31.05.15 Początek wycieczki to małe trzęsienie ziemi – okazuje się, że samolot Ukraińskich Linii Lotniczych wystartuje opóźniony i nijak nie dostaniemy się z celu pośredniego, w postaci Kijowa, do Yerevania. Dochodzi do zmiany rezerwacji na lot Lufthansy – u celu mamy być zamiast po 11 w nocy to o 3:30. Informujemy o tym naszego hosta z CS obiecującego, że i tak po nas przyjedzie a następnie zajmujemy się szamaniem żarcia z puszek przy torach przed lotniskiem.
W Yerevaniu zgodnie z obietnicą odbiera nas Arsen. Co rzuca się w oczy jako pierwsze to fakt, że miasto jest bardzo słabo oświetlone, kierowcy jeżdżą według przepisów tworzonych w czasie rzeczywistym przez nich samych a piesi zgodnie uważają się za superherosów, w razie zderzenia z którymi z pojazdu nic nie zostanie. Ulice wydają się być zapomniane przez służby sprzątające, szyldy w sklepach czy nielicznych barach brzydkie i odrapane. Uwagę przyciągają bloki mieszkalne. Wszystkie są brudne, zaniedbane, w ich oknach jak i na porozciąganych między budynkami sznurach suszy się pranie, mimo to przyglądamy im się z zainteresowaniem. Ich niezwykłość polega na wykorzystanym do stworzenia elewacji materiale – tufie. Jest to powulkaniczny kamień idealnie nadający się do formowania ze względu na swoją miękkość. Charakteryzuje się ładnym lekko różowawym kolorem i jest zdecydowanie najpopularniejszym materiałem budowlanym Armenii. Stare budynki zbudowane są z niego w całości, większość bloków po prostu nim oklejono. Mamy więc żółto-pomarańczową architekturę o zabarwieniu różu przypominającą domki z klocków, gdyż bloki tufu wycięte są w równe prostokąty.
Śpimy w mieszkaniu matki Arsena – lekko poirytowanej naszej obecnością miłej starszej pani, starającej się abyśmy nie odczuli braku entuzjazmu z powodu gościny.
Początek wycieczki to małe trzęsienie ziemi – okazuje się, że samolot Ukraińskich Linii Lotniczych wystartuje opóźniony i nijak nie dostaniemy się z celu pośredniego, w postaci Kijowa, do Yerevania. Dochodzi do zmiany rezerwacji na lot Lufthansy – u celu mamy być zamiast po 11 w nocy to o 3:30. Informujemy o tym naszego hosta z CS obiecującego, że i tak po nas przyjedzie a następnie zajmujemy się szamaniem żarcia z puszek przy torach przed lotniskiem.
W Yerevaniu zgodnie z obietnicą odbiera nas Arsen. Co rzuca się w oczy jako pierwsze to fakt, że miasto jest bardzo słabo oświetlone, kierowcy jeżdżą według przepisów tworzonych w czasie rzeczywistym przez nich samych a piesi zgodnie uważają się za superherosów, w razie zderzenia z którymi z pojazdu nic nie zostanie. Ulice wydają się być zapomniane przez służby sprzątające, szyldy w sklepach czy nielicznych barach brzydkie i odrapane. Uwagę przyciągają bloki mieszkalne. Wszystkie są brudne, zaniedbane, w ich oknach jak i na porozciąganych między budynkami sznurach suszy się pranie, mimo to przyglądamy im się z zainteresowaniem. Ich niezwykłość polega na wykorzystanym do stworzenia elewacji materiale – tufie. Jest to powulkaniczny kamień idealnie nadający się do formowania ze względu na swoją miękkość. Charakteryzuje się ładnym lekko różowawym kolorem i jest zdecydowanie najpopularniejszym materiałem budowlanym Armenii. Stare budynki zbudowane są z niego w całości, większość bloków po prostu nim oklejono. Mamy więc żółto-pomarańczową architekturę o zabarwieniu różu przypominającą domki z klocków, gdyż bloki tufu wycięte są w równe prostokąty.
Śpimy w mieszkaniu matki Arsena – lekko poirytowanej naszej obecnością miłej starszej pani, starającej się abyśmy nie odczuli braku entuzjazmu z powodu gościny.
Dalsza część relacji dostępna pod adresem http://apsky.idl.pl/podroze/armenia-gruzja/armenia/ .