+1
marak 11 czerwca 2014 18:24
Birma (ang. Republic of the Union of Myanmar) – państwo położone w Azji Południowo-Wschodniej nad Zatoką Bengalską i Morzem Andamańskim. Większymi miastami są Rangun, Mandalaj i Basejn. Graniczy z Chinami, Tajlandią, Indiami, Laosem oraz Bangladeszem. Junta wojskowa w 1989 przyjęła angielski zapis nazwy kraju „Myanmar” (Union of Myanmar) zamiast dotychczasowej formy „Burma” (Union of Burma), przy czym zmianie nie uległa nazwa birmańska „Myanma”.
Tyle wikipedia. A jak tam wygląda na co dzień?


Po pierwsze – jeśli myślisz, że wylądujesz na klepisku i stodołą zamiast terminalu lotniczego (na co po cichu liczymy lecąc do “azjatyckiej dziczy”), to tutaj czeka Cię mała niespodzianka. Lotnisko jest nowsze i przyjemniejsze niż hub AirAsia w Kuala Lumpur.

A wita Cię taki znak:



Tak, oczywiście, że wszystkie największe korporacje świata już tam są. Obok reklam Samsunga można się natknąć na telefony Apple’a, logo Shella i BP, a pieniądze wypłacisz z bankomatów należących do chińskich banków. Dużych. Tubylców nie wiedzących co to smartfon i jeżdżących na osłach można tu było spotkać kilka lat temu. We’re not in Kansas anymore.

Pierwszy wieczór w Rangunie

Najpierw meldujemy się w guest housie. To najtańsze możliwe miejsca noclegowe. Cena 4$ doskonale oddaje poziom standardu tego przybytku. Słowo “poziom” jest tu użyte dosłownie, ponieważ spałem na podłodze. Nie licząc poskładanego koca. Na szczęście nie doskwierała mi samotność, bo miałem 3 towarzyszy (Brazylijczyk, Francuz wyglądający jak Brazylijczyk i Japończyk, który ciągle oglądał anime). Byliśmy całkiem blisko. Jakieś 30 cm od siebie. Jeden z najlepszych noclegów ever – po to się podróżuje z plecakiem! :)
(Zdjęć z noclegu nie wrzucam, żeby zachować resztki godności)

Kierując się biologicznymi wytycznymi zawartymi w piramidzie potrzeb Maslowa – czas zaspokoić gastro. Tu Yangoon jest silnie reprezentowany przez przydrożne budki z jedzeniem. Mogę tylko domniemywać, że wcześniej mięso z tego szaszłyka znosiło jajka, ale głowy nie dam. Za to dałem kilkaset kyatów na jedną porcję, i w tej cenie (parę PLNów) otrzymujesz woreczek z kawałkami kurczaka(?) i ostrym sosem. Nie jest potężna dawka protein i białka, ale zjadliwa. Po 22 więc nie ma co wybrzydzać – dobrze, że jest chociaż prąd.



Drugim najpopularniejszym typem straganów, zaraz po tych z jedzeniem, są oferujące betel. Czyli najpopularniejszą używkę w Birmie. Liście pieprzu smaruje się mlekiem wapiennym, a reszta dodatków – wedle uznania. Najczęściej jest to tytoń. W efekcie otrzymujemy małe zielone zawiniątko, które się żuje. Bonus: czarne zęby i wszędzie jest pełno czerwonej od betelu plwociny. Było ją widać zaschniętą nawet na burtach autobusów, kiedy ktoś pluł z okna w czasie jazdy. Po prostu urocze.



Yangoon za dnia

Pierwsze co uderza na ulicach Yangoonu (poza sypiącymi się tynkami), to ilość ulicznego handlu. Chodniki to jeden wielki, ciągnący się setki metrów bazar. Kupisz tu leki, świeże owoce, betel, ale też zadzwonisz z telefonu podpiętego bezpośrednio do sieci telefonicznej. Nie wiem czy to legalne, ale każdy aparat ma swój własny numer. Jeśli podasz ten numer to ktoś może nawet do Ciebie oddzwonić. A ty, jeśli masz ochotę, w międzyczasie napijesz się herbaty bądź coś zjesz w ulicznym tea-housie. Co najzabawniejsze, w tych ostatnich do siedzenia używa się dziecięcych zestawów ogrodowych. Birmańczycy nie są przesadnie duzi.





Podobno w Birmie jest więcej ulicznych handlarzy niż w innych krajach Azji. Nie mam porównania, tutaj naprawdę wygląda to na podstawę ich przetrwania.











Shwedagon Pagoda

Must See. Top Point of Interest. Gwóźdź programu. Obowiązkowa pozycja na liście każdej szanującej się wycieczki objazdowej z USA, Japonii oraz Niemiec. Żenujący Żart Prowadzącego. Chociaż z tym ostatnim trochę przesadziłem.

Największa pagoda w Birmie. W dodatku cała pokryta złotem. Tylko 6 ton. I żeby nikt nie zapomniał kto tu jest najważniejszy, żaden budynek w Yangoonie nie może być wyższy od Shwedagon. A w czasie wieczornych przerw w dostawach prądu – dalej jest cała oświetlona.

A odsuwając na bok cały fejm i walory kulturowe – pagody to buddyjskie świątynie. W niczym nie przypominają tego co my kojarzymy z wiarą i architekturą sakralną (heloł, jesteśmy w Azji). Upraszczając, kształtem przypominają nieco dzwony. Najczęściej pozłacane lub pomalowane na ten kolor. Wewnątrz większych pagód znajduje się coś w rodzaju ołtarza wraz z posągiem buddy. Albo wieloma posągami buddy. Generalnie, gościa wszędzie jest pełno.

Dostrzec można pewną analogię pomiędzy Birmą a Polską. U nas babcie ledwo wyrabiają na lekarstwa, ale na radyjko zawsze starczy. I w Mjanmie ludzie mieszkają w domkach z bambusa, a złotą pagodę na końcu wioski sobie postawią. Tylko pobudki finansowania nieco inne. Buddyzm jako religia kładzie nieco większy nacisk na pomoc bliźnim i czynienie dobra (wiecie, Karma’s a bitch). Kwestie duchowieństwa niosą więcej kontrastu: tutejsi mnisi jadą na ryżu i jałmużnie, a nie maybachami.

Kolejna lekcja różnic: Birmańczycy kochają kicz (albo nie znają nic lepszego). Odnosi się to zarówno do religii jak i muzyki, ale o tym drugim kiedy indziej.
Większość posągów buddy w świątyniach ma oczojebną aureolkę zrobioną z tanich, kolorowych LEDów – jeszcze nie wyszli poza paletę RGB, ale to kwestia czasu.

I wygląda to komicznie :) Wyobraźcie sobie naszego Dżizasa ze stroboskopem na ołtarzu. Party Hard!
To mniej więcej ten poziom abstrakcji.

Tandeta stanowczym krokiem dociera również w pobliże świątyń, gdzie cały dzień funkcjonują sklepiki z suwenirami i klapkami. Oczywiście z Chin. Coś jak nasze odpusty w ostatnią niedzielę miesiąca, tyle, że bez waty cukrowej i korsarzyków (takie petardy, dziewczynki pewnie nie wiedzą). Odradzam tym o delikatnym poczuciu estetyki. Polecam fanom magnesów na lodówce – istny raj. A przy kupnie 5 sztuk, cena jest jak za 3!

Na szczęście można tam też sobie sprawić ręcznie ciosaną figurkę buddy



Tutaj tak naprawdę nie wiem o co chodzi z tymi klatkami…



I wspomniane złote dzwonki









Zwróćcie uwagę na postaci mnichów idących po tarasach na pagodzie – pozwala pojąć ogrom tej świątyni!







#img21

To tyle jeśli chodzi o Yangoon :) Następny przystanek – Inle Lake.

Więcej moich relacji poczytasz na marakwpodrozy.wordpress.com

Dzięki! :)

Dodaj Komentarz