Dostaliśmy zaproszenie na EXPO do Mediolanu. Ogromnie się ucieszyłem z możliwości kolejnego wyjazdu. Pomyślałem sobie – w końcu zobaczę słynne Duomo, bo tyle razy ocierałem się o Mediolan, ale jeszcze nigdy nie udało mi się zawitać do stolicy mody.
Alpy na wysokości granicy austryjacko-włoskiej
Piątek, więc lecimy z Wrocławia do Bergamo. Z lotniska autobus Orioshuttle i bardzo sprawnie dostajemy się do Milano Centrale. Stąd tylko 15 minut spacerkiem do mieszkania Ani, która gościła nas przez te kilka dni. Ania (siostra żony) od wielu lat mieszka w Mediolanie. Obecnie wynajmuje mieszkanie (ogromne – 140 m) od leciwej Włoszki, która w ciepłe miesiące mieszka w Toskanii, natomiast zimę spędza w Trentino. Budynek pochodzi z lat 50-tych, ma 8 pięter. Mieszkanie ma niesamowity urok – jest bardzo przestronne, z marmurowymi posadzkami, (prawie) zabytkową armaturą, leciwymi meblami, bibelotami pozostawionymi przez właścicielkę. Czuliśmy się jak w prawdziwym włoskim mieszkaniu, co ma ogromny urok w porównaniu z hotelami. Couchsurferzy na pewno wiedzą, o czym mówię, ja jeszcze nie miałem okazji spróbowania takiej formy noclegu.
Po krótkim odpoczynku jedziemy metrem do centrum. Wysiadamy na Montenapoleone i po kilku krokach mijamy słynną La Scalę (Teatro alla Scala). Budynek zupełnie niepozorny, gdyby nie duża liczba policji, carabinierów i innych służb, przy okazji jakiegoś spektaklu zupełnie nie zwróciłbym uwagi. Przecinamy Piazza della Scala i wchodzimy do słynnej Galleria Vittorio Emanuele II. Tutaj już dech zapiera.
Galleria Vittorio Emanuele II
Galleria Vittorio Emanuele II
Nie inaczej jest przy wyjściu z galerii, kiedy naszym oczom ukazuje się słynna katedra – Duomo di Milano. Są to niewątpliwie ikony Włoch, pokazane na tysiąc sposobów i wielokrotnie przeze mnie obejrzane, ale na żywo robią piorunujące wrażenie.
Duomo di Milano
Duomo di Milano
Jest dość późne popołudnie, wnętrze katedry jest już niedostępne, więc zwiedzanie zaczynamy od dachu. Decydujemy się na bilet 72-godzinny z nadzieją, że jeszcze wrócimy podczas tego pobytu. Wszystkie zachwyty nad katedrą nie są przesadzone. Podziwiamy gzymsy, gargulce i wszystkie inne detale kamieniarskiej roboty. Odpoczynek na marmurowych płytach pokrywających dach daje trochę wytchnienia. W tym miejscu zastaje nas wieczór i nieubłagalnie trzeba zejść na mediolańskie bruki.
Na dachu katedry
Na dachu katedry
Na dachu katedry
Kolejny dzień rozpoczynam oczywiście od espresso na balkonie mieszkania. Popijam kawę i obserwuję włoską ulicę, a jest na co popatrzeć – a to jakaś para posprzeczała się w samochodzie na środku skrzyżowania, nie zwracając uwagi na światła, mocno przy tym gestykulując, ktoś zatrzymał się w drugim rzędzie, włączył awaryjne i poszedł na kawę do baru. Zrobiło się spore zamieszanie, ale kogo to obchodzi? Robotnikom w bloku naprzeciwko wypada z rąk wielka, drewniana roleta i szybuje z 6-go piętra w dół, lądując na samym środku ruchliwej ulicy. Jakim cudem nikogo nie zabiła, tego chyba nikt nie wie.
Po szybkim śniadaniu składamy kolejną wizytę w katedrze. Tym razem podziwiamy wnętrze oraz baptysterium w podziemiach. Oba miejsce robią nie mniejsze wrażenie na nas.
Wnętrze katedry
Wnętrze katedry
Po tej krótkiej wizycie udajemy się na dworzec Garibaldi. Dojeżdżamy piątą linią metra (M5 – lila). Przejażdżka jest sama w sobie atrakcją, bo wszystkie składy są automatyczne, można usiąść z samego przodu, obserwować trasę i poczuć się jak motorniczy metra. Z Garibaldi jedziemy kolejką (pociągi w kierunku Varese), 12 minut, wysiadamy na Rho. Tutaj muszę przyznać, że Włosi zaskoczyli mnie organizacją, wszystko świetnie oznaczone, nigdzie się nie błądzi. Bardzo dużo bramek i na teren wystawy wchodzi się płynnie, pomimo bardzo szczegółowej kontroli gości.
Wystawa EXPO 2015 w Mediolanie odbywa się pod hasłem przewodnim „Feeding the Planet. Energy for Life”. Wystawić swoje pawilony zdecydowało się prawie 150 krajów, wszystko na ogromnym obszarze 110 ha. Zwiedzanie wystawy należy rozpocząć od pawilonu „zero”, gdzie przedstawiona jest historia ewolucji człowieka, żywności, udamawiania zwierząt i roślin, rolnictwa, przetwórstwa…
Pawilon "zero"
Pawilon "zero"
Pawilon "zero"
My zwiedzając wystawę z 7-letnią córką kierowaliśmy się pierwszym wrażeniem, instynktem, czasami okazją. Jest wiele pawilonów, które budzą ogromne zainteresowanie i niestety kolejki do nich są wielogodzinne. Niestety, te (szczególnie Emiraty, Chiny, Kolumbia) musieliśmy odpuścić, 2 dni to za mało na całą wystawę. Pawilony bardzo się różnią od siebie, tak samo jak to co można obejrzeć w ich wnętrzu. Cechą wspólną (niemal) wszystkich wystawców jest wyścig na nowoczesne technologie audio-wizualne oraz sposób wyświetlania treści. Sprowadza się to do prezentacji multimedialnych wyświetlanych na ścianach, podłodze, suficie, talerzach, wirujących ekranach… na wszystkim, w każdej formie. Są oczywiście wyjątki, ale o tym za chwilę. Niektóre kraje przywiozły ze sobą kawał swojego kraju – fragment charakterystycznego biotopu, winnicę, wiejską chatę, świątynię… Jednym słowem nie sposób się nudzić. Z każdego pawilonu wychodzi się przez bar, restaurację i sklepik z pamiątkami.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do pawilonu Brazylii. Skusiły nas (i nie tylko nas) wielkie siatki, po których się chodziło – zabawa przednia, szczególnie dla naszej córki.
Pawilon brazylijski
"Podłoga" w pawilonie brazylijskim
Pawilon brazylijski
Następnie dostrzegliśmy charakterystyczną elewację imitującą skrzynki na jabłka. Tak to polski pawilon i naprawdę robi wrażenie. Wchodzi się przez pięknie zaaranżowany ogród, dalej jest sala, gdzie można posłuchać koncertu fortepianowego na żywo, mija się sklepik z naszymi tradycyjnymi przetworami i produktami (dominują likiery, miody, nalewki, wódki…). W Sali wystawienniczej prezentują się na zmianę regiony. My trafiliśmy na świętokrzyskie. Była wielka makieta kolejki wykonana z czekolady – jakoś mi się to słabo kojarzy z Polską i z regionem Świętokrzyskim. Był Koziołek Matołek, było też nawlekanie kolorowych, drewnianych paciorków na nitki – córka mówiła, że super ;) Był też film o historii Polski, długiej, ponad 1000-letniej i w ciągu tych stuleci – wojna, za wojną. Jak nie ze wschodu to z zachodu, a czasami też z północy. Jak nie mieczem łeb ścieli, to czołgiem przejechali, była husaria, byli powstańcy, walili z armaty i z pepeszy… Tak się zagalopowałem, że zapomniałem jakie było motto wystawy, acha - „Feeding the Planet. Energy for Life”. Czym nakarmimy ten świat? Po tych wszystkich wybuchach, wystrzałach i bataliach można zapomnieć o jabłkach… Żeby być sprawiedliwym, Ania twierdzi, że obcokrajowcom podoba się nasz pawilon. Energy for life też jest, na zewnątrz – jest DJ, jest głośno, leje się żywczyk…
Wejście do pawilonu polskiego
Charakterystyczna elewacja ze skrzynek na jabłka
Ogród na dachu pawilonu polskiego
Pawilon polski
Potrzebowaliśmy oddechu, poszliśmy do Holandii. A tam zupełnie inne podejście. Ustawiono w koło kilka foodtrucków. Jest też podobno jakaś ekspozycja w namiocie o powierzchni kilkunastu metrów, zapraszają uśmiechnięte hostessy, ale kto by tam zaglądał, skoro ze stylowych samochodów uśmiechają się równie piękne sprzedawczynie frytek, Heinekena, serów i burgerów. Jest głośna muzyka, wszyscy skaczą w rytm serwowanych bitów.
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Za namową Ani odstaliśmy swoje w kolejce do pawilonu Kazachstanu. Muszę przyznać, że była to najciekawsza ekspozycją, którą udało nam się obejrzeć na EXPO. Kraj pochwalił się sadami jabłkowymi, jesiotrami i końmi. Forma w jakiej to wszystko zostało zaprezentowane nikogo nie pozostawiła obojętnym. Pokaz rozpoczął się od przedstawienia historii kraju za pomocą rysunku wykonywanego na żywo na piasku - coś niesamowitego Podane w nietuzinkowej formie, z ogromnym artyzmem. W dalszej kolejności była wystawa multimedialna, nie zabrakło również żywych jesiotrów. Zwieńczeniem wszystkiego była podróż przez Kazachstan w kinie 4D. Biegliśmy z końmi przez kazachskie stepy, lataliśmy ponad sadami i nurkowaliśmy z jesiotrami. Wszystko tak realistyczne, że widzowie wyciągali ręce, żeby zerwać jabłka, lub nabierali tchu przed zanurzeniem w jeziorze. Było również słychać krzyki z sali i wielkie emocje, a na koniec owacja na stojąco. Wszystko kończy się w Astanie - gospodarzu wystawy EXPO w 2017 roku.
Pawilon kazaski
Tego dnia starczyło czasu na odwiedzenie jeszcze tylko Izraela, Ekwadoru, Francji i Argentyny. Izrael przybliżał problemy z nawadnianiem suchych obszarów. Ekwador prezentował zróżnicowanie kraju, strefy klimatyczne i oczywiście Wyspy Galapagos i banany chiquita. Francja zaprezentowała bogatą wystawę, do której przechodziło się przez piękny ogród, w którym rosły różnorakie rośliny, od ziół, przez zboża po winorośle i drzewa owocowe. Na samej wystawie ciężko było się skupić, a wszystko przez zapach crossaintów, dobiegający z zewnątrz. W pawilonie Argentyny było bardzo spokojnie. Za to na zewnątrz - ‘fuego’ – dosłownie i w przenośni. Mięsa z rusztu zwabiały wielu amatorów, do tego czerwone wino i gwar jak na tą część świata przystało.
Pawilon izraelski
Pawilon izraelski
Pawilon ekwadorski
Pawilon ekwadorski
Pawilon francuski
Pawilon argentyński
Wróciliśmy zmęczeni całym dniem i wszystkimi doznaniami do mieszkania. Kolejny dzień zapowiadał się nie mniej atrakcyjnie, niż dzisiejszy i w całości mieliśmy zamiar poświęcić go na EXPO. Niedziela przywitała nas upałem i błękitnym niebem. Znaną trasą dotarliśmy na wystawę. Kolejny dzień rozpoczęliśmy wysoko, czyli w Nepalu. Rozkręcaliśmy się powoli, w ciszy i spokoju, bo w nepalskiej świątyni, pięknie zdobionej, niemal żywcem przeniesionej z Himalajów.
Świątynia, jako ekspozycja nepalska
Wracając do Europy zawitaliśmy do Azerbejdżanu, Iranu, Kataru i Maroka. Każdy z tych krajów prezentował to co ma najlepsze – głównie długą historię, kulturę, ale również płody rolne – różnorakie orzeszki i owoce.
Pawilon irański
Pawilon irański
Pawilon marokański
Pawilon marokański
Pawilon katarski
Pawilon katarski
Zmęczeni upałem (dosłownie i w przenośni) postanowiliśmy spędzić trochę czasu w umiarkowanym klimacie. Idealnym miejscem wydała nam się Austria. Nie rozczarowaliśmy się. Austryjacy przywieźli kawałek swojego kraju, góry nie te najwyższe, te zielone, wilgotne i pachnące. Setki gatunków roślin, krzaków i drzew. Oczywiście można się było dowiedzieć o ewapotranspiracji i innych bardzo ważnych rzeczach, a można też było pooddychać pełną piersią. Wszyscy goście wychodzili uśmiechnięci i zrelaksowani.
Przyjemny chłód w austryjackim lesie
Przyjemny chłód w austryjackim lesie
Wieczorem dziewczyny poszły na występ Cirque du Soleil. Ja kontynuowałem swoją wędrówkę przez kontynenty, różne kraje i kultury.
Multimedialna ekspozycja w pawilonie hiszpańskim
Kolumbijskie tropiki
Pawilon chiński
Pawilon urugwajski
Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi z kolejnych przeżyć i doświadczeń. Ogromnie się cieszę, że udało nam się zwiedzić EXPO, chociaż w duchu nastawiałem się bardziej na wielowiekowe atrakcje Mediolanu. Wystawa kończy się w październiku, a Duomo mam nadzieję, że jeszcze trochę postoi (zanim zostanie zamieniona na meczet). Więc jeśli ktoś może to polecam wyjazd na EXPO do Mediolanu.
W poniedziałek, przed wyjazdem zajrzeliśmy jeszcze na dworzec (Milano Centrale). Piękny, zdjęcia nie oddają jego urody i wielkości. W Bergamo kolejka na security wielokrotnie zawijana, ale o dziwo szybko przesuwała się do przodu. To dzięki bardzo pobieżnej kontroli. Nikt nie zaglądał do bagaży podręcznych, nie wyciągał kosmetyczek. Harmider potworny, ktoś się przepycha bo się bardziej śpieszy niż pozostali (oczywiście Włoch). We Wrocławiu inny świat – cisza, spokój i porządek, chociaż pasażerów nie brakowało.
Stacja Milano Centrale
Ostatni rzut oka na płytę lotniska Orio Al Serio
Garść informacji praktycznych: - na EXPO nie ma co liczyć na darmowy poczęstunek, próbki. Za to są bezpłatne zdroje z wodą do picia (gazowaną i naturalną) - pawilony są czynne do 20-22, w zależności od kraju, restauracje i bary dłużej. - po Mediolanie poruszaliśmy się komunikacją publiczną, głównie metrem (bilet 24 h – 4,50 €, jednorazowy – 1,50 €) - na EXPO najszybciej, najtaniej i najprościej można dojechać pociągiem z dworca Garibaldi. Kolejka w kierunku Varese, wysiada się na Rho – 12 minut, bilet 2,20 € OW). Można dojechać czerwoną linią metra, ale podróż trwa dużo dłużej, przystanek jest o 600-800 m dalej niż kolejka, a bilet trzeba kupić na 2 zony) - wstęp do katedry (dach, babtysterium) – 8 € - jednorazowy, 11 € na 72 h (wejście na dach po schodach)
"na EXPO nie ma co liczyć na darmowy poczęstunek, próbki." to nie prawda :) W Polskim pawilonie przez cały dzień rozdajemy sok jabłkowy, ciastka, suszone jabłka i śliwki w czekoladzie.
jkozierowski"na EXPO nie ma co liczyć na darmowy poczęstunek, próbki." to nie prawda :) W Polskim pawilonie przez cały dzień rozdajemy sok jabłkowy, ciastka, suszone jabłka i śliwki w czekoladzie.
Zwracam honor, sok jabłkowy widziałem, a córka załapała się na watę cukrową :) Widziałem, że budziła spore zainteresowanie, wata oczywiście :)
Alpy na wysokości granicy austryjacko-włoskiej
Piątek, więc lecimy z Wrocławia do Bergamo. Z lotniska autobus Orioshuttle i bardzo sprawnie dostajemy się do Milano Centrale. Stąd tylko 15 minut spacerkiem do mieszkania Ani, która gościła nas przez te kilka dni. Ania (siostra żony) od wielu lat mieszka w Mediolanie. Obecnie wynajmuje mieszkanie (ogromne – 140 m) od leciwej Włoszki, która w ciepłe miesiące mieszka w Toskanii, natomiast zimę spędza w Trentino. Budynek pochodzi z lat 50-tych, ma 8 pięter. Mieszkanie ma niesamowity urok – jest bardzo przestronne, z marmurowymi posadzkami, (prawie) zabytkową armaturą, leciwymi meblami, bibelotami pozostawionymi przez właścicielkę. Czuliśmy się jak w prawdziwym włoskim mieszkaniu, co ma ogromny urok w porównaniu z hotelami. Couchsurferzy na pewno wiedzą, o czym mówię, ja jeszcze nie miałem okazji spróbowania takiej formy noclegu.
Po krótkim odpoczynku jedziemy metrem do centrum. Wysiadamy na Montenapoleone i po kilku krokach mijamy słynną La Scalę (Teatro alla Scala). Budynek zupełnie niepozorny, gdyby nie duża liczba policji, carabinierów i innych służb, przy okazji jakiegoś spektaklu zupełnie nie zwróciłbym uwagi. Przecinamy Piazza della Scala i wchodzimy do słynnej Galleria Vittorio Emanuele II. Tutaj już dech zapiera.
Galleria Vittorio Emanuele II
Galleria Vittorio Emanuele II
Nie inaczej jest przy wyjściu z galerii, kiedy naszym oczom ukazuje się słynna katedra – Duomo di Milano. Są to niewątpliwie ikony Włoch, pokazane na tysiąc sposobów i wielokrotnie przeze mnie obejrzane, ale na żywo robią piorunujące wrażenie.
Duomo di Milano
Duomo di Milano
Jest dość późne popołudnie, wnętrze katedry jest już niedostępne, więc zwiedzanie zaczynamy od dachu. Decydujemy się na bilet 72-godzinny z nadzieją, że jeszcze wrócimy podczas tego pobytu. Wszystkie zachwyty nad katedrą nie są przesadzone. Podziwiamy gzymsy, gargulce i wszystkie inne detale kamieniarskiej roboty. Odpoczynek na marmurowych płytach pokrywających dach daje trochę wytchnienia. W tym miejscu zastaje nas wieczór i nieubłagalnie trzeba zejść na mediolańskie bruki.
Na dachu katedry
Na dachu katedry
Na dachu katedry
Kolejny dzień rozpoczynam oczywiście od espresso na balkonie mieszkania. Popijam kawę i obserwuję włoską ulicę, a jest na co popatrzeć – a to jakaś para posprzeczała się w samochodzie na środku skrzyżowania, nie zwracając uwagi na światła, mocno przy tym gestykulując, ktoś zatrzymał się w drugim rzędzie, włączył awaryjne i poszedł na kawę do baru. Zrobiło się spore zamieszanie, ale kogo to obchodzi? Robotnikom w bloku naprzeciwko wypada z rąk wielka, drewniana roleta i szybuje z 6-go piętra w dół, lądując na samym środku ruchliwej ulicy. Jakim cudem nikogo nie zabiła, tego chyba nikt nie wie.
Po szybkim śniadaniu składamy kolejną wizytę w katedrze. Tym razem podziwiamy wnętrze oraz baptysterium w podziemiach. Oba miejsce robią nie mniejsze wrażenie na nas.
Wnętrze katedry
Wnętrze katedry
Po tej krótkiej wizycie udajemy się na dworzec Garibaldi. Dojeżdżamy piątą linią metra (M5 – lila). Przejażdżka jest sama w sobie atrakcją, bo wszystkie składy są automatyczne, można usiąść z samego przodu, obserwować trasę i poczuć się jak motorniczy metra. Z Garibaldi jedziemy kolejką (pociągi w kierunku Varese), 12 minut, wysiadamy na Rho. Tutaj muszę przyznać, że Włosi zaskoczyli mnie organizacją, wszystko świetnie oznaczone, nigdzie się nie błądzi. Bardzo dużo bramek i na teren wystawy wchodzi się płynnie, pomimo bardzo szczegółowej kontroli gości.
Wystawa EXPO 2015 w Mediolanie odbywa się pod hasłem przewodnim „Feeding the Planet. Energy for Life”. Wystawić swoje pawilony zdecydowało się prawie 150 krajów, wszystko na ogromnym obszarze 110 ha. Zwiedzanie wystawy należy rozpocząć od pawilonu „zero”, gdzie przedstawiona jest historia ewolucji człowieka, żywności, udamawiania zwierząt i roślin, rolnictwa, przetwórstwa…
Pawilon "zero"
Pawilon "zero"
Pawilon "zero"
My zwiedzając wystawę z 7-letnią córką kierowaliśmy się pierwszym wrażeniem, instynktem, czasami okazją. Jest wiele pawilonów, które budzą ogromne zainteresowanie i niestety kolejki do nich są wielogodzinne. Niestety, te (szczególnie Emiraty, Chiny, Kolumbia) musieliśmy odpuścić, 2 dni to za mało na całą wystawę. Pawilony bardzo się różnią od siebie, tak samo jak to co można obejrzeć w ich wnętrzu. Cechą wspólną (niemal) wszystkich wystawców jest wyścig na nowoczesne technologie audio-wizualne oraz sposób wyświetlania treści. Sprowadza się to do prezentacji multimedialnych wyświetlanych na ścianach, podłodze, suficie, talerzach, wirujących ekranach… na wszystkim, w każdej formie. Są oczywiście wyjątki, ale o tym za chwilę. Niektóre kraje przywiozły ze sobą kawał swojego kraju – fragment charakterystycznego biotopu, winnicę, wiejską chatę, świątynię… Jednym słowem nie sposób się nudzić. Z każdego pawilonu wychodzi się przez bar, restaurację i sklepik z pamiątkami.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do pawilonu Brazylii. Skusiły nas (i nie tylko nas) wielkie siatki, po których się chodziło – zabawa przednia, szczególnie dla naszej córki.
Pawilon brazylijski
"Podłoga" w pawilonie brazylijskim
Pawilon brazylijski
Następnie dostrzegliśmy charakterystyczną elewację imitującą skrzynki na jabłka. Tak to polski pawilon i naprawdę robi wrażenie. Wchodzi się przez pięknie zaaranżowany ogród, dalej jest sala, gdzie można posłuchać koncertu fortepianowego na żywo, mija się sklepik z naszymi tradycyjnymi przetworami i produktami (dominują likiery, miody, nalewki, wódki…). W Sali wystawienniczej prezentują się na zmianę regiony. My trafiliśmy na świętokrzyskie. Była wielka makieta kolejki wykonana z czekolady – jakoś mi się to słabo kojarzy z Polską i z regionem Świętokrzyskim. Był Koziołek Matołek, było też nawlekanie kolorowych, drewnianych paciorków na nitki – córka mówiła, że super ;) Był też film o historii Polski, długiej, ponad 1000-letniej i w ciągu tych stuleci – wojna, za wojną. Jak nie ze wschodu to z zachodu, a czasami też z północy. Jak nie mieczem łeb ścieli, to czołgiem przejechali, była husaria, byli powstańcy, walili z armaty i z pepeszy… Tak się zagalopowałem, że zapomniałem jakie było motto wystawy, acha - „Feeding the Planet. Energy for Life”. Czym nakarmimy ten świat? Po tych wszystkich wybuchach, wystrzałach i bataliach można zapomnieć o jabłkach… Żeby być sprawiedliwym, Ania twierdzi, że obcokrajowcom podoba się nasz pawilon. Energy for life też jest, na zewnątrz – jest DJ, jest głośno, leje się żywczyk…
Wejście do pawilonu polskiego
Charakterystyczna elewacja ze skrzynek na jabłka
Ogród na dachu pawilonu polskiego
Pawilon polski
Potrzebowaliśmy oddechu, poszliśmy do Holandii. A tam zupełnie inne podejście. Ustawiono w koło kilka foodtrucków. Jest też podobno jakaś ekspozycja w namiocie o powierzchni kilkunastu metrów, zapraszają uśmiechnięte hostessy, ale kto by tam zaglądał, skoro ze stylowych samochodów uśmiechają się równie piękne sprzedawczynie frytek, Heinekena, serów i burgerów. Jest głośna muzyka, wszyscy skaczą w rytm serwowanych bitów.
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Ekspozycja holenderska
Za namową Ani odstaliśmy swoje w kolejce do pawilonu Kazachstanu. Muszę przyznać, że była to najciekawsza ekspozycją, którą udało nam się obejrzeć na EXPO. Kraj pochwalił się sadami jabłkowymi, jesiotrami i końmi. Forma w jakiej to wszystko zostało zaprezentowane nikogo nie pozostawiła obojętnym. Pokaz rozpoczął się od przedstawienia historii kraju za pomocą rysunku wykonywanego na żywo na piasku - coś niesamowitego Podane w nietuzinkowej formie, z ogromnym artyzmem. W dalszej kolejności była wystawa multimedialna, nie zabrakło również żywych jesiotrów. Zwieńczeniem wszystkiego była podróż przez Kazachstan w kinie 4D. Biegliśmy z końmi przez kazachskie stepy, lataliśmy ponad sadami i nurkowaliśmy z jesiotrami. Wszystko tak realistyczne, że widzowie wyciągali ręce, żeby zerwać jabłka, lub nabierali tchu przed zanurzeniem w jeziorze. Było również słychać krzyki z sali i wielkie emocje, a na koniec owacja na stojąco. Wszystko kończy się w Astanie - gospodarzu wystawy EXPO w 2017 roku.
Pawilon kazaski
Tego dnia starczyło czasu na odwiedzenie jeszcze tylko Izraela, Ekwadoru, Francji i Argentyny. Izrael przybliżał problemy z nawadnianiem suchych obszarów. Ekwador prezentował zróżnicowanie kraju, strefy klimatyczne i oczywiście Wyspy Galapagos i banany chiquita. Francja zaprezentowała bogatą wystawę, do której przechodziło się przez piękny ogród, w którym rosły różnorakie rośliny, od ziół, przez zboża po winorośle i drzewa owocowe. Na samej wystawie ciężko było się skupić, a wszystko przez zapach crossaintów, dobiegający z zewnątrz. W pawilonie Argentyny było bardzo spokojnie. Za to na zewnątrz - ‘fuego’ – dosłownie i w przenośni. Mięsa z rusztu zwabiały wielu amatorów, do tego czerwone wino i gwar jak na tą część świata przystało.
Pawilon izraelski
Pawilon izraelski
Pawilon ekwadorski
Pawilon ekwadorski
Pawilon francuski
Pawilon argentyński
Wróciliśmy zmęczeni całym dniem i wszystkimi doznaniami do mieszkania. Kolejny dzień zapowiadał się nie mniej atrakcyjnie, niż dzisiejszy i w całości mieliśmy zamiar poświęcić go na EXPO.
Niedziela przywitała nas upałem i błękitnym niebem. Znaną trasą dotarliśmy na wystawę. Kolejny dzień rozpoczęliśmy wysoko, czyli w Nepalu. Rozkręcaliśmy się powoli, w ciszy i spokoju, bo w nepalskiej świątyni, pięknie zdobionej, niemal żywcem przeniesionej z Himalajów.
Świątynia, jako ekspozycja nepalska
Wracając do Europy zawitaliśmy do Azerbejdżanu, Iranu, Kataru i Maroka. Każdy z tych krajów prezentował to co ma najlepsze – głównie długą historię, kulturę, ale również płody rolne – różnorakie orzeszki i owoce.
Pawilon irański
Pawilon irański
Pawilon marokański
Pawilon marokański
Pawilon katarski
Pawilon katarski
Zmęczeni upałem (dosłownie i w przenośni) postanowiliśmy spędzić trochę czasu w umiarkowanym klimacie. Idealnym miejscem wydała nam się Austria. Nie rozczarowaliśmy się. Austryjacy przywieźli kawałek swojego kraju, góry nie te najwyższe, te zielone, wilgotne i pachnące. Setki gatunków roślin, krzaków i drzew. Oczywiście można się było dowiedzieć o ewapotranspiracji i innych bardzo ważnych rzeczach, a można też było pooddychać pełną piersią. Wszyscy goście wychodzili uśmiechnięci i zrelaksowani.
Przyjemny chłód w austryjackim lesie
Przyjemny chłód w austryjackim lesie
Wieczorem dziewczyny poszły na występ Cirque du Soleil. Ja kontynuowałem swoją wędrówkę przez kontynenty, różne kraje i kultury.
Multimedialna ekspozycja w pawilonie hiszpańskim
Kolumbijskie tropiki
Pawilon chiński
Pawilon urugwajski
Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi z kolejnych przeżyć i doświadczeń. Ogromnie się cieszę, że udało nam się zwiedzić EXPO, chociaż w duchu nastawiałem się bardziej na wielowiekowe atrakcje Mediolanu. Wystawa kończy się w październiku, a Duomo mam nadzieję, że jeszcze trochę postoi (zanim zostanie zamieniona na meczet). Więc jeśli ktoś może to polecam wyjazd na EXPO do Mediolanu.
W poniedziałek, przed wyjazdem zajrzeliśmy jeszcze na dworzec (Milano Centrale). Piękny, zdjęcia nie oddają jego urody i wielkości. W Bergamo kolejka na security wielokrotnie zawijana, ale o dziwo szybko przesuwała się do przodu. To dzięki bardzo pobieżnej kontroli. Nikt nie zaglądał do bagaży podręcznych, nie wyciągał kosmetyczek. Harmider potworny, ktoś się przepycha bo się bardziej śpieszy niż pozostali (oczywiście Włoch). We Wrocławiu inny świat – cisza, spokój i porządek, chociaż pasażerów nie brakowało.
Stacja Milano Centrale
Ostatni rzut oka na płytę lotniska Orio Al Serio
Garść informacji praktycznych:
- na EXPO nie ma co liczyć na darmowy poczęstunek, próbki. Za to są bezpłatne zdroje z wodą do picia (gazowaną i naturalną)
- pawilony są czynne do 20-22, w zależności od kraju, restauracje i bary dłużej.
- po Mediolanie poruszaliśmy się komunikacją publiczną, głównie metrem (bilet 24 h – 4,50 €, jednorazowy – 1,50 €)
- na EXPO najszybciej, najtaniej i najprościej można dojechać pociągiem z dworca Garibaldi. Kolejka w kierunku Varese, wysiada się na Rho – 12 minut, bilet 2,20 € OW). Można dojechać czerwoną linią metra, ale podróż trwa dużo dłużej, przystanek jest o 600-800 m dalej niż kolejka, a bilet trzeba kupić na 2 zony)
- wstęp do katedry (dach, babtysterium) – 8 € - jednorazowy, 11 € na 72 h (wejście na dach po schodach)