0
pawelkaminski 24 sierpnia 2015 18:45
Najlepsze przed nami, jedziemy z localsami do Lago de Atitlan. Nie jest to takie proste, ponieważ nie ma bezpośredniego autobusu z Antigua-y do Panajachel, jednak jesteśmy zapewniani, że autobus do którego wsiedliśmy jedzie tam gdzie chcemy. Dookoła nas dźwięki jakiegoś latynoskiego gwiazdora klasy B i tubylcy czekający na odjazd lub sprzedający wszystko co można wymarzyć, np. długopisy z kalendarzem i latarką, lekarstwa na raka, wypadanie włosów, ale głównie jedzenie. Po chwili autobus jest pełny i siedzimy jak sardynki po trzy osoby na jednym siedzeniu. Aby dojechać do Panajachel musimy zmienić autobus jeszcze 4 razy, naszczęście po wjeździe na panamericanę autobus jest pustszy i mamy całe siedzenie dla siebie (co już nam się nigdy później nie zdażyło).

Panajachel jest obrzydliwym miastem dla turystów bez wyobraźni:) jest już późno, wiatr mocno wieje i chmury powoli schodzą z gór otaczających jezioro. Łapiemy łódkę do San Pedro la Laguna kierując się opiniamy z internetu. Wzgórze miasta jest podzielone na 2 części - tubylczą górę i turystyczny dół przy dokach. Backbackerski świat jest mało szczególny. Jakoś nie potrafimy docenić miejscowych barów z tanim alkocholem przy hostelach. Zadziwiająco, woda w jeziorze jest bardzo ciepła, nie mogliśmy się oprzeć i nie skoczyć z tarasu hostelu Fe. Tak naprawdę tylko po to tu przyjechaliśmy, ale nie było warto. Podobno nurkując można w pewnych miejscach natrafić na gorące źródła w głębi jeziora. Jemy pierwsze tacos i cocacolę w szklanych butelkach 0,6L.

Następnego ranka płyniemy do San Marco - bardzo zadbanego miejsca, wyróżniającego się spośród innych miejsc wokół jeziora. Do San Marco ściągają wszyscy szukający wewnętrznego spokoju i wegetariańskiego menu - jednak wydaję mi się, że mieszkańcy pracują dla miejscowego doktora No, a turyści przyjeżdżają na obowiązkowe pranie mózgu. Jest 7 rano i włamujemy się do małego parku, które będzie otwarte dopiero za godzinę. Widok na 2 wulkany wraz z porannym mocnym słońcem jest obezwładniający. Włóczymy się po miasteczku i po molo czekając na otwarcie parku z tarasami widokowymi - dr. No przemawia do mieszkańców przez megafony, prawdopodobnie o odrzuceniu dóbr doczesnych, iPhona lub o walce z kapitalistami. Dziwne miejsce :)

Przed 10-tą wracamy do San Pedro, pakujemy się i łapiemy Chicken Bus-a do Xeli - wystarczy nam widoków z jeziorem. Czego nie jesteśmy świadom, San Pedro słynie z najlepszej kawy w okolicy, której ziarna można kupić jedynie w tym miasteczku. Uświadomi nam to dopiero przewodnik w Xeli - ale o tym później. Autobus pnie się dość szybko, wąską, krętą drogą. Nie mamy co się bać, każdy kierowca ma błogośławieństwo od Najwyższego, a co najważniejsze ma to wypisane w każdym miejscu swojego autobusu.

Dodaj Komentarz