotny) są jakieś zniżki?
wojtkow 11 marca 2015 00:54 Odpowiedz
Bilety można kupować w automatach, wręcz w większości wypadków kupuje się je w nich, nawet na długie trasy i shinkanseny.Co do zniżek to niestety nie wiem, korzystałem z JR Pass.
billabong 11 marca 2015 04:26 Odpowiedz
vrinks82 napisał:i czy kupując od razu bilet w obie strony (powrotny) są jakieś zniżki?Na trasach lokalnych przy biletach w dwie strony nie ma zniżek. Bilety w dwie strony można nabyć tylko w kasach - automaty do biletów lokalnych JR (inne od tych do biletów na shinkanseny) sprzedają jedynie bilety w jedną stronę na ten sam dzień - nie wybierasz stacji końcowej tylko cenę biletu. Kyoto - Nara to ¥ 710 więc wrzucasz monety lub wkładasz banknot ¥ 1000. Automaty wydają resztę.W kasie, jeśli złapiesz osobę rozumiejącą trochę angielski i chcesz bilet w dwie strony to i tak proś o 'round trip' a nie 'return' - ewentualnie możesz powiedzieć 往復 (Ōfuku - kreska nad o przedłuża jej dźwięk, więc jest wymawia się to oofuku) co oznacza bilet w dwie strony.Chcąc kupić bilet w kasie (bo przykładowo chcesz zapłacić kartą, a te automaty do biletów lokalnych nie przyjmują) np. do Nary w jedną stronę wystarczy powiedzieć Nara katamichi, a w dwie Nara oofuku.Wracając do zniżek to są one tylko przy trasach powyżej 700 km, gdzie przy takim połączeniu taniej wychodzi JR Pass na cały tydzień niż bilet w dwie strony kupiony w kasie tylko na jedno połączenie.
paw37 15 marca 2015 11:03 Odpowiedz
fajna relacja, czekam na podsumowanie, koszty itp
wojtkow 15 marca 2015 11:52 Odpowiedz
Ciężko jest zabrać się za napisanie takie podsumowania.Zacznę od kosztów, czyli tego co wiele osób interesuje tutaj bardzo. Koszty jednostkowe starałem się podawać w treści, więc nie będę teraz rozbijał ich tak szczegółowo.- bilety kosztowały 1632 zł za osobę- noclegi (tak jak napisałem wcześniej) łącznie 3750 zł za dwie osoby (pokoje typu twin).- 7. dniowy JR Pass kosztował 204 EUR (z przesyłką)- na resztę wydatków wydawałem średnio około 10 000 JPY dziennie (posiłki, przejazdy, pamiątki).Japonia z pewnością jest magicznym miejscem, miejscem które koniecznie trzeba zobaczyć. Ja żałuję, że mogłem spędzić tam tak mało czasu, niestety mój pobyt był ograniczony długością zimowych wakacji córki, a jestem zdecydowanym wrogiem wydłużania wakacji kosztem nauki (zwłaszcza, że córka kończy właśnie gimnazjum i za kilka tygodni będzie pisała egzamin gimnazjalny).Pomimo tego uroku, niejako przy okazji, rozwiało się kilka moich mitów, które narosły w mojej świadomości wokół tego kraju. Poniżej kilka takich spostrzeżeń.* Popularny mit - w Japonii wszyscy uczą się angielskiego, wszyscy mówią po angielsku - nie jestem w stanie stwierdzić, jak wygląda edukacja w japońskich szkoła, ale z pewnością jej efekt nie jest zadowalający. Przeciętny Japończyk nie zna angielskiego wcale, znalezienie osoby która zna ten język, nawet w miejscach publicznych jest utrudnione. Osoby znające angielski spotykałem w zasadzie tylko w hotelach, na dworcach kolejowych czy na lotnisku jest z tym już spory problem a poza nimi praktycznie nikt nie mówi w języku Szekspira. Jeżeli planujemy wizytę w Japonii a nie znamy japońskiego, lepiej zaopatrzyć się w jakiegoś automatycznego tłumacza na swojego smartfona oraz poćwiczyć język migowy.* Japończycy są pełni rezerwy dla obcokrajowców. Nie chodzi to tylko o samo podejście Japończyków do zachowania w miejscach publicznych, gdzie każdy zachowuje swoją przestrzeń, gdzie np. źle widziane są rozmowy w metrze. Jednak obcokrajowcy traktowani są specjalnie. Już jadąc z lotniska do Tokio zauważyliśmy, że w dość zatłoczonym wagonie wokół nas jest wolna przestrzeń, taka ziemia niczyja. Powtarzało się to wielokrotnie, nie było więc przypadkiem. Łącząc to z wyżej omówionymi problemami językowymi, okazuje się, że porozmawiać można tylko z innymi obcokrajowcami. Przez cały czas pobytu udało mi się porozmawiać tylko z jednym Japończykiem (mam na myśli zwykłą rozmowę, a nie zakupy itp), który jak się okazało sam sporo podróżował i był ciekaw skąd jesteśmy.* Absolutny brak ładu przestrzennego - mam wrażenie, że w Japonii nie istnieje coś takiego jak planowanie przestrzenne, a poczucie ładu i estetyki ogranicza się tylko do własnego podwórka. Japońskie miasta są strasznie zaśmiecone przestrzennie, instalacje w większości są napowietrzne co daje wrażenie strasznej plątaniny kabli. Dodatkowo zupełnie nie chroni się otoczenia zabytków, co powoduje, że bardzo często przepiękna świątynia sąsiaduje z jakimiś magazynami, czy ruderami, a bezpośrednio na jej granicy stoi wielki słup energetyczny.Psuje to zarówno odbiór tych miejsc jak i zdjęcia.* Religia - temat bardzo ciekawy, bo ile opracowań tyle poglądów na temat dominującego wyznania czy wręcz religijności Japończyków. Część autorów twierdzi, że dominuje buddyzm, część, że shinto a część, że Japończycy w ogóle odeszli od religii. Z moich obserwacji wynika, że mylą się głównie Ci ostatni, świątynie pełne są ludzi, również młodych, którzy nie sprawiają wrażenia ściągniętych tam siłą. Co do drugiej kwestii to wydaje mi się, że większość Japończyków sama nie umiała by odpowiedzieć na pytanie o swoje wyznanie. Shinto i buddyzm przecinają się w wielu miejscach, egzystują razem od bardzo dawna, tak, że często trudno na pierwszy rzut oka odpowiedzieć jakie wyznanie reprezentuje dana świątynia. Co więcej wiele kompleksów zawiera świątynie obu wyznań, a wierni modlą się po kolei we wszystkich. W efekcie sądzę, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Japończycy po prostu wierzą.Czytając powyższe punkty nie sądźcie, że Japonia mi się nie podobała. Wprost przeciwnie byłem zauroczony zabytkami, przyrodą. Wiele miejsc takich jak świątynie Kioto, Asakusa czy Miyajima na długo zostanie w mojej pamięci. Co więcej, gdybym miał okazję, to pewnie wróciłbym zobaczyć inne miejsca na które nie starczyło mi czasu i zdrowia. Kończąc tą relację chciałbym podziękować wszystkim, którzy dotrwali do tego miejsca, którzy klikali "lubię to" pod poszczególnymi wpisami. Byliście motywacją, która umożliwiła mi skończenie tego "dzieła".Następne pojawi się przy kolejnej wyprawie, czyli pewnie latem. A to gdzie się udamy zależeć będzie już tylko od okazji na Fly4Free :)PS. Zgodnie z prośbą Washingtona zmieniłem ikonę wątku na gwiazdkę, oznaczając relację jako zakończoną.
epitaph 29 maja 2015 09:33 Odpowiedz
wojtkow - Witaj. W czerwcu udaję się do Japonii tą samą trasą tj. WAW - SVO i SVO - NRT. Jako, że to mój pierwszy lot Aeroflotem jak i lądowanie na lotnisku w Moskwie, mam kilka pytań do Ciebie. Nie mogę wysłać PW z racji zbyt małej ilości postów. Czy mogę prosić o adres mailowy? Z góry dzięki.
pado 25 czerwca 2015 08:59 Odpowiedz
fajnie! fajowo!co prawda w Japonii już byliśmy, ale racji wiadomego deala będziemy tam znów w marcu 2016...ze zdjęć widzę, ze pod koniec lutego nie było tragedii z pogodą?
wojtkow 25 czerwca 2015 16:47 Odpowiedz
Nie, nie było tragedii. Wprost przeciwnie, pogoda była dość dobra. Owszem padało nieco, ale deszcz i temperatura na ogół oscylowała w okolicach 10 stopni. Dlatego też zwiedzało się bardzo przyjemnie, gdyby tylko dni były dłuższe to uznałbym tą porę za najlepszą na zwiedzanie (no może poza okresem kwitnienia wiśni - hanami).
yourfashion1991 19 listopada 2015 15:12 Odpowiedz
To jedzenie mnie przeraża hehe ja nawet po kilku głębszych nie byłabym wstanie tego zjeść aa<boi_się>
gronos 19 grudnia 2015 18:29 Odpowiedz
Dzięki wielkie za relację, czytało się przyjemnie i na pewno wezmę pod uwagę Twoje opisy planując moją wycieczkę w czerwcu :]