0
J29 5 stycznia 2015 03:17
WSTĘP
We wrześniu 2014 roku odbyłem moją drugą podróż do Portugalii. Już z pierwszej chciałem napisać relację, ale jakoś tak wyszło, że najpierw powstanie dziennik z drugiej. Czasem tak też bywa, że pojawia się ciekawa okazja, i wycieczkę trzeba rozszerzyć o nieplanowane początkowo miejsca. W przypadku tych wakacji, bonusami okazały się Bruksela oraz Madryt. Wszystko zaczęło się w kwietniu, kiedy z pomocą AFT „kupiłem” bilety Bruksela-Lizbona RT Vuelingiem. Dzień później, w ramach poszerzania horyzontów, „dokupiłem” Lizbona-Madryt RT TAP-em. Po jakimś miesiącu pojawiła się okazja „kupna” lotu Charleroi-Modlin Ryanairem. Przez chwilę w powietrzu wisiała jeszcze Madera, bilet w jedną stronę był już nawet zarezerwowany, jednak ostatecznie z powodu ograniczonego czasu zdecydowałem się odłożyć tą wyspę na kolejną wyprawę, żeby móc jej poświęcić odpowiednią ilość czasu. Ponieważ z różnych względów wyjazd do samego końca stał pod znakiem zapytania, ostatnie brakujące ogniwo, lot Kraków-Charleroi padł moim łupem dopiero 3 tygodnie przed lotem i kosztował mnie 105 zł za osobę.

Ostatecznie plan przelotów, wraz z datami prezentował się zatem następująco:
16.09.2014, 09:10-11:10, Kraków-Charleroi, Ryanair
16.09.2014, 17:45-19:30, Bruksela-Lizbona, Vueling
22.09.2014, 20:55-23:10, Lizbona-Madryt, TAP
24.09.2014, 12:10-12:25, Madryt-Lizbona, TAP
26.09.2014, 20:10-23:50, Lizbona-Bruksela, Vueling
27.09.2014, 07:50-09:50, Charleroi-Modlin, Ryanair

Jak już wcześniej wspominałem, wyjazd do ostatniej chwili był niepewny, ze względu na rezygnację części potencjalnych towarzyszy. Ostatecznie doszedł do skutku, a w trasę ruszyliśmy we dwoje z moją dziewczyną. Dosłownie 2 dni przed wyjazdem zarezerwowałem samochód, a wieczór przed pierwsze 3 noclegi. Pozostałych już mi się nie chciało, więc kolejne rezerwowałem, będąc w poprzedzających.

DZIEŃ I – 16.09
Wczesna pobudka po krótkiej nocy, zarwanej przez planowanie trasy last minute. Na lotnisko w Balicach (oddalone o zaledwie 35 km) odwieźli nas rodzice. Nad samym lotem Francą nie będę się rozwodził, bo 90% forum zna to z autopsji. Było to nasze drugie lądowanie na CRL, ale pierwszy raz opuściliśmy strefę odlotów, a co za tym idzie, pierwszy raz widzieliśmy terminal z zewnątrz. Czasu na dogłębne przyjrzenie się nie było jednak zbyt wiele, bo trzeba było ustawić się w niewielkiej kolejce do autobusu Flibco do Brukseli (5€/os.). Po około 40-minutowej podróży byliśmy na dworcu Midi. Kupujemy wodę w Carrefour Express, 10-przejazdowy bilet na komunikację miejską (14€) i ruszamy pieszo na krótki spacer pod Parlament Europejski.

Image

Image

Image

Po kilku fotkach udajemy się do pobliskiego parku zjeść obiad (kanapki z domu) i przeczekać trochę czasu, aby zbyt wcześnie nie jechać na lotnisko Zaventem. Bruksela – mimo że wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie, i planuję do niej wrócić – była tylko preludium do właściwej części wyprawy, mojej ulubionej Portugalii. Gdy nadeszła już odpowiednia pora, udaliśmy się na przystanek linii autobusowej na lotnisko (wybaczcie, minęło sporo czasu od podróży i nie pamiętam szczegółów takich jak np. numery autobusów czy nazwa przystanku, aczkolwiek wszystkie informacje czerpałem z naszego forum, więc bez problemu je znajdziecie). Na odcinku od ostatniego „normalnego” przystanku do lotniska obowiązuje specjalna taryfa. W przypadku posiadania biletu na 10 przejazdów, a więc w naszym przypadku, należy kupić u kierowcy bilet-dopłatę. Byłem tego świadomy i świadomie jechałem te 3 minuty na gapę. Nie pamiętam ile ta dopłata wynosiła, ale gdyby była akceptowalna, to bym zapłacił. Nie była. Główne lotnisko stolicy Belgii także już znałem z przesiadek, specjalnego wrażenia zatem na mnie nie zrobiło. Najpierw kilka spraw do załatwienia w check-inie, które odbyły się bezproblemowo. Nadaliśmy też bagaże, które na poprzednim odcinku były podręcznymi. Po przejściu do security mieliśmy jakieś 2 godzinki, które tradycyjnie poświęciłem na zwiedzanie terminala.

Image

Lot Vuelingiem zakończył się punktualnie, mimo opóźnienia na starcie, wynikającego z oczekiwaniem na przesiadkę niepełnosprawnego pasażera. Samolot zapełniony w ok. 35%, co szczerze mówiąc było dla mnie nowością, nigdy wcześniej tak pustym samolotem nie leciałem. Airbusy A320 hiszpańskiego przewoźnika są nowoczesne, czyste, przestronne, schludne i... ciasne. Mniej miejsca na nogi, niż w Ryanairze. Na szczęście nie należę do malkontentów, a cel lotu całkowicie rekompensował warunki podróży. O 19:30 (po zmianie stefy czasowej) byliśmy na lotnisku w Lizbonie. Odebraliśmy bagaż i wyszliśmy przed terminal na przystanek autobusowy. Kursuje także metro, nawet odrobinę tańsze, ale akurat do naszego hostelu dogodniejszy wydawał się transport naziemny. Pierwsze wrażenie: zimno (czyli jakieś 10 stopni więcej niż w Polsce, ale chłodniej niż przed rokiem). Po dotraciu na miejsce (Marques Pombal) mieliśmy trochę problemów ze znalezieniem hostelu, ostatecznie po kilkuanstu minutach walki znaleźliśmy oddalony od kilkaset metrów Lisbon Chillout Hostel. Należy tutaj zaznaczyć, że to miejsce znaleźć łatwo, tylko po prostu nie byliśmy dostatecznie przygotowani na to wyzwanie. Już w drzwiach do kamienicy, w której położony był nasz hostel, przywitały nas znajome słowa „O kur**, kolejni Polacy”. Za jedną noc w sali wielosobowej zapłaciłem na Budgetplaces 19€/2 os. ze śniadaniem. Szczęśliwie jednak dostaliśmy do swojej dyspozycji pokój 2-osobowy. Podróż dała się we znaki, więc po opróżnieniu wina udaliśmy się spać. Ten wyjazd na dobre zacznie się dopiero nazajutrz.DZIEŃ II – 17.09
Na pierwszy ogień krótkiego tournee po Portugalii czekało nas Cascais. Oddalone o 30 km od naszej bazy wypadowej, Lizbony, było jedynym niezrealizowanym punktem programu naszej poprzedniej wizyty w tym kraju. Wtedy to mieliśmy tam zawitać wynajętym samochodem pewnego wieczoru, po uprzedniej wizycie w Sintrze i na Cabo da Roca. Ostatecznie jednak, ze względu na poślizg czasowy i ogólne zmęcznie organizmu, wybraliśmy leżenie na plaży w Estoril. Tym razem Cascais zaplanowaliśmy na początek, żeby nic już nie powstrzymało nas od wizyty tamże.
Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, w towarzystwie licznej hostelowej Polonii, zjedliśmy pyszne śniadanie. Skromne, ale naprawdę dobre, jak na standard hostelowy. Jeden z krajanów mieszka na co dzień w Sevilli, gdzie trudni się robieniem na ulicy baniek mydlanych, a do Lizbony przyjechał wyrobić nowe dokumenty, gdyż poprzednie skradła mu… hiszpańska policja. Przynajmniej tak twierdził. Wybrał Lizbonę, bo „łatwiej złapać stopa, niż do Madrytu”. Od kilku lat nie był w Polsce. „Co?! Przylecieliście tutaj samolotem?! Musieliście wydać majątek.” Nigdy nie leciał. „Ale zbieram na bilet na Kanary, na La Palmę. Tam zarobię więcej na bańkach, bo turyści majętni (taaa – La Palma: idealny, turystyczny rynek – przyp. autor relacji). Ryanair lata za z Walecji za kilkadziesiąt euro.” Za nic nie chciał uwierzyć, jak tłumaczyłem że pomylił palmy, bo FR lata, ale na Palma de Mallorca, a nie na kanaryjską La Palmę. Drugi i trzeci rodak przyjechali razem na Erasmusa. „Na razie mieszkamy w hostelu, ale dziś idziemy oglądać mieszkanie”. Studiują informatykę na Politechnice Warszawskiej. Zdają sobie sprawę, że bogami programowania w Lizbonie nie zostaną, ale „przyjechali na Erasmusa, nie na studia”. Doradziłem im co warto zobaczyć w okolicy. Koniec dygresji. Czas leciał nieubłaganie, żołądki też już odmawiały kolejnych tostów, zatem czas ruszać.
Wymeldowaliśmy się z hostelu, zostawiliśmy do przechowania plecaki i ruszyliśmy na przystanek metra. Cel: Cais de Sodre. Z tej stacji można odjechać pociągami podmiejskimi do wszystkich destynacji na zachód od Lizbony. Bilet w obie strony do Cascais kosztuje 2.80€, a podróż trwa ok. 30 minut. Na miejscu jest bardzo schludnie, kipi nieco przepychem, widać że to taki tamtejszy Sopot. Szwędamy się po okolicy, zaliczamy także pierwsze plażowanie. Tutaj zamiast opisu załączam fotki:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jako ciekawostkę dodam, że wedle prognoz pogody, dzień ten miał być jednym dniem słonecznym podczas naszej wycieczki, przez resztę okresu miało być pochmurno i deszczowo. Nie do tego przyzwyczaił nas nasz europejski raj, rok wcześniej był tylko jeden dzień chmur. Tymczasem w Cascais złapała nas ogromna ulewa, która potem okazała się być… jednym deszczem podczas całej wyprawy! Cudowne jest to, jak nie sprawdzają się prognozy. Cascais oczywiście gorąco polecam, chociaż chyba powyższe obrazki mówią to same. Wielką atrakcją jest już sama linia kolejowa, prowadząca tam z Lizbony, która cały czas wiedzie wzłuż linii brzegowej, ze wspaniałymi widokami. Po powrocie do portugalskiej stolicy zahaczamy o hostel odebrać plecaki, a następnie udajemy się na lotnisko. Tym razem jednak nie na samolot, a odebrać samochód z wypożyczalni.

Tego dnia wyjątkowo wiele się jeszcze działo, chciałem skończyć teraz jego opis, ale tak patrzę na zegarek, jest 4:20, więc chyba resztę dopiszę kolejnego wieczoru. Napiszę wtedy m. in. o najlepszym zbiegu okoliczności tego wyjazdu. Zostańcie z nami! :)
waldek99 napisał:
A czy warto pojechac tam ma weekend w styczniu?


Ciężko mi powiedzieć, bo do tej pory zawsze wybierałem się we wrześniu. Weekend to też za mało, żeby ruszyć się gdzieś poza Porto/Lizbonę. Ale jak masz możliwość, to do jednego z tych miast na pewno warto się wybrać. Nawet na weekend w styczniu :)

Boisfarine napisał:
Eh rajska Portugalia... Byłam w Lizbonie w lutym 2014, za miesiąc mam zaplanowane Porto. Wszystko gotowe ale jakoś totalnie mi w grafiku ta wyprawa miesza i już prawie byłam gotowa odwołać rezerwację hotelu, oddać bilety ale w niedzielę sięgnęłam po przewodnik po Porto, później patrzę na ten wątek i chyba przez tydzień przed wyjazdem nie będę spać, żeby wszystko ogarnąć ale jednak polecę :D


Akurat w Porto w trakcie tego wyjazdu nie byliśmy. Natomiast spędziliśmy tam 2 dni w trakcie poprzedniego objazdu i bardzo żałuję, że tylko 2. Chociaż Lizbona jest świetna, to w zgodnej opinii wszystkich uczestników tamtego wyjazdu (byliśmy we czwórkę), Porto pobiło wszystkie dotychczas odwiedzone przez nas europejskie miasta. Klimat jest niesamowity i każdemu gorąco polecam spędzić tam tak dużo czasu, jak to możliwe.

waldek99 napisał:
A jakie miejsce niedaleko Lizbony warto zobaczyc? Chcemy sie wybrac poza Lizbonę na jeden dzien


Foxten już wskazał w zasadzie najważniejsze kierunki w pobliżu. Ja z nich wszystkich zdecydowanie polecam Sintrę. Trzeba się przygotować na kupno nietaniego biletu na tamtejszy zespół pałacowo-zamkowy (od 17€), ale atrakcja warta swojej ceny. Zaplanujcie tam cały dzień, bo jest sporo chodzenia pod niemałe górki. Widoki obłędne. Dołączam kilka zdjęć (z pierwszej wyprawy):

Image

Image

Image

Image

Image

Jeśli chodzi o Cabo de Roca, to widoki owszem - fantastyczne. Na pewno warto pojechać, także dlatego że to najdalej wysunięty na zachód punkt kontynentalnej Europy. Obawiam się jednak, że ciężko tam dotrzeć inaczej niż samochodem. Jak ktoś jedzie do Sintry, to zostaje rzut kamieniem.

Trzeci obowiązkowy punkt to opisane w relacji Cascais.

Sorvali napisał:
jeśli będziecie wynajmować samochód to na 1 dzień polecam również Setubal, Sesimbrę i Parque da Arrabida.
Do Setubal można też dojechać pociągiem z Entrecampos w mniej niż godzinę.


A ja Setubal nie tylko nie polecam, ale bardzo odradzam! Strata czasu. Dlaczego? Czekajcie na dalszą część relacji :)

-- 07 Sty 2015 02:54 --

Dzień I - 16.09 - ciąg dalszy

Wynajęcie auta na 5 dób kosztowało nas 103€. Niemało, ale wszystkie wypożyczalnie jak jeden mąż przycinają na opłatach za kierowcę poniżej 25. roku życia. Zrezygnowaliśmy ze wszelkich dodatkowych ubezpieczeń, aby minimalizować koszty (przy niefarcie: powiększać je). Najtańszą ofertę znaleźliśmy na Economycarrentals, a samochód otrzymaliśmy z Multiauto. Początkowo mieliśmy wziąć auto kolejnego dnia rano, ale okazało się, że w tej samej cenie możemy mieć go wieczór wcześniej, gdyż samochód chcieliśmy oddać także wieczorem, dostosowując porę (i miejsce odbioru) do lotu do Madrytu. Po początkowych perturbacjach, a więc kolejno: (1) pan z wypożyczalni spóźnił się 20 minut na lotnisko, (2) dopiero na trzeciej karcie udało się autoryzować depozyt… 1300€!, (3) już pakowaliśmy plecaki do bagażnika, gdy obługujący nas pan przypomniał sobie, że ten samochód to nie dla nas i musi zadzwonić po inny. Koniec końców dostaliśmy Peugeota 208, tak prezentował się w naturalnym portugalskim środowisku:

Image

Ostatecznie z niemałym poślizgiem i nieniskim ciśnieniem ruszamy w trasę. Dziś do przebycia taka trasa:

Image

Największa atrakcja trasy już na sam początek: przejazd 17-kilometrowym mostem Vasco da Gamy. Najdłuższy w Europie, 16. drogowy na świecie, a 9. wyłączając wiadukty. Przejazd na wschód darmowy, na zachód płatny na bramkach. Dobry patent, wystarczy zatrudnić połowę inkasentów mniej, a policzyć podwójnie, bo układ drogowy jest taki, że nie ma bata ominąć któryś z dwóch lizbońskich mostów bez nadkładania ok. 70 km drogi. Oczywiście my jako prawilni reprezentanci kraju kwitnącej cebuli oszukaliśmy system rok wcześniej, kiedy do pożyczyliśmy auto w Porto, a oddawaliśmy w Lagos. Tym razem jednak trick się nie uda i z powrotem zapłacimy tą oszałamiającą kwotę. Mostem nie jedzie się zbyt szybko. Raz, że trzeba podziwiać widoki, dwa że ruch spory i dużo tirów, trzy – strasznie wieje i takim Peugeotem 208 rzuca na wszystkie strony już przy 90 km/h (most jest autostradą).

Z racji długich formalności w wypożyczalni dość szybko zastał nas zmrok, a że po zmroku nie lubię prowadzić, zwłaszcza po serpentynach, których było sporo, to droga męczyła. W związku z tym zatrzymaliśmy się dwukrotnie. Pierwszy raz na obiad, przy drodze. Niestety nie wiem w jakiej miejscowości, próbowałem zlokalizować na mapie, bo poleciłbym to miejsce, ale nie udało się. Ogromna porcja bacalhau a bras (dorsz „a la bras”) z frytkami, sałatką i dowolnym napojem kosztowała 8€. Naprawdę dobra cena jak na Portugalię (w Lizbonie i Porto da się zjeść taniej, natomiast w mniejszych miejscowościach zwykle ceny są wyższe). Taką mam przypadłość, że zawsze w podróży muszę w restauracji „ekstra” dogadywać się co z menu nie zawiera glutenu, gdyż owego nie jadam. Zwykle w Portugalii używam hiszpańskiego, który znam biegle i z mniejszymi lub większymi problemami, z miejscowymi się rozumiem. Tym razem pani kelnerka popatrzyła na mnie jak na idiotę i poprosiła żebym mówił po angielsku, bo nie pochodzi z Portugalii i portugalski zna „trochę”, a hiszpańskiego co za tym idzie nie rozumie kompletnie. Rzeczywiście – jakaś taka rosyjska uroda. Gluten udało się wykluczyć, a przy podawaniu posiłku okazało się, że pani… jest Polką. Jakoś tak dopiero przy stoliku coś tam powiedzieliśmy po naszemu i to wyłapała. Naprawdę, ta restauracja była na totalnym zadupiu, ale jak widać nasi są wszędzie.

Drugi przystanek zaliczyliśmy w Intermarche, bo skończyło nam się jedzenie z Lizbony i trzeba było kupić co nieco. Tutaj może wtrące dwa słowa o zakupach spożywczych w Portugalii. Można się tu wyżywić za mniej-więcej polskie ceny (pewne rzeczy są o 20-40% droższe, inne z kolei tańsze, zwłaszcza wino, więc summa summarum, przy naszym spożyciu wina, rachunki porównywalne z polskimi). Warunkiem żeby było tanio jest robienie zakupów w Lidlu lub Pingo Doce (portugalska Biedronka, kilka produktów nawet importowanych z Polski z logiem Biedronki). Można je znaleźć praktycznie w każdej średniej i dużej miejscowości, warto sobie znaleźć je na mapie przed wyjazdem, bo to spora oszczędność. Są także inne niedrogie sklepy: Intermarche, Mini Preco czy Aldi, ale jednak przy dużych zakupach widać różnicę na korzyść tych pierwszych).

Około 23:30 dojechaliśmy do Odeceixe. Dlaczego tam? Przypadkiem. Naszym celem na następny dzień była plaża Beliche, koło Przylądka św. Wincentego. Chciałem znaleźć nocleg w ok. 2/3 drogi tam z Lizbony, żeby przespać się i resztę dojechać rano. Szukałem więc ofert na Bookingu i innych w Odemirze, potem w Sao Teotonio. Wszystko albo zajęte, albo bardzo drogie. Dopiero w Odeceixe był hotel/pensjonat, który wyglądał dobrze i kosztował akceptowalną cenę. 30€ za noc i tak było najdroższym noclegiem podczas całego wyjazdu, ale w pokoju klimatyzacja, prywatna łazienka, a do tego w cenie śniadanie. Ponadto dla hotelowych gości do wypożyczenia darmowe rowery, z których ze względu na inne plany nie mieliśmy zamiaru skorzystać.

Dlaczego Odeceixe okazało się przebojem? Czy w ogóle stamtąd kolejnego dnia wyjechaliśmy? I czy naprawdę nie skorzystaliśmy z rowerów? ( :D ) Relacja z kolejnego dnia kolejnej nocy ;)

Na zachętę pierwsze zdjęcie zrobione kolejnego dnia:

ImagePrzepraszam za przerwę w relacji, na szczęście mój komputer wrócił do życia i mogę kontynuować ;)

DZIEŃ III – 18.09

Image

Nie chciało się nam, oj nie chciało, opuszczać tego poranka balkonu naszego pokoju w Odeceixe. Ponieważ jednak oprócz leżenia na wakacjach trzeba też wykonywać drugą czynność (jedzenie), to jednak przełamaliśmy się i zeszliśmy na dół na śniadanie. Hotelowa jadalnia – podobnie zresztą jak recepcja – znajdowało się w budynku obok, do którego trzeba było przejść typową portugalską uliczką. Śniadanie było obfite i pyszne, całość przygotowywana własnoręcznie przez recepcjonistę/właściciela/kucharza/alfę i omegę tego miejsca. Jak zobaczył, że skończyły się jajka sadzone, to zarzucił meldowanie przybyłych gości i pobiegł do kuchni przyrządzić kolejne. Gdyby ktokolwiek był w okolicy, polecam zatrzymać się w Residencia do Parque. Po śniadaniu postanowiliśmy skorzystać jednak z „przysługujących” nam rowerów i udać się na krótki zwiad „do góry” miasteczka. Pogoda dopiero się przecierała, ale wycieczkę i tak uznaję za udaną. Poniżej kilka zdjęć z przejażdżki:
Image
Image
Image
Image

Jak już wspominałem naszym głównym celem na ten dzień była plaża Beliche. Po rzucie okiem na mapę okazało się, że Odeceixe też ma swoją plażę, której położenie pozwalało domniemywać, iż może być ona dosyć urokliwa. Jej oryginalność polegała na tym, że woda otaczała plażę z trzech stron: z jednej ocean, a z dwóch wpadająca do niego rzeka. Na mapie wygląda to tak:

Image

Pomimo, że nic o tej plaży wcześniej nie wiedziałem, postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda na żywo. Przecież mamy samochód, do plaży tylko 4 km, tak tylko podjedziemy, zobaczymy, cykniemy fotkę i spadamy na Beliche. Przyjechaliśmy. Zobaczyliśmy to:

Image

Zostaliśmy na 5 godzin. Zdjęcie nie oddaje jak wspaniała jest ta plaża. Byłem nią tak zauroczony, że przy odjeździe nie zrobiłem zdjęcia w słońcu. A wierzcie lub nie, jak tylko zeszliśmy na dół chmury się rozeszły, i do wieczora nie wróciły.

Image

Image

Image

Image

Czas mijał szybciej, niż byśmy sobie tego życzyli. Wreszcie wyrwaliśmy się Odeceixe (uwaga! wciąga!), w którym początkowo mieliśmy tylko się przespać. Pozbieraliśmy rzeczy, zapakowaliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę Przylądka św. Wincentego, na plażę Beliche. Po 20 minutach jazdy zaczęło się oberwanie chmury (wiem, pisałem wcześniej że tylko raz padało, ale teraz sobie przypomniałem że był i drugi deszcz; jednakże z racji jazdy samochodem w niczym nam on nie przeszkodził). W międzyczasie wstąpiliśmy do jakiejś przydrożnej restauracji, ale nie ma o czym pisać – rybka „taka sobie” i do tego „nietania”. Wreszcie dotarliśmy do Beliche. Według pierwotnego planu miało tu być pierwsze plażowanie tego wyjazdu, a kto czytał dokładnie wie, że było trzecie. Generalnie dojechaliśmy tam dość późno i szybko zaczęło się robić chłodno (chciałbym teraz w styczniu w Polsce takie chłodno), wietrznie i powoli zaczęło się też ściemniać. Beliche również oferuje świetne widoki, a także ogromne fale, w których spędziłem, w przeciwieństwie do współtowarzyszki, większość popołudnia.

Image

Image

Image

Image

Image

W planie był też zachód słońca na przylądku, jednak ostatecznie nie chciało nam się na niego czekać, a że widzieliśmy go już w tamtym miejscu rok wcześniej, nie było ciśnienia. Nie zwlekając pojechaliśmy do Montinhos da Luz, które miało być (i tym razem faktycznie było) miejscowością tylko do przenocowania. Za trzyosobowy pokój dla dwóch osób (tylko takie były dostępne) na jedną noc zapłaciliśmy 29 EUR. Śniadanie w cenie. Hotel Vilamar, rezerwacja przez Booking. Z pokoju sympatyczny widok:

Image

Trasa zrobiona tego dnia:

ImageDZIEŃ IV – 19.09

To był dzień przeznaczony typowo na plażowanie. Nasza trasa tego dnia:

Image

Wybór padł na plaże w okolicach Portimao. Na pierwszy ogień poszła plaża w Alvor. W przeciwieństwie do 95% znanych mi plaż w Algarve nie uświadczymy tutaj majestatycznych, wysokich klifów, wąskich przesmyków między skałami i zejścia na plażę z wysoka, czy bardzo wysoka. Ma inne zalety: jest bardzo szeroka, i nawet w szczycie sezonu nie braknie dla nas miejsca. Dużo słońca i świetny piasek – tego nam tego dnia było trzeba. Większość czasu spędziliśmy w oceanie, więc zbyt dużo zdjęć nie ma.

Image

Image

Kilka kilometrów dalej, już niemal w centrum Portimao, znajduje się Praia da Vau. Dużo bardziej znana jest Praia da Rocha. W zasadzie to niemal w tym samym miejscu, trzeba tylko przejść przez przesmyk w skale (a w czasie odpływu można przejść „suchą stopą” nawet oceanem). Tu już zdecydowanie nie brakuje wysokich klifów i spektakularnych widoków. Oczywiście spacer na da Rocha zaliczyliśmy, zatem poniżej fotki z obu plaż.

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

foxten 5 stycznia 2015 11:54 Odpowiedz
czekamy na więcej! zapowiada sie dobrze :) ale to fakt - w Europie też jest raj a w Portugali już w szczególności!
ewaolivka 6 stycznia 2015 08:29 Odpowiedz
Pisz, wstawiaj zdjęcia :) Portugalia stała się moim ulubionym miejscem. Dzięki Twojej relacji zaplanuję kolejną podróż jesienią...Pozdrawiam :)
waldek99 6 stycznia 2015 08:59 Odpowiedz
A czy warto pojechac tam ma weekend w styczniu?
boisfarine 6 stycznia 2015 09:05 Odpowiedz
Eh rajska Portugalia... Byłam w Lizbonie w lutym 2014, za miesiąc mam zaplanowane Porto. Wszystko gotowe ale jakoś totalnie mi w grafiku ta wyprawa miesza i już prawie byłam gotowa odwołać rezerwację hotelu, oddać bilety ale w niedzielę sięgnęłam po przewodnik po Porto, później patrzę na ten wątek i chyba przez tydzień przed wyjazdem nie będę spać, żeby wszystko ogarnąć ale jednak polecę :D
foxten 6 stycznia 2015 09:07 Odpowiedz
@waldek99 - moim zdaniem zawsze warto - może akurat tak bardzo Ci się spodoba że wrócisz tam na dłużej. Powiedzmy Porto czy Lizbona na weekend nie jest złym rozwiązaniem. Natomiast na Portugalię lepiej poświęcić troszkę więcej czasu. Chociażby na fakt odległości z Polski.Zawsze 2 czy 3 dni więcej poza weekendem da Ci lepszy obraz kraju, mieszkańców i kultury.
waldek99 6 stycznia 2015 09:13 Odpowiedz
A jakie miejsce niedaleko Lizbony warto zobaczyc? Chcemy sie wybrac poza Lizbone na jeden dzien
foxten 6 stycznia 2015 09:25 Odpowiedz
@waldek 99 - z miejsc niedaleko Lizbony (tylko z własnego doświadczenia) polecam: - Cascais : https://www.google.pl/search?q=cascais& ... 00&bih=775- Cabo da Roca: https://www.google.pl/search?q=cabo+da+ ... 00&bih=775- Sintra: https://www.google.pl/search?q=Sintra&e ... 00&bih=775- Batalha - to już troszke dalej i może inym razem: https://www.google.pl/search?q=batalha& ... 00&bih=775Pewnie są jeszcze inne bardzo ciekawe miejsca. Moim zdaniem 1 czy 2 z w/w jak na pierwszy raz powinny być OK.Ładne widoki będziecie mieli w Cabo da Roca. -- 06 Sty 2015 10:29 -- Jeszczcze mi przyszło do głowy: - Óbidos: https://www.google.pl/search?q=obidos&e ... 00&bih=775
sorvali 6 stycznia 2015 09:29 Odpowiedz
jeśli będziecie wynajmować samochód to na 1 dzień polecam również Setubal, Sesimbrę i Parque da Arrabida.Do Setubal można też dojechać pociągiem z Entrecampos w mniej niż godzinę.
zxcvbnm 8 stycznia 2015 23:12 Odpowiedz
super, napięcie rośnie, czekamy na kolejny 'odcinek':D
turysta-bezendu 9 stycznia 2015 08:16 Odpowiedz
Ja ze swej strony polecam Obidos:https://www.google.pl/search?q=odeceixe ... s+portugalNatomiast będąc w Cascais warto odwiedzić Estoril - słynne kasyno + hotel ( główne miejsce spotkań szpiegów w czasie II wojny światowej).
vilemo82 25 maja 2016 05:09 Odpowiedz
I koniec? :(