0
pestycyda 1 listopada 2014 19:31
Taki hodowlany kurczak to ma dobrze. O nic się nie musi martwić – jak jest pora jedzenia, to ma ziarno podstawiane pod dziób, jak pora spania – to zamykają go w bezpiecznym i ciepłym pomieszczeniu. Nie musi myśleć, gdzie ma iść i co robić, hodowca myśli za niego. „Proszę bardzo – starsze kurczaki do zagródki na lewo, miesięczne – do tej na prawo, a wy, kury, gdzie się pchacie? Wy macie zagródkę tam z tyłu. I proszę nam tu nie mieszać kolejności, bo my mamy ten system sprawdzony i wiemy, że działa” :D Hodowca wie, co dla kurczaka najlepsze, zaopiekuje się i zadba o niego. Tak, taki kurczak, to ma naprawdę fajnie. Jego jedynym obowiązkiem jest po prostu życie. Inna sprawa, że to życie najczęściej nie kończy się dla niego dobrze. Ale to już zupełnie odmienna historia…
I przyznam, byłam takim kurczakiem :D W Tajlandii, kraju o niesamowicie rozwiniętej logistyce turystycznej :)

Czas pobytu : 20.07.2014 – 10.08.2014
Cena biletu : 1975 zł, Warszawa – Bangkok, z przesiadką w Dubaju
10 THB = 1,03 zł

Image

Nasza podróż nie zaczęła się za dobrze. Począwszy od nieprawdziwych informacji podanych przez panią z biura informacji Neobusa („Proszę się nie martwić, na pewno zdążycie się przesiąść w Rzeszowie do drugiego autobusu do Warszawy. Nasi kierowcy czekają na siebie w razie opóźnień”. Otóż, droga pani, nie, nie czekają. Nawet nie mają pojęcia, że mieliby to robić :D), a skończywszy na strasznym dla mnie doznaniu podczas przesiadki w Dubaju – w trakcie krótkiego (chyba nawet nie 100 m) spacerku od autobusu do samolotu, nastąpiło pierwsze zetknięcie z innym klimatem. Niesamowicie suche, pustynne powietrze powodowało, że oddychanie stało się koszmarnie trudne. Zawroty głowy i uczucie, że jest się blisko omdlenia, też do przyjemności nie należały. W samolocie zaczęłam podejrzewać, że pewnie należę do małej grupy ludzi, którzy po prostu nie mogą przebywać w takim klimacie, a jak się już znajdą w takim miejscu, to szybko umierają. Przez uduszenie :/ :D (bardzo dodawał mi otuchy fakt, że tę błyskotliwą diagnozę postawiłam sobie w samolocie kierującym się prosto do Bangkoku :D

Image

Jedyną pociechą była dla mnie „szeroko rozbudowana strefa rozrywki” w samolocie (nie wiem czemu, ale do teraz to określenie mnie okropnie rozśmiesza :D i rzecz, o której przeczytałam na forum Fly4free – podobno w Tajlandii wszędzie można kupić sztyfty do nosa, które ułatwiają oddychanie. I myśl, że jednak jacyś ludzie do Tajlandii już latali. I wracali. Żywi :D

Image

Powiem szczerze, po wylądowaniu długo zwlekałam z wyjściem z klimatyzowanego lotniska, ale kiedy się w końcu odważyłam, okazało się, że wcale nie było to takie straszne :)

Image

Jeszcze w Polsce zarezerwowaliśmy sobie 2 noclegi w Bangkoku, pozostałe zamierzaliśmy rezerwować na bieżąco. W naszym przypadku nie ma sensu robić zbyt dokładnych planów podróży, bo, jak się wielokrotnie okazało, to raczej plan znajduje nas :D Ustaliliśmy z grubsza miejsca, których na pewno nie odpuścimy i postanowiliśmy iść na żywioł. Gospodyni hostelu w Bangkoku wysłała nam mailem bardzo dokładne wskazówki, jak mamy dostać się z lotniska do miejsca noclegowego. I rzeczywiście, były one bardzo pomocne. Najpierw pociąg (45 THB), później taksówka. I tu zaczęło się „kurczakowanie”. Naprawdę jestem pod wrażeniem umiejętności logistycznych Tajów. Wiadomo, gdy jest się pierwszy raz w innym kraju, w dodatku kraju o tak odmiennej kulturze, człowiek ma prawo czuć się na początku trochę zagubiony. A tajski sposób organizacji turystyki bardzo pomaga. Ze stacji schodzi się prosto na przystanek taksówek, tam podchodzi pan, hmm…taksówkowy? :) informuje, że to jest oficjalny rządowy postój (to akurat przyjęliśmy ze zrozumieniem, przypominam o stanie wojennym), pyta, gdzie chcemy jechać, sam zamawia nam taksówkę, zapisuje w notesie numer auta i adres, informuje nas ile („i proszę nie płacić nic więcej”) mamy zapłacić (200 THB za dość dużą odległość) i macha na pożegnanie. Naprawdę, czułam się bardzo mocno zaopiekowana :D

Image

Taksówka dowiozła nas do miejsca, do którego można było jeździć. Dalej trzeba było iść na piechotę :)

Image

Image
Ring niedaleko naszego hostelu.

Image

Hostel okazał się niesamowity, prowadząca go Jane (tak się przedstawiła, gdyż, jak twierdziła, nie bylibyśmy w stanie wymówić jej tajskiego imienia) - osobą bardzo życzliwą, o prawdziwie tajskim poczuciu humoru (przywitała nas słowami - niestety, nie ma już miejsc, a wasza rezerwacja nie doszła :D - od razu ją pokochałam :)

Image
Nasz hostel.

Image
Strefa dzienna dla mieszkańców. Pośrodku stała wypełniona po brzegi lodówka z napisem - "chcemy, żebyście czuli się jak w domu. Jeśli macie na coś ochotę - bierzcie. Wpisujcie do zeszytu, a zapłacicie przy wyjeździe". Ceny napojów jak w sklepie. I to naprawdę działało :) Goście wpisywali każde piwo ogryzkiem ołówka do postrzępionego zeszytu.

Image
Widok z tarasu.

Po szybkim prysznicu poszliśmy coś zjeść.

Image
Pierwszy tajski posiłek :)

Image

Image
A to wieczorny widok z naszego tarasu. Hostel mieścił się zaraz przy moście, który łączył starą i nową część Bangkoku. 2 noce w dwuosobowym pokoju - 1100 THB. W pokoju łazienka z zimną wodą - ale to była wręcz zaleta :)

c.d.n.Hostel tak się nam spodobał, że postanowiliśmy przedłużyć pobyt o dwie noce – nie było z tym żadnego problemu. Rano wyszliśmy do głównej ulicy z zamiarem poszwędania się to tu, to tam, tak, aby poczuć klimat Bangkoku. I, przysięgam, to był moment, zatrzymałam się tylko na 3 sekundy, żeby popatrzeć przez szybę restauracji, a natychmiast dołączył do mnie bardzo miły Taj :D I jakoś tak się złożyło, że zupełnie przez przypadek miał przy sobie mapę i czuł ogromną potrzebę pomagania turystom :D I okazało się, że skoro jesteśmy tu właściwie pierwszy dzień (nigdy, przenigdy więcej takiej szczerości – mówcie cokolwiek : jestem tu drugi miesiąc, po raz piąty, a właściwie, tak naprawdę, to jestem Tajką – cokolwiek, byle nie : pierwszy dzień :D ), to koniecznie musimy zobaczyć Big Buddha, Old Buddha, Black Buddha, Happy Buddha a tak w ogóle, to właśnie się zaczął festiwal, który koniecznie musimy zobaczyć itp. Itd. A w dodatku rząd, z powodu obaw, że stan wojenny ograniczy ilość turystów, wprowadził akcję dopłat do tuk-tuków (może tak, może nie – jednak to, co mówił, brzmiało dosyć rozsądnie). Ustalił trasę, która jest bezpieczna i cały dzień zwiedzania tuk-tukiem, kosztuje 40 THB (resztę dopłaca rząd – w gotówce). Trzeba tylko koniecznie wziąć tuk-tuka z żółtą tabliczką, bo to rządowy.

Image

Staliśmy i uprzejmie kiwaliśmy głowami z zamiarem grzecznego pożegnania się, ale ani się obejrzeliśmy, a już siedzieliśmy w tuk-tuku (który jakimś cudem znalazł się koło nas), z mapą w ręku, na której zaznaczono wszystkie atrakcje, a przemiły pan machał nam na pożegnanie :D Kolejny raz tajska logistyka mnie zaskoczyła :D

Image
Big Buddha - trzeba przyznać, robił wrażenie wielkością.

Image
W świątyniach można kupić małe płatki złota, wyglądają zupełnie jak naklejki. Następnie nakleja się je na wybrany posąg.

Image

Kierowca tuk-tuka okazał się bardzo sympatycznym mężczyzną. Pod każdą świątynią czekał na nas, aż spokojnie zobaczymy wszystko. Ciągle pytał, czy nam się podobało i mówił, że możemy w każdym miejscu spędzić tyle czasu, ile potrzebujemy (na początku było nam trochę głupio, bo, umówmy się, 40 THB nie jest kwotą, za którą możemy korzystać z czystym sumieniem z całodziennych usług kierowcy).

Image

Image

Image
W prawie każdej świątyni można było zakupić specjalne pakiety dla mnichów. Były większe i mniejsze, z różnymi przedmiotami codziennego użytku - np. szczoteczką do zębów, herbatą, słodyczami itp. Minisi mogą mieć tylko to, co ofiarują im ludzie, stąd różnorodność przedmiotów w paczuszkach. Po przekazaniu takiego pakietu, można liczyć na modlitwę mnicha. Kobiety nie mogą dotykać mnichów, więc gdy chcą im coś przekazać, kładą to na dywaniku, dopiero wtedy mnich może zabrać podarunek.

Image
Wiadomo - Black Buddha

Image
Zwiedzaliśmy tak już dobrych parę godzin, byliśmy coraz bardziej głodni i zmęczeni. Jednak kierowca był tak entuzjastycznie nastawiony i tak bardzo chciał nam pokazać wszystko, że jakoś głupio było mu powiedzieć - koniec. Poza tym, nie do końca wiedzieliśmy, czy akcja rządowa jest prawdą, a jeśli tak, to może, żeby dostać tę dopłatę, musi nas zawieźć we wszystkie miejsca na ustalonej trasie turystycznej.

Image
Cmentarz

Image
W tym kompleksie miał chyba być Happy Buddha, ale nie mieliśmy już sił go poszukać :D ukryliśmy się za budynkiem, żeby nie urazić uczuć naszego pana, odpoczęliśmy, a na standardowe pytanie, czy nam się podobał, odpowiedzieliśmy, że zrobił na nas olbrzymie wrażenie. Pan był zadowolony :)
W rządowej trasie turystycznej była też wymieniona TIT, agencja turystyczna. Kierowca powiedział, że nie musimy tam nic kupować, wystarczy, że wejdziemy na 5 minut porozmawiać i zaliczymy ten obowiązkowy punkt programu. Tu zaczęłam odczuwać lekki niepokój (patrz : nasza wizyta w Maroku :D , no ale mus, to mus. Ustaliliśmy, że nic tam nie kupujemy, porozmawiamy, zaliczymy i jedziemy dalej. Taaak, trzy punkty z planu odhaczyliśmy :D Z agencji wyszliśmy ubożsi o 5500 THB (na osobę), ale za to wiedzieliśmy, co będziemy robić przez następnych parę dni :D Jedziemy na wyspy! W cenie był dojazd (pociąg, wszystkie promy, transfer z przystani), 2 noclegi na Koh Samui, 2 noclegi na Koh Phangan i na końcu odwózka do Krabi (stamtąd, już we własnym zakresie, chcieliśmy się dostać na Koh Lantę). Naprawdę, jesteśmy coraz lepsi w niskobudżetowych wyprawach :D solidnie ćwiczymy :D

Image

Trzeba jednak przyznać, że obsługa w agencji była rewelacyjna. Pani dokładnie omówiła z nami czego oczekujemy. Dostaliśmy wycieczkę skrojoną "na miarę". No i logistycznie znowu wielki szacunek - pani poprosiła tylko o parę godzin, żeby skompletować wszystkie bilety. Miło tak uszczęśliwiać ludzi - pani była zadowolona, kierowca był zadowolony (podejrzewam, że może jednak dostawał jakiś procent od transakcji :D ) i my właściwie też byliśmy zadowoleni, bo na wyspy planowaliśmy się wybrać, a odpadł nam problem z szukaniem biletów itp.
I jak do tej pory kierowca był naszym przyjacielem, tak teraz stał się naszym najlepszym przyjacielem :D i trochę nam się zwierzył :D pokazał zdjęcia swoich dzieci i opowiedział nam co nieco o krawiectwie w Tajlandii (tak, ten kto był, ten już wie, co zaraz nastąpi :D Dowiedzieliśmy się, że jeśli się zgodzimy podjechać do "fashion" i spędzić tam 5 minut (oczywiście nie musimy niczego kupować :D to on dostanie za to kupon na benzynę, który sprzeda i kupi jedzenie. Ponieważ był naprawdę miły, a my nigdy nie byliśmy w takim miejscu (poza tym, jak wiadomo, nie umiemy odmawiać :D , za parę chwil znaleźliśmy się w "fashion".

Image
Mam wrażenie, że tego dnia na czarnym rynku aż roiło się od kuponów na benzynę :D

Ale jestem z nas dumna, bo, nie uwierzycie, tym razem wszystko poszło zgodnie z planem - weszliśmy, porozmawialiśmy, wyszliśmy, a kierowca był zadowolony :)

Pojeździliśmy jeszcze chwilę i wróciliśmy do TIT. Teraz byliśmy już naprawdę głodni i zmęczeni. A ponieważ chyba już wystarczająco zadowoliliśmy kierowcę, odważyliśmy się go poprosić, żeby po agencji podwiózł nas do China Town - chcieliśmy tam trochę pochodzić i, wreszcie, coś zjeść. Trochę się zmartwił, że nie obejrzymy jeszcze innych atrakcji, ale tylko trochę :D W agencji było już wszystko gotowe. Trochę się stropiliśmy, bo otrzymaliśmy od pani jeden świstek papieru, wyglądający podobnie do naszych kwitków KP, zapisany po tajsku i tyle. Pani jednak powiedziała, że wszystko jest OK i że mamy się z tym świstkiem zgłosić jutro na dworcu. Postanowiliśmy jej zaufać - właściwie i tak nie mieliśmy wyjścia :D
Jadąc do China Town, kierowca spytał, czy moglibyśmy się na chwileczkę zatrzymać przy innym "fashion", bo, wiadomo, kupony itp. Pewnie, co nam zależy. Jesteśmy już wyćwiczeni i możemy sobie zaufać. Przecież to tylko moment, a za chwilę będziemy jeść i odpoczywać. Ładnie to brzmi napisane, prawda ? :D :D Efekt - 7000 THB, garnitur, koszula i krawat, wszystko szyte na miarę, do odebrania jak będziemy wracać :D

Nasz najlepszy przyjaciel, właściwie nasz brat, bardzo szczęśliwy odwiózł nas do China Town.

Image
Tu się pożegnaliśmy, a ponieważ pomiędzy przyjaciółmi pieniądze nie powinny grać roli, daliśmy mu 200 THB (spędził z nami ok. 7 godz.). Zamiast 40. Czasem nas nie rozumiem... :D

c.d.n. Image
Wreszcie China Town! Odpoczniemy, nareszcie coś zjemy i spokojnie będziemy chłonąć atmosferę. Otóż nie - zdążyliśmy przejść dosłownie metr, gdy zatrzymał się koło nas kolejny tuk-tuk :/ pan był bardzo wytrwały i nasze zdecydowane (przynajmniej tak nam się wydawało :D ) odmowy go nie zniechęcały. Obwiezie nas po China Town, zawiezie nas na Targ Kwiatowy i w ogóle wszędzie. I to za 20 THB (czyżby jakaś nowa trasa rządowa? :D ). Chcemy zjeść? Nie ma sprawy - najpierw pojedziemy jeść :) W końcu, zrezygnowana, poddałam się. Uznałam, że szybciej coś zjemy, jak wsiądziemy do tuk-tuka, niż jak nadal uprzejmie będziemy odmawiać :) I to był błąd :D Pan kierowca powiedział, że już, szybciutko jedziemy do najlepszego miejsca z jedzeniem, ale wstąpimy do "fashion", bo bony na benzynę itp. :/ OK, załatwimy to sprawnie, garnitur już mamy, więc nic nas nie zaskoczy. Załatwiliśmy sprawę tak szybko, jak się dało. Kierowca nie był zbyt zadowolony (oj, chyba jednak jest jakiś % za transakcję :D ), ale już szybciutko jedziemy jeść, tylko, że.... po drodze są jeszcze 3 "fashiony" (sic!) :D :/ Coraz bardziej oddalaliśmy się od China Town, byliśmy coraz bardziej wściekli i właściwie jak to teraz piszę, to sama się zastanawiam, czemu wcześniej tego nie przerwaliśmy. Widać taki mamy charakter. Wredny. Dla nas samych :D OK, ostatni "fashion" zaliczony, wsiadamy, nagle pan mówi, że musimy jechać do jeszcze jednego, bo w ostatnim byliśmy za krótko, a on dostanie kupon tylko wtedy, jak spędzimy tam min. 5 min. I nie uwierzycie...Zrobiliśmy to :/ Ale mimo wszystko pan nie był zadowolony. Natomiast ponieważ chyba widział, że za chwilę wybuchniemy, zawiózł nas do restauracji - po zorientowaniu się, że ceny są bardzo wysokie i po ustaleniu planu działania, wzięliśmy się w garść i zdecydowanym tonem oznajmiliśmy panu, że nie będziemy tu jeść i że ma nas zawieźć z powrotem w miejsce, z którego nas zabrał. Byliśmy bardzo dzielni :D Ale pan był jeszcze dzielniejszy - zdecydowanym tonem odpowiedział, że odwiezie nas tam i nawet nie będziemy musieli nic mu płacić, pod warunkiem, że...po drodze wstąpimy do jeszcze jednego "fashion" :D :D :D Ale to była kropla przelewająca czarę. Obudził się w nas duch wojownika (uff, wreszcie :D ) i nastąpiło bardzo zdecydowane : nie. Przestał się do nas odzywać, odwiózł w to samo miejsce, a 20 THB przyjął. I odjechał. Nie pomachał na pożegnanie :D

Image

Image

Image
Na szczęście jedzenie w China Town poprawiło nam humor. I to bardzo :)

Image
Za ten posiłek + 2 razy cola zapłaciliśmy 115 THB. Jedzenie pokazywaliśmy palcami, wybierając z ogromnej ilości wypełnionych garnków w ulicznej kuchni.

Image

Wreszcie mieliśmy czas na to, o co chodziło nam od samego początku - chłonęliśmy atmosferę China Town, oglądaliśmy, spacerowaliśmy, wąchaliśmy, a od tuk-tuków trzymaliśmy się z daleka :D
Gdy zaczęło robić się ciemno (o tej porze w Tajlandii bardzo szybko się ściemnia - ok. 19.00 jest już właściwie noc), podjechaliśmy tuk-tukiem w pobliże naszej ulicy (100 THB, nasz hostel nie był widocznie wliczany do rządowych atrakcji :D I tu uwaga - mam wrażenie, że wielu Tajów nie umie czytać alfabetu łacińskiego - lepszym pomysłem jest próbowanie wymówienia nazwy ulicy w różnych intonacjach, z nadzieją, że trafimy na właściwą, niż pokazywanie miejsca na mapie. Sprawdza się też znalezienie jakiegoś bardzo szczególnego punktu orientacyjnego i tłumaczenie kierowcy, że to obok.

Image
Pralnia niedaleko naszego hostelu i widok na mieszkanie. W naszej dzielnicy były tylko takie otwarte domy, a mieszkania powiększały się po prostu o fragment ulicy.

Wieczór spędziliśmy z Jane, w pobliżu lodówki :D Wytłumaczyliśmy jej, że nie możemy jednak zostać kolejnych dwóch nocy - bez problemu oddała nam pieniądze. Ponieważ w hostelu przebywała ze ślicznym, ok. 3-letnim chłopczykiem, poruszyłyśmy temat dzieci. I okazało się, że chłopczyk nie jest jej synem. Dowiedzieliśmy się, że jest dzieckiem mieszkającej nieopodal piętnastolatki i trzynastolatka. Pewnego dnia matka chłopczyka przyszła do niej i oznajmiła jej, że teraz ona się będzie nim zajmować. Podała jej dziecko i poszła. I od tej pory Jane wychowuje małego. Byłam zdziwiona, że tak szybko podjęła tak naprawdę trudną decyzję. Na co Jane odpowiedziała po prostu : gdybym go nie wzięła, nie miałby co jeść...

Image
Strefa dzienna w naszym hostelu.

Image
I hostelowy domek dla duchów.

Kolejny dzień zaczęliśmy od śniadania (220 THB za dwie porcje).
Image

Na dworcu mieliśmy być o 17.00, więc wcześniej postanowiliśmy zwiedzić Grand Palace. Podjechaliśmy tam taksówką (z żółta tabliczką, na taksometr - 60 THB). Niestety, jechaliśmy z całym bagażem, który z każdą kolejną minutą robił się coraz cięższy, a, jak się okazało, w Grand Palace nie ma przechowlani bagażu (na co skrycie liczyłam). Postanowiliśmy więc zrobić kolejne podejście do niego, jak będziemy wracać (bilet wstępu - 500 THB, jeśli zapomni się o odpowiednim ubraniu, można je wypożyczyć na miejscu).

Image

Image

Image

Image

Image

Pooglądaliśmy co się dało z zewnątrz i z duszą na ramieniu wzięliśmy taksówkę na dworzec (75 THB). Co chwilę sprawdzałam, czy na pewno mam drogocenny świstek z agencji, który miał nam zapewnić 4 cudowne dni na wyspach :D

C.d.n.

-- 02 Lis 2014 20:21 --

gosiagosia napisał:

Dziękuję za wsparcie :) miło wiedzieć, że ktoś to czyta :)

Bartolko napisał:
a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej

Jakbyś zgadł :D (patrz : garnitur). Zgadzam się z Tobą w 100%. Wiesz, to był nasz pierwszy wyjazd do Azji, wcześniej czytałam bardzo dużo na forum itp., ale zupełnie inaczej znać to w teorii, a zupełnie inaczej w praktyce :D Poza tym, cóż, no jakoś nie grzeszymy wybitną asertywnością i mamy wysoką podatność na naganiaczy :D ale chyba się już z tym jakoś pogodziłam :)
Dodatkowo sama przejażdżka tuk-tukiem, z miłym kierowcą, po obcym, dużym mieście to była niesamowita przyjemność. Nawet, jeśli same świątynie nie były zbyt znane, to możliwość zetknięcia z kulturą, tak obcą od naszej, była atrakcją. W dodatku 40 THB to naprawdę nie jest dużo (inna sprawa, że my zapłaciliśmy 200 :D

Pozdrawiam :)[quote="juliaka"][/quote]
Dziękuję :) gwiazdki to już mamy we krwi :D
Dojechaliśmy na dworzec pociągowy, zastanawiając się cały czas, czy w ogóle gdzieś pojedziemy i czy przypadkiem na bilecie - świstku nie jest napisane : frajerzy roku :D po tajsku :D Ale, uwaga, uwaga, okazało się, że hodowca zawsze wie lepiej :D Podeszliśmy do oddziału agencji turystycznej, usytuowanej przy małym stoliczku zaraz za wejściem i nieśmiało podaliśmy karteczkę. Pani karteczkę zabrała (!!!), zupełnie bez zdziwienia i dała nam za nią dwie, małe naklejki, tak 4 cm na 4 cm, czerwone. Na nich napisała dwie litery pisakiem. I już. Kazała nam je przykleić na ubraniu i czekać na pociąg :/

Image
Poczekalnia na dworcu pociągowym.

Kupiliśmy jakieś przekąski, 6 kanapek i napoje na podróż (razem 120 THB) i ruszyliśmy na peron, dalej nie do końca przekonani, czy uda się nam rozpocząć podróż.

Image

Na peronie od razu podbiegł do nas konduktor, zerknął okiem na naklejki (potrzebne do identyfikacji kurczaków :D ), zagnał nas do pociągu i usadził na miejscach. Wszystko uprzejmie, z uśmiechem, ale szybko i sprawnie - widać dużą wprawę :) Sam pociąg dosyć ciekawy - mieliśmy dwa miejsca na przeciw siebie, kanapki jednoosobowe, ale takie jakby troszkę większe. Wygodne. Obok miejsce na bagaże, coś jakby drabinka (super pomysł - można bagaż przywiązać ! :D Generalnie - bardzo dobre wrażenie.

Image

Ruszyliśmy. Ponieważ na miejsce mieliśmy dojechać ok. 6.00 rano, przez pociąg przeszedł konduktor i dopytał, kto chce zamówić śniadanie w wagonie jadalnym (110 THB) - zdecydowaliśmy się na nie.
I nagle w pociągu zrobił się jakiś ruch, jakieś stuki, hałasy, ludzie zaczęli wstawać, nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Po chwili podszedł do nas miły pan z młotkiem i naręczem jakichś materiałów. Poprosił nas, żebyśmy też wstali. Postukał w siedzenia, coś przykręcił, coś odkręcił i w parę sekund nasze miejsca siedzące zamieniły się w dwa łóżka, posłane i zasłonięte firankami :D A coś jakby drabinka, było po prostu drabinką do łóżka na piętrze :D

Image
Nasz wagon po magicznej przemianie.

Nawet nie wiedzieliśmy, że mamy miejsca sypialne :D Pan konduktor wiele razy przechodził przez wagon, sprzedając bezalkoholowe napoje chłodzące z wielkiego wiadra, wypełnionego lodem. Miałam wrażenie, że za każdym razem patrzy na nas znacząco. W końcu się przemógł, podszedł i zapytał (szeptem! :D ) czy nie chcemy piwa. Ogromnie się nam ta konspiracja spodobała i zamówiliśmy 2 (60 THB za sztukę). Po chwili pan wrócił, wcisnął się za moją firankę i spod lodu w wiaderku, z samego dna, wyciągnął 2 puszki piwa :D Wypiliśmy je bardzo dyskretnie, chowając się za zasłonką i czuliśmy się, jak na koloniach :D A, palić też się dało - w drzwiach, albo u pana w przedziale służbowym. I to by było na tyle, jeśli chodzi o zakazy :D
Sama noc minęła bardzo spokojnie, a łóżka okazały się niespodziewanie wygodne. Gdy nadeszła pora karmienia, kurczaki zagoniono do przedziału jadalnego :D

Image
Śniadanie w pociągu.

W pociągu były też dosyć duże umywalnie - wykąpać się nie dało, ale umyć można było się całkiem spokojnie. Kurczak bardzo łatwo przyzwyczaja się do wygody. Umyci i najedzeni, nawet nie wiedzieliśmy gdzie wysiąść. I co mamy dalej robić :D Na szczęście hodowcy wiedzieli :D Poinformowali nas, że dojechaliśmy. Ale co dalej? Okazało się, że to żaden problem. Na peronie stały miłe panie i filtrowały tłum pod kątem kolorów naklejek i literek - wy na prawo, wy na lewo, wy tu, wy tam. Nie rozchodzić się, nie martwić, zaraz będzie autobus na przystań promów :D Poważnie - niesamowita logistyka. Z peronu wyszliśmy w grupkach, każda ze swoją panią. Nasza usadziła czerwonych na krawężniku i zakazała się ruszać :D Obserwowała nas nawet z daleka i gdy kolega wstał, żeby poszukać 7 eleven i kupić coś do picia, pani podbiegła lekko zdenerwowana i usadziła go ponownie na krawężniku ze słowami : Tu. Nie ruszać się :D
Mieliśmy niesamowite szczęście, bo gdy w Surat Thani (nasza stacja) czekaliśmy na autobus na przystań, wokół zaczęły zbierać się ogromne grupy dzieci. Po dopytaniu się naszej pani, dowiedzieliśmy się, że akurat dziś odbywają się coroczne zawody sportowe szkół. Obserwacja tego kolorowego tłumu była wyjątkowym doznaniem.

Image
Młodzi sportowcy.


Dodaj Komentarz

Komentarze (117)

mashacra 1 listopada 2014 21:52 Odpowiedz
Czekam na więcej, szczególnie na koniec kurczaka :D może będzie jednak szczęśliwy.
refiko 1 listopada 2014 21:58 Odpowiedz
Czekam na więcej... zwłaszcza praktycznych wskazówek.Pozdrawiam!
pestycyda 2 listopada 2014 02:46 Odpowiedz
Krótkie wtrącenie praktyczne :D To był nasz pierwszy wyjazd do Azji. Wiadomo – człowiek stara się wcześniej dowiedzieć, czego tylko się da, żeby czuć się jak najlepiej przygotowanym do podróży. Ale i tak najlepiej się uczyć na własnym doświadczeniu. Pewne rzeczy się nie sprawdziły, inne były idealnie trafione. Może komuś przydadzą się moje przemyślenia. Krótkie podsumowanie :1. Kupiliśmy przed wyjazdem własna moskitierę – nie zajmuje dużo miejsca, jest lekka i wygodna w pakowaniu. Zdecydowanie NIE – w każdym miejscu, w którym spaliśmy, były moskitiery. Nawet, jeśli są lekko rozdarte, można je zabezpieczyć gumką do włosów, albo spinaczem – czyli zamiast moskitiery, bierzemy spinacz. 2. Przed wyjazdem uszyliśmy sobie bardzo cieniutkie coś na kształt śpiwora. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać i jakie tam będą warunki higieniczne. To miało być nasze zabezpieczenie. Zdecydowanie NIE – ani razu nie zostało użyte zgodnie z przeznaczeniem (tzn. w moim plecaku pełniło funkcję skrytki na gotówkę i tyle. Wyjątkowo duży portfel :D 3. Rzecz, którą warto zrobić, to spokojne spotkanie z zaufanym lekarzem. Moje trwało ok. godziny i zostały na nim omówione wszystkie potrzebne leki, biorąc pod uwagę oszczędność miejsca w bagażu (o szczepieniach nie wspominam, bo moim zdaniem to obowiązkowe). W apteczce znalazły się :- elektrolity (idealne w przypadku przemęczenia itp.);- probiotyki (ja wzięłam Linex Forte, ale mogą być jakiekolwiek inne, ważne, żeby nie trzeba było ich przechowywać w lodówce. Na początku bierzemy 2 tabletki dziennie, później zmniejszamy dawkę, aż do odstawienia. Chodzi o to, żeby bakterie nieagresywnie zastąpić innymi, obcymi dla nas. Zdało egzamin – 20 dni jedzenia na ulicy, picia napojów z lodem itp. I tylko jedna, bardzo łagodna niedyspozycja żołądkowa);- Nospa – dla kobiet w wiadomym celu :) - mocniejsze środki przeciwbólowe na paracetamolu (koniecznie paracetamol, ibuprofen wzmaga objawy gorączki Dengi np. Ja wzięłam Solpadeinę);- witamina B – podnosi odporność;- Sudafed – na zatkany nos i zatoki;- Aspiryna – na wszelki wypadek :D - Doxycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum działania;- antyalergiczne krople do oczu;- tabletki antyalergiczne (np. Allertec);- krople do uszu (np. Oto Argent);- Clotrimazol – maść przeciwgrzybiczna;- tabletki na gardło;- Oxycort w sprayu;- węgiel – wiadomo :D- wapno;- Malarone (różnie o nim mówią, ale czułam się bezpieczniej mając go przy sobie. Poza tym, niestety się przydał);- Octenisept – świetny środek do dezynfekcji, można stosować również na błonę śluzową;- środek na komary – min. 50% DEET;- standard : plastry, woda utleniona (koniecznie w żelu), opaska uciskowa, talk i termometr.Większość leków się nie przydała, jednak wydaje mi się, że lepiej poświęcić trochę miejsca w plecaku i czuć się dzięki temu bardziej bezpiecznie i niezależnie.
gosiagosia 2 listopada 2014 18:17 Odpowiedz
@pestycyda - świetnie napisane. Naprawdę czyta się z uśmiechem. Tym bardziej, ze każdy z nas przez coś takiego przechodził zanim zrozumiał, że jest kurczakiem :)
bartolko 2 listopada 2014 18:32 Odpowiedz
Całe te opowieści o rządowych tuk-tukach to jedna wielka ściema - trzeba zdecxydowanie uważać na takich "uczynnych tajów". Tak na prawdę kierowca woził Was po jakichś mało znanych świątyniach, a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej. Rada na przyszłość - jeżeli sami pochodzicie po agencjach to kupicie te same usługi o wiele taniej. Główne świątynie w Bangkoku to świątynia Leżącego Buddy, Świątynia Złotego Buddy i Wat Arun, ciekawa jest też Wat Saket - Złota Góra. Noclegów najlepiej szukać na miejscu albo za pośrednictwem booking.com - będzie o wiele taniej.Nigdy nie wierzcie w to że jakaś atrakcja jest zakmnięta ale zaraz można jechać do innej, w oficjalne rządowe agencje turystyczne czy też w oficjalne punkty wymiany waluty czy też wspaniałe okazje na zakup biżuterii i ubrań - w 99 % to ściema nastawiona na wyciągnięcie waszych pieniędzy.
juliaka 2 listopada 2014 19:35 Odpowiedz
Pestycyda, widze ze naprawde sie straraliscie, zeby nie stracic zadnej gwiazdki;)A tak serio to swietne relacje - zabawne i ciekawe. Super!by Tapatalk
ciri 3 listopada 2014 09:18 Odpowiedz
Świetna relacja, fajnie czasami poczytać wrażenia "świeżaków", a nie tylko starych wyjadaczy. I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta :) Sama też przed pierwszym wyjazdem do Azji naczytałam się o naciągaczach i na początku za każdym razem gdy ktoś się zbliżał to miałam mini-alarm w głowie. Jak się okazało, w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie. No i nie ma co podchodzić śmiertelnie poważnie do tego, że dało się naciągnąć na kilka złotych - każdy uczy się na błędach ;) Czekam na dalszy ciąg!
popcarol 3 listopada 2014 09:28 Odpowiedz
Czytam z uśmiechem na ustach:) Proszę o ciąg dalszy:) pozdrawiam!!
maciek 3 listopada 2014 09:30 Odpowiedz
W piątek też ruszam do Tajlandii i dobrze przed wyjazdem poczytać poradnik "Jak nie podróżować po Tajlandii - najczęstsze błędy" ;)
shakal 3 listopada 2014 10:03 Odpowiedz
Relacja z jajem :)Thx
mareckipl 3 listopada 2014 11:16 Odpowiedz
Zdecydowanie masz talent do pisania, fantastycznie się to czyta :) Keep going!
michal24 6 listopada 2014 09:02 Odpowiedz
Poprosimy nowy pościk z wyprawy... czekam i czekam :)
popcarol 6 listopada 2014 09:27 Odpowiedz
Też czekam:)
pestycyda 6 listopada 2014 17:47 Odpowiedz
ciri napisał: I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta :) Hmmm...Wychowałam się na Kingu i Sapkowskim i nie przypuszczam, żeby moi mistrzowie byli zadowoleni:/ :/ :D A tak poważnie - bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i polubienia:) To jest naprawdę duże wsparcie i motywacja do dalszego pisania. Strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś to czyta i daje to komuś jakąś radość :) Relację na pewno dokończę, niestety do przyszłego tygodnia nie będę w stanie ruszyć z dalszą częścią (przepraszam @maciek, będziesz musiał popełniać błędy na własne konto :PPozdrawiam i do następnego! :)
jobi 6 listopada 2014 18:09 Odpowiedz
Cudowne z Was kurczaki, dawno czegoś równie barwnego nie chłonąłem, mam nadzieję, że będziesz pisała więcej i więcej.
snapy01 11 listopada 2014 21:37 Odpowiedz
Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata :) Wylatujemy 20.11
snapy01 11 listopada 2014 22:23 Odpowiedz
dziękuję za ekspresową odpowiedź, muszę napisać tutaj ponieważ choć przeglądam fly4free od dawnaaaa, to zarejestrowałem się dopiero dzisiaj aby zadać to pytanie i chyba jeszcze nie mogę wysyłać PW... :/ a klimaty jakie przedstawiłaś na foto właśnie najbardziej mi się podobają. jeszcze raz thx
refiko 11 listopada 2014 22:31 Odpowiedz
Naprawdę fajnie się Ciebie czyta. W miarę możliwości pisz jak najwięcej!Pozdrawiam
jacekwoj16 11 listopada 2014 22:42 Odpowiedz
Odżywają wspomnienia, też tak w zeszłym roku jeździliśmy po Ko Phangan. :D
monus 11 listopada 2014 22:55 Odpowiedz
bardzo fajnie się czyta, właśnie jestem w drodze do kurnika ;) oczywiście nie mogę doczekać się dalszej relacji
japonka76 12 listopada 2014 08:58 Odpowiedz
Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia :cry:
ciri 12 listopada 2014 11:34 Odpowiedz
Japonka76 napisał:Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia :cry:Bogaci biali niespecjalnie się tym przejmują - wystarczy wejść na tripadvisor i wyszukać takie "atrakcje" żeby zobaczyć jak wielką ignorancją wykazuje się wielu turystów w komentarzach. Dla mnie to strasznie smutne, bo uwielbiam wszelkie zwierzaki ale jest wiele osób, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości albo ważniejsza jest dla nich fotka z przejażdżki na słoniu na fejsbuczka... Dla zainteresowanych, tutaj temat o miejscu w Tajlandii, w którym słonie traktowane są bardziej "po ludzku" - kilka-slow-o-sloniach-w-tajlandii-relacja-z-elephantsworld,216,43011
mashacra 12 listopada 2014 17:46 Odpowiedz
Wrzucam zdjęcie z relacji olus, może na karku/szyi nie może być więcej niż 100 kg, ale kto każe siadać na karku?Żeby było jasne nikogo nie namawiam do męczenia zwierząt ;)
jobi 12 listopada 2014 17:55 Odpowiedz
Tak na szybko od Googla, to słoń może nosić na grzbiecie 150-300kg - różnie piszą, kilka przykładów:http://www.elephant.seHow much weight can an elephant lift?With their trunk, about 200-400 kgs, depending on size of the elephant. If a leather string is attached to a log, they can bite it between their molar teeth, and lift over 500 kgs, using their body weight, leaning backwards.http://www.elephantsforever.co.zaQ: How much weight can an elephant lift?A: If an adult elephant lifts a weight only using the strength of its mighty trunk, it can lift approximately 300kg. However, they have been shown to be able to carry about 500kg of logs. A leather cord is tied around the logs and the elephant bites on this cord with its molars. It then leans back, using the weight of its body as extra power. http://adoreanimals.comIf you want to ride an elephant, the best experience for the elephant, and I believe for you too, is to ride on its neck (behind the ears) not on a trekking chair which goes on the elephant’s back. A fully-grown elephant can carry up to 150 kilograms on its back, but when you consider the weight of two people, the chair (it’s called a Howdah or saddle and alone can weigh 100 kilograms or more) and the mahout (who rides on the neck) you can see how this starts to be a heavy burden on the elephant.
ciri 12 listopada 2014 18:05 Odpowiedz
pestycyda napisał:wyprzedziłaś mnie, ale nic nie szkodzi - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Wybacz to wtrynienie się w relację ;) To wszystko przez to, że temat zwierzaków zawsze mnie porusza. Fajnie widzieć w Tobie bratnią duszę w tym zakresie ;D Zazdroszczę wizyty w Elephants World i czekam na dalszy ciąg relacji.
mixer 12 listopada 2014 19:12 Odpowiedz
snapy01 napisał:Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata :) Wylatujemy 20.11Człowieku - to jeden z najbardziej przyjaznych turystom krajów na świecie :D Jak tak się obawiasz czy będziesz miał gdzie spać to skorzystaj z booking.com i gotoweA co do relacji to fajnie się czyta :)
olus 12 listopada 2014 23:08 Odpowiedz
Czuję się wywołana do tablicy :) Bardzo się cieszę, że byliście w ElephantsWorld i moja relacja się Wam przydała. Ja dzień tam spędzony wspominam jako jeden z najlepszych w Tajlandii. Swoją drogą jak ktoś zna jeszcze inne tego typu sprawdzone miejsca to niech się podzieli doświadczeniami. Ja znalazłam, że jest coś podobnego w Chiang Mai, ale bez żadnych konkretów. Co do mojego zdjęcia, które zostało przywołane, to mogę tylko zgodzić się z tym co już napisała @pestycyda. Na grzbiet słonia można było wejść tylko w rzece, w wodzie ciężar jest inaczej odczuwalny. Ale to nie sam ciężar jest tu problemem, tylko właśnie konstrukcje na jego grzbiecie. W tych wszystkich słoniowych przybytkach najpierw na grzbiet słonia kładzie się kocyk, a na to palankin. Jak wygląda skóra słonia pod kocykiem turysta nie widzi...A tak poza tym to relacja super, śledzę od początku :) Przygody w Bangkoku niezłe, chociaż nie powiem, dobrze daliście się naciągnąć kilka razy :)
washington 13 listopada 2014 12:17 Odpowiedz
Fajnie sie czyta, bardzo luzny styl pisania, usmialem sie wiele razy.Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi :) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji :P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda :P
pestycyda 13 listopada 2014 20:28 Odpowiedz
Washington napisał:Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi :) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji :P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda :PA pomyśl, jak miło oni mnie będą wspominać :D a moja relacja jest właściwie pełna praktycznych porad. I to prostych. Wystarczy robić dokładnie na odwrót i już :D I chyba mnie przeceniasz - nie sądzę, żebym poradziła sobie z każdą kwotą, chociaż, gdybym tak miała np. milion...(rozmarzona :D A poważnie - to coś w tym jest. Pogodziłam się z faktem, że jestem taka "oszukiwalna" i jakoś się na to godzę, a dzięki temu - nie mam z tym problemu :)Pewnie dałoby się taniej, ale naprawdę nie żałuję ani jednego momentu, każdy dawał mi radość :)Jeszcze coś, co nawet dla mnie jest zaskoczeniem - po podsumowaniu podróży, zazwyczaj okazuje się, że wcale nie wydałam niesamowitych kwot :)Pozdrawiam :)
mashacra 14 listopada 2014 21:28 Odpowiedz
Czekam na więcej, więcej, więcej..... Historia z deszczykiem bomba, a motyw czerwona i niebieska karteczka, miód, poczułem się jak w tajlandzkim Matrixie, dlaczego nie wybrałaś niebieskiej? :D
jobi 14 listopada 2014 21:51 Odpowiedz
Dla kurczaka przydałby się specjalny przycisk "uwielbiam".Fajna byłaby z tego materiału książka.
fiki 14 listopada 2014 21:53 Odpowiedz
Ta relacja wymiata :D
krasnal 14 listopada 2014 22:31 Odpowiedz
Uwielbiam tę relację - pokazuje, że można podróżować nie oglądając każdego grosza z dwóch stron i robiąc g*oburzę z byle powodu. Quote: Przeżyłam chwilę grozy, bo moja się odkleiła i gdzieś upadła. Gdy zaczęłam jej szukać (z pomocą innych turystów), najpierw znaleźliśmy niebieską. I kwadratową :D (do tej pory się zastanawiam, gdzie bym mogła wylądować, gdybym z niej skorzystała :D Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.https://www.youtube.com/watch?v=zE7PKRjrid4
gosiagosia 14 listopada 2014 22:41 Odpowiedz
Przeglądałam posty i zobaczyłam ten. "Ale głupi tytuł" mruknęłam pod nosem. Głupio mruknęłam :lol: Celujesz w plecak :)
olir1987 19 listopada 2014 20:55 Odpowiedz
fajne te kurczaki;)
bakerlady 21 listopada 2014 18:21 Odpowiedz
pisz , pisz dalej, nie moge sie doczekać czy na końcu kurczak skonczy na rożnie ! :mrgreen:
mashacra 21 listopada 2014 21:55 Odpowiedz
Myślę, że spokojnie można tu umieścić namiary na "kapitana". Chyba, że chcesz specjalnie ograniczyć krąg odbiorców ;)
japonka76 23 listopada 2014 10:43 Odpowiedz
Kurczak, nie kurczak, ale jesteś szalona :D
natalia 23 listopada 2014 14:21 Odpowiedz
Fantastyczna relacja!!
lukste9 23 listopada 2014 18:29 Odpowiedz
Bardzo mi sie podoba twoja relacje.Chce sie wiecej:D
serror 23 listopada 2014 18:42 Odpowiedz
Świetna relacja, wspaniale się czyta i ogląda zdjęcia :D Gratuluję wyprawy!
marcino123 24 listopada 2014 20:47 Odpowiedz
Nie chcę marudzić, ale...całe forum odświeża Twoją relację w oczekiwaniu na ciąg dalszy ;)
mashacra 24 listopada 2014 23:44 Odpowiedz
Nie ma co marudzić tylko trzeba czekać na mail z powiadomieniem o odpowiedzi w subskrybowanym temacie ;)
mareckipl 25 listopada 2014 22:46 Odpowiedz
Jeden naprawdę twardy kurczak, samemu pływając niezgorzej nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu :D A relacja i zdjęcia jak zwykle najwyższych lotów.
olus 25 listopada 2014 23:41 Odpowiedz
Wycieczka z przygodami, ale widzę tu jeden wielki plus. Mieliście zapewne rzadką okazję do zobaczenia Maya Beach nie zastawionej całkowicie łódkami. My robiliśmy podobną wycieczkę i postanowiliśmy popłynąć tam jak najwcześniej rano. Oczywiście umówiliśmy się na konkretną godzinę, ale jak to w Tajlandii, wypłynęliśmy prawie godzinę później. I tak mieliśmy szczęście bo połowa plaży nie była jeszcze zastawiona, chociaż turystów było już całkiem dużo.Jaskini też nie zwiedzaliśmy, chociaż była teoretycznie jednym z punktów wycieczki. Co ciekawe, w czasie kiedy tam byliśmy ta jaskinia była zamieszkana przez jakichś ludzi. Widać było, że się całkiem nieźle urządzili :)Szkoda, że nie zdecydowaliście się na wycieczkę obejmującą też Bamboo Island. Dla mnie to chyba najfajniejsze miejsce z całego dnia. Mała wysepka, którą można obejść dookoła. Po jednej stronie tłumy ludzi i łódek, ale wystarczy odejść kawałek dalej a tam biały piasek, skałki, lazurowa woda i pusto, wszystko tylko dla nas :)
lukkaas 26 listopada 2014 00:04 Odpowiedz
Jeszcze, jeszcze, jeszcze :)))))Relacja mistrzowska!!!!
pitrazzz 26 listopada 2014 00:32 Odpowiedz
Wspaniała relacja! Piękne zdjęcia i w szczególności opisy:)
hamada 30 listopada 2014 13:06 Odpowiedz
Nie będę oryginalna jeśli powiem, że relacja była mega! Dziękuję, dawno się tak nie uśmiałam!
snieguu 1 grudnia 2014 00:54 Odpowiedz
kurczak kurczakiem ale z tego co czytam, póki co, nie daliście się namówić na "łooonneee masaaaażżż?" :D :)
olir1987 2 grudnia 2014 07:41 Odpowiedz
teraz z jeszcze większą niecierpliwością czekam na kolejną część i info o słoniach;)
sebciu88 2 grudnia 2014 10:01 Odpowiedz
Geniusz pisarstwa drobiowego!! :)
popcarol 2 grudnia 2014 10:16 Odpowiedz
Super relacja, z niecierpliwoscia czekam na kolejne odcinki!!! :)
maciek 2 grudnia 2014 10:21 Odpowiedz
Świetnie się czyta relację, szczególnie świeżo po powrocie z tych samych miejsc. Akurat my byliśmy na wyspach nastawienie bardziej na wypoczynek, więc to bardzo ciekawe zobaczyć co nas ominęło.
jasiub 2 grudnia 2014 11:20 Odpowiedz
Dopiero teraz przeczytałem relację. Zdecydowanie dołączam do grona fanów Twojej twórczości :)
wojtkow 2 grudnia 2014 15:18 Odpowiedz
Super relacja, też chcę być kurczakiem!Na razie dodałem relację do grzędy obserwowanych :)
djadkjgu 2 grudnia 2014 15:56 Odpowiedz
super relacja! :D chyba najfajniejszą jaką czytałam z Tajlandii, ma coś takiego fajnego, naturalnego w sobie :D no i oczywiście dużo dobrego humoru! miło sobie wiele sytuacji tajskiego życia przypomnieć, a do kilku kolejnych czuję się zmotywowana ;)
poochaty 4 grudnia 2014 15:00 Odpowiedz
Fajna relacja. Jakos do tej pory Tajlandia mi nie robila, ale po przeczytaniu Twojej relacji zastanawiam sie czy nie pojechac tam z moim stadem. Musze tylko sie zastanowic, czy 5-latka da rade.
shiro503 5 grudnia 2014 00:21 Odpowiedz
Urocze jak dobra powieść.... miałem w planach poczytać wieczorem Dostojewskiego, ale ostatecznie, skończyłem na Być jak kurczak:)
waldek99 5 grudnia 2014 01:33 Odpowiedz
Kobieto prosimy o Wiecej. Jak sobie poczytam do poduszki to Potem pol nocy kombonuje jak tam pojechac
pytusia84 5 grudnia 2014 15:48 Odpowiedz
Wkręciłam się na maxa w tę relację :) Nie znam Cię ale jakoś strasznie Cię polubiłam :) Świetnie się to czyta i już nie mogę się doczekać fragmentu ze słonikami :) A wątek z kapitanem i synkiem mega wzruszający. Tak jak generalnie podczas czytania całej relacji wciąż się uśmiecham... Baaa wręcz zacieszam tak, że najbliżsi zaczynają się o mnie martwić, tak przy tym fragmencie naprawdę zakręciła mi się łezka w oku.... Czekam na więcej :)
peterjab 6 grudnia 2014 11:16 Odpowiedz
Bardzo fajnie czyta się Twoją relację - z taką lekością napisane. I z poczuciem humoru. Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?Ja rownież dołączam się do grupy niecierpliwie oczekującej na kolejne odsłony Kurczaka :)
mashacra 6 grudnia 2014 11:30 Odpowiedz
:lol: Kurczę :lol: czekam, aż kurczakowi w końcu łeb urwą i stanie się niezależnym indykiem :D
poochaty 7 grudnia 2014 12:37 Odpowiedz
Małe pytanko: czy w tych mniej turystycznych rejonach, w autobusach, pociągu... spotykałaś turystów z dzieciakami?
jobi 7 grudnia 2014 19:50 Odpowiedz
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
jekaterina 7 grudnia 2014 23:27 Odpowiedz
fantastyczna relacja! pomyśleć, że do tej pory nie ciągnęło mnie do tajlandii. powinnaś dostawać od hodowców darmowe bilety za robienie dobrego pr-u;)
olir1987 8 grudnia 2014 08:31 Odpowiedz
tego mi brakowało takiego megaaaaa opisu elephant world. twierdzisz że nie oddasz tego słowami a właśnie to zrobiłaś!!! brawo!
popcarol 8 grudnia 2014 08:39 Odpowiedz
Super! Byłam na nie i nie pojechalismy tam, teraz żałuję.. następnym razem na pewno nadrobimy:)pozdrawiam!!!
kspr 9 grudnia 2014 11:07 Odpowiedz
Odnośnie wątku słoniowego, mogę również śmiało polecić Elephant Nature Park w okolicach Chiang Mai. http://www.elephantnaturepark.org/Naszą relację z rezerwatu możecie znaleźć pod https://gdziesakasperki.wordpress.com/2014/11/24/z-wizyta-u-sloni/ . Zapraszam!
poochaty 9 grudnia 2014 21:28 Odpowiedz
Genialna relacja.. tylko trochę wkurza oczekiwanie na ciąg dalszy ;)
olajaw 12 grudnia 2014 13:23 Odpowiedz
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością :D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... :( Jak żyć?? :DKiedy następny sezon? :D Wybierasz się znów gdzieś? :D
asiasz 12 grudnia 2014 14:15 Odpowiedz
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz :D .
matmax3 12 grudnia 2014 14:39 Odpowiedz
Więcej!!!!:D Relacja Bomba :) aż chyba wybiorę się tam by zobaczyć te słonie;) :D
olir1987 15 grudnia 2014 08:34 Odpowiedz
a zadam pytanko, dlaczego niektóre słonie maja łańcuchy?
pestycyda 15 grudnia 2014 09:36 Odpowiedz
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia. olajaw napisał: Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... I, jak w serialu, będą zwroty akcji :D
mashacra 16 grudnia 2014 00:26 Odpowiedz
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany :mrgreen:Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił ;) Czekam, czekam, czekam....
wojtkow 27 grudnia 2014 17:50 Odpowiedz
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami :)
ladyage 27 grudnia 2014 18:14 Odpowiedz
Jakimś cudem dopiero dziś przeczytałam tą relację, i od razu finał - choć z chęcią czytałabym dalej :-))) Podziwiam Twoją lekkość pióra, poczucie humoru i wrażliwość w stosunku do zwierząt (oraz różnic kulturowych ;-) Mam nadzieję że jeszcze nieraz będzie możliwość przeczytania tutaj Twoich relacji z podróży.
natalia 27 grudnia 2014 18:35 Odpowiedz
Kiedy następna relacja?:)
mareckipl 27 grudnia 2014 18:44 Odpowiedz
Dzięki za włożony wysiłek, jeszcze raz powtórzę - fantastyczna relacja, z niecierpliwością będę czekał na kolejną w Twoim wykonaniu ;)
ciri 27 grudnia 2014 19:18 Odpowiedz
Dzięki za poświęcony czas! To jest zdecydowanie moja najulubieńsza relacja na forum do tej pory ;) Życzę Ci jak najwięcej fajnych wypraw w przyszłości, nie tylko dlatego, że jesteś mega pozytywną osobą i sama relacja sprawia, że Cię lubię :D ale także dlatego, że liczę na kolejne świetne opisy. Tak jak poprzednicy - chcę więcej!
olajaw 28 grudnia 2014 01:07 Odpowiedz
Świetna relacja! :D Masz lekkość w pisaniu, więc nie zmarnuj tego :D (taka zachęta do dalszego podróżowania i pisania :D )Pozostało nam czekać na kolejna Twoją wyprawę, czyli s02e01 :D
jobi 28 grudnia 2014 16:22 Odpowiedz
A to na osobę czy na dwójkę? Tak czy siak niewiele, Wasza kariera jako kurczaki dobiega chyba końca, indyki jesteście i basta :lol:
pestycyda 28 grudnia 2014 16:29 Odpowiedz
Na osobę, niestety :) Ale też się pozytywnie zaskoczyłam :) zawsze się boję tych podsumowań, bo wiadomo jak to wcześniej wygląda :DNatomiast dotarło do mnie, o ile taniej można to zrobić :) Ale niczego nie żałuję :)
olus 28 grudnia 2014 19:45 Odpowiedz
Dzięki za relację, aż szkoda, że to już koniec :) Akurat tak się składa, że odwiedziliście większość miejsc, w których ja też byłam, więc mam do nich osobisty i emocjonalny stosunek. Tym fajniej mi się czytało i oglądało znajome rzeczy.
letadeko 28 grudnia 2014 20:18 Odpowiedz
Jestem pozytywnie porażony tą relacją:-) Po jej przeczytaniu chcę tam jechać koniecznie poza sezonem....
ipkol 28 grudnia 2014 20:49 Odpowiedz
No cóż, wszystko co dobre szybko się kończy. To teraz tylko obiecaj nam, że w 2015 naskrobiesz coś jeszcze : )
cappricio 30 grudnia 2014 15:03 Odpowiedz
naprawdę fantastyczna!teraz zaczynam czytać od nowa, czerpiąc informacje praktyczne :]
matmax3 4 stycznia 2015 14:35 Odpowiedz
:D przez tą relacje dodałem do mojej Kwietniowej podróży Elephant World już sie doczekać nie umiem:) hmmm no ale też jestem ciekaw czy cenowo podobnie wyjdę na tym :) ja mam jeszcze Kuala Lumpur i Singapur :)
pestycyda 5 stycznia 2015 12:49 Odpowiedz
Bardzo się cieszę, że się jednak zdecydowałeś :) udanej wyprawy! I koniecznie opisz po powrocie swoje wrażenia :) i wydatki :D
kami-7 26 stycznia 2015 10:56 Odpowiedz
Niesamowita relacja! Trafiłam na nią przez przypadek, ale tak bardzo mnie zauroczyla, że aż musiałam się zarejestrować na forum, aby wyrazić swoj zachwyt:) a teraz pluje sobie w brodę, że nie zarejestrowalam się wcześniej i przez to nie mogę oddać głosu w konkursie:
itsaga 1 lutego 2015 22:23 Odpowiedz
Niesamowita relacja ! Na prawdę ciekawa i zabawna jednocześnie, cała przeczytałam z uśmiechem na twarzy. Planuje wycieczke do Tajlandii kiedyś w przyszłości, a dzięki tobie dowiedziałam sie duzo fajnych rzeczy ktore na pewno nie jednemu podroznikowi pomoga. Czekam na kolejną relacje z niecierpliwością ! :)
karul 2 lutego 2015 15:07 Odpowiedz
Hej,W którym ośrodku nocowaliście na Koh Lanta? Też tam chcę pojechać:) Niestety nie mogę znaleźć tego w Twoich postach:(
popcarol 2 lutego 2015 15:15 Odpowiedz
Pestycyda, gdzie wybierasz sie teraz? Czekam na kolejna superowa relacje:)
pepcio666 2 lutego 2015 18:34 Odpowiedz
Relacja świetna! Jednak pod koniec 3 strony niestety przestają działać zdjęcia.... Ktoś wie co może być powodem/jak to naprawić?
pestycyda 2 lutego 2015 19:26 Odpowiedz
Bardzo dziękuję za miłe słowa :)@karul - Lanta Coral Beach Resort. Bardzo polecam:) przynajmniej poza sezonem, nie wiem jak tam wygląda w sezonie. Sprawdzałam dziś na booking.com i jedno wiem, niestety - drożej :/ a skoro wybierasz się na Koh Lantę, to może odwiedzicie lasy namorzynowe?...@popcarol - już za 16 dni! Wracam do Maroka! Cieszę się strasznie :)@pepcio666 - dziękuję za sygnał. Niestety, zbyt duża ilość odsłon i wyczerpał się limit przepustowości na darmowym koncie :/ przez dwa dni :/ w przyszłym miesiącu się zresetuje i zdjęcia wrócą. Na razie kombinuję coś innego i mam nadzieję, że się uda. Przepraszam, bo to żadna przyjemność czytać relację bez zdjęć :(
karul 2 lutego 2015 22:36 Odpowiedz
@pestycyda Dzięki:) pewnie odwiedzimy też i lasy namorzynowe, będziemy mieć trochę czasu. Powodzenia w Maroku inszallah;)
thetimeisnow 6 lutego 2015 02:07 Odpowiedz
Witam,Świetna relacja! Czytałem z zapartym tchem jak dobry thriller :) szczególnie, że sam przygotowuję się właśnie do zjechania całej Tajlandii na rowerze i zamierzam jak najwięcej spać pod namiotem :)I tutaj mam pytanie. Najbardziej boję się chyba jakiejś tropikalnej choroby. Na razie zaszczepiłem się na WZW A i B, meningococi, salmonellę i tężec. Dwa pytania:1. Czy polecacie jeszcze jakąś szczepionkę2. Czym okazała się ta wysoka temperatura u Marcina ???Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za super relację! Zacznij pisać bloga podróżniczego! :)
pestycyda 6 lutego 2015 17:36 Odpowiedz
Super pomysł z tym rowerem:) opisz potem koniecznie wszystko. Powodzenia! :)Jak chodzi o szczepienia, to mieliśmy jeszcze polio i dur brzuszny. Do meningokoków nasza pani doktor nie była przekonana - uznała, że w Tajlandii aż takiego zagrożenia nie ma, natomiast zalecała je, gdybyśmy się wybierali do Afryki (oczywiście w niektóre rejony). Zastanawialiśmy się jeszcze wspólnie nad wścieklizną - stwierdziła jednak, że przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności,nie ma to sensu.Jeśli chodzi o Marcina, to do tej pory nie wiemy :shock: Objawy były jak podręcznikowy przykład malarii. Po podaniu uderzeniowej dawki (2 tabletki naraz) Malarone, potem już standardowo (tabletka dziennie) dokończył opakowanie. I przeszło. Po powrocie do Polski byliśmy przekonani, że okaże się, że malarię jednak przechodził. Jednak badania tego nie wykazały (pierwsze badanie z krwi wykazuje tylko obecność przeciwciał - czyli że albo w tym momencie ma, albo miał. Potem dopiero robi się badanie szczegółowe, z którego wychodzi, czy malaria to przeszłość, czy teraźniejszość :) w naszym przypadku nie było potrzeby robienia drugiego badania). Wiem tylko tyle, że on ma wybitnie odporny i szybko regenerujący się organizm (tfu, tfu :D , więc może to jednak była malaria, tylko Malarone i umiejętności regeneracyjne się z nią do końca uporały? Nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie :/ Lekarze też nie potrafili.Pozdrawiam:)
pawe-p 8 lutego 2015 12:17 Odpowiedz
Pestycyda - gratulacje. Jedna z najlepszych relacji na forum. Na kolejny wyjazd proponuję Birmę :). Sam próbuję się zebrać od dwóch lat, chętnie przeczytam Twoją relację zanim w końcu dotrę :D
adamp54 8 lutego 2015 19:25 Odpowiedz
Bardzo miło się czytało - masz niewątpliwy talent (czytało się jak książkę Beaty Pawlikowskiej). Przywołałaś wspomnienia z miejsc które widziałem (Bangkok, Ayutthaya, Koh Samui, Ang Thong ... Z różnych względów podróżuje wysokobudżetowo i zazdroszczę Ci tego jak wspaniale można podróżować o wiele taniej i ... z przygodami.Życzę kolejnej wspaniałej wyprawy !P.S. To że nie wytargowaliście każdego THB - nic nie szkodzi - tego czego nie trawię w niektórych relacjach to walka o każdy grosz z miejscowymi jak o niepodległość. Was po prostu da się zwyczajnie lubić.
marcin_gwe 8 lutego 2015 19:48 Odpowiedz
Zdecydowanie najlepsza "relacja" jaką czytałem. Gratuluję i pozdrawiam...
serniczek 8 lutego 2015 21:47 Odpowiedz
Rewelacyjna relacja :D Życzę kolejnych udanych wyjazdów i relacji :)
zannetta11 10 marca 2015 02:07 Odpowiedz
Hekarelacja super przeczytałam jednym tchemmam pytanie co do lasów namorzynowych, w którym dokładnie miejscu na wyspie jest przystańdziękuje za wskazówki
marcant 10 marca 2015 18:24 Odpowiedz
Na zdjęciu zaznaczyłem miejsce przystani. Mam nadzieje, że trafisz. Warto ;)
igarybka 5 czerwca 2015 18:22 Odpowiedz
Świetna relacja!
grzesiu-pierdulka 8 października 2015 19:57 Odpowiedz
pestycyda napisał:(w przypadku kolegi + jeszcze 721 zł garnitur :)Droga Pani Pestycydo!Czy mogę liczyć na jakiś namiar do fashionu, w którym ubierał się kolega i był zadowolony? :)Można prosić o wiadomość tutaj albo na PW?
grzesiu-pierdulka 10 października 2015 13:22 Odpowiedz
Pestycydo! Dziękuję bardzo za odpowiedź na PW. Niestety nie mogę odpisać na PW, nie wiem dlaczego, ale mogę śmiecić w tym wątku... :DJeszcze raz dziękuję :)
vivere 10 października 2015 19:41 Odpowiedz
@grzesiu_pierdułkajeszcze jeden post i dostąpisz zaszczytuPrzepraszam za OT ale chciałem uświadomić nowego z ciekawym nickiem ;)
joapiw 25 listopada 2015 12:00 Odpowiedz
@ pestycyda wiem, że temat ma już chwilę ale jeśli jeszcze tu zaglądasz czy mogłabym prosić o kontakt do tego genialnego hostelu w Bangkoku na maila joapiw[at]gmail.com z góry dziękuję, niestety ponieważ jestem głownie biernym uczestnikiem forum nie mogę wysłać Ci wiadomości na priv
uran 10 grudnia 2017 09:58 Odpowiedz
@pestycyda czy jest szansa na ponowny upload zdjęć? :)
pestycyda 11 grudnia 2017 19:57 Odpowiedz
@uran, tak :) powoli wgrywam zdjęcia do wszystkich relacji od nowa, ale to naprawdę strasznie mozolna robota :/ Idzie ślamazarnie, ale mam nadzieję, że w końcu pojawią się ponownie i już zostaną w nich "na zawsze" :) Pozdrawiam:)
uran 12 grudnia 2017 23:55 Odpowiedz
Dziękuję :)
katkra 11 stycznia 2018 14:45 Odpowiedz
Super się czytało,czekam na zdjęcia:)
flower188 24 stycznia 2018 14:14 Odpowiedz
drogi kurczaczku już z wolnego wybiegu :)oprócz ponownego załadowania zdjęć, na które bardzo, bardzo, czekam ciekawi mnie jeszcze chyba nieuwzględniona w kosztorysie dla całokształtu kwota biletu lotniczego? Biję się z myślami kupna biletów i cena wydaje mi się przeciętnie atrakcyjna, choć może to być skrzywienia po kupnie bezpośredniego przelotu WAW- Saigon za 750pln...(jakoś mam cichą nadzieję na ustrzelenie podobnej okazji mimo terminu okołomajówkowego przy czym kierunek niekoniecznie Tajlandia bo wtedy zależny od ceny). Termin dla nas idealny, plan wyjazdu po Twojej relacji już mam w miarę skrojony: 2 dni w Kachananburi, 1 Bangkok, 6 Koh Samui, 4 Koh phangan,1 Bangkok - zawsze jakoś tak przerażał mnie przylot do Bangkoku i później transport na wyspy dosyć długi ale widzę że do ogarnięcia, choć u nas z 2 przedszkolaków.Pisz więcej i życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!
pestycyda 25 stycznia 2018 09:12 Odpowiedz
@flower188, zdjęcia powoli wgrywam ponownie:/ ale naprawdę powoli :/ :D w paru pierwszych postach już są, w pozostałych pojawią się...no...pojawia się! :D Za bilety płaciliśmy 1975 zł. (niestety, nie umiem wyszukiwać takich naprawdę tanich biletów:/ jak przeczytałam o Twoim Sajgonie, to ...ech, zazdroszczę :) Lećcie koniecznie! Przejazd nocnym pociągiem w stronę wybrzeża nie jest taki straszny, spokojnie śpisz, a cały czas się przemieszczasz. Ale czy 6 dni na Koh Samui to nie za dużo? Przemyśl, czy nie lepiej skrócić pobyt tam i przemieścić się na drugą stronę - w kierunku Koh Lanty i Phi Phi? Tam też jest pięknie... :) A dla przedszkolaków atrakcją będzie również Lop Buri, niedaleko Bangkoku. Powodzenia w polowaniu na bilety!P.S. Niby "wolny wybieg", ale cały czas jakoś podświadomie przyciągamy hodowców, a potem im ulegamy (w dodatku z radością). Jakiś taki charakter, niewolniczy :/ :D flower188 napisał: życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!Nie-dziękuję ;) :* Pozdrawiam!
flower188 25 stycznia 2018 09:51 Odpowiedz
dzięki za sugestie! to tylko ramowy plan, naogol rezerwujemy noclegi z opcja bezplatnego odwolania i bez przedplaty wiec zawsze pozniej jestemy jako tako elastyczni; jeszcze właśnie Ayuthaya i Lop Buri też wchodza w gre jezlei tylko uda się dzieciaki wyciagnac z basenu/plazy ;) oj jak w Wietnamie marudzily zawsze przed wyjazdem na zwiedzanie! a pozniej zachwycone :)te bilety to chyba taki ślepy traf jednorazowy był i rozbestwiło nas to strasznie (w drobiowej konwencji: trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno ;) majac dostep do systemow rezerwacyjnych biur podrozy czartery moge sobie sama klepnac/przyblokowac bilety i mam szybkie info o takich hitach; ta Tajlandie wyszukalam za 1650 i ciagle sie waham bo wlasnie to bezposrednio u linii lotniczej wiec nie mam nad tym pelnej kontroli "slużbowo" tak jak nad czarterami...
buby 27 lutego 2018 17:41 Odpowiedz
Proszę proszę proszę o zdjęciachce być kurczakiem chociaż przed monitorem :)