0
metia 1 maja 2015 14:36
Zacznę może od tego, że wizytowanie Holandii to dla mnie nic nowego i od dawna nie traktuję pobytów tam w kategoriach turystycznych. Mieszkałam tam w sumie rok z kawałkiem, znam język (i używam go na co dzień w pracy), jestem w Holandii w celach zawodowo-naukowych kilka razy w roku. Ale relacji z Holandii na forum zbyt wiele nie ma, więc pomyślałam, że podzielę się sprawozdaniem z ostatniej wyprawy. Tym bardziej, że miała ona wyjątkowo charakter turystyczny, bo była robiona specjalnie dla mojego TŻ-ta :)

Trasa do bólu standardowa (głownie największe miasta i ich atrakcje), pobyty na miejscu krótkie, ale bardzo napakowane treścią oraz sprawdzonymi przeze mnie trasami i miejscówkami. Może komuś się te informacje przydadzą. Chętnie odpowiem na wszystkie pytania, mogę też polecić miejsca poza trasą :)

Zacznę od krótkiego całej wycieczki i tras, w kolejnych postach będzie już podział na dni i miasta (ze zdjęciami).

Termin: 24-26.04.2015, czyli okołoweekendowy – więcej wolnego nie mieliśmy możliwości zorganizować. Z jednej strony termin niezbyt szczęśliwy, bo przed Dniem Króla (święto narodowe w urodziny panującego od dwóch lat Willema-Alexandra, czyli Willema IV), więc o tanim noclegu w Amsterdamie można było pomarzyć. A z drugiej strony jednak zupełnie dobry, bo TŻ mógł obserwować przygotowania do tego święta i rosnący udział koloru pomarańczowego, co też było atrakcją. A nienocowanie w Amsterdamie wybitnie przyczyniło się od obniżenia kosztów ;)

Trasa 24.04: Wrocław-Eindhoven (samolot) i dalej Eindhoven Airport-Eindhoven Centraal- Rotterdam Centraal-Haga-Schevevingen-Haga-Rotterdam Blaak. Na ten dzień mieliśmy kupione online dzięki pomocy mojej holenderskiej koleżance bilety kolejowe Dagretour z promocji sklepu HEMA (podróż z wybranej lokalizacji do wybranej lokalizacji i powrót tego samego dnia). Koszt: 18 euro za osobę. Wybraliśmy na bilecie trasę Eindhoven Airport-Den Haag Centraal, mimo że do Eindhoven nie wracaliśmy – i tak wyszło ok. 15 euro taniej niż zrobienie naszej trasy na pojedynczych biletach.

Trasa 25.04: Rotterdam Blaak-Leiden Centraal-Keukenhof-Schiphol Airport-Amsterdam Centraal-Utrecht Centraal. Na ten dzień mieliśmy kupione dzięki pomocy innej holenderskiej koleżanki bilety całodniowe Weekend Vrij z promocji sklepu Kruidvat (dowolna ilość podróży w wybraną sobotę lub niedzielę). Koszt: 14 euro na osobę. Podróż autobusem między Lejdą a Keukenhofem, a potem między Keukenhofem i Schiphol (żeby nie wracać się do Lejdy) odbyliśmy na elektronicznej karcie OV-chipkaart (o kosztach jej używania będzie w ostatnim poście, bo używaliśmy jej wielokrotnie).

Trasa 26.04: Utrecht Centraal-Eindhoven Centraal-Eindhoven Airport. Koszt biletu (14 euro od osoby) pobrany z OV-chipkaart (+ ok. 1,5 euro za podróż na lotnisko z dworca, również podbrane z OV-chipkaart).

Jak widzicie, było intensywnie :)

W ramach spoilerów jedno zdjęcie – kto zgadnie, skąd? ;)

20150425_132336.jpg



C.D.N.Przepraszam za długą przerwę. Z własnej winy prawie postradałam wszystkie zdjęcia :/ Ale odzyskałam je i mogę pisać dalej. To zaczynamy :)

DZIEŃ PIERWSZY
W skrócie: podróż – Eindhoven – Rotterdam – Haga – Scheveningen – Haga – Rotterdam.
Wstajemy o niemożebnie wczesnej godzinie i ok. 5 rano pakujemy się w tanią taksówkę zamówiona wieczór wcześniej (chyba tym razem padło na Wicara). Po kilkunastu minutach (w tym krótka rundka po AOW) docieramy na lotnisko. Na stoisku Wizza spodziewamy się kolejki do nadania bagażu (wzięliśmy jeden rejestrowany na 2 osoby ze względu na planowany przewóz płynów i innych dóbr spożywczych w drodze powrotnej; dzięki WDC nie wyszło wiele drożej niż duży podręczny), ale jest pusto. Nadajemy bagaż i mamy mnóstwo czasu do odlotu samolotu. Spoczywamy więc na leżankach i drzemkujemy (tzn. ja drzemkuję, TŻ grzebie swoje informatyczne rzeczy w tablecie, pilnując jednocześnie kolejki do gate’a ;) ). Boarding bez problemów, odlot o czasie. Dalszej części podróży nie pamiętam, bo jak zwykle zasnęłam. Obudziłam się dopiero w Eindhoven, kiedy dotknęliśmy kołami ziemi. Ale TŻ meldował spokojny lot i ładne widoki przy lądowaniu. Pola były i autostrada… ;)

W Eindhoven błyskawicznie odbieramy bagaż (w sumie na taśmę wyjechało z 15 toreb), kupujemy kawę w AH (skrót od Albert Heijn – to najpopularniejszy miejscowy supermarket, który występuje też w wersji mini, tzw. To Go, na dworcach i lotniskach), rozmieniamy kasę w automacie przy szafkach do przechowywania bagażu (2 razy po 20 euro – będzie nam potrzebne do załadowania OV-chipkaart bo automaty na dworcu w Eindhoven nie przyjmują banknotów w tym celu – tylko karta lub monety) i wsiadamy do autobusu 400. Ponieważ nasz bilet pociągowy Dagretour ma jako miejsce startu Eindhoven Airport, nie płacimy już za przejazd autobusem. Na dworcu w Eindhoven ładujemy OV-chipkaart i udajemy się na krótką wizytę w Primanim. I bynajmniej nie chodzi o ciuchy – z doświadczenia wiem, że przed Dniem Króla można tam tanio kupić pomarańczowe gadżety. Tym razem moim łupem pada kilka par pomarańczowych okularów za 50 centów sztuka. Moi studenci byli zachwyceni! Przy okazji sprawdzamy, że przydworcowy AH jest otwarty w niedzielę – tam zatem zrobimy zakupy w ostatni dzień wycieczki.

Po powrocie na dworzec sprawdzamy, jaki jest stan pociągów do Rotterdamu. Wszystko jeździ bez zakłóceń :) Z premedytacją wybieram pociąg jadący na Rotterdam Centraal (mimo że bliżej naszego hotelu jest stacja Rotterdam Blaak), żeby pokazać TŻ nowy Rotterdamski dworzec. Kilkadziesiąt minut podróży i jesteśmy. Jest na co patrzeć: gigantyczna, nowoczesna konstrukcja, przeszklona i zintegrowana z metrem. Robi wrażeniem, zwłaszcza jeżeli ktoś (czyt. ja) pamięta go jeszcze jako wielką dziurę w ziemi i zespół blaszanych baraków (tak było w 2008 i 2009, kiedy mieszkałam w Holandii).

Oczywiście zaaferowany oglądaniem TŻ nie zrobił zdjęć, więc muszę się tu posłużyć materiałami ze strony nationalestaalprijs.nl:

rotterdam_centraal_aanzicht_stadszijde.jpg



Na dworcu wsiadamy w metro – linia D lub E, które zabierają nas do przystanku Beurs, skąd mamy 5 minut spacerem do hotelu: Easyhotel (Westblaak 67). Na miejscu pierwszy zgrzyt – check in od 15 (jest przed 12), a przechowalnia bagażu 3 euro. Nie mamy wyboru, płacimy i szybko wybieramy się na obchód centrum.

Centrum Rotterdamu jest wielkim architektonicznym eksperymentem, rozpoczętym po II WŚ w ramach odbudowy miasta po bombardowaniach. Jeżeli ktoś nie zna tej części historii, polecam skrótową wersję w wydaniu Wikipedii:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bombardowanie_Rotterdamu
W jeszcze większym skrócie – Niemcy planowali zbombardować Rotterdam, żeby zmusić Holandię do poddania się. Holendrzy zgodzili się w ostatniej chwili i część bombowców nie zauważyła sygnału o odwołaniu bombardowanie i zrzuciła bomby. Z dymem poszło całe centrum, Holendrzy skapitulowali i w zasadzie żadne inne miasto już nie ucierpiało. Rotterdam odbudowano w unowocześnionej wersji – jest to chyba jedyne holenderskie miasto z taką ilością wieżowców w centrum i w pobliżu centrum. Niestety, budowle z lat 60, 70 i 80 nie prezentują się obecnie najlepiej, a całość sprawia wrażenie chaosu. Taki urok miasta :) Ja lubię Rotterdam właśnie za to, że jest inny i za zakamarki, gdzie uchowały się ślady dawnej zabudowy (jest ich w centrum sporo).

No to kilka zdjęć :)

W centrum dużo jest wolnej przestrzeni, więc często można spotkać artystyczne eksperymenty. My trafiliśmy na wielki dywan ze sztucznej trawy, który podróżuje sobie po świecie i odwiedza różne miasta :)

trawa.JPG



Tu główny kościół w centrum (Laurenskerk), który ocalał z bombardowań. Wstęp płatny kilka euro, my nie wchodziliśmy.

kościół.JPG



Przed stacją Rotterdam Blaak znajduje się wielki plac, na którym rozkłada się w niektóre dni targ. Wokół placu mieszczą się charakterystyczne budynki: biblioteka (zwana odkurzaczem lub oczyszczalnią ścieków), ołówek i Kubushuizen, czyli sławne kostkowe domy. Jeden z nich można zwiedzić (4 euro bodajże), w innych mieści się hostel Stayokay Rotterdam, więc jeżeli ktoś chce, to można się w kubiku przespać.

biblioteka.JPG



kubushuizen.JPG



potlood.JPG



No i oczywiście wielka duma Rotterdamu – zupełnie nowa Hala Targowa, pełna stoisk z jedzeniem z całego świata. Polecamy na obiad, kolację i śniadanie, ale trzeba się liczyć z wysokimi cenami (ale śniadanie dla 2 osób ogarnęliśmy za 10 euro – kawa + kanapki).

hala targowa.JPG



I jeszcze kilka widoczków z okolicy:

okolice blaak.JPG



okolice blaak 2.JPG



My natomiast udajemy się na stację Blaak, skąd odjeżdżamy do Hagi. Ale o tym w następnym poście :)

stacja blaak.JPG

DZIEŃ PIERWSZY CD.

Podróż pociągiem Z Rotterdamu do Hagi trwa 20-25 minut. Tutaj dwie uwagi:
- trasę Rotterdam-Haga pokonać można metrem (linia E) – bardzo fajna trasa, podziemno-naziemna (my nie wybraliśmy tej opcji, bo mieliśmy bilet na pociąg, który miał jako stację docelową Den Haag Centraal);
- w przypadku podróży pociągiem do centrum Hagi nie należy pod żadnym pozorem wysiadać na stacji Den Haag HS (Hollandse Spoor) – wydaje się, że to już centrum, ale trzeba jechać dalej, aż do Den Haag Centraal. W przypadku podróży z niektórych kierunków/niektórymi pociągami można dojechać tylko na Den Haag HS i tam trzeba się przesiąść w kierunku Den Haag Centraal (Den Haag Centraal to stacja krańcowa, więc pociągi przelotowe tędy nie jeżdżą).

Dworzec Centralny w Hadze w ciągłej przebudowie, więc nie było za bardzo jak robić zdjęć. Wysłałam tylko TŻ-a na poziom +1, gdzie jeździ część tramwajów i autobusy. Widok jest stamtąd taki:

DHCS.JPG



Ja w tym czasie kupowałam trzecią kawę (przeszliśmy pod tym względem na tryb holenderski ;) )

Po zwiedzeniu dworca udaliśmy się spacerem do centrum, do muzeum Mauritshuis. Tuż przed samym muzeum należy się odwrócić w stronę dworca (czyli za siebie). Będziemy wtedy mieć piękną panoramę Haskich wieżowców, które mieszczą część ministerstw :)

ministerstwa.JPG



Co do samego muzeum - bardzo je lubię, bo jest niewielkie, a bardzo holenderskie i zapewnia dobry przegląd przez sztukę Złotego Wieku. Najbardziej znanym obrazem w zbiorach jest „Dziewczyna z perłą” (wisi na II piętrze, bodajże w Sali 15 lub 16). Polecam, jeżeli ktoś chciałby trochę kultury liznąć, a nie ma ochoty ani czasu na spędzenie 10h w amsterdamskim Rijksmuseum.
Zaraz za Mauritshuis jest wejście na Binnenhof, gdzie kiedyś obradowały Stany Generalne (czyli parlament), a gdzie obecnie urzęduje premier i Ministerstwo Spraw Ogólnych.

binnenhof.JPG



Kilka zdjęć i idziemy dalej. Możliwa jest tylko jedna droga – na wprost – wychodzimy z drugiej strony kompleksu. Teraz jest kilka opcji – można iść dalej prosto, zagłębiając się w centrum, ale my skręcamy w prawo. Mijamy Hofvijver...

hofvijver.JPG



...i spacerem udajemy się w stronę pałacu Noordeinde, który jest pałacem roboczym panującego obecnie króla Willema-Alexandra. Z tego powodu nie jest możliwe zwiedzanie go. Nie bardzo jest też jak zrobić zdjęcie, bo dostępu broni wysoka kuta brama. Spod pałacu udajemy się na reprezentacyjną ulicę Lange Voorhout, gdzie napotykamy wesołe miasteczko, postawione z okazji Dnia Króla oczywiście :)

wesołe miasteczko.JPG



Naszym kolejnym celem jest Scheveningen, nadmorska dzielnica Hagi (a kiedyś osobne miasteczko o statusie uzdrowiska). Dojeżdża tam kilka tramwajów (1 – z centrum oraz 2 i 9 spod dworca), my decydujemy się na 1, bo to chyba tramwaj z najdłuższą trasą i historią w Hadze. Obecnie łączy Scheveningen z Delft – trasa ma ponad 20km i od pętli do pętli jedzie się godzinę.
W Scheveningen wysiadamy na przystanku Museum Beelden aan Zee. Krótka wspinaczka ulicą pod górę, potem w dół i już jesteśmy na deptaku. Na pierwszym odcinku towarzyszą nam metalowe rzeźby postaci z bajek i legend ludowych – niektóre dość przerażające. Potem krajobraz jest już mocno turystyczny – bary na plaży (tzw. strandtenten), kramy, stoiska z jedzeniem, knajpy, lody, mewy, biegające dzieci i takie tam. Pomiędzy knajpami są zejścia na plażę – szeroką, bo jeszcze jest odpływ.

plaża.JPG



Schodzimy i brniemy przez piasek, aż dojdziemy do Kurhausu – dawnego Domu Uzdrowiskowego, a obecne raczej drogiego hotelu Grand Hotel Amrâth Kurhaus The Hague. Najtańszy pokój w środku tygodnia to wydatek ok. 100 euro za noc (+25 euro za śniadanie), najdroższy apartament to już ponad 600 euro za noc. Latem i w weekendu odpowiednio drożej, ale na brak klientów nie narzekają ;) Budynek został zbudowany pod koniec XIX wieku i przez lata był miejscem wypoczynku elit i bogatych rodzin. Do dziś odbywa się w nim wiele dobroczynnych gali. To naprawdę urocze, historyczne miejsce, więc szkoda, że tonie w morzu betonowych klocków i straganów.

kurhaus.JPG



Tymczasem przed nami molo. Miałam nadzieję, że będzie już otwarte po remoncie, który trwa już chyba za 4 lata, ale niestety nie było. Podobno mają otworzyć na wakacje, ale sądząc po stanie robót w środku (widać przez przeszklone ściany), to szanse są małe. Nieco zawiedzeni wracamy więc na deptak. Na szczęście jest już pora mocno obiadowa, a jedzenie zawsze poprawia nam humor. Wybieramy jeden ze strandtentów, zamawiamy belgijskie piwo, rybę i kalmary w cieście, frytki i oddajemy się konsumpcji. Nad naszymi głowami urzędują mewy.
Attachment:
mewy od dołu ;).JPG

Jakby ktoś zastanawiał się, jak wygląda mewa od spodu, to już wie ;)

Po obiedzie idzie nam już z górki – tramwaj (tym razem 9, żeby nie dublować trasy; jeżeli ktoś w Hadze jest cały dzień, to po drodze na trasie 9 znajduje się Madurodam, czyli Holandia w miniaturze – polecam, chociaż cena wysoka), Den Haag Centraal, pociąg, Rotterdam Blaak, hotel. Tym razem bez przeszkód odbieramy klucze, zabieramy bagaż z przechowalni i padamy ;) Nie umyka jednak naszej uwadze, że pokój jest maleńki, dość wyeksploatowany (choć czysty) i raczej nie warty 50 euro, które żąda za niego hotel czy booking.com. My na szczęście zapłaciliśmy za niego tylko 5 dolarów, bo pozostałe 50 zasponsorowało nam hotwire i brak basenu w Mercure w Toruniu ;)

Jako że pokój nie zachęca, a nocny Rotterdam wzywa, wybywamy jeszcze na wieczorny spacer.

rotterdam nocą 2.JPG



Spacerujemy w okolicach Oude Haven, pijemy piwo, jest błogo i przyjemnie… Do czasu. Około 22.30 dzwoni mój telefon. Holenderski numer, więc odbieram i … mało nie spadam z knajpianego krzesełka. Dzwoni nasz hotel z Utrechtu z informacją, że przydzielony nam pokój został zalany i muszą nas przenieść do innego obiektu. Ponieważ nowa lokalizacja jest nie do przyjęcia ze względu na odległość od centrum, zaczyna się nerwowa przepychanka. W końcu dzwonimy do booking (nocleg rezerwowaliśmy przez nich), oczywiście o tej porze nic nie da się załatwić. Czeka nas ponowna runda rozmów rano. Ukoić skołatane nerwy może tylko dalsza konsumpcja procentów, więc obieramy kierunek Witte de Withstraat. Po drodze oglądamy jeszcze Most Erazma nocą:

rotterdam nocą.JPG



Tu dodam, że Witte de Withstraat to nieco hipsterska ulica pełna klubów, pubów i restauracji. Zabawa trwa tu do białego rana. My nie zostajemy aż tak długo, ale dostatecznie długo, by odpowiednia dawka pysznego lentebocka pozwoliła nam w miarę spokojnie zasnąć. I to tyle z dnia pierwszego :)

Czy spokojnie prześpimy noc? Jak zakończy się nasz wielki problem mieszkaniowy? Czy booking.com stanie na wysokości zadania? Czy też będziemy musieli łapać stopa, żeby dojechać nowego hotelu? Odpowiedź na te dramatyczne pytania w kolejnym poście ;)Zauważyłam, że nie dodała mi się w poprzednim poście mapka metra w Rotterdamie. Uzupełniam + trochę uwag :)

Stacje w centrum to:
- Rotterdam Centraal (ale to już obrzeża centrum, raczej nie polecam spaceru z walizką do centrum)
- Stadhuis
- Beurs (tu krzyżują się wszystkie linie + stacja przy Muzeum Morskim)
- Eendrachtsplein (stacja blisko muzeum sztuki nowoczesnej Boijmans Van Beuningen)
- Blaak (tu jest też stacja kolejowa + Hala Targowa + Kubushuizen + Oudehaven)
- Oostplein (obrzeża centrum)
- Leuvehaven (jedna z dwóch stacji przy moście Erazma, od strony centrum); jeżeli ktoś chciałby się dostać na drugi koniec tego mostu i zrobić sobie spacer po zrekultywowanych terenach portowych wśród wieżowców i odrestaurowanych budynków, to musi jechać linią D lub E do stacji Wilhelminaplein).

Jeżeli ktoś miałby ochotę pooglądać będące w użytkowaniu porty, to jedzie dalej linią D lub E do stacji Rijnhaven lub Maashaven.

W sieć metra Rotterdamskiego włączone są też następujące miasta: Haga (ostatnia stacja linii E), Capelle aan Den IJsel (dwie ostatnie stacje linii C), Spijkenisse (linia C oraz D) oraz Schiedam (linia A i B). Ze stacji Schiedam Centrum można jechać dalej pociągiem do Hoek van Holland i zobaczyć Maeslantkering (największą ruchomą zaporę wodną na drodze wodnej prowadzącej do Rotterdamu) lub budowle obronne z XIX i XX wieku (Fort 1881, muzeum Wału Atlantyckiego). W zależności od potrzeb tempa marszu jest to wycieczka na pół dnia lub na cały dzień :)DZIEŃ 2
W skrócie: Rotterdam Blaak - Leiden Centraal - Lisse (Keukenof) - Schiphol Airport - Amsterdam Centraal - Utrecht Centraal

RANO
O ile nocny lentebock napełnił nas nadzieją, to ranek trochę jej nas pozbawił. Za oknem mokro, niskie chmury – pada i raczej nie zanosi się na szybką zmianę pogody. Telefon milczy. Ostatecznie koło 9.00 poddaję się i dzwonię bo booking. Krótkie przypomnienie sprawy (tym razy rozmawiam z polskim konsultantem), telefon booking do hotelu, hotel upiera się przy zamianie na hotel przez nich wybrany, my się nie zgadzamy – błędne koło. Ostatecznie booking proponuje nam wybór innego hotelu do kwoty 100 euro i zwrot różnicy w cenie. Przystajemy na to. Wybór nie jest zbyt duży, ale ostatecznie znajdujemy hotel w miarę blisko centrum, już mamy kliknąć rezerwuj… kiedy odbieramy telefon od booking. W naszym pierwszym hotelu ktoś właśnie odwołał rezerwację i jego pokój przypadnie nam. Możemy odetchnąć z ulgą, mamy gdzie spać :) Mimo mżawki na zewnątrz wstępuje w nas nowa energia, szybko pakujemy walizkę, opuszczamy hotel i udajemy się do Hali Targowej na śniadanie.

Podczas kiedy TŻ poluje na wolny stolik w wybranej przez nas dzień wcześniej śniadaniowej miejscówce, ja okupuję azjatycki supermarket, który zajmuje sporą powierzchnię po lewej stronie parteru. Ceny są bardzo przyzwoite, więc wynoszę całą reklamówkę torebek, słoików i puszek. Ojjjj, przyda się przestrzeń w bagażu rejestrowanym ;) Po śniadaniu szybkim krokiem udajemy się na stację Rotterdam Blaak, skąd odjeżdża nasz pociąg do Lejdy. Po drodze aktywujemy bilety Weekend Vrij (jeden dzień podróży pociągiem bez ograniczeń w sobotę lub niedzielę; uwaga: wymaga odbijania się przy wsiadaniu i wysiadaniu), które pozwolą nam dojechać do Lejdy, a potem dalej do Amsterdamu i Utrechtu. Ale póki co kierunek Lejda i Keukenhof! Tam mnie jeszcze nie było, więc bardzo zależało mi na dodaniu tego punktu do wycieczki.

Czym jest Keukenhof? W dużym skrócie: to park-ogród pełen tysięcy gatunków tulipanów, otwarty ok. 2 miesięcy w roku, na wiosnę, w okresie kwitnięcia tych kwiatów. Będzie to miało pewną poważną konsekwencję, o której zupełnie nie pomyśleliśmy organizując naszą wizytę – ale o tym za chwilę ;)

Główny przystanek autobusowy w Lejdzie znajduje się tuż obok dworca, od strony miasta. Ze znalezieniem odpowiedniego autobusu nie ma problemu – po prostu idziemy w stronę obsługi w pomarańczowych kamizelkach i największej grupy oczekujących ;) De Keukenhofu zabierze nas autobus 854. Koszt podróży to ok. 4 euro z OV-chipkaart. Inna opcja to kupienie biletu autobusowego w dwie strony w kiosku na stacji (10 euro; ze względu na obłożenie autobusu kierowca biletów nie sprzedaje). Można też kupić tzw. combi-ticket na autobus w dwie strony + wejście do samego parku. Cena zależy od miejsca rozpoczęcia podróży, ale ogólnie jest nieco niższa niż kupowanie biletów osobno:
http://www.keukenhof.nl/en/plan-your-vi ... 20entrance
(My nie zdecydowaliśmy się na tę opcję, ponieważ po wizycie nie chcieliśmy wracać do Lejdy, tylko ruszyć dalej, do Amsterdamu.)
I mapka z numerami autobusów i miastami:

keukenhof_kaart_ov.png



W tym miejscu jeszcze uwaga do biletów online na wstęp do parku: bilet kupiony jest ważny na jedną wizytę w parku w całym okresie jego otwarcia w danym roku. Można więc elastycznie zaplanować wizytę, dostosowując ją np. do pogody. Sam bilet nie jest imienny - widnieją na nim dane osoby, do której należała karta (nawet jeżeli kupimy kilka biletów - nie należy się więc tym przejmować).

Muszę przyznać, że całość podróży do miejscowości Lisse, gdzie Keukenhof się znajduje, jest b. dobrze zorganizowana. Obsługa wszystko pokazuje, sprawdza, czy mamy odpowiedni bilet, pilnuje kolejki do autobusu itd. Oficjalnie autobus 854 kursuje co 10 minut, w praktyce wygląda to tak, że autobusy są podstawiane na bieżąco. Podróż trwa ok. 25 minut, po drodze nie ma przystanków.

Wsiadając odbijamy nasze OV-chipkaart, zajmujemy miejsce i ruszamy. Za oknami widać szklarnie i trochę pół tulipanowych. Deszcz juz nie pada, chmury nieco się podniosły - jest nadzieja. Wysiadamy pod samą bramą. I nagle okazuje się, że poza nami jest tam już kilka tysięcy ludzi. Na szczęście mamy już bilety (16 euro od osoby, kupione on-line) i cudem zdobywamy szafkę na walizkę (jest ich sporo, ale jeżeli możecie przyjechać bez bagażu, zróbcie to). Wchodzimy…

…i odkrywamy, że przyjechanie do Keukenhofu w sobotę było błędem. A raczej BŁĘDEM. Wielkim. Poza nami jest tu pół Holandii, ćwierć Europy oraz dziesiąta część Azji ;) Chcemy uciekać, ale napływający ciągle tłum skutecznie nam to uniemożliwia. Musimy dać się mu prowadzić. Od czasu do czasu widać nawet spomiędzy tłumu kwiaty. A te są piękne, w dziesiątkach kolorów i odmian.

IMG_2347.JPG



IMG_2346.JPG



IMG_2337.JPG



IMG_2336.JPG



IMG_2282.JPG



IMG_2247.JPG



Niestety, przez większość czasu wygląda to tak:

tłum1.JPG



tłum2.JPG



tłum3.JPG



tłum4.JPG



Do atrakcji typu wiatrak, labirynt, pawilony z kwiatami, restauracje nawet nie próbujemy się dopchać. Fotografujemy tylko – bardzo na szybko – pola tulipanowe. Ale przy tej deszczowej pogodzie (niestety, deszcz co chwilę o sobie przypomina) nie wyglądają spektakularnie :/

pola tulipanowe 1.JPG



pole tulipanowe 2.JPG



Po ok. dwóch godzinach udaje nam się dokończyć pętlę wokół parku, ale jeszcze kilkanaście minut przebijamy się do wyjścia. Zabieramy walizkę (do naszej szafki stoi już ogonek chętnych) i pakujemy się do autobusu do Amsterdamu. Na osłodę okazuje się, że nie będziemy musieli płacić za podróż – z jakiegoś powodu czytniki OV-chipkaart są wyłączone. Oszczędzamy więc ok. 5 euro na osobę. Podróż do Amsterdamu trwa ok. 30 min, przy czym polecam zająć miejsce przy oknie, ponieważ będzie widać bardzo dużo tulipanowych pól. Będzie szansa na więcej zdjęć, jeżeli komuś zdjęcia z parku nie wystarczą :)

Podsumowując wyprawę do Keukenhofu – na pewno warto tam pojechać, jeżeli ktoś lubi kwiaty. Ale trzeba mieć świadomość, że jest to miejsce wysoce skomercjalizowane i bardzo oblegane ze względu na krótki czas otwarcia (2 miesiące w roku). Spodziewajcie się więc, że w weekend będą tam wszystkie wizytujące Holandię w tym czasie wycieczki. Nie żartuję, naprawdę wszystkie. Ja do dziś zastanawiam się, czemu o tym nie pomyślałam. Zaćmiło mnie chyba zupełnie. Nie powtarzajcie naszego błędu i w miarę możliwości starajcie się odwiedzić Keukenhof w dzień roboczy, najlepiej w środku tygodnia. Wtedy jest szansa, że poczujecie, ze lepiej spożytkowaliście wydane na wejście 16 euro ;)

W następnym poście: krótka wizyta na Schiphol i nieco dłuższa w Amsterdamie :)Na wstępie chciałam przeprosić za długą przerwę – koniec semestru na uczelni i szczyt sezonu przetargowego w pracy nie pozwoliły mi na dłuższe udzielanie się.

DZIEŃ DRUGI
PO POŁUDNIU
Autobus z Keukenhofu dowozi nas na tzw. Schiphol Plaza, czyli duży przystanek autobusowy przy lotnisku. Można się tam przesiąść na autobus do centrum (np. 197), ale my wybieramy podróż pociągiem. Z dwóch powodów: po pierwsze, ponieważ nasz bilet całodniowy obejmuje również tę podróż, a po drugie – ważniejsze – ponieważ TŻ uwielbia wszelkie podziemne dworce i stacje ;) Tym samym przystanek Schiphol stał się pozycją obowiązkową na naszej liście. Aby się do niego dostać, trzeba przewędrować przez pasaż handlowy lotniska do głównej hali, sprawdzić godzinę i peron odjazdu pociągu na jednym z kilkunastu wyświetlaczy i zjechać odpowiednimi schodami pod ziemię. W kierunku Amsterdam Centraal jeździ kilkanaście pociągów na godzinę, więc czas oczekiwania na pociąg nie przekroczył 5 minut.
Tu dodam, że na Schiphol planowaliśmy odwiedzić darmowy oddział Rijksmuseum, który powstał na Schiphol przy okazji remontu głównego budynku. Niestety, okazało się, że ta część Schiphol jest w remoncie i wystawa jest zamknięta. Otworzy się ponownie pod koniec 2015 w innej części lotniska.

Tymczasem po 15 minutach w pociągu jesteśmy na miejscu – stacja Amsterdam Centraal. Wrzucamy walizkę do przechowalni. Kosztuje to 5,10 euro za dzień za małą szafkę, do której spokojnie mieści się walizka większa niż podręczna (płatność tylko kartą kredytową; dostęp do szafek między 5 rano a 1 w nocy). Jeżeli kogoś interesuje nieco tańsza alternatywa, to można udać się do Drop & Go (Nieuwe Nieuwstraat 14) – pięć minut spacerem od dworca. Możemy ruszać w miasto!

Zaraz po wyjściu stwierdzam, że przez ostatnie miesiące prace na placu przed dworcem zdecydowanie posunęły się do przodu – można już niemal normalnie się poruszać. Nie zmieniła się natomiast ilość ludzi w tej okolicy ;)

amst1.JPG



Płyniemy więc z tłumem przez Damrak w stronę placu Dam. Mniej więcej w połowie drogi odbijamy na równoległą Nieuwendijk, gdzie w sklepie z serami zaopatrujemy się w musztardę z balsamico (polecam!), a następnie realizujemy kupon na kawę i ciastko, który dostaliśmy z biletem kolejowym w promocji Hemy. Bar/restaurację w Hemie mogę polecić, mają sporo jadalnych rzeczy (m.in. dobre kanapki, zestawy obiadowe), a ceny niewygórowane.

Nieuwendijk doprowadza nas na Dam, główny plac przy którym stoi m.in. Pałac Królewski, amsterdamskie Madame Tussauds i Nationaal Monument. Tym razem jednak niewiele widać, bo na placu tradycyjnie rozstawiło się wesołe miasteczko z okazji Dnia Króla.

amst2.JPG



amst3.JPG



Jest głośno i tłoczno, więc czym prędzej kierujemy się w stronę Hotelu Krasnopolsky, gdzie w małej uliczce (Pijlsteeg) czeka na nas Wynand Fockink - Proeflokaal, Distilleerderij en Slijterij, czyli tradycyjna pijalnia jałowcówki, likierów i brandy. To jedno z moich tajemniczych miejsc, do których turyści trafiają statystycznie rzadziej, niż do innych ;) Po zamówieniu wybranego alkoholu barman stawia na barze kieliszek i nalewa do pełna, tak żeby pierwszy łyk upić bez użycia rąk. Trzeba się więc skłonić kieliszkowi, oddając mu tym samym hołd. Jeżeli kiedyś tam traficie, pamiętajcie o tym, to wiekowa tradycja!

amst4.JPG



amst5.JPG



Posileni kawą, ciastkiem i wiśniową brandy jesteśmy gotowi na kilkugodzinne włóczenie się po Amsterdamie. Wracamy na turystyczny szlak i ulicą Rokin udajemy się w kierunku Spui i Muntplein. Mniej więcej na wysokości Spui odbijamy na moment w lewo, w uliczkę Langebrugsteeg, z której odbijamy jeszcze raz w lewo w drugie tajemnicze miejsce, którym jest malutka uliczka Gebed Zonder End (Modlitwa bez końca). Jeżeli macie środki finansowe, to znajduje się w miej świetna restauracja rybna Kapitein Zeppos – polecam skorzystać. Natomiast na końcu Langebrugsteeg znajduje się uniwersytecka stołówka – miała kiedyś b. przyzwoite ceny i można było z niej korzystać nawet nie będąc studentem (nie wiem, jak jest teraz).

My tymczasem kontynuujemy wzdłuż Rokinu, a po minięciu Muntplein skręcamy w prawo, gdzie przy ulicy Singel usytuował się Bloemenmarkt, czyli targ Kwiatowy. Tu zaopatrujemy się w cebulki tulipanów, można też kupić pamiątki w sensownych cenach. Na drugim końcu targu znajduje się Koningsplein, a stamtąd już tylko krok do trzech najsławniejszych kanałów Amsterdamu: Heren-, Keizer- i Prinsengracht. Zostały one wykopane w związku z rozwojem Amsterdamu jako ośrodka handlowego i politycznego w tzw. Złotym Wieku (czyli w wieku XVII) i stojące przy nich budynki są świadectwem potęgi Holandii w tych czasach. Polecam poniższą animację dla zainteresowanych tematem, bardzo dobrze pokazuje, na jak wielką skalę było to przedsięwzięcie:
https://www.youtube.com/watch?v=IvsHvfs3G1M

W tej okolicy widoki są klasycznie amsterdamskie: kanały,łódki, rowery, urocze kamienice, więcej kanałów, więcej kamieniczek, więcej rowerów, więcej łódek. Można nieco zejść z utartego szlaku, powłóczyć się i odpocząć od tłumów turystów :)

amst6.JPG



My kluczymy ok. 30 minut, aż w końcu wychodzimy na Nieuwe Spiegelstraat, która doprowadza nas do Rijksmuseum. Na zwiedzanie muzeum niestety nie mamy czasu (nawet pobieżne zapoznanie się z kolekcją to ok. 3-4h), a nawet gdybyśmy mieli, to by się nie dało, bo było już po zamknięciu. Przez wielkie okna oglądamy tylko imponujący hol wewnętrzny, który nie ustępuje moim zdaniem nawet temu w British Museum. Najwyraźniej trwają przygotowania do jakiegoś eventu – w muzeum rozstawiane są stoliki, a pomiędzy turystami przemykają panie w długich sukniach i panowie we frakach. Na przylegającym do muzeum Museumplein jak zwykle mnóstwo turystów, ale nam udaje się zrobić zdjęcie budynku.

amst7.JPG



amst8.JPG



Sławny napis I Amsterdam też oblężony :)

amst9.JPG



Oczywiście dołączamy do tego tłumu. Jeżeli chcecie mieć zdjęcie bez turystów, trzeba tu być przed 8 rano.

Z Museumplein można wybrać się w drogę powrotną na dworzec zahaczając o róg Vondelparku, Leidseplein, Nieuwezijds Voorburgwal, Spuistraat i ponownie Nieuwezijds Voorburgwal, ale po całym dniu na nogach nie bardzo mamy siłę. A przecież musimy jeszcze zaliczyć przejazd metrem (ukłon w stronę TŻ-ta ;)). Wracamy więc na dworzec tramwajem (2, 5 – zwiedzanie panoramiczne zapewnione), a następnie przesiadamy się na metro, którym jedziemy jedną stację na Nieuwmarkt. Tym samym metro mamy zaliczone, a przed nami otwiera się nowa perspektywa: dzielnica czerwonych latarni i dzielnica chińska. Zwiedzanie zaczynamy od obejrzenia budynku dawnej miejskiej Wagi (Waag), ale tłumy są tu takie (akurat trwa festiwal kulinarny), że nawet nie wyciągamy aparatu. Przeciskamy się szybko w kierunku Oude Kerk. I oto jest:

amst10.JPG



Lokalizacja tego kościoła jest bardzo ciekawa – stoi w samym centrum dzielnicy czerwonych latarni i jest ciągle czynny (w ograniczonym zakresie). Przez wieki panie lekkich obyczajów ściśle współpracowały z klerem, wysyłając do niego marynarzy po odbyciu wiadomych czynności. W ten sposób panie mogły spokojnie pracować, a kościół zarabiał na zbawianiu. Tylko biedny marynarz dwa razy musiał płacić ;)

W ten rejon miasta polecam się wybrać po zmroku, wtedy widać, skąd nazwa. Ilość wszelakich neonów, napisów i świateł jest imponująca. Na naszych zdjęciach niestety tego nie widać. Aha – jeżeli planujecie wizytę (w celach turystycznych oczywiście), to polecam się pospieszyć, ponieważ nowe pozwolenia na okna, w których rezydują panie, nie są już wydawane. Kiedy ostatnie pozwolenia wygasną, tego rodzaju działalność nie będzie już prowadzona. Miasto planuje również ograniczyć ilość sex-shopów, kin erotycznych i coffee-shopów. Zmiana profilu.

amst11.JPG



W dzielnicy nie brakuje knajp, restauracji, barów i wszelakiej gastronomii, ale my udajemy się na ulicę Zeedijk, gdzie dzielnica czerwonych latarnii krzyżuje się z dzielnicą chińską. Tu wystarczy wybrać dowolną knajpę z ulubioną azjatycką kuchnią i za kilkanaście euro od osoby można delektować się niezłym posiłkiem.

amst12.JPG



Po kolacji udajemy się jeszcze na piwo w moje trzecie tajemnicze miejsce – do Belgisch Bierlokaal "Het Elfde Gebod" (Jedynaste Przykazanie; Zeedijk 5). Kawałek Belgii w centrum Amsterdamu, imponujący wybór piwa i jedyna w swoim rodzaju atmosfera. Cóż mogę dodać poza tym, że polecam.

11de gebod.jpg



11de gebod 2.jpg



Potem idzie nam już z górki – krótki spacer na dworzec, odbiór walizki, pociąg do Utrechtu. Więcej o tym mieście w następnej części :)Przed ostatnim odcinkiem wrzucam krótki wstęp dotyczący Utrechtu.

DZIEŃ DRUGI
WIECZÓR

Bardzo chciałam spędzić więcej czasu w Utrechcie. To moje ukochane holenderskie miasto, ma w sobie ducha Amsterdamu, a jednocześnie da się tu normalnie egzystować, bo nie ma na każdym kroku tłumów turystów i wszędzie można dojechać rowerem. A może to po prostu dlatego, że spędziłam w nim wspaniały rok życia, pierwszy prawdziwie samodzielny :) Znam tu prawie każdy kąt, miałam ulubione miejsca, knajpy, restauracje –bardzo chciałam je odwiedzić (oczywiście zdawałam sobie sprawę, że stan z 2008/2009 roku mógł się nieco zdezaktualizować). Dodatkowo w pracy mam możliwość śledzić rozwój miasta przez zamówienia publiczne, ale tylko to na papierze. Byłam więc ciekawa, co i jak się zmieniło.

Do Utrechtu dotarliśmy późnym wieczorem, ale w zapadającym zmroku dostrzegłam jeszcze z pociągu kilka wysokich budowli, które pojawiły się w okolicy dworca. Architektura to rzecz gustu, ale jedno trzeba im przyznać – mają rozmach. Dworzec i okolice były zabudowane ogromnym centrum administracyjno-handlowo-usługowym, które powstało w latach 70. i 80. po zasypaniu jednego z kanałów – Catharijnesingel. Budynek bardzo brzydko się zestarzał i straszył, teraz dzięki kilku etapom prac w ramach projektu CU (rozpisanym do 2030 roku) ma zniknąć, a kanał ma powrócić (włącznie z możliwością żeglugi). Dworzec jest również w przebudowie, efektu zaczynają być powoli widoczne. Jeżeli kogoś interesuje urbanistyka na dużą skalę, polecam stronę projektu, robi wrażenie! Chętnie przeprowadzę się do Utrechtu na emeryturę ;)
http://cu2030.nl/page/en-catharijnesingel

My tymczasem próbujemy znaleźć drogę na przebudowywanym dworcu. Przystanków autobusowych pt. „Dworzec” jest w tej chwili aż 5 (oznaczone są literami od A do E) i żadne nie jest w miejscu, które pamiętam :/ Pod drodze mijamy szafki na bagaże, ale do nich nie podchodzimy, tylko cieszymy się, że są – jutro planujemy zostawić w nich walizkę. Niestety, nasz radość okazuje się przedwczesna, no ale jeszcze o tym nie wiemy. Utrechtowy pech złapał nas i nie puści :P

Po dłuższej chwili wędrówki korytarzem w stronę miasta docieramy na miejsce. Tu doznaję oświecenia – przystanek autobusowy wygląda dokładnie tak, jak określał to przetarg na jego budowę, który miałam kiedyś przyjemność widzieć w pracy :D Już bez problemu odnajdujemy odpowiednie stanowisko i autobus, 4 przystanki i jesteśmy niemal pod naszym hotelem – B&B Chao.

Odbieramy klucze w barze (który jest częścią tego usługowego przedsięwzięcia), pani bardzo przeprasza nas za problemy z zalanym pokojem. Na szczęście ten, który dostajemy, wygląda dobrze ;) Typowa holenderska kamienica (uwaga na strome schody!), ładna okolica (15 minut na piechotę od centrum lub kilka minut autobusem na dworzec), w środku nowe, proste meble, czysto, nowa łazienka, wifi. Za te cenę (50 euro) naprawę ciężko znaleźć coś lepszego, baza hotelowa w Utrechcie jest raczej uboga (brakuje zwłaszcza hoteli z półki ekonomicznej, a jeżeli są, to daleko od centrum) – pod tym względem nic się nie zmieniło. Jestem bardzo ciekawa, jak miasto zamierza rozwiązać ten problem, bo póki co żadnych przetargów na budowę hoteli nie widać.

Jesteśmy wykończeni po całym dniu, ale nalegam na małą wycieczkę Utrecht by night. Szybki rzut oka na googlemaps – przy hotelu znajduje się kanał, który prowadzi do centrum. Wychodzimy (niestety bez aparatu, bo bateria padła po całym dniu), więc widoki będą z internetów. Po drodze:
https://www.google.pl/maps/@52.096163,5 ... 56!6m1!1e1

A oto cel naszej podróży, Neude, plac w samym centrum:
https://www.google.pl/maps/@52.093023,5 ... 56!6m1!1e1

neude.jpg



Plac ma swoją stronę internetową: neude.nl. Występuje również jako pole w holenderskiej wersji Monopoly :)

Placu pilnuje przedziwna rzeźba: Thinker on a rock, będąca skrzyżowaniem Bugsa Bunny’ego (!) i „Myśliciela” Augusta Rodina (!!). Rzeźbę postanowiono w 2002 roku, wywołała początkowo wiele kontrowersji, ale teraz już wrosła w miejski krajobraz: mieszkańcy dają królikowi marchewki, a zimą owijają szyję szalikiem :) Wygląda toto tak:

thinker.jpg



Na Neude wypijamy pyszne belgijskie piwo w jednej z knajpek i wracamy do hotelu. Jest piękna, bezchmurna noc, jestem więc pełna optymizmu na kolejny dzień. Plany są bogate, oj bogate… Tylko jeszcze nie wiemy, że niewiele z nich wyjdzie :PDZIEŃ TRZECI

W skrócie: Utrecht - Eindhoven - Eindhoven Airport - Poznań - Wrocław

RANO/WCZESNE POPOŁUDNIE

Kiedy o 8.30 otwieram jedno oko, w pokoju jest podejrzanie ciemno, i to mimo odsuniętych zasłon. Nie jest dobrze. Rzut oka za okno utwierdza mnie w tym przekonaniu – ciemne, niskie chmury oznaczają jedno: cały dzień będzie (mniej lub więcej) padać. Z resztą już pada. Wylegujemy się więc do 10, a potem postanawiamy, że trudno, nie będziemy dramatyzować. Śniadanie zjemy w knajpie, zamiast w parku na trawie, a na Uithof porowerujemy nawet i w deszczu. Peleryny rowerowe w końcu mamy (nieużywane od 2009 :P). Dobry plan! Korzystając z chwilowej przerwy w opadach opuszczamy nasz hotelik i jedziemy autobusem na dworzec.

Na miejscu ja doładowuję OV-chipkaarty (musi być na nich minimum 20 euro, z czego 14 euro pójdzie na podróż do Eindhoven; tu rada praktyczna: przydają się kumulowane przez cały weekend drobne – automaty nie przyjmują banknotów, tylko bilon lub karty Maestro), a TŻ udaje się z walizką do szafek na bagaże. Po chwili wraca, niestety walizka jest z nim nadal :/ Szafki nie działają, mówi. Jak to nie działają?! No nie działają. Chodź, przeczytasz, bo kartka jest tylko w tym dziwnym języku. Idę. Szafki faktycznie nie działają. Powód? Dzień Króla. Z powodów bezpieczeństwa szafki na wszystkich dworcach są zamknięte na 48h, liczone od dziś od 7 rano. Gdybyśmy się wczoraj przy szafkach zatrzymali, to byśmy wiedzieli i coś można by zrobić. Teraz opcji mamy niewiele. Próbujemy w położonych przy dworcu dwóch hostelach, ale bez skutku - nie mogą przyjmować bagaży od nie-gości. Walizka zostaje z nami, musimy odpuścić nie tylko śniadanie na trawie, ale i wycieczkę rowerową do dzielnicy Lombok i na kampus uniwersytecki Uithof.


Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

czarmander 1 maja 2015 14:44 Odpowiedz
Czyżby Keukenhof na zdjęciu?:)
metia 1 maja 2015 14:52 Odpowiedz
Tak! Jedyny fragment, który było widać spod morza ludzi wszelkiej narodowości ;) Nigdy nie jedźcie tam w sobotę przed Dniem Króla.
higflyer 26 lipca 2015 20:23 Odpowiedz
Co to jest TŻ-ta? Jakiś zwierzak?
metia 27 lipca 2015 20:57 Odpowiedz
Dziękuję za polubienia i inne formy aprobaty :) W PW dostałam prośbę o podsumowanie kosztów – zamieszczam ją poniżej jako ostatni post relacji.PODSUMOWANIE KOSZTÓW:- bilety na samolot dla dwóch osób + jeden bagaż rejestrowany: tam – 184 złote, z powrotem – 30 euro (ceny z WDC + 20% zniżki z jednodniowej promocji);- bilety na pociąg z promocji: dzień pierwszy – 2x 18 euro, dzień drugi – 2x 14 euro;- bilet PB: 20zł za dwie osoby- doładowanie OV-chipkaart: 2x 20 euro (w dzień pierwszy) + 10 euro i 14 euro (w dzień trzeci) [sumy z drugiego doładowania różnią się, ponieważ początkowa kwota na kartach była różna; z tej kwoty zeszło również po 14 euro za pociąg do Eindhoven w trzeci dzień i jeszcze po ok. 5 euro na kartach zostało);- nocleg nr 1: 5 euro (w rzeczywistości ok. 55 euro, ale cenę obniżyły hotdollars od hotwire za brak basenu w Mercurym w Toruniu);- nocleg nr 2: 50 euro;- wydatki na miejscu (bilety wstępu, jedzenie – nie mieliśmy śniadań w hotelach, wieczorna konsumpcja procentów, zakupy, pamiątki): ok. 80 euro na osobę (nie oszczędzaliśmy specjalnie).__________________W sumie: ok. 370 euro i 204 złote co daje ok. 1760 złotych za 3 dni dla 2 osób. Sporo, biorąc pod uwagę, że bilety na samolot były z WDC i dodatkową zniżką oraz że oszczędziliśmy ok. 50 euro na noclegu i ponad drugie tyle na biletach kolejowych. Jak widać Holandia nie jest tanim miejscem do odwiedzania. Dobrze, że przynajmniej odległości są małe i dużo można w jeden dzień zobaczyć.Podsumowując: było ekspresowo, ale nie budżetowo. Ale co tam, radość Mojego Jedynego Ukochanego Towarzysza Życia jest bezcenna. Za wszystko inne zapłaciliśmy wiadomo jak ;)