0
neronek 4 sierpnia 2015 18:10
Image

Image

Manila : Wielki Czwartek


Samolot linii Air Asia szczęśliwie dotknął płyty terminalu 4 w stolicy Filipin. Po wydostaniu się z lotniska złapałem taksówkę, którą można w miarę tanio dojechać do wyznaczonego punktu w Manili, taksówkarz wręczył mi karteczkę z wybranym przeze mnie adresem i włączył taksometr. Korzystałem wyłącznie z żółtych taxi, tych co podjeżdżają na postój, gdy wsiadłem, kierowca momentalnie zatrzasnął zamki, to dla bezpieczeństwa. Obrałem kurs do Wanderers Guest House, gdzie wcześniej zostawiłem w depozycie drugą torbę z darami, która miała trafić wraz ze mną na Bohol, na wyspę Pamilacan. Za ten kurs ,który trwał jakieś dwadzieścia pięć minut, zapłaciłem trzysta peso ( 20 zł. ).
Wanderers Guest House nie okazało się rewelacyjnym miejscem, ok. pełne backpackersów, ale pokoje beznadziejne strasznie drogo, i tak sześćset pięćdziesiąt peso ( 40 zł )bez śniadania, za wiatrak i łóżko, a za AC dziewięćset pięćdziesiąt peso, 70 zł też bez śniadania, WC osobne. Moja rada nie dajcie się nabrać na ich piękną stronę, to tylko zaaranżowane foty. Niby oferują WIFI, a to był koszmar, zero zasięgu! O wiele lepiej byłoby przenocować np. w Stone House za też dziewięćset peso, w tym TV, AC, WC i przede wszystkim czysto i do tego śniadanie. Jedynym plusem tego miejsca jest tylko to, że znajduje się w centrum Manili - Malete, a reszta jak wyżej wspomniałem, koniec biadolenia, mam nadzieję, że stanowczo obrzydziłem ten wybór. Po krótkiej toalecie wsiadłem w jeepneya i pojechałem na Lechon Pork, zasłużyłem na porządną strawę po trudach podróży. Trafiłem w okolice Cmentarza Północnego, prosto do chińskiej knajpki Ping Ping,
Kiszki mi marsza grały, nawet nie zorientowałem się jakiego chyba nie weselnego raczej może tureckiego, marzyłem o prosiaczku z kopytkami, którego chciałem wciągnąć. Wieczorem udałem się jeszcze do Katedry Matki Bożej, jakieś trzysta metrów od mojego noclegu. To był Wielki Czwartek, o siedemnastej rozpoczęła się ostatnia wieczerza, przy prezbiterium ustawiono długi stół, przy którym siedzieli młodzi ludzie, zaś na środku ksiądz, wokół nich uwijali się kelnerzy, podając posiłki, duchowny wlewał do ogromnych, szklanych kielichów , według mnie to był sok. Wszyscy rozmawiali, a przy tym śmiali się, ogólnie panowała podniosła i radosna atmosfera. O osiemnastej rozpoczęła się msza św., dokładnie taka sama jak u nas, z tymże ,że księża chodzą po kościele z misą wody i wybierają ludzi, aby obmyć im stopy.
Uff!!! dobrze, że siedziałem na środku ławki, nie sięgnęło mnie, ale nogi miałem czyste, gwoli wyjaśnienia.
Po mszy pospacerowałem po uliczkach, gdzie zamieszkuje biedna część ludności, co nie było racjonalne z mojej strony, było już późno, a okolice niebezpieczne, ale chciałem zobaczyć jak Filipińczycy przygotowują się do Świąt Wielkiej Nocy .
Atmosfera zbliżających się ważnych chwil była odczuwalna praktycznie na każdym rogu ulicy, bowiem w tych miejscach ustawione były stoliki, a nich figurka Matki Boskiej, Pan Jezus, różańce, świece, a wokół klęczący ludzie zanurzeni w modlitwie. Przyglądając się Filipińczykom zauważyłem, że charakteryzuje ich ogromna gorliwość wiary, czasami trochę jako katolik jest mi po prostu głupio, że brak mi takiego zaangażowania.
Następnie poszedłem na kawę do dużej kawiarni, blisko mojego hotelu, nie chodziło o kawę, raczej o WIFI free, kawa droga osiemdziesiąt peso 5 zł .Jutro Wielki Piątek, czyli wyprawa do San Fernando Pampanga, podobno ciężko wrócić w tym samym dniu do Manili, chociaż to tylko siedemdziesiąt kilometrów, ale jest jeszcze autostop!

Idą święta widać to wszędzie

Image Image


Image Image


Jest 4 rano wychodzę za zewnątrz hostelu zatrzymuję taxi jadę na dworzec autobusowy Victory Liner jak się dowiedziałem tylko ta linia obsługuję trasę Manila - San Fernando Pampanga ( pamiętać aby podać Pampanga ponieważ bez tego jest to zupełnie inne miasto ) Taksówkarz aby dojechać na dworzec musiał omijać tłumy pielgrzymów idących pieszo ulicami Manili do Katedry na Wielki Piątek , Nagle patrzę a gościu jedzie pod prąd ponieważ ulice były pozamykane . Po 40 min wysiadam na dworcu płacę 250 Peso .
Dworzec Victory Liner jest mały ludzi też nie za wiele czeka trochę się zdziwiłem tak mnie straszyli a tu proszę pusto !
idę do kasy po bilet do San Fernando Pampanga autobus już czeka płacę ......... za 2 godz będę na miejscu
Wsiadam do autobusu i kolejne zdziwienie ja i 5 osób szok gdzie te tłumy ? Nie wiedziałem jeszcze że będą one na mnie czekać w San Fernando . Ruszamy jest ciemno ulicami Manili nadal idą tłumy pielgrzymów ....ogarnia mnie dziwne uczucie jakbym uciekał z jakiejś oblężonej twierdzy autobus pomykał w zupełnie inną stronę co pielgrzymi .

San Fernando Pampanga

Dochodzi 6 rano wita mnie wschodzące słońce San Fernado kierowca pokazuje abym wysiadł tutaj i dalej trycyklem do miejsca zwanym golgotą . Już czekają na mnie trycyklowe i rowerowe aniołki nie dają mi odetchnąć pięknym porankiem błękitnego nieba . Ogromna cisza jakby całe miasto gdzieś się udało pustki . Dowiaduję się że Wielki Piątek wszystkie sklepy markety itd.. nie pracują dzisiaj wszyscy mają dzień wolny .Uzgadnia z rowerowym aniołem cenę dojazdu do Golgoty . 100 Peso trochę przychudawy anioł przestraszył się mojej wagi a na koniec miał chyba dosyć , sapał , dyszał cały spocony już 100 może 200 m przed golgotą powiedział do mnie jakby ostatnim oddechem OOK !
Trochę żal mi go było dałem mu 20 Peso free . Golgota czyli 3 ogromne drewniane krzyże na nie wielkiej górze , znajduje w wiosce oddalonej od centrum 3 km .To właśnie stad z tej wioski będą chodzić pokutnicy uliczkami wsi aż do centrum miasta pod Katedrę biczujący się .Jestem na ogromnym placu przed górą z 3 krzyżami dochodzi 8 rano tłok ogromny zjeżdżają się telewizje całego świata CNN BBC Al Jazeera ...jest też podobno Martyna Wojciechowska z TVN .
Masa różnych namiotowych barów z jedzeniem , piciem , reklama na reklamie ... Smart , Globe to sieci komórkowe na Filipinach .Stoją dwa ogromne namioty z punktami medycznymi . Ludzie pomału schodzą się aby zająć dobre miejsce o godz 13 zaczynają się uroczystości . Obok długi namiot z krzesłami dla VIP-ów niestety mnie tam nie będzie .
Ja natomiast wdrapałem się na ogromny podnośnik dla TV wchodzę widok jest Boski ale jazda myślę sobie będzie super nagle ..... z drugiego podnośnika jakiś skośnooki chińczyk z Chińskiej TV i 3 wypasionym ogromnymi kamerami , woła do mnie skąd jesteś ? ... po chwili namysłu odpowiadam z TVP ...... tylko ten mój mały aparat Panasonic Lumix DMC-LX7 mógł mnie zdradzić . Słońce piecze zero chmur a oni... biczują się aż do krwi , chodząc po uliczkach San Fernando twarze mają zakryte chustami aby nie ukazywać zmęczenia , na głowie zielone łodygi palmy które na koniec pozistawiają albo kończąc pod katedrą albo wieszając krzyżach na golgocie . Pokutnicy wychodzą ze swoich domów na ulice na boso , trzymając w dłoniach bat do biczowania . Długi na 1.5m linka na końcu której jest 25 szt 10 cm bambusowych patyczków .
Idąc uliczką zauważyłem że drzwiach jednego z domów wiszą nowe przygotowane do biczowania baty , koniecznie chciałem je kupić . Początkowo odmawiali ale ja jak już coś bardzo chcę to to nie dupy we wsi , basta. Wyciągam 100 Peso kolego trochę się krępuje dodaję mu 50 i mówię ok ! słyszę ok . I tak sobie potem pomyślałem ... że jednego pątnika dzisiaj na ulicach San Fernando będzie mniej uratowałem jego plecy przed ogromnym cierpieniem ale czy duszę ? tego już nie wiem . Robiąc zdjęcia aparatem trzeba bardzo uważać aby przypadkowo nie zostać popryskany krwią od bata .
Kolega reporter z Filipin miał całą koszulkę w krwi szaleni są ci reporterzy ......
Tak samo wyglądały auta całe we krwi dziwnie uczucie .Przeciętnie każdy pokutnik biczuje się około 3 godz wyobrażacie to sobie 3 godziny chodzenia w 37 C upale kurzu nigdzie nie widziałem aby chociaż raz ktoś im podsunął wodę do picia Twardziele ! Pokutnicy chodzą albo osobno albo w grupach . Zobaczyłem dziwne zdarzenie otóż idzie sobie mały 10 letni chłopczyk w dłoni trzyma bat i zaczyna się biczować już widać na plecach małe rany a za nim matka , kochani to trwało może 10 sekund , nagle nie wiadomo skąd podchodzi dwóch panów z ochrony i zgania matką i dziecko do auta ona głupia trąba coś tam krzyczy.... oni proszę nie robić zdjęć , udało mi zrobić jedno . Jak widzicie głupota ludzka nie zna granic dobrze że . reakcja była błyskawiczna . Coraz bliżej godziny 13 na placu przy górze z trzema krzyżami w ogromnym upale czeka ponad 200 tyś ludzi z całego świata i ja spocony i czerwony jak burak dobrze że kapelusz mam na głowie no i wodę gdzie ktoś w butelce sprzedaje . Widać jak pomału do golgoty prowadzą Jezusa wraz z Maryją . W tym roku Jezusa odgrywa filipińczyk który już po raz 11 z rzędu będzie naprawdę ukrzyżowany zastanowiłem się jak wyglądają jego dłonie .... wraz z nim ukrzyżuje się kolejne 14 osób . Tuż za krzyżami są takie metalowe dyby ręce pokutnika rozciąga się wzdłuż i mocnym energicznym ruchem młotka wbija się w dłoń 15 cm gwoździe . Słuchać krzyki nie tylko tych pątników ale także przybyłych ludzi przyznam się że i mnie trochę poniosło i z zapartym tchem oglądałem mękę Pana Jezusa na Krzyżu .
Potem po trochu podnosili przybitego gwoździami do krzyża Jezusa i wtedy rozległy się krzyki płacze oni naprawdę ogromnie to przeżywali , tak bardzo że już teraz wiem czym dla każdego Filipińczyka jest wiara a szczególnie Wielki Piątek
Pomału musiałem opuszczać golgotę i San Fernando Pampanga miejsce które zapamiętam na zawsze , miejsce pełnego tabu , które przyciąga jak magnes co roku setki tysięcy ludzi z całego świata . Wcale nie było łatwo opuścić to miejsce korki karetki na sygnale tłum upał kurz... przeszedłem 500 m poddałem się Rowerowy anioł zabrał mnie do dworca Victory Liner . Bałem się czy aby na pewno będzie powrotny autobus do Manili no był Czekał na mnie i na innych pielgrzymów . Tyle gadania wcześniej było że będzie problem z powrotem , a tutaj tak miła niespodzianka Autobus nie był nawet w komplecie pasażerów do Manili .Około 17.00 byłem już w Manili w dzielnicy Malate w okolicy Remedios Circle 300 m od mojego hostelu Poszedłem na Mszę św Wielkiego Piątku , przywitały mnie tłumy ludzi przed i w samym kościele Matki Boskiej Udało mi się jednak usiąść z przodu w ławce . Zmęczony , opalony ale szczęśliwy że kolejny plan podróży udał się w 100 % .Msza jak msza wyglądał zupełnie tak samo jak u nas tak więc nie będę się rozpisywał .
Potem jeszcze tylko na kawę z Wi Fi i kolejne pakowanie jutro trzeba wcześnie wstać samolot do Tagbilaran mam 7,30 a potem nareszcie w domu u przyjaciół do mojej małej wyspy Pamilcan to tyle dobranoc do jutra .

Victory Liner - dworzec autobusowy

Image

6 rano San Fernando Pampanga

Image

Góra golgota 7 rano

Image Image

Image Image

Pokutnicy wyszli na uliczki San Fernando aby odpokutować swoje grzechy

Image Image

Image

Image Image

Image Image

Image

Image

Image Image


Image Image


Zbliża się południe czas ruszać na górę golgotę gdzie czeka na ukrzyżowanie
tłum ludzi z całego świata przy 40 st upale

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Służba medyczna była bardzo potrzebna

Image

Wielki Piątek w Manili

Image

Image

Image

czas najwyższy lecieć dalej z darami dla dzieci z wyspy Pamilacan

Image

Image

Tagbilaran - wyspa Bohol, w drodze do mojego raju, czyli do małej Pamilacan.

Samolot linii Air Asia spokojnie wpłynął wręcz na rozgrzaną płytę lotniska Tagbilaran, na wyspie Bohol. Rok wcześniej byłem na tej wyspie, zwiedziłem ją i generalnie nie ma tutaj nic szczególnego, oprócz maleńkiej rajskiej wysepki Pamilacan, oddalonej 20 km od portu. To wyspa pełna egzotyki z wiejskim klimatem, krowa, koza, czy świnia pod palmami, to standard. W błękitnej wodzie pływają wszelakie ryby od nemo po ogromne nie tuńczyki, poprzez ośmiornice, delfiny, ale oprócz tych stworzeń najbardziej przyciągnęli mnie ludzie, moi przyjaciele, przy których czuję jak u siebie w domu, dlatego zawitałem w te rejony po raz drugi.  Pamilacan ma kształt koła, obszar to 3km, a niej pięćset osób, kościół i ruiny twierdzy Magellana. Przybywając tutaj wierzyłem głęboko, że czekają mnie najpiękniejsze Święta Wielkanocne.
I tak wskoczyłem do trycykla, uzgodniłem cenę do Baclayon Port, stanęło na dwustu peso, tutejsze anioły- kierowcy  zdecydowanie różnią się od tych natrętnych z Caramoan.

Image

Baclayon Port - wsiadam w bankę i już za chwilę będę w raju

Podróż trwałą tylko dwadzieścia pięć minut i znalazłem się w porcie Baclayon. Przed rozpoczęciem wyprawy, jeszcze w Bydgoszczy, uzgodniłem z Jojo, żeby jego wuj Enas i kuzyn Dexter odebrali mnie z portu i dostarczyli na wyspę. Już na brzegu czekali na mnie , co mnie bardzo uradowało, cieszyłem się z tego spotkania i perspektywy wspólnie spędzonych świąt. Na drogę zakupiłem trzy browce Red Horse, to drugi browar po  San Miquelu, była dziesiąta rano, a temperatura dochodziła do 28 stopni Celsjusza. I tak ruszyliśmy banką wprost na Pamilacan, w sumie dwie godziny drogi. Moi filipińscy znajomi po wypiciu piwka stali się bardziej rozmowni, Enas zazwyczaj małomówny, po kilku głębszych łykach zimnego piwka, zaczynali mówić nawet nieme ryby, syn Enasa Dexter też nie odbiegał w zachowaniu od ojca, podobni, szczerzy, mili, za to ich lubię. Już coraz bliżej, na horyzoncie kiwały się zielone palmy i raził w oczy śnieżnobiały piasek, który odbijał się od błękitnej wody. 

Już na bance płyniemy do raju

Image

Enas wuj Jojo

Image

Po 2 godzinach dopływamy do maleńkiej wyspy Pamilacan

Image

Image

witajcie w raju :)

Pamilacan Island - Wielkanoc w raju powróciłem do swojego drugiego domu na święta Wielkanocne .
 
Na plaży, przy bungalow, w którym notabene mieszkałem rok temu, biegały i bawiły się dzieci, niektóre z nich kąpały się , a na mój widok śmiały się, coś tam do mnie mówiąc. Zapewne część z nich wiedziała o akcji  „Twoje serce dla dzieci z Filipin”. Przy plaży przywitała mnie Eliza, żona Enasa, przesympatyczna kobieta i cudowna kucharka, brakowało tylko na powitanie staropolskim zwyczajem chleba i soli, ale o tym opowiem nieco później. Wreszcie rozpakowałem się wziąłem prysznic, po czym już pod drzwiami czekał na mnie wesoła gromadka dzieci, każdy się przedstawił i padło pytanie „A co nam przywiozłeś?”, kocham taką dziecięcą szczerość, której tak nagminnie brakuje dorosłym, stąd tyle problemów w relacjach międzyludzkich. Przybyłem na Pamilacan w Wielką Sobotę, postanowiłem rozdać dary we wtorek , ponieważ niektóre dzieci wrócą ze świat dopiero w niedzielę. Na Filipinach nie celebruje się wielkanocnego poniedziałkowego śniadania, w ich hierarchii najważniejszy dzień tych świąt to Wielki Piątek, ( dzień wolny od pracy), następnie Wielka Sobota, wieczorna rezurekcja i Niedziela Zmartwychwstania, wtedy słychać w domach wesołe Alleluja. W tym roku święta zahaczyły też o wakacje, które trwają tutaj dwa miesiące, kwiecień i maj, to okres największego upału i suszy, czego skutki było  widać na całej wyspie, już nie padało od ośmiu tygodni. Po przywitaniu się z dziećmi pod drzwiami udałem się do Elizy, od razu zauważyłem odnowioną kuchnię, nie w tradycyjnym, europejskim znaczeniu, nie zobaczyłem nowej zabudowy, wypasionego sprzętu AGD, ani halogenowego oświetlenia, tutaj panują inne standardy. A mianowicie nowa kuchnia Elizy okazała się większa, nowe palenisko, ściany z plecionego bambusa, też raziły swą świeżością,  do tego  nowa patelnia i żarówka energooszczędna.  Uiściłem opłatę za pobyt na wyspie i tak za noc plus posiłki w 70 % frutti di mare, z błękitnego morza, zapłaciłem osiemset pięćdziesiąt peso, czyli sześćdziesiąt pięć zł. , w tym poranna i popołudniowa kawa oraz pływanie z delfinami i wyprawa na ryby.
Suma sumarum, o  wiele taniej niż nad zimnym Bałtykiem, tylko bilet na Filipiny  1990 zł, fakt podróż długa, ale wypoczynek w tym raju chyba rekompensuje wszelkie niedogodności.  Wieczorem udałem się do kościoła na rezurekcję, mały niebieski kościółek był wypełniony po brzegi ludźmi, znalazłem miejsce pod ścianą.   Msza celebrowana tak samo jak u nas, z tymże ksiądz, który przypływa z Baclayon Port z Katedry ( 1596r.) Niepokolanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, co jakiś czas wychodził na zewnątrz, nieco się ochłodzić, pomimo późnej pory, zbliżała się północ, w kościele było nadal gorąco i duszno, wiatraki chodziły pełną parą, ale to niestety nie pomagało, liczne białe, energooszczędne żarówki rozwieszone na kablach, nie pozwalały nam zasnąć.

Niedziela Wielkanocna
 
Obudziłem się około dziewiątej, po czym otworzyłem drzwi i piękne słońce w asyście z błękitem powitały mnie w tę Niedzielę Wielkanocną, a przede mną pusta jeszcze plaża, wysokie, zielone palmy, na których wiszą zielone lub już dojrzałe, żółto złote kokosy. W kokosach robi się otwory wrzuca drożdże i jakieś może przyprawy, zamyka się i zostawia na palmie dwa tygodnie, następnie ściąga sie i już mamy młode jeszcze nieklarowne, pomarańczowe 3% winko kokosowe, zwane tutaj tubą. Ten trunek jest bardzo popularny na Filipinach zaraz przed lub po 80% ,a tak naprawdę 30% rumie (inny przelicznik), który tutaj kosztuje siedem złotych za 0,7l ,a smakuje, no cóż niezbyt rewelacyjnie, popitką do rumu jest Mirinda  rzadko Cola.
Dzień wcześniej poprosiłem Elizę o przygotowanie śniadania wielkanocnego, spisała się na medal. Pod wiatą, na plaży, gdzie spożywałem posiłki, na stole przykrytym czerwonym obrusem, czekały na mnie: tatowa szynka wędzona, polskie kabanosy, słodkie bułeczki z ryżowej mąki, słoik dżemu malinowego domowej roboty mojej siostry, jajka na twardo, banany, czekolada Wedel, jajeczka czekoladowe, filipińska wołowa kiełbasa z puszki, mango. Gorący kubek żurek oraz żubrówka i pisanka z maleńką poświęcona palemką w Polsce. Na Filipinach nie święci się pokarmów, nie ma tradycji święconego, nie składa się życzeń, co mnie nieco zasmuciło, ale wszędzie słychać wesołe Alleluja, i Tagay! Tagay!, czyli
Na zdrowie! Zasiedliśmy do uroczystego śniadania, Enas wraz ze swoimi bliskimi i ja, wędrowiec z dalekiego kraju, przełamaliśmy się chlebem, podzieliłem jajko i symbolicznie poczęstowałem moich współbiesiadników, co ich bardzo zaskoczyło. Wyjaśniłem im polską tradycję wielkanocną, zapewne było to dla nich egzotyczne, tak samo jak dla mnie Wielkanoc w takiej słonecznej, wręcz rajskiej scenerii. Po sytym świątecznym posiłku zaproponowałem po kieliszeczku polskiej wódeczki, na początku kręcili nosami, że za mocna, ale po następnych kolejkach przyzwyczaili się.
 
Poniedziałek Wielkanocny
 
Lany Poniedziałek to powszechnie kultywowana tradycja w naszym kraju, w regionie kulturowym, niestety nie na Filipinach. To normalny dzień pracy, świętowanie kończy się w niedzielę, stąd takie zdziwienie moich znajomych, że w Polsce to dzień wolny, głęboko zakorzeniony rytualnie. Tradycji musi stać się zadość, jest lany poniedziałek , to śmigus dyngus, taką  przyjąłem dewizę, ruszyłem na poszukiwania jakiejś rózgi z brzózki, tylko tutaj nie rosną brzozy, no cóż pozostała mi tylko palma obskubałem liście i łodyga z palmy idealnie nadawała się na dyngusa …
Wyłuskałem im słowami na czym polega nasza tradycja, dopadłem do beczki z  letnią wodą i tak lepiej, bo nie była zimna czy lodowata zależy od naszej aury pogodowej. Mieszkańcy muszą dostarczać słodką wodę 20 km z Baclayon, to wielki problem, ale widać było, że radzą sobie z tą niedogodnością. Zademonstrowałem na czym polega śmigus dyngus, przy czym było mnóstwo śmiechu, oblewałem dzieciaki wodą, aż kulali się na wyschniętej trawie, zaczęli oblewać się  nawzajem. Jeszcze raz spróbowałem im wytłumaczyć istotę  tego wielkanocnego obrzędu, że to chłopcy oblewają dziewczynki, zaskoczyli, ale po chwili znudziło ich to zajęcie i ruszyli pluskać w morzu, no cóż,  co kraj, to obyczaj, a może raczej klimat, mogliby powiedzieć za byłą panią minister „sorry, taki mamy klimat…”. 
Wieczorem powędrowałem do małego rodzinnego sklepiku, w którym sprzedaje sympatyczna, starsza pani Rozalia. Poczułem się jak na wsi prl- owskiej , taki mały GS, pod wiatą siedzieli tubylcy i dzieci, jedni piją piwo lub rum, w zależności od zasobów pieniężnych i potrzeb,  inni palą papierosy, sprzedawane na sztuki, a dzieciaki w kółko kupują cukierki, chipsy, można też nabyć żyłkę na ryby. Dołączyłem do towarzystwa przysklepowego, bardzo miło mnie przyjęli, puścili muzykę, ja zaś  zapodałem z mojego smartphona znaną wszystkim obecnym piosenkę zespołu April Boy
pt. „ Esperanza”, jakże dopasowana o świątecznego klimatu, bowiem to święta nadziei, esperanza jest nieodłącznym elementem tego czasu,  do tego piwko i jest nam wesoło, Alleluja! w muzyce,  w nas, we wszystkim i wszędzie. 
 
Wtorek

Nie pospałem zbyt długo, dzieci już od ósmej zerkały przez okno i dopytywały kiedy rozdam dary z Polski, zjadłem syte śniadanie, był omlet, ryż, jakaś konserwa z wołowiny, dwa banany i mango. Enas z Elizą rozstawili na plaży dwa stoły, przykryte zielonym obrusami, położyłem na stole flagę mojej Bydgoszczy;  mur z blankami z bramą i trzema basztami wszystko spowite w barwach  mojego miasta czyli, białym, czerwonym i błękitnym, a obok łopotały na  minimalnym wietrze dwie flagi z polskim godłem, jedna zeszłoroczna i druga, którą przywiozłem tym razem. Przy tak przygotowanym stanowisku przystąpiłem do rozdawania darów z Polski, dzieci przybywało coraz więcej, na pomoc przybyła mama Jojo, nauczycielka ze szkoły na wyspie.  Ta miła pani opowiedziała dzieciom, że te wszystkie rzeczy zebrały dzieci z polskich szkół, przedszkoli oraz przygotowały świąteczne kartki.  Musiałem użyć gwizdka, żeby poskromić tę dziecięcą gawiedź, wtedy uformowała się regularna kolejka do mojego stanowiska.   Na pierwszy ogień poszły kartki, prawdziwe, z zajączkami, jajkami, co zrobiło ogromne wrażenie, bowiem tutaj nie ma zajęcy  i pisanek też, są jajka tzw. balut,  dwutygodniowe kurze jajka.  Dziewczynki cieszyły  się z gumek do włosów, małych lalek, zaś chłopcy tradycyjnie
 z samochodzików. Każdy coś dostał, i każdy był szczęśliwy. farby, kredki, koszulki, ołówki, buty, piłki plażowe. Rozdając prezenty zauważyłem różnice pomiędzy dziećmi z grobowców  na Cmentarzu  Północnym, a tymi z wyspy, a mianowicie, dzieci z Manili, pozbawione możliwości uczęszczania do szkoły, trochę nieprzystosowane, zapomniane przez system edukacji,  wręcz wyrywały sobie te rzeczy, zaś te grzecznie stały  czekały na swoją kolej.    Po tak pracowitym poranku, zasłużyłem na wielogodzinną siestę   pod palmami i faktycznie „oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba”, to jest magia muzyki i natury.

" Twoje serce dla dzieci z Filipin " dotarło na wyspę Pamilacan

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

wojtmax 24 sierpnia 2015 15:42 Odpowiedz
dzięki za kolejną relację-świetnie piszesz.za dwa tygodnie będę w niektórych miejscach,które opisywałeś w swojej pierwszej wyprawie na Filipinypozdrawiam Wojtek
japonka76 24 sierpnia 2015 16:12 Odpowiedz
Kocham ludzi, którzy kochają innych, a szczególnie dbają o dzieci i zwierzęta. <3
neronek 26 sierpnia 2015 11:04 Odpowiedz
Dziękuję to miłe :) pozdrawiam neronek
calisto 29 sierpnia 2015 15:13 Odpowiedz
Jak zwykle świetna relacja.
kaviorwiki 4 listopada 2015 11:38 Odpowiedz
Świetna relacja!
neronek 4 listopada 2015 20:32 Odpowiedz
kaviorwiki napisał:Świetna relacja!dziekuję :)neronek
banga 12 listopada 2015 11:08 Odpowiedz
Każdy, spróbuj podróży do Wietnamu (Halong Bay, Mai Chau wędrówki ..) To jak Filipin zbyt duża
neronek 12 listopada 2015 11:16 Odpowiedz
Byłem w Wietnamie np w Sapa cudowne miejsce Las też mnie zaciekawił Birma wrócił bym czegoś w niej mi brakuje ale Filipiny są inne jakie myślę że opisałem wyżej dlaczego tak bardzo je po kochalem
popcarol 12 listopada 2015 15:00 Odpowiedz
super relacja! Fajnie ze sa jeszcze ludzie ktorych obchodzi los innych :)czy z Wietnamu i Birmy masz gdzies relacje napisana>?
neronek 12 listopada 2015 16:05 Odpowiedz
popcarol napisał:super relacja! Fajnie ze sa jeszcze ludzie ktorych obchodzi los innych :)czy z Wietnamu i Birmy masz gdzies relacje napisana>?więcej na blogu Birma :http://neronek.geoblog.pl/podroz/6152/2 ... uty-marzeclub Laos http://neronek.geoblog.pl/podroz/6179/2 ... -tajlandia na blogu są moje fotorelacje z innych krajów Azji pozdrawiam
anulkax7 13 grudnia 2015 15:05 Odpowiedz
Fantastyczna relacja! Mało kto aż tak zagłębia się w filipińską kulturę, mam wrażenie, że najczęściej jedzie się tam plażować i wypoczywać. Fajnie, że pokazałeś ten "raj" (dobre pytanie- dla nich wizja raju musi wyglądać zgoła inaczej...) od innej strony. I szczególne uszanowanie za dary dla młodych Filipińczyków! Serce rośnie, patrząc na tak bezinteresowną pomoc płynącą z tak daleka :)) I tworzysz pozytywny obraz Polski w świecie, jeździj, podróżuj, odkrywaj więcej, tego Ci życzę :))
bydgoszcz1990 14 grudnia 2015 19:02 Odpowiedz
Flaga Bydgoszczy w raju.. Piękny widok :)Jutro w pracy zabieram sie do czytania tej relacji bo zapowiada sie ciekawie ;p