Być może ta mini-relacja jest jedynie symptomem poważniejszej choroby jaką jest uzależnienie od podróżowania. Ale być może będzie też motywacją dla niezdecydowanych osób, które narzekają na brak wolnego czasu. Bo moim skromnym zdaniem w podróż warto wybrać się chociażby na 5h – i to nie tylko w celach gastronomicznych by zjeść przysłowiową włoską pizzę
;) W 5h można sporo zwiedzić!
Bergen, nazywane bramą do fiordów, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO ze względów na walory kulturowe, znajdowało się na mojej liście miejsc do odwiedzenia od jakiegoś czasu. Choć jest to drugie największe miasto Norwegii, wyglądem nie przypomina miast skandynawskich – i jest to duży komplement
;) A że wszystkie listy powstają po to by skreślać z nich kolejne pozycje, w tym roku przyszedł czas i na Bergen.
Niestety! Z powodów zdrowotnych musiałem zrezygnować z zakupionego jednodniowego wypadu z Gdańska.. Tymczasem zmienił się sezon, zmieniły się rozkłady lotów Wizzair i całodniowy pobyt przestał wchodzić w rachubę. Nowe połączenia pozwalało na spędzenie raptem 5h na miejscu (przylot 8:20, wylot 13:25). Dodając do tego oddalenie lotniska o 17km od miasta i konieczność wcześniejszego stawienia się na lotnisku wychodziły raptem jakieś 3h na zwiedzanie. W tym momencie większość osób machnęła by już ręką. Ale ja się uparłem. I nie byłby to jeszcze poważny symptom choroby gdyby nie fakt, że nie jestem z Gdańska. Do Trójmiasta musiałbym dolecieć z Warszawy. Niby nie problem. Tyle że wylot do Bergen następuje o 6:20 – bez nocki na lotnisku się nie obejdzie. Nocować na lotnisku by pobyć na miejscu 3h? Bezsens totalny. Może i tak, ale co z tego – jak się człowiek uprze to mu nie przetłumaczysz
;) Poleciałem. Po raz pierwszy sam, bo żona ma nieco więcej rozsądku ode mnie i nie chciała nawet słyszeć o takim lataniu.
Czy było warto? Zdecydowanie!
Choć żadne lotnisko nie jest idealnym miejscem na spędzenie na nim nocy, GDN wypada pod tym względem naprawdę dobrze w porównaniu z konkurencją. Wygodne białe kanapy przy jednej z kawiarenek w nowym terminalu pozwalają komfortowo się położyć. Dodajmy do tego przygaszenie świateł, minimalny ruch i ściszone komunikaty a otrzymamy jedno z lepszych lotnisk do spania na jakim byłem.
Oczywiście tak spędzona noc pozbawia człowieka energii i w samolocie kontynuuję drzemkę. Warto jednak obudzić się przed lądowaniem, gdyż widoki zza okna robią wrażenie! Fiordy z wysokości imponują swoim majestatem.
Już po wylądowaniu, z lotniska do miasta najłatwiej dostać się.. stopem
:) Droga z lotniska jest mocno uczęszczana, a i nie taki nieskory Norweg do zabierania ludzi jak go malują. Mimo że samotny mężczyzna zazwyczaj ma pod górkę łapiąc stopa nie czekam więcej niż 5min. Z pracownikiem pobliskiej budowy torów kolejowych (jeśli go dobrze zrozumiałem kolej odbierze pasażerów z lotniska już w 2017r.) docieram do samego centrum. I jestem zdziwiony.
Bergen jest miastem odmiennym od tych które do tej pory poznałem w tym północnym kraju – rozpościerają się w nim parki i kwitną kwiaty. Doprawdy nie po norwesku widzieć tyle miejskiej zieleni.
Szerokim bulwarem docieram do turystycznego centrum akcji – portu.
Tu odnajdziemy słynny targ rybny. Choć w dzisiejszych czasach jest to typowa atrakcja pod turystów warto przyjrzeć się z bliska bogatemu asortymentowi owoców morza.
Idą wzdłuż straganów dojdziemy w końcu do najcenniejszej części Bergen pod względem historycznym – dzielnicy Bryggen.
W Norwegi brakuje zabytków do zwiedzania nie dlatego że Norwegowie nigdy nic nie wybudowali, a dlatego że większość ich budynków była drewniana. Liczne pożary które przetoczyły się przez wieki niewiele pozostawiły do oglądania współczesnym turystom. Bryggen stanowi pod tym względem chlubny wyjątek.
Mając tak niewiele czasu muszę się sprężać. Jeszcze rzut okiem na twierdzę Bergenhus i pora udać się na punkt widokowy – rozpościerające się nad miastem wzgórze Floye. Trasa nie jest trudna ani długa i zdecydowanie warto pokonać ją pieszo. Może zająć nam to krócej niż oczekiwanie na wjazd kolejką szynową
;)
Od razu widać kto jest turystą a kto miejscowym. Ci drudzy żwawym krokiem w strojach sportowych wspinają się pod górę, ani myśląc o żadnych udogodnieniach. Choć staram się trzymać formę ledwo nadążam za miejscową młodzieżą. W nagrodę oczy moje oczy cieszy wspaniała panorama miasta rozłożonego wzdłuż fiordu.
Jeśli nie wystraszymy się licznych trolli i innych maszkar
dotrzemy w końcu do unikalnego znaku, tak charakterystycznego dla tego miasta
:)
Z góry wygląda ono równie dobrze co z dołu.
Nacieszywszy oczy nieśpiesznie schodzę na dół, podziwiając w dalszym ciągu uroki tego jakby nie było dużego miasta.
Na lotnisko nie wrócę stopem. Niestety z samego centrum odchodzi duża droga wylotowa, rozgałęziająca się na licznych estakadach – nie ma dogodnego miejsca do złapania transportu. Zamiast tego muszę zdać się na komunikację miejską – autobus nr 51 zawiezie nas na przystanek położony 2km od lotniska za kwotę 35 NOK. Zawiezie.. ale czy na czas? Rozplanujcie to lepiej niż ja
;)
Mój autobus miał odjechać 12:05. Odjechał 12:15. Na forum czytałem że jedzie 20-30min. Wszystkie przystanki są na żądanie, więc jest to prawdopodobny czas przejazdu. Niestety mój zatrzymywał się niemal na każdym. Dojazd do końca trasy zajął mu 45min. Nie trzeba być biegłym w matematyce żeby uświadomić sobie, że w momencie teoretycznego zamknięcia bramek znalazłem się 2km od lotniska! Mogłem zdać się na mój urok osobisty i szczęście stopowicza albo na własne nogi – uroku chyba nie mam za dużo więc co sił popędziłem biegiem w kierunku lotniska. Gdy dotarłem zziajany i spocony do terminalu kontrola bezpieczeństwa była zamknięta (poza lotem do Gdańska aktualnie nic nie odlatywało, a ten miał niebawem wystartować). Na szczęście wielce zdziwiony Norweg z obsługi otworzył przejście specjalnie dla mnie, poinformował też kolegów na wejściu do samolotu ,gdzie szczęśliwie dotarłem w chwili gdy wszyscy pasażerowie siedzieli już dawno na swoich miejscach. Tym wariackim akcentem zakończyłem swoją "półdniówkę" – podróż powrotna do Warszawy przebiegła już bez żadnych dalszych zakłóceń.
Dzięki niej poznałem kolejne piękne miejsce i wyleczyłem się (na tydzień) z uzależnienia jakim jest podróżowanie
:)
Fajne
:) Ja byłem chyba na 5h w Liverpool. Wbrew pozorom to nie jest aż tak mało, jak się może wydawać
:)Dzisiaj jednak bardziej oszczędny jestem z szastaniem dniami urlopowymi i chyba żal by mi było na tak krótko, ale na weekend to w sumie jak znalazł
;)
Ja już parę razy byłem na półdniówkach, gdzie w mieście docelowym mieliśmy ok. 3h czasu netto i wszystkie wspominam bardzo dobrze. Takie wypady mają swój urok, co dokładnie oddaje tekst powstały na jednym z nich - "szybciej, szybciej, to przecież nie jest wycieczka"
:) Jednak na lotniskową nockę przed takim wypadem raczej bym się nie zdecydował, to jeszcze nie ta faza uzależnienia
:)p.s.Z zazdrością patrzę na pogodę, bo mam lecieć do Bergen za parę dni, a prognozy są słabiutkie.
maczala1 napisał:Z zazdrością patrzę na pogodę, bo mam lecieć do Bergen za parę dni, a prognozy są słabiutkie.Ja jak byłem w lutym to prognoza mówiła, że deszcz i 5 stopni. A zaliczyliśmy pełne słońce (takie, że kurtki ściągnęliśmy), deszcz, grad i śnieg
;) I to wszystko w 10h pobytu. Jak szliśmy na Floyen to tak grzało, że ja do nawet do krótkiego rękawka się rozebrałem (bo śłońce + pod górkę), za to na szczycie przez 15 minut było tak, że nie było widać Bergen w dole (podczas gradu). Także aż tak bym się prognozą nie przejmował, tam z pogodą jak w górach, wszystko się może zdarzyć i zmienić diametralnie w 10 minut.
Ja w tym roku odbyłem jednodniówkę do Norwegii - między lotami miałem 6 godzin w Stavanger. Czasu na Preikestolen oczywiście nie bylo, ale można było zwiedzić samo miasteczko.Nie musiałem dojeżdżać na lotnisko, ale ponieważ cel mojego wyjazdu był trochę nietypowy, bo Mileage Run, więc tego dnia odbyłem od rana do wieczora 5 lotów, spędzając przy okazji te parę godzin w SVG.
Ja się zawsze dziwiłem tym jednodniówką do zimnej Norwegii. W tym roku jednak sam się zdecydowałem i poleciałem. Super sprawa zwłaszcza jak trafi się piękną, słoneczną pogodę. A Norwegia to przepiękny kraj. Biorąc pod uwagę siatkę połączeń gdańskiego lotniska to pewnie będę częstszym gościem w tamtych stronach. We wrześniu weekend właśnie w Bergen
:)
@Washington - teraz mnie przekonałeś do jednodniowych wypadów - do tej pory myślałem że to tylko dla samego latania i dodawania kresek na mapkach lotów (co swoją drogą też nie jest głupie)
;-)
Bergen jest idealne na jednodniówkę, bo dłuższy pobyt to już znaczne koszty. Już dla samych widoków przy podchodzeniu do lądowania warto się tam wybrać. Pogoda dopisała więc zdjęcia są niezłe. Niestety nawet latem trudno tam o przyzwoitą pogodę.
:) w pracy mowia ze cierpie na syndrom "guźca" musze sie "wygonic"wyjazd autem czwartek wieczorem, powrot poniedzialek wieczorem = 3200 kmtrojpak Litwa/Łotwa/Estonia zdobyty - zdecydowanie bylo warto -piekne stolice, urokliwe drogiUzależnienie od podróżowania - moze beda kiedys przyznawac rente w ZUSie na to schorzenie
;)Pamietacie na ile godzin latało sie np z Katowic do Forli?
;)
Bergen, nazywane bramą do fiordów, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO ze względów na walory kulturowe, znajdowało się na mojej liście miejsc do odwiedzenia od jakiegoś czasu. Choć jest to drugie największe miasto Norwegii, wyglądem nie przypomina miast skandynawskich – i jest to duży komplement ;) A że wszystkie listy powstają po to by skreślać z nich kolejne pozycje, w tym roku przyszedł czas i na Bergen.
Niestety! Z powodów zdrowotnych musiałem zrezygnować z zakupionego jednodniowego wypadu z Gdańska.. Tymczasem zmienił się sezon, zmieniły się rozkłady lotów Wizzair i całodniowy pobyt przestał wchodzić w rachubę. Nowe połączenia pozwalało na spędzenie raptem 5h na miejscu (przylot 8:20, wylot 13:25). Dodając do tego oddalenie lotniska o 17km od miasta i konieczność wcześniejszego stawienia się na lotnisku wychodziły raptem jakieś 3h na zwiedzanie. W tym momencie większość osób machnęła by już ręką. Ale ja się uparłem. I nie byłby to jeszcze poważny symptom choroby gdyby nie fakt, że nie jestem z Gdańska. Do Trójmiasta musiałbym dolecieć z Warszawy. Niby nie problem. Tyle że wylot do Bergen następuje o 6:20 – bez nocki na lotnisku się nie obejdzie. Nocować na lotnisku by pobyć na miejscu 3h? Bezsens totalny. Może i tak, ale co z tego – jak się człowiek uprze to mu nie przetłumaczysz ;) Poleciałem. Po raz pierwszy sam, bo żona ma nieco więcej rozsądku ode mnie i nie chciała nawet słyszeć o takim lataniu.
Czy było warto? Zdecydowanie!
Choć żadne lotnisko nie jest idealnym miejscem na spędzenie na nim nocy, GDN wypada pod tym względem naprawdę dobrze w porównaniu z konkurencją. Wygodne białe kanapy przy jednej z kawiarenek w nowym terminalu pozwalają komfortowo się położyć. Dodajmy do tego przygaszenie świateł, minimalny ruch i ściszone komunikaty a otrzymamy jedno z lepszych lotnisk do spania na jakim byłem.
Oczywiście tak spędzona noc pozbawia człowieka energii i w samolocie kontynuuję drzemkę. Warto jednak obudzić się przed lądowaniem, gdyż widoki zza okna robią wrażenie! Fiordy z wysokości imponują swoim majestatem.
Już po wylądowaniu, z lotniska do miasta najłatwiej dostać się.. stopem :) Droga z lotniska jest mocno uczęszczana, a i nie taki nieskory Norweg do zabierania ludzi jak go malują. Mimo że samotny mężczyzna zazwyczaj ma pod górkę łapiąc stopa nie czekam więcej niż 5min. Z pracownikiem pobliskiej budowy torów kolejowych (jeśli go dobrze zrozumiałem kolej odbierze pasażerów z lotniska już w 2017r.) docieram do samego centrum. I jestem zdziwiony.
Bergen jest miastem odmiennym od tych które do tej pory poznałem w tym północnym kraju – rozpościerają się w nim parki i kwitną kwiaty. Doprawdy nie po norwesku widzieć tyle miejskiej zieleni.
Szerokim bulwarem docieram do turystycznego centrum akcji – portu.
Tu odnajdziemy słynny targ rybny. Choć w dzisiejszych czasach jest to typowa atrakcja pod turystów warto przyjrzeć się z bliska bogatemu asortymentowi owoców morza.
Idą wzdłuż straganów dojdziemy w końcu do najcenniejszej części Bergen pod względem historycznym – dzielnicy Bryggen.
W Norwegi brakuje zabytków do zwiedzania nie dlatego że Norwegowie nigdy nic nie wybudowali, a dlatego że większość ich budynków była drewniana. Liczne pożary które przetoczyły się przez wieki niewiele pozostawiły do oglądania współczesnym turystom. Bryggen stanowi pod tym względem chlubny wyjątek.
Mając tak niewiele czasu muszę się sprężać. Jeszcze rzut okiem na twierdzę Bergenhus i pora udać się na punkt widokowy – rozpościerające się nad miastem wzgórze Floye. Trasa nie jest trudna ani długa i zdecydowanie warto pokonać ją pieszo. Może zająć nam to krócej niż oczekiwanie na wjazd kolejką szynową ;)
Od razu widać kto jest turystą a kto miejscowym. Ci drudzy żwawym krokiem w strojach sportowych wspinają się pod górę, ani myśląc o żadnych udogodnieniach. Choć staram się trzymać formę ledwo nadążam za miejscową młodzieżą. W nagrodę oczy moje oczy cieszy wspaniała panorama miasta rozłożonego wzdłuż fiordu.
Jeśli nie wystraszymy się licznych trolli i innych maszkar
dotrzemy w końcu do unikalnego znaku, tak charakterystycznego dla tego miasta :)
Z góry wygląda ono równie dobrze co z dołu.
Nacieszywszy oczy nieśpiesznie schodzę na dół, podziwiając w dalszym ciągu uroki tego jakby nie było dużego miasta.
Na lotnisko nie wrócę stopem. Niestety z samego centrum odchodzi duża droga wylotowa, rozgałęziająca się na licznych estakadach – nie ma dogodnego miejsca do złapania transportu. Zamiast tego muszę zdać się na komunikację miejską – autobus nr 51 zawiezie nas na przystanek położony 2km od lotniska za kwotę 35 NOK. Zawiezie.. ale czy na czas? Rozplanujcie to lepiej niż ja ;)
Mój autobus miał odjechać 12:05. Odjechał 12:15. Na forum czytałem że jedzie 20-30min. Wszystkie przystanki są na żądanie, więc jest to prawdopodobny czas przejazdu. Niestety mój zatrzymywał się niemal na każdym. Dojazd do końca trasy zajął mu 45min. Nie trzeba być biegłym w matematyce żeby uświadomić sobie, że w momencie teoretycznego zamknięcia bramek znalazłem się 2km od lotniska! Mogłem zdać się na mój urok osobisty i szczęście stopowicza albo na własne nogi – uroku chyba nie mam za dużo więc co sił popędziłem biegiem w kierunku lotniska. Gdy dotarłem zziajany i spocony do terminalu kontrola bezpieczeństwa była zamknięta (poza lotem do Gdańska aktualnie nic nie odlatywało, a ten miał niebawem wystartować). Na szczęście wielce zdziwiony Norweg z obsługi otworzył przejście specjalnie dla mnie, poinformował też kolegów na wejściu do samolotu ,gdzie szczęśliwie dotarłem w chwili gdy wszyscy pasażerowie siedzieli już dawno na swoich miejscach. Tym wariackim akcentem zakończyłem swoją "półdniówkę" – podróż powrotna do Warszawy przebiegła już bez żadnych dalszych zakłóceń.
Dzięki niej poznałem kolejne piękne miejsce i wyleczyłem się (na tydzień) z uzależnienia jakim jest podróżowanie :)