+4
pestycyda 6 czerwca 2015 18:35
Tym razem miało być inaczej. Tym razem już parę tygodni przed wyjazdem mieliśmy dokładnie opracowaną i przygotowaną trasę. Wiedzieliśmy co, kiedy i dlaczego będziemy zwiedzać w Maroku. Powody były dwa : pierwszy raz chcieliśmy coś zrobić solidnie oraz pierwszy raz jechaliśmy w sześć osób (poza tym, przecież doskonale opanowaliśmy już umiejętność organizacji wycieczek – patrz : Tajlandia :D Każdy z uczestników naszej wyprawy otrzymał własnoręcznie przygotowany przewodnik (dotyczący planowanych miejsc pobytu (naprawdę, majstersztyk, nawet zamieściliśmy tam mini-rozmówki po arabsku :D , nic więc dziwnego, że wszyscy uwierzyli w nasze organizacyjne zdolności :)
Tak, tym razem miało być inaczej…..A to, że jednak nie było, to naprawdę nie nasza wina – to efekty marokańskich klątw (niestety – liczba mnoga) :D

Czas pobytu : 18.02.2015 – 28.02.2015
Cena biletu : 450 zł (Warszawa – Londyn, Londyn – Fez, Rabat – Londyn, Londyn – Warszawa)
1 MAD = 0,38 zł
Ilość osób : 6

Image

Ponieważ była to nasza druga podróż do Maroka, doskonale wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. A spodziewaliśmy się najlepszych pod słońcem oliwek, które planowaliśmy (w jak największej ilości) przywieźć do Polski. Trochę czasu zajęło nam opracowanie planu, jak to zrobić. Aż wreszcie wpadliśmy na genialny pomysł - klasyczna, ruska torba! Wpakuje się ją do bagażu podręcznego (nie zajmuje przecież dużo miejsca), na powrót dokupimy bagaż główny (dodatkowe 70 zł - 35 zł za lot) i będzie, jak znalazł :D A że wygląda trochę nie wyjściowo, no cóż, my też pewnie będziemy podobnie wyglądać :D

Podróż do Londynu upłynęła bez problemów, na przesiadkę mieliśmy 8 godzin. Trochę za mało, żeby podjechać do miasta, trochę za dużo, żeby czekać na lotnisku. Nasi biedni współtowarzysze podróży, którzy nam zaufali ("Tak, wszystko mamy pod kontrolą", "Och, przestań, byliśmy już tam, nic nam nie grozi", "Tak, wszystko jest dokładnie zaplanowane", "Nie, nic niespodziewanego się nie zdarzy..." :D spojrzeli z nadzieją, że może by tak znaleźć jakiś pub w pobliżu...Mówisz - masz. Przy wsparciu GPS-u, po paru minutach znaleźliśmy odpowiedni pub - blisko, droga prosta, spokojnie można tam przeczekać trochę czasu.

Image
Ta "prosta droga" na samym początku wyprawy już powinna nam dać coś do myślenia...Nie dała :D

Kilkadziesiąt minut później (i kilkadziesiąt gałązek i cierni wytrzepywanych ze wszystkich elementów ubrań :D nareszcie pub.
Image

W takich miejscach czas mija bardzo szybko, więc ani się obejrzeliśmy, a już trzeba było wracać :) Przelot do Fezu odbył się zgodnie z planem (wprawdzie przyglądając się odprawie, zaczynaliśmy się rumienić na myśl, jak nasza ruska torba będzie wyglądała koło tych wszystkich eleganckich walizeczek i walizek, ale ponieważ mieliśmy to sprawdzić dopiero za 10 dni, postanowiliśmy na razie nie zaprzątać sobie tym głowy :)
W Fezie wylądowaliśmy przed 20. Jeszcze z Polski zarezerwowaliśmy jeden nocleg (riad w medynie) i umówiliśmy się na dowóz z lotniska. Co do reszty - planowaliśmy standardowo - rezerwacje na bieżąco, po kolei w miejscach, które zostały wymienione w naszym autorskim przewodniku.
Zgodnie z planem, na lotnisku czekało na nas dwóch kierowców (dla 6 osób) - koszt dojazdu za wszystkich : 30 euro.

Image
Taras naszego riadu.

Image
Fez nocą.

Image

Image

Nocleg kosztował 66 euro (za wszystkich - 3 pokoje). Chcieliśmy wyjść coś zjeść i pozwiedzać trochę, jednak właściciel naszego hostelu stwierdził, że chodzenie po medynie jest w nocy niebezpieczne i on nas zaprowadzi do bardzo dobrego miejsca, poza medyną, w którym bezpiecznie możemy coś zjeść. Nawet nie mieliśmy siły protestować, zresztą faktycznie, puste uliczki nie zachęcały do samotnego spacerowania. Medyna wyglądała jak wymarła. Dopiero za bramą widać było ruch i gwar. Natomiast turystów - żadnych.

Image
Jadłodajnia "bezpieczna i z dobrymi cenami" (wg. naszego pana :)

Image
Sami zdecydujcie, czy to prawda :)

Image
Powrót do hostelu.

Image
Chwilę posiedzieliśmy jeszcze z panami z riadu, dezynfekując się profilaktycznie (pomyślcie, ile lekarstw mogliśmy zakupić w bezcłówce przy takiej ilości osób :D. Byliśmy jednak strasznie zmęczeni - w końcu w podróży byliśmy już ponad 24 godziny (samolot wylatywał z Warszawy o 6.30, a mieszkamy ok. 300 km. dalej :) Poza tym, jutro zapowiadał się naprawdę ciężki dzień. W naszym autorskim przewodniku zapisano, że po zwiedzaniu medyny w Fezie, wyruszymy nocnym autobusem Supratours do Merzougi...

C.D.N.Kolejnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie. Mieliśmy bardzo dużo do zrobienia, a w głowie, jak mantra, cały czas przewijała się myśl : nic nas nie zaskoczy, jesteśmy doskonale przygotowani:) Poza tym, z kolegą Marcinem czuliśmy się niejako gospodarzami tej wycieczki, dlatego zależało nam, aby wszyscy byli zadowoleni i żeby tym razem wyprawa wyglądała inaczej, niż zwykle nasze wyjazdy wyglądają (tzn. wszystko zgodnie z planem, nikt nas nie naciągnie, nie oszuka - czyli pełne zawodowstwo, jak z biurem podróży :D
Taaa, nadzieja matką głupich... :D
Chociaż, trzeba przyznać, początki mieliśmy niezłe :D Ponieważ Supratour do Merzougi miał wyjechać ok. 20.30, bardzo rozsądnie zadecydowaliśmy, że najpierw podjedziemy do biura Supratour, zostawimy bagaże, kupimy bilety, a dopiero później będziemy zwiedzać medynę w Fezie.

Image

Dowiedzieliśmy się, skąd odjeżdżają autobusy z medyny do "nowego miasta" i ruszyliśmy przez wąskie uliczki.

Image

Image

Image
Sposób na utrzymanie czystości w Fezie - wszystkie śmieci są co rano zbierane i wrzucane na grzbiety takich osiołków.

Image
Plac, z którego odjeżdżały autobusy znajdował się zaraz za jedną z bram medyny i wcale nietrudno było do niego trafić.

Image
Bilet na autobus - 3,5 MAD od osoby (kupuje się u kierowcy).

Image
Dworzec kolejowy w Fezie. Naprzeciwko znajduje się biuro Supratour. Byliśmy bardzo zadowoleni - znaleźliśmy odpowiednie miejsce już za pierwszym podejściem i czas też mieliśmy całkiem niezły. Dodatkowo, jedna z koleżanek perfekcyjnie mówi po francusku, więc zaraz załatwimy to, co mamy do załatwienia i ruszamy ponownie do medyny. Jeszcze przez moment mogliśmy się rozkoszować myślą, jak to nam wszystko sprawnie idzie - pan za biurkiem sprzedał nam bilety do Merzougi (170 MAD + 5 MAD za bagaż) i pozwolił zostawić nasze plecaki w biurze. Zbieraliśmy się już do wyjścia, gdy nagle pracująca tam pani zaczęła rozmawiać z naszą koleżanką. Niestety, nikt z pozostałych nie zna francuskiego, więc mogliśmy tylko czekać na zakończenie rozmowy i przetłumaczenie jej, a do tej pory zadowolić się obserwowaniem coraz bardziej rzednącej miny koleżanki :)
Z Fezu do Merzougi prowadzi jedna główna droga, przez Atlas. A kursuje tam jeden autobus dziennie - właśnie nocny. Okazało się, że miła pani z biura postanowiła nas przestrzec - droga jest nieprzejezdna z powodu śniegu, wczoraj autobus nie jechał, jeśli chodzi o dziś - to jeszcze nikt nie może nam powiedzieć, czy pojedzie, bo jest za wcześnie. Przy tak napiętym planie podróży, to byłby dla nas dramat - gdybyśmy nie pojechali do Merzougi dziś, najprawdopodobniej musielibyśmy sobie odpuścić pustynię z prostego powodu - nie zdążylibyśmy.

Image

Postanowiliśmy się tym nie przejmować, tacy wytrawni podróżnicy jak my, znają takie myki. Na pewno pracownica biura jest w zmowie z taksówkarzami i specjalnie straszy, żebyśmy wykupili od nich całą wycieczkę, zamiast jechać na własną rękę dużo tańszym autobusem :) Na pewno nie damy się na to nabrać. Poza tym, mamy obowiązki - musimy dbać też o kieszenie naszych "wycieczkowiczów" i nie pozwolimy, żeby ktoś ich oszukiwał (popatrzcie, jak asertywność i czujność wzrasta, gdy wmówimy sobie, że jesteśmy za kogoś odpowiedzialni :D W utrzymywaniu pewności siebie pomogła nam też francuskojęzyczna koleżanka Gosia, która stwierdziła, że pani za dobrze po francusku nie mówiła, więc może coś się jej pomyliło :D

Image

Podbudowani (mantra : wszystko idzie zgodnie z planem... :D podjechaliśmy dwiema małymi taksówkami ponownie do medyny (10 MAD za jedną) i zaczęliśmy zwiedzanie.

Image

Image
W labiryncie wąskich uliczek Fezu faktycznie można się zgubić. Ale jest to przyjemne zgubienie, połączone z odkrywaniem nowych, ciekawych zaułków (do czasu, gdy nie zorientowaliśmy się, że podziwiamy pewien budynek po raz czwarty :D

Image

Image

Image
Koty pod sklepem mięsnym - dobrze wiedzą, że na pewno coś dostaną :)

Szczególnie zależało nam na odwiedzeniu słynnej garbiarni i farbiarni skór. Żeby ją znaleźć, wcale nie trzeba korzystać z usług przewodnika. Wystarczy podnieść głowę wyżej i szukać tego typu niebieskich tabliczek :

Image

Niestety, Marokańczycy mieli na ten temat trochę inne zdanie :D Już po paru minutach dołączył do nas na oko 10-letni chłopczyk, który nie zważając na nasze sprzeciwy, próby ignorowania go itp., po prostu się u nas zatrudnił :D (wreszcie do mnie dotarło, co znaczy : samozatrudnienie :D Z dużym entuzjazmem zaproponował nam wycieczkę do, nie zgadniecie, farbiarni skór :D Podziękowaliśmy mu i dalej ruszyliśmy do farbiarni, kierując się niebieskimi tabliczkami. Niezrażony chłopiec szedł z nami, czasem wybiegał na przód (żeby dla wszystkich było jasne, że to jednak on nas prowadzi :) , ale częściej z boku lub z tyłu. Gdy doszliśmy na miejsce, przez sklep ze skórami (właściciel serdecznie zapraszał), weszliśmy na dach, z którego mogliśmy podziwiać farbiarnię.

Image

Image

Image
Wrażenie faktycznie niesamowite. Wcześniej dużo się naczytałam o nieprzyjemnych zapachach dobiegających z kadzi, jednak nic takiego nie odczuliśmy. Najprawdopodobniej dlatego, że było dosyć chłodno. Wprawdzie nasz młody przewodnik przyniósł nam wiązki mięty (wkłada się w nie nos, żeby nie czuć zapachu), ale nie były zupełnie potrzebne.

Image
Dzięki chłodowi, pracownicy byli w stanie mieć na sobie takie ubrania ochronne. Ptasie odchody, których używa się do zmiękczania skór, są toksyczne, więc chociaż przez okres chłodu mogą chronić się przed negatywnymi skutkami swojej pracy.

Image

Image

Gdy chłonęliśmy widok, nasz przewodnik uznał, że chyba to jest moment, w którym należy odebrać zapłatę za dobrze wykonaną usługę. Daliśmy mu 10 MAD (w końcu to przecież dziecko), jednak szybko się okazało, że owszem, 10 MAD jest dobrą zapłatą, ale...za osobę (przypominam - było nas 6 osób). Daliśmy mu drugie 10 MAD (no...dziecko przecież...), ale gdy i to nie pomogło, postanowiliśmy się bronić jasnym stwierdzeniem, że nie mamy pieniędzy.

Image
To zupełnie nie zraziło młodego biznesmena i zaproponował, że w takim razie możemy mu dać prezent.....np. telefon... albo aparat fotograficzny. Troszkę nas to zbiło z tropu, więc, żeby przyspieszyć naszą decyzję, chłopiec poprosił jedną z koleżanek, aby otworzyła torebkę, pokazała, co tam ma, a on na pewno sobie coś wybierze... :D Głupio przyznać, ale ja zupełnie nie wiem, jak się w takich sytuacjach zachować - wiem i jestem o tym przekonana, że nie powinno się do takich rzeczy przyzwyczajać dzieci, ale z drugiej strony - no właśnie...to przecież dziecko....
Żeby dłużej nie męczyć naszego sumienia, pozostało nam tylko jedno - po prostu mu uciekliśmy :D Do tej pory nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak się nam to udało, no i jak głupio musiała wyglądać szóstka dorosłych (podobno :D uciekających przed jednym dziesięciolatkiem w plątaninie wąskich uliczek :D

Image

Co do jednego jestem przekonana - był to punkt zwrotny naszej wycieczki, który zdecydowanie zaważył na jej kształcie :) Myślę, że za to, co mu zrobiliśmy, chłopiec rzucił na nas klątwę. Pierwszą :D

Image
Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy (albo jeszcze nie zaczęła działać :), więc spokojnie dalej kluczyliśmy po medynie.

Image

Image

Pod Supratourem chcieliśmy być dużo wcześniej ("nic nas nie zaskoczy, wszystko zgodnie z planem..." :D , więc wzięliśmy ponownie dwie taksówki (10 MAD za jedną) i pojawiliśmy się przed biurem-poczekalnią z dwugodzinnym zapasem czasu. Chcieliśmy zerknąć na nasze bagaże i jeszcze coś zjeść. Gdy tylko weszliśmy do środka, pani przywitała nas miłym uśmiechem i informacją : "Dziś autobus nie pojedzie. Przyjdźcie jutro wieczorem się dopytać..." :D

C.D.N.
greg1291 napisał:
chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów ;)

Zupełnie nie rozumiem dlaczego :D
@gosiagosia, nie były, ale też nas wiele nauczyły - głównie o samych sobie.

Tak więc, podjęliśmy decyzję. Ale postawiliśmy również pewne warunki, które wydawały nam się jedynym możliwym zabezpieczeniem, choć marnym. Otóż :
1. Dzielimy się na dwa samochody, w każdym siedzi jedna osoba, która potrafi rozmawiać w innym języku (francuski - Gosia, angielski - ja) i jeden facet (w naszej szóstce było ich akurat dwóch :)
2. Samochody mają się trzymać w zasięgu wzroku. Jeśli któryś się zatrzyma (np. na stacji), drugi ma natychmiast zrobić to samo.
3. Sfotografowaliśmy wzajemnie tablice rejestracyjne - my, tego drugiego auta, oni - naszego (ale to już trochę z ukrycia, bo było nam głupio i nie chcieliśmy urazić kierowców :)
Pocieszał nas też fakt, że podczas awantury na postoju, obejrzała nas dokładnie chyba połowa mieszkańców Fezu, więc bardzo ryzykowne byłoby teraz np. nas porwać :D
W końcu, z duszą na ramieniu, ruszyliśmy. I bardzo szybko się okazało, że jedno z naszych zabezpieczeń troszeczkę się nie sprawdza. Pan w moim aucie umiał po angielsku trzy słowa na krzyż, natomiast doskonale posługiwał się francuskim :D Jednak nie zaprzątało nam to długo głowy, bo jak tylko wyjechaliśmy z miasta i wjechaliśmy w małą, bardzo ciemną uliczkę, auto się zatrzymało, a pan powiedział zdecydowanym tonem : "Give yours passports".....Nie zaprzeczę, odebrało nam mowę :) Jednak po pierwszym zaskoczeniu, zauważyliśmy, że stoimy pod malutkim okienkiem, z lekka oświetlonym, nad którym był napis : Policja turystyczna :D Okazało się, że jeśli kierowcy wyjeżdżają za Fez z klientami dalej niż 50 km, muszą to zgłosić na policji, która spisuje dane z paszportów. Odetchnęliśmy z ulgą. To było prawdziwe zabezpieczenie.

Image
Parę minut później nasi współtowarzysze podróży przeżywali ten sam stres, co my :)

Podczas spisywania danych, jeden z kierowców zaproponował zamianę aut (my przesiadamy się do niego, bo język angielski, oni - do naszego, bo francuski). Było to bardzo logiczne rozwiązanie, więc posłuchaliśmy. Dopiero gdy wygodnie umieściliśmy się w drugim aucie, uświadomiliśmy sobie straszną rzecz - teraz mamy zdjęcia rejestracji własnego pojazdu :D Taak, w robieniu zabezpieczeń też jesteśmy nieźli... :D
Nasz nowy kierowca (był nim pan, który od początku wzbudzał w nas zaufanie) okazał się bardzo rozmowny. Potwierdził, że ominiemy nieprzejezdny odcinek głównej drogi poboczami (nadrabiając niestety kilometrów), a potem wjedziemy na nią i nic nam już nie przeszkodzi. Super! Auto wygodne, dużo miejsca, kierowca miły, wycieczka uratowana! A tymczasem, klątwa cały czas działała....
Trochę rozmawiając, trochę przysypiając, cały czas zmniejszaliśmy dystans między nami, a wymarzoną pustynią. Zaczęło się robić coraz zimniej i ciemniej. A droga? Coraz węższa, gorsza, aż wreszcie zupełnie zniknęła. Samochód podskakiwał na wybojach, kierowca omijał większe kamienie i pocieszał nas, że jeszcze tylko kilkadziesiąt kilometrów i dojedziemy do stacji benzynowej, która stała na granicy z główną drogą. I nagle poczułam uderzenie i huk...Mój pierwszy wypadek samochodowy w życiu :/

Image
Po szybkim upewnieniu się, że nikomu nic się nie stało, wyszliśmy obejrzeć auta. Okazało się, że bezpośrednio przed maską naszego nagle pojawiła się duża, głęboka dziura (pozostałości po powodziach, które wcześniej nawiedziły Maroko). Nasz kierowca zauważył ją dosłownie w ostatniej chwili i wyhamował. Jego jadący za nami kolega niestety nie zdążył i uderzył w nasz tył...Dosyć szybko stało się jasne, że drugi samochód nigdzie nie pojedzie. Stoimy w środku niczego, ciemno, żadnego domu, zimno jak diabli...Zaczęliśmy się rozglądać za jakąś pomocą i, zaraz, zaraz...w niewielkiej odległości od nas stał jakiś dom. A przed nim, nie uwierzycie - najprawdziwsza...laweta :D Nie, w taki absurd to już nie mogłam uwierzyć. Jechać kilkadziesiąt kilometrów przez zupełnie niezamieszkane przestrzenie, a rozbić się dokładnie przy lawecie :D Niestety, z jakichś powodów nie mogliśmy jej użyć (kierowcy długo dyskutowali na ten temat, gdzieś dzwonili i nawet podchodzili - i pod dom, i pod lawetę). I wtedy, po raz kolejny mogłam się przekonać, w jaki sposób Marokańczycy pojmują honor. "Obiecałem, że was dowiozę, więc was dowiozę" - obwieścił dumnie nasz kierowca i kazał przepakować wszystkie bagaże do jego auta. Okazało się, że jego towarzysz musi poczekać tu do rana, bo dopiero wtedy przyjedzie pomoc. Z trudem upchnęliśmy się w szóstkę do jednego pojazdu, ale bardziej niż niewygoda zaprzątał nam myśli pan, który musiał pozostać sam w ciemności i zimnie. Wprawdzie gwarantowali nam, że ma koce i ciepłe ubranie i że zaraz rano przyjedzie pomoc drogowa, ale chyba nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji... :(
Ruszyliśmy. Tym razem pan przestał żartować i bardzo mocno skoncentrował się na prowadzeniu. Widać było po nim skupienie i stres. Po karku spływały mu kropelki potu - swoista walka między nim, a drogą. Co jakiś czas mówił tylko - jeszcze parę kilometrów.
I faktycznie, nagle, w zupełnej ciemności, zobaczyliśmy jaśniejącą gdzieś na horyzoncie plamę światła. Stacja! Jesteśmy uratowani!!!
....a klątwa działała....
Im bliżej stacji benzynowej, tym bardziej humory nam się poprawiały. Stacja = bezpieczna droga. Już, już widzimy zarys, już prawie możemy odczytać neonową nazwę, widzimy zaparkowane auta...Zaraz, zaraz, czemu ich tyle tu parkuje....?

Image

Nie zorientowaliśmy się do ostatniego momentu. Nawet wtedy, gdy po zatrzymaniu na stacji nasz kierowca uderzył z rozpaczą głową w kierownicę. Parę razy :D

Image

Otóż owszem, najpierw zamknięty był wcześniejszy odcinek drogi. Ale dosłownie przed chwilą spadł śnieg i tym razem uczynił nieprzejezdnym kolejny...Może otworzą go jutro, o 8.00 rano. A może nie :D

Image

Image
Nie wyglądało to w każdym razie optymistycznie.

Na stacji było mnóstwo unieruchomionych aut. Sami miejscowi i my. Natomiast spotkały nas tam olbrzymie dowody życzliwości. Pan ze stacji benzynowej otworzył salkę, która za dnia była barem, żebyśmy mogli się ogrzać. Natomiast trudno było do niej dojść :D

Image

Nasz kierowca postanowił przesiedzieć całą noc poza autem, żeby było nam w środku choć trochę wygodniej. Inny kierowca zaproponował, żeby przespać się w jego ciężarówce. Sytuacja była już tak abstrakcyjna, że dostawaliśmy ciągłych ataków śmiechu. Zresztą, nie tylko my :D Generalnie - to była bardzo wesoła noc, spędzona z przemiłymi i bardzo życzliwymi ludźmi.

Image
Wtrącenie oszczędnościowe - najlepszy nocleg na świecie i zupełnie za darmo :)

Doczekaliśmy wspólnie do 8.00 rano i, razem z nowymi przyjaciółmi, usłyszeliśmy obwieszczenie - droga otwarta! Takiego wybuchu radości ta stacja chyba jeszcze nie widziała :D Wprawdzie droga nie wyglądała najlepiej, ale co tam, jedziemy :)

Image

Przejechaliśmy może z 200 metrów. I utknęliśmy. W bardzo długim korku :D Okazało się, że drogą wprawdzie można przejechać, ale ze względu bezpieczeństwa pojazdy przepuszczane są w ruchu wahadłowym - 20 z jednej strony, zamykamy, 20 z drugiej strony itd.

Image
Naprawdę, nigdy bym nie przypuszczała, że zobaczę takie obrazki w Afryce :)

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (20)

mik111 7 czerwca 2015 16:25 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja, czekam na c.d.
astrid 7 czerwca 2015 17:59 Odpowiedz
Miło się czyta ;) Czekam na ciąg dalszy.
pestycyda 8 czerwca 2015 22:43 Odpowiedz
@marcino123, nie kuś, bo się w końcu wybierzemy :) i wylądujemy w Krościenku np. :/ :DDziękuję za wsparcie. Nie wiem, co się stało, ale nie mogę polubić Waszych postów. Może potem się naprawi, na razie "lubię to" słownie :)Informacja o braku autobusu trochę zatrzęsła naszym światem. Cały, tak pieczołowicie zbudowany plan podróży, runął w jednym momencie. Miała być Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni...Potem powrót przez Azrou z noclegiem. Następnie Chefchaouen, Asilah i przejazd do Rabatu (tam mieliśmy wykupiony lot powrotny). A na wszystko mieliśmy tylko 8 dni (2 noce planowaliśmy jeszcze spędzić w Londynie). Co robić? Co robić?...Szybki rzut okiem na tablicę odjazdów - w tym momencie było nam obojętne, gdzie pojedziemy, byleby się ruszyć dalej. Niestety, żaden inny autobus już nie odjeżdżał... To może pociąg? W końcu mieliśmy dwa kroki na dworzec. Też nic...W głowie pustka i czarna dziura. Robi się ciemno, nie mamy noclegu (to akurat nie problem :D , ale żal nam było spędzać kolejną noc w Fezie - szkoda czasu, poza tym i tak nie mieliśmy pewności, czy na drugi dzień autobus pojedzie).A teraz wyobraźcie sobie 6 zdenerwowanych osób, zamkniętych w małej przestrzeni (poczekalnia Supratour), z których każda próbuje coś wymyślić, przekrzyczeć i równocześnie uspokoić pozostałych. Zgadza się, powstaje gwar...No dobra, to eufemizm :DWłaściwie więc nic dziwnego, że również pani z biura się zdenerwowała i delikatnie spróbowała nas wyprosić. Równie delikatnie odmówiliśmy, argumentując, że na razie nie mamy gdzie się wynieść :D Myślę, że wtedy padła druga klątwa, co nie byłoby takie złe, gdybyśmy (a raczej gdyby Marokańczycy) na tym poprzestali. Nasza prywatna teoria (wielokrotnie przetestowana) głosi bowiem, że kolejna klątwa znosi poprzednią :D Czyli w tym momencie wyszliśmy na zero. Ale nie trwało to długo :D Opuściłam z koleżanką towarzystwo, zostawiając ich w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy ("To może pojedźmy gdzieś nad ocean?" "Nie ma czym..." "Czekaj, przejrzę jeszcze mapę" "Może nie wchodziłbyś mi w słowo?"... :D i postanowiłam działać! Bardzo sprytnie wymyśliłam sobie, że możemy odwrócić kolejność zwiedzania. Spróbować podjechać taksówką do Azrou (będzie dużo taniej, niż do Merzougi), przenocować tam, a kolejnego dnia może Supratour już będzie jechał. Jeśli nie - to coś się wymyśli :) Pierwszy element planu zakładał dowiedzenie się, ile będzie kosztować taksówka do Azrou. Po krótkich negocjacjach (popartych ciągłym podkreślaniem : "chcemy się tylko dowiedzieć o cenę. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pojedziemy") stanęło na 600 MAD (i prezentacji w wykonaniu kolegów kierowcy, że jednak 6 osób zmieści się w jednym samochodzie). Czyli nie najgorzej. Wytłumaczyłyśmy panu, że teraz musimy wrócić do pozostałych i zapytać, czy się na to zgadzają. Jeśli tak - to wrócimy razem do niego i pojedziemy. A jeśli nie wrócimy przez najbliższe 10 min, to znaczy, że jednak współpraca nie dojdzie do skutku. Pan ze zrozumieniem pokiwał głową i pożegnaliśmy się całkiem miło. Bardzo uradowane wróciłyśmy do biura (Udało się! Problem rozwiązany! :), ale tymczasem, nasi towarzysze również nie próżnowali. Okazało się bowiem, że mają nowego przyjaciela - bardzo miłego pana, który zupełnie przez przypadek przechodził akurat obok biura Supratour i bardzo pragnąłby nam pomóc :D A, i jeszcze tak zupełnie przez przypadek jest właścicielem agencji turystycznej, która specjalizuje się w organizowaniu wycieczek do Merzougi i przejażdżek na wielbłądach i spaniu na pustyni...(pozdrawiam, @marcino123, masz jeszcze jakieś pytania o gwiazdki? :D I co najciekawsze - jakoś tak akurat przy sobie miał cały album wypełniony zdjęciami tych atrakcji i podziękowaniami od szczęśliwych turystów :D Muszę przyznać, ze moi towarzysze jeszcze nie do końca się z nim zaprzyjaźnili (czytaj : nie zakontraktowali tej wycieczki :D , ciężar negocjacji cenowych pozostawiając mi (tłumaczy ich tylko to, że większość była ze mną po raz pierwszy na wyjeździe i nie znała moich pełnych umiejętności w tym zakresie. Ale koledze Marcinowi to się dziwię, poważnie :D Miły pan potwierdził, że główna droga jest nieprzejezdna dla autobusu na pewnym odcinku. Natomiast możemy nadrobić trochę kilometrów (ok. 200) boczną drogą, przejechać ten problematyczny kawałek i ponownie wjechać na główną. I oczywiście wszystko nam zorganizuje i będzie super itp., itd. Natomiast pierwsza cena, którą podał, była zupełnie absurdalna. Cóż było robić, poczuwając się do odpowiedzialności za grupę ("wszystko mam pod kontrolą") i podpierając się argumentem przeczytanym gdzieś na fly4free ("jesteśmy biednymi studentami"), podałam naszą cenę. Pan spojrzał w nasze dosyć dorosłe twarze - widocznie uznał, że może jesteśmy wyjątkowo tępymi studentami, który każdy rok muszą powtarzać pięć razy i ...zgodził się! Bardzo byłam z siebie dumna! Udało mi się wynegocjować 1/4 pierwotnej ceny, czyli 800 MAD od osoby za dojazd, wielbłądy, nocleg na pustyni i powrót! Postawił tylko jeden warunek - ponieważ jest już ciemno, a droga trudna, a on zupełnie przez przypadek jest jeszcze właścicielem hotelu w Fezie, prześpimy się dziś u niego (dodatkowe 5 euro), a jutro z samego rana wyruszamy. Brzmiało dosyć rozsądnie. Chyba... :D Nie było na co czekać, poszliśmy razem ponownie na postój taksówek, podprowadził nas do jakiegoś kierowcy, wręczył mu swoje pieniądze i powiedział, że on już jedzie, a nas dowiezie do hotelu to auto. I zniknął w ciemnościach. Zapakowaliśmy się do taksówki i ....od tej pory wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. I bardzo chaotycznie :D Plecaki były już w bagażniku, my nadal próbowaliśmy się w szóstkę wpasować w jedno auto, jak puzzle, gdy nagle wokół naszego samochodu zaroiło się od krzyczących Marokańczyków. Naprawdę, było ich mnóstwo... Kierowca wysiadł i zaczął z nimi rozmawiać (kto był w Maroku, ten wie. Kto jeszcze nie był - pewnie o tym czytał. Marokańczycy podczas rozmów bardzo mocno gestykulują i mówią podniesionym głosem. Może to sprawiać wrażenie, że się kłócą, ale to tylko ich sposób rozmowy. Natomiast ci naprawdę krzyczeli i się kłócili). Cóż było robić - wygramoliśmy się z auta, żeby dowiedzieć się o co chodzi. I nagle znaleźliśmy się w samym środku tłumu krzyczącego po arabsku :/ Najgorsze było to, że nie rozumieliśmy niczego, a oni byli zbyt wzburzeni, żeby próbować nam to tłumaczyć na angielski. Gdzieś kątem oka zauważyliśmy kierowcę, z którym rozmawialiśmy o Azrou. I, niestety, on wyglądał na najbardziej wzburzonego. I najgłośniej krzyczał:/ Po jakimś czasie (kilka? kilkanaście minut?) i naszych staraniach epatowania spokojem i opanowaniem, w końcu, litościwie, ktoś zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Okazało się, że nasz niedoszły kierowca uważa, że go oszukaliśmy, że zamówiliśmy u niego kurs, nie przyszliśmy, on na nas czekał, nie wziął innych klientów i przez to nie zarobił. Przykro się nam zrobiło i próbowaliśmy tłumaczyć naszą wersję wydarzeń. Na szczęście Marokańczycy są bardzo honorowi - postanowili doprowadzić do konfrontacji z zezłoszczonym kierowcą. Okazało się dodatkowo, że byli jacyś świadkowie naszej rozmowy i, ostatecznie, przyznali nam rację. Mimo wszystko było nam bardzo przykro, nieprzyjemnie i żal człowieka, który poczuł się oszukany. Myślę, że gdy dotarło do niego, że nic nie ugra i odchodził od grupy, rzucił na nas trzecią klątwę (Jeeah, znowu jesteśmy na fali :DDowód - Marokańczycy dalej krzyczeli, a co gorsza - zaczęło się ich robić jakby więcej:/ I nagle w tym natłoku obcych, wykrzyczanych wyrazów, zrozumieliśmy jeden : mafia :/ Kolejne tłumaczenie i dowiedzieliśmy się, że : pod żadnym pozorem nie mamy jechać z opłaconym przez przyjaciela z biura Supratour taksówkarzem, bo dostaniemy się w szpony mafii...Hm, noc, obcy kraj, obcy język - nie jest to przyjemna wiadomość w takiej sytuacji (edit : w żadnej sytuacji nie jest to przyjemna wiadomość :D Gdy z lekkim niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w twarze naszych obrońców, oni postanowili wyciągnąć najcięższe działa. Podeszła do nas kolejna osoba, potwierdzając to, co zostało już powiedziane i przedstawiając się, że jest policjantem. I tu zrobiliśmy jedną z najgłupszych rzeczy (nie : najgłupszą, bo lista jest ciągle otwarta :D - postanowiliśmy nie okazać się już takimi najgorszymi naiwniakami i z dużą pewnością siebie poprosiliśmy go o wylegitymowanie się. Skończyło się to tak, że starając się wydawać mądrze brzmiące "hmmm..." i "aha...", staliśmy obracając w dłoniach jakąś legitymację. Całą po arabsku :D Ponieważ nie byliśmy jeszcze do końca przekonani, po chwili do naszej szybko i ciągle rozrastającej się grupy, podjechał radiowóz. Na pełnych światłach. To już nas trochę bardziej przekonało, poza tym, i tak chyba nie mieliśmy wyjścia :) Skracając - wg. wszystkich naszych obrońców (a były już ich tysiące :D , poznaliśmy członka mafii, która porywa?okrada? (tu nie było dokładnie sprecyzowane) turystów i przestrzegają nas, dla naszego własnego bezpieczeństwa. Znają ich dobrze i wiedzą, co to za ptaszki. I tu zadaliśmy policji trochę nietaktowne pytanie : skoro ich znacie i wiecie, to dlaczego ich nie złapiecie? Lekko stropiony policjant odparł, że nie wiedzą, gdzie są. Ale trochę mu się przykro zrobiło i wsiadł do radiowozu i odjechał (wcześniej zabierając nam wizytówkę hotelu, do którego mieliśmy jechać). Nastroje tłumu zaczęły się wyciszać, ludzie zaczęli się powoli rozchodzić (w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - ostrzegli nas w końcu), a nam odechciało się trochę jechać na pustynię. I gdziekolwiek :/ Bez problemu wyjęliśmy nasze bagaże z taksówki i w poczuciu beznadziei zaczęliśmy iść w stronę dworca kolejowego (ponieważ to było jedyne porządnie oświetlone miejsce w pobliżu). I wtedy naszym obrońcom chyba też się zrobiło trochę przykro, bo jeden z nich podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie chcemy jechać do Merzougi. Odpowiedziałam na to szczerze, że jest nam po prostu smutno i źle z powodu całej tej sytuacji. Na co on się ponownie trochę wzburzył i rzekł : "Przykro? Powinniście się cieszyć. Uratowaliśmy was przed mafią". Nie wiedziałam do końca, czy to, co mówili, było prawdą, więc zapytałam : "Mafią? A co oni by nam zrobili?". Wtedy mój rozmówca zastanowił się przez chwilę nad tym, co mogłoby mnie najbardziej przerazić, zmierzył wzrokiem moje obławe ciało i z radością odparł : "Powiedzieliby wam, że dostaniecie dużo jedzenia, a daliby wam bardzo mało. I niedobre" :D :D :D :D No tak, nie mam pytań - trafiliśmy w szpony mafii żywieniowej :D To nam na tyle mocno poprawiło humor (tzn. im, mi właściwie pogorszyło - wiem już, jak ludzie mnie postrzegają, a nie jest to pożądana przez kobiety wizja :D , że ponownie zaczęliśmy rozważać wyjazd do Merzougi. Ale z innym kierowcą. Podczas całej akcji przebywał z nami pewien pan - to właśnie on próbował nam wiele tłumaczyć, poza tym bił od niego duży spokój, inni taksówkarze traktowali go z szacunkiem, a jego mowa ciała budziła zaufanie, przynajmniej jakoś tak go odebraliśmy. I jakoś od słowa do słowa - Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni, dwa auta itp. - 800 MAD od osoby. Wprawdzie decyzję podejmowaliśmy teraz wyjątkowo długo (na tyle długo, że ponownie przyjechała chyba nadal urażona sugestią, że nic nie robi, policja i zaprosiła nas do radiowozu na identyfikację byłego przyjaciela. Gdy odmówiliśmy, po chwili pojawili się ponownie, pokazując zdjęcie na komórce. Okazało się, że pojechali do hotelu z wizytówki i zabrali mężczyzn, którzy tam byli. To nie był on). Była 12.00 w nocy, cała sytuacja dosyć mocno nadszarpnęła nasze zaufanie do kierowców (wszystkich - na wszelki wypadek :D , ale tak strasznie chcieliśmy jechać na Saharę....Dodatkowo alternatywą był nocleg na dworcu kolejowym...Więc właściwie nie mieliśmy wyboru. Dobiliśmy targu :D C.d.n.P.S. Wybaczcie brak zdjęć w tym poście. Uznałam, że trochę nietaktownie byłoby przepychać się między tłumem i mówić : "Przepraszam, czy mógłby pan, uderzać tą ręką trochę bardziej na lewo, bo chcę przejść?", "O to, to! Wspaniale pan wygląda, gdy się złości - może pan powtórzyć tę minę?" :D
gosiagosia 8 czerwca 2015 23:05 Odpowiedz
Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię" :lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.
greg1291 8 czerwca 2015 23:27 Odpowiedz
Jak dotychczas relacja bardzo emocjonująca, ale chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów ;)
marcino123 9 czerwca 2015 22:40 Odpowiedz
byłem 2 tygodnie przed Wami i nawet na tizi n’tichka między Marrakeszem a Warzazat nie było już praktycznie śniegu :)
ara 10 czerwca 2015 22:03 Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
ara 10 czerwca 2015 22:03 Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
masell 16 czerwca 2015 23:14 Odpowiedz
czekamy na kolejne klątwy :D
elbe 20 lipca 2015 20:40 Odpowiedz
Konkretna wyprawa i konkretne zdjęcia.* * * R E S K I P T * * *
hamada 22 lipca 2015 22:39 Odpowiedz
Niesamowita historia ... Więcej, więcej, więcej !
hamada 23 lipca 2015 22:35 Odpowiedz
O ja nie mogę. .. Niezła z was ekipa :D Pestycyda zabierz i mnie następnym razem na takie szalone wakacje :D
pestycyda 24 lipca 2015 21:31 Odpowiedz
Jeszcze tylko krótkie podsumowanie finansowe:Bilety lotnicze : 450 złTransport - 163,06 zł - kwotę, którą płaciliśmy Szeryfowi, podzieliłam na cztery, bo mieściło się w niej wszystko - jedzenie, transport, nocleg i atrakcje. Nie wiem niestety jak to się rozkłada procentowo, więc uznałam, że najuczciwiej będzie podzielić kwotę na równe części :)Jedzenie - 275,12 złAtrakcje - 168,50 złNoclegi - 305,45 zł (+ 68 zł - niezapłacona jeszcze Asilah)Czyli wychodzi na osobę 1362,13 zł + ok. 200 zł na pamiątki, prezenty, oliwki... :D
hamada 25 lipca 2015 18:36 Odpowiedz
@pestycyda pewnie, ze mam ochotę, ale widzę ze się spóźniłam ;) no i urlopu brak, bo wszystkie jego minuty mam juz zaplanowane, oczywiście wyjazdowo ;) Zycze pełnej przygod kolejnej wyprawy ! I oczywiście czekam na relację :D
monus 25 lipca 2015 20:21 Odpowiedz
Kolejna fajna relacja, dzięki za wieczorną lekturę i oczywiście czekam na kolejną - Bałkany
pawo 28 lipca 2015 12:07 Odpowiedz
Świetna relacja!Dobrze, że byliście w grupie / kupie :lol: PS - "nie można złościć się na coś na co nie ma się wpływu" :D
asiasz 28 lipca 2015 12:58 Odpowiedz
Bardzo lubię Twoje relacje. Często się zaśmiewam do łez, ale też czasem mam łzy w oczach z innych powodów. Pięknie piszesz o dzieciach i widac Twoją wrażliwość na innych. Urlopuj na maxa bo czekamy na kolejne relacje. :-)
japonka76 22 sierpnia 2015 13:25 Odpowiedz
@pestycycda uwielbiam Twoje poczucie humoru, i to "babskie" podejście do życia :()
pestycyda 22 sierpnia 2015 15:44 Odpowiedz
@Japonka76, to mnie trochę zmartwiłaś :/ :D Lubię myśleć, że jestem "prawdziwym twardzielem" :)Pozdrawiam :)
ilikee 19 lutego 2016 11:32 Odpowiedz
O tak, Szawszawan to zdecydowanie number one w Maroku!!http://pelnapara.com/podroze/wioska-sme ... h-blekitu/