0
pawelkaminski 24 sierpnia 2015 19:09
Wracamy do Guatemalii. Musimy zmienić 3 autobusy, pierwszy do Dangrigi, potem do Belmopanu i do granicy. Zbieramy się o świcie na małym placu w centrum Hopkins, tuż przy wielkiej hali, małego sklepiku prowadzonego (a jakże inaczej) przez Azjatów. Zbierają się tam dzieci jadące do szkoły i spora grupka turystów, widać będzie się trzeba bić o miejsca. Wreszcie podjeżdża wysłużony szkolny autobus i wszyscy gringos rzucają się do abordażu. Szybko okazuje się, że akurat ten szkolny autobus jest w rzeczywistości szkolnym autobusem. Wsiadające dzieci patrzą na nas z politowaniem, tak jakby takie rzeczy były oczywiste, a my wracamy pod daszek. Na nasz autobus poczekamy jeszcze chwilę w lekkim deszczyku, obserwując z pewną nieufnością ze dwa kolejne "szkolne autobusy". W końcu jest i nasz, z miejscami nie jest, aż tak źle. W hostelu doradzono mi, abym, wyjeżdżając z miasta, powiedział naganiaczowi, że chcemy jechać do Belmopanu, a ten na obrzeżach Dangrigi - nie dojeżdżając do dworca - zatrzyma nam autobus zmierzający właśnie w tamtą stronę. Oczywiście zapłacimy pełną stawkę, ale nie będziemy musieli czekać na kolejny. Zadziwiające jest to, że powrót do Belmopanu z Dangrigi zajął nam dużo mniej niż poprzednio i to prawie o godzinę. Oczywiście wliczam pół godzinny, obowiązkowy przejazd po każdej najmniejszej uliczce Hopkins w celu skompletowania jak największej liczby pasażerów.

W Belmopanie należy zrobić dłuższy postój i udać się na targ zaraz przy terminalu autobusowym. Można tam znaleźć bardzo dobre i tanie jedzenie. Autobusy do granicy odchodzą prawie co godzinę (zwłaszcza rano), więc można jeść spokojnie.

Dojeżdżamy do granicy. Przewalutowanie pesos czy belizyjskich dolarów jest możliwe ale po strasznym kursie. Straciliśmy około 5$ wymieniając 20$ w pesos na quetzale. Przejście granicy to formalność i znowu trzeba zapłacić - 37B$ - przynajmniej tym razem dostaliśmy pokwitowanie. W Gwatemali zostaliśmy przywitani przez naganiaczy busików do Flores. Daliśmy się namówić. Pojechaliśmy w 4 osoby za Q160, czyli całkiem nieźle.

We Flores zamieszkaliśmy w hostelu Aurora 2 (poprzednio Donya Goia), ale należy omijać to miejsce z daleka. Bliźniaczy hostel Aurora jest pewnie równie okropny. Dużo lepszym wyborem jest Los Amigos, ale nie mieli miejsc. Za to w pobliżu Aurora znaleźliśmy dwie bardzo dobre restauracje. Jedna (San Telmo) serwuje Cambucha - napój z zakwasu ziół lub zboż i dobre śniadania. W drugiej (miła restauracja z tarasem - po stromych schodach, na przeciwko San Telmo) można dostać Tamarindo - napój z suszonych owoców.

Flores to bardzo małe miasteczko, zlokalizowane na wyspie. Jest to zagłębie hosteli, agencji turystycznych i sklepów z pamiątkami. Jest jeden bankomat ale zwykle zepsuty. 10 minut od centrum Flores - za mostem - znajduje się Santa Elena, gdzie można zjeść w macdonaldzie i wypłacić pieniądze w jednym z 20 bankomatów 5B. Co ciekawe nie można wypłacić więcej niż Q2000 jednego dnia. Bez względu na limit karty. Flores można obejść w 15 minut, a centrum miasta znajduje się na wzniesieniu. Jest tam policja, boisko i (aktualnie) wielka zielona choinka z plastiku ubrana w setkę lampek, mrugających do muzyczek z amerykańskich kolęd. I tylko samoloty buczą nad głowami dowożąc nowych turystów ze stolicy, rządnych przygód w ruinach Tikal.

Dodaj Komentarz