Do Afganistanu ciągnęło mnie jak ćmę do ognia. Bałam się, bo przecież wojna, ale bardzo chciałam zobaczyć starożytną krainę Persów i na własne oczy przekonać się, że mimo wojny, ludzie tam żyją w miarę normalnie. Przygotowałam się starannie do tego wyjazdu. Ryzyko było, strach jeszcze większy :)
Czador miałam swój własny, wyjeżdżając z Iranu zaopatrzyłam się w nakrycie głowy i twarzy. Niebieskie oczy ukryłam za szarymi soczewkami kontaktowymi.
Krótki pobyt w Prowincji Herat utkwił mi w pamięci w postaci czerwonych maków na łąkach, wspaniałego światła do zdjęć, artystycznych uniesień i przyjaźnie nastawionych ludzi. Bałam się, ale ciekawość większa od strachu.
Wprawdzie na każdym kroku było wojsko, żołnierze w kamizelkach kuloodpornych i groźnie straszące zasieki, ale życie zwykłych ludzi toczyło się swoim rytmem, mimo wojny.
To właśnie chciałam zobaczyć- życie w ogarniętym wojną Afganistanie.
Na pozór panuje tam chaos, ale po kilku godzinach obserwacji miejskiego życia widać, że wszystko ma tu swoje miejsce.
Są sklepy, warsztaty, piekarnie i zakłady krawieckie. Kobiety w niebieskich burkach robią codzienne zakupy na straganach z warzywami i owocami.
Mężczyźni prowadzą swoje męskie pogawędki w cieniu pachnących krzewów różanych. Dzieciaki chcą sprzedać jakieś kubki, pudełka i szczotki do butów.
Ludzie starają się normalnie żyć.
Nie miałam problemów ze zrobieniem zdjęć, uśmiech i skinienie głowy są uniwersalnym językiem. Nie czułam żadnej wrogości, nawet od żołnierzy stojących obok na skrzyżowaniu.
Po kilku dniach mój lęk zmalał, odkryłam twarz, wszędzie spotykam tylko życzliwe spojrzenia. Czujność i oczy dookoła jednak pozostały. Czuję się bezpiecznie, mając świadomość, ze sytuacja w każdej chwili może się zmienić.
Do Afganistanu wizę można dostać w Polsce, ja aplikowałam w Warszawie. Łatwo nie było, nie wszystkim dają, często są odmowy. Mi się udało, chyba po rzeczowej rozmowie z sympatyczną panią konsul. Koszt 100 eur (podobno w Berlinie jest taniej).
Afganistan był częścią podróży, alternatywą ominięcia Turkmenistanu, gdybym nie otrzymała wizy do tego państwa.
Do Heratu dojechałam bezpośrednio busikiem z irańskiego Mashadu. Blisko osiem godzin, po dość monotonnej drodze. Kierowcą był młody afgański chłopak ubrany w długa jasną koszulę i szerokie spodnie- strój typowy dla mieszkańców tego regionu. Sympatyczny szofer przez te kilka godzin opowiedział mi pół swojego życia, zaprosił do rodzinnego domu i na koniec nie chciał pieniędzy za przejazd, więc nawet nie wiem, ile mnie miało to kosztować.
Ciekawa była granica irańsko- afgańska, gdzie za tragarzy robiły dzieci. Czekały między dwoma przejściami na klientów. Umorusane, obdarte, za szybko nauczone dorosłego życia, gotowe do wyścigu z wielkimi taczkami. Samo przekraczanie granicy zajęło mi dużo czasu, pewnie po części dlatego, że turyści stanowią nieliczną grupę odwiedzających to miejsce. Wszyscy, pogranicznicy, żołnierze, celnicy zagadywali pytając się o cel mojej wizyty w Afganistanie. Zeszło mi tam ze dwie godziny, wypełnianie jakichś druczków, trzeba było mieć foto w chuście, długo oglądali paszport. W Heracie najpierw chodziłam okutana po czubek głowy, nawet kolor oczu z niebieskiego zmieniłam na szary. Jednak czując się w miarę bezpiecznie, odsłoniłam twarz. Spowodowało to, że moja osoba wzbudzała duże zainteresowanie lokalsów. W pewnym momencie nie mogłam przejść swobodnie chodnikiem, robić zdjęć itp. Usiadłam więc pod kramikiem sympatycznego szewca, który po afgańsku wytłumaczył coś wszystkim patrzącym się na mnie oczom i zrobiło się luźniej ;) Wojska było dużo, praktycznie na każdym skrzyżowaniu stały wozy opancerzone, były zasieki i worki z piaskiem.
Miło spojrzeć na ten świat Twoimi oczami :) napisz jednak coś więcej od siebie o tej podróży.
Trzeba mieć jaja żeby tam pojechać - oczywiście w przenośni ;)
Dołączam się do próśb o dłuższą relację - z takiego miejsca nawet krótka pogawędka z miejscowymi jest interesująca dla czytającego. W jakim języku się komunikowałaś? Czy spotykałaś na swej drodze innych turystów?
opis bardzo krótki ale bardzo ciekawy. Proszę o więcej szczegółów + opis trasy. Zdjęcia bardzo dobre. Będąc w Mashadzie i Bamie, przez moment kusiło mnie aby spróbować wjechać na kilka dni do Afganistanu ale nie podjąłem wyzwania. :) pzdr
prodrewnoSiła w grupie więc i ja zgłaszam prośbę o obszerniejszą relację tekstową. Co do światła to chyba nie tylko one przyczyniło się do świetnych ujęć:)
Kilka zdjęć w drugiej części opowiadania o Afganistanie :)
http://antia.fly4free.pl/blog/1271/szklane-pieklo-afganistan/
marcino123ciary przechodzą przy takich fotach ! no i kierunek z kategorii prawie niewiarygodnych.
Ej no, bez przesady, trudno nie bylo. Wiza w PL, busik z Iranu i juz :) a ze pelne gatki ze strachu byly, to inna kwestia. Tylko jak sie ciagle podrozuje, oglada dziesiatki miejsc, to w koncu powszednieje, chce sie czegos innego, swiezego, odmiennego i .... niebezpiecznego :)
Tak wlasnie jest ze mna :)
Do tego, chcialam sprawdzic swoje szczescie ;) weiem, egoistyczne podejscie, bo rodzina, przyjaciele, ale co wisiec, nie utonie :)
Jeden obraz da więcej niż tysiąc słów. U Ciebie to opowieść. Oczywiście bardzo pozytywna. Nie będę pisał, że zazdroszczę lecz napiszę, że gratuluję. Gratuluję pomysłu, oka oraz tego, że chciałaś się podzielić chwilami. Moja osoba chciała zawsze odwiedzić miejsca i kultury 7 cudów świata starożytnego, ale jak nie jakaś wojna to kasy brak. Widać wymówka zawsze się znajdzie :)
Życzę szczęśliwej podróży i ahoj przygodo!
isztwanJeden obraz da więcej niż tysiąc słów. U Ciebie to opowieść. Oczywiście bardzo pozytywna. Nie będę pisał, że zazdroszczę lecz napiszę, że gratuluję. Gratuluję pomysłu, oka oraz tego, że chciałaś się podzielić chwilami. Moja osoba chciała zawsze odwiedzić miejsca i kultury 7 cudów świata starożytnego, ale jak nie jakaś wojna to kasy brak. Widać wymówka zawsze się znajdzie :)
Życzę szczęśliwej podróży i ahoj przygodo!
Serdecznie dziękuję wszystkim za pochwały, są bardzo budujące... ostatnio dopadło mnie zwątpienie w cel tego, co robię a Wasze komentarze dodają powera :-)
Dziękuję
Czador miałam swój własny, wyjeżdżając z Iranu zaopatrzyłam się w nakrycie głowy i twarzy. Niebieskie oczy ukryłam za szarymi soczewkami kontaktowymi.
Krótki pobyt w Prowincji Herat utkwił mi w pamięci w postaci czerwonych maków na łąkach, wspaniałego światła do zdjęć, artystycznych uniesień i przyjaźnie nastawionych ludzi. Bałam się, ale ciekawość większa od strachu.
Wprawdzie na każdym kroku było wojsko, żołnierze w kamizelkach kuloodpornych i groźnie straszące zasieki, ale życie zwykłych ludzi toczyło się swoim rytmem, mimo wojny.
To właśnie chciałam zobaczyć- życie w ogarniętym wojną Afganistanie.
Na pozór panuje tam chaos, ale po kilku godzinach obserwacji miejskiego życia widać, że wszystko ma tu swoje miejsce.
Są sklepy, warsztaty, piekarnie i zakłady krawieckie. Kobiety w niebieskich burkach robią codzienne zakupy na straganach z warzywami i owocami.
Mężczyźni prowadzą swoje męskie pogawędki w cieniu pachnących krzewów różanych. Dzieciaki chcą sprzedać jakieś kubki, pudełka i szczotki do butów.
Ludzie starają się normalnie żyć.
Nie miałam problemów ze zrobieniem zdjęć, uśmiech i skinienie głowy są uniwersalnym językiem. Nie czułam żadnej wrogości, nawet od żołnierzy stojących obok na skrzyżowaniu.
Po kilku dniach mój lęk zmalał, odkryłam twarz, wszędzie spotykam tylko życzliwe spojrzenia. Czujność i oczy dookoła jednak pozostały. Czuję się bezpiecznie, mając świadomość, ze sytuacja w każdej chwili może się zmienić.
Do Afganistanu wizę można dostać w Polsce, ja aplikowałam w Warszawie. Łatwo nie było, nie wszystkim dają, często są odmowy. Mi się udało, chyba po rzeczowej rozmowie z sympatyczną panią konsul. Koszt 100 eur (podobno w Berlinie jest taniej).
Afganistan był częścią podróży, alternatywą ominięcia Turkmenistanu, gdybym nie otrzymała wizy do tego państwa.
Do Heratu dojechałam bezpośrednio busikiem z irańskiego Mashadu. Blisko osiem godzin, po dość monotonnej drodze. Kierowcą był młody afgański chłopak ubrany w długa jasną koszulę i szerokie spodnie- strój typowy dla mieszkańców tego regionu. Sympatyczny szofer przez te kilka godzin opowiedział mi pół swojego życia, zaprosił do rodzinnego domu i na koniec nie chciał pieniędzy za przejazd, więc nawet nie wiem, ile mnie miało to kosztować.
Ciekawa była granica irańsko- afgańska, gdzie za tragarzy robiły dzieci. Czekały między dwoma przejściami na klientów. Umorusane, obdarte, za szybko nauczone dorosłego życia, gotowe do wyścigu z wielkimi taczkami.
Samo przekraczanie granicy zajęło mi dużo czasu, pewnie po części dlatego, że turyści stanowią nieliczną grupę odwiedzających to miejsce. Wszyscy, pogranicznicy, żołnierze, celnicy zagadywali pytając się o cel mojej wizyty w Afganistanie. Zeszło mi tam ze dwie godziny, wypełnianie jakichś druczków, trzeba było mieć foto w chuście, długo oglądali paszport.
W Heracie najpierw chodziłam okutana po czubek głowy, nawet kolor oczu z niebieskiego zmieniłam na szary. Jednak czując się w miarę bezpiecznie, odsłoniłam twarz. Spowodowało to, że moja osoba wzbudzała duże zainteresowanie lokalsów. W pewnym momencie nie mogłam przejść swobodnie chodnikiem, robić zdjęć itp. Usiadłam więc pod kramikiem sympatycznego szewca, który po afgańsku wytłumaczył coś wszystkim patrzącym się na mnie oczom i zrobiło się luźniej ;)
Wojska było dużo, praktycznie na każdym skrzyżowaniu stały wozy opancerzone, były zasieki i worki z piaskiem.