+13
Grzegorz Firlit 8 września 2015 10:59
Na ten wyjazd czekałem rok, czyli dokładnie od momentu kiedy opuściłem Alpy Bergamskie. Już wtedy wiedziałem, że będę tęsknił za … no właśnie za czym? Za zakwasami? Za strugami potu a może za chlupiącą wodą w butach? Niewygodą, a czasem ponadludzkim wysiłkiem? W sumie to nie wiem. Jest przecież tyle pięknych miejsc, tyle pomysłów jak spędzić 5 dni. Jeszcze się nie zacząłem dobrze zastanawiać, a już wiedziałem, że wrócę w Alpy. Mój wybór padł na Masyw Adamello z bardzo prozaicznego powodu. W szufladzie od jakiegoś czasu leżała mapa Adamello La Presanella i wielokrotnie przemierzałem szlaki tego regionu „palcem po mapie”. Nadszedł czas, żeby zmierzyć się z tym masywem. Wybrałem fragment szlaku – Sentiero no 1 dell Adamello. Pokonanie całego zajmuje 8 dni, ja tyle czasu nie miałem.

Pierwsze dni września, czyli czas postawić nogi na Orio al Serio i ruszyć na kolejną przygodę. Pierwszy cel po wylądowaniu to kupić butlę z gazem, co stało się jednocześnie okazją obejrzenia „nowego” Bergamo. Sklep sportowy znajduje się na reprezentacyjnym deptaku – Via XX Septembre, który ciągnie się od Porta Nuova. Ta część miasta pozytywnie mnie zaskoczyła, a może po prostu stęskniłem się za Włochami...


Bergamo - Porta Nuova i Citta Alta

Po zakupach wróciłem na dworzec autobusowy, żeby dojechać do Lovere, miasteczka nad Jeziorem Iseo. Podróż autobusem zajęła około godziny i w tym czasie pogoda zmieniła się diametralnie. Gdy dojeżdżałem do celu na przedniej szybie pojawiły się pierwsze wielkie krople deszczu. Dlatego pierwszą godzinę w Lovere spędziłem na przystanku. Na szczęście deszcz tak szybko jak się pojawił, tak szybko wyszło słońce. Pojawiła się okazja, żeby rozejrzeć się po stromych, ciasnych uliczkach. Miasteczko jest urokliwe i w środku tygodnia zupełnie pozbawione turystów. Po krótkim spacerze wróciłem na przystanek i szybciej niż się spodziewałem pojawił się mój autobus. Wsiadłem i od razu przyznałem się, że nie mam biletu. To nie był problem. Kierowca powiedział, że kupię na następnym przystanku.


Lovere

Dojechałem do Breno, gdzie miałem zarezerwowany pierwszy nocleg w Castello Ostello di Vallecamonica. Na recepcji przywitała mnie Anita, która dokładnie przejrzała moją marszrutę, zapewniając mnie że to piękna trasa. Hostel jest świeżo wyremontowanym obiektem, pokoje wieloosobowe mają oddzielne łazienki. Jest wspólna kuchnia, świetlica, WI-FI, rano śniadanie, a wszystko to za 20 euro. Ogromnym plusem jest fakt umieszczania gości pojedynczo w pokojach, więc komfort był ogromny. Po szybkim prysznicu poszedłem na spacer. Największą atrakcją jest górujący nad miasteczkiem zamek.


Widok z okien hostelu na Breno


Castello Breno

Po wczesnym śniadaniu pojechałem autobusem do Cedegolo, gdzie przesiadłem się do kolejnego autobusu, aby docelowo znaleźć się w Valle, miasteczku na wysokości 1112 m, skąd rozpoczynałem swoją wędrówkę.


Cedegolo


Valle

Szlak powoli piął się w górę, a ja starałem się dojść do porozumienia z kijami trekingowymi i przestać się o nie potykać. Po jakimś czasie wpadłem w rytm dobrze mi znany z innych długodystansowych wędrówek. To jest stan takiego odrętwienia, kiedy nogi same stawiają kroki, płuca miarowo pompują tlen, a myśli krążą gdzieś daleko, oderwane od tu i teraz. Stan taki nie trwał jednak długo. Piękno krajobrazu nie pozwoliło krążyć myślom gdzieś daleko.


Valle di Saviore

Na pierwszy dłuższy odpoczynek zdecydowałem się w schronisku Citta di Lissone na wysokości 2020 m. Od tego miejsca Valle di Saviore przechodzi w Valle di Adame. Dolina Adame ma już wysokogórski charakter. Przykład U-kształtnej doliny polodowcowej, żywcem wyjętej z podręcznika do geomorfologii.


Valle di Adame

Pogoda zachęcała do dalszej wędrówki, a płaskie dno doliny pozwalało w szybkim tempie zyskiwać kolejne kilometry. Niestety pogoda zmieniała się na gorsze. Ciemne chmury wypełniały dolinę i przesłaniały okoliczne szczyty. Minąłem kolejne schronisko – Baita Adame i po 15 minutach rozpadało się na dobre.


Baita Adame i stali goście

Odwróciłem się, w zasięgu wzroku majaczyło jeszcze schronisko. Szybko odpędziłem myśl, żeby wrócić do suchego, przytulnego miejsca. Kontynuowałem wędrówkę w górę, strugi deszczu spływały po mnie, a to co spłynęło po kurtce wlało się do spodni. W butach chlupało. W takim momencie do głowy przychodzą różne myśli, głównie takie – dlaczego teraz nie wędruję wzdłuż Cinque Terre, słonecznych Apeninach lub innym przyjemnym miejscu. Będąc myślami gdzieś daleko piąłem się coraz bardziej stromą Doliną Adame i zadzierałem głowę w nadziei, że dojrzę w górze biwak Baroni. W końcu się udało, wysoko w górze dostrzegłem ledwo widoczną pomarańczową kropkę. Pomyślałem, a może powiedziałem na głos - „no to przegiąłem!”. Byłem jednak zdeterminowany, żeby tam dotrzeć, jeszcze dzisiaj. Szlak piął się coraz bardziej stromo, po wielkim głazowisku. Na szczęście granitowe skały stawiały solidny opór butom, a kije trekingowe okazały się tutaj nieocenione. Fałszywy krok groził upadkiem w wąską szczelinę. Najtrudniejszy był jednak fragment w wąskim żlebie, wysoki na kilkanaście metrów. Zamiast kijów trzeba było używać rąk i starannie wybierać chwyty. Po kolejnych 2 godzinach, tuż przed zmierzchem dotarłem do Bivacco Ceco Baroni na wysokości 2800 m, pokonaniu 20 km i 1700 m różnicy wysokości. Byłem tak zmęczony, że oglądanie widoków odłożyłem na jutro i od razu wszedłem do środka. Wewnątrz tradycyjne metalowe prycze z materacami, duży zapas koców, świece, apteczka, pozostawiony przez turystów prowiant. Pierwsze zadanie to wskoczyć w suche ubrania, drugie zjeść coś ciepłego. W bieliźnie termicznej i śpiworze poczułem się komfortowo, pomimo gęstych obłoków pary wydobywających się z moich ust. Zaczynało do mnie docierać, gdzie spędzę noc i że marzenia się spełniają. Po liofilizowanym daniu i ciepłej herbacie nastrój miałem już bardzo optymistyczny. Zgasiłem świeczkę i zaszyłem się w ciepły śpiwór. Świadomość, że jestem tutaj sam w promieniu wielu kilometrów, bez zasięgu, zdany tylko na siebie robi duże wrażenie. Zasnąłem wsłuchując się w deszcz bębniący o metalowy dach, gwizd wiatru w skalnych szczelinach i pomruki odległej burzy. Obudziłem się po kilku godzinach wypoczęty i zregenerowany. Wyjrzałem na zewnątrz mając nadzieję zobaczyć rozgwieżdżone niebo. W zamian dostrzegłem snop czołówki ginący we mgle. Strach było robić kolejny krok, bo pode mną 700-metrowa przepaść. Wróciłem do środka, wpisałem się do książki pamiątkowej, przejrzałem poprzednie wpisy i znowu zasnąłem.


Nocleg w Bivacco Ceco Baroni

Obudziłem się jeszcze przed świtem i czekałem na wschód słońca. Z kubkiem herbaty wyszedłem na zewnątrz, delektowałem się widokiem Doliny Adame i obserwowałem jak szybko przesuwają się chmury. Wyłoniły się okoliczne szczyty – Cima dell Levade 3273 m, Cino dell Adame 3275 m, Pian di Neve 3205 m i ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłem, że w nocy pokryły się śniegiem. Rzut oka na lodowiec Adame spływający do doliny i pora wracać.


Bivacco Ceco Baroni 2800 m n.p.m.

Droga w dół szybko mijała, wyszło słońce i można było w pełni chłonąć uroki doliny.


Zejście z biwaku do Doliny Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame


Valle di Adame

Aby nie nadrabiać 2 km do mostku przy schronisku Adame przekroczyłem na boso potok Poglia i znalazłem się ponownie na szlaku nr 1. Kolejny etap to wspinaczka na Passo di Poia 2810 m i przejście do sąsiedniej doliny – Valle Salarno. Podejście było strome, miejscami ubezpieczone łańcuchami i klamrami. Szybko zyskiwałem wysokość, chociaż podejście 700 m nie odbyło się bez małej zadyszki. Na przełęczy znajdują się pozostałości po I wojnie światowej – murki, umocnienia. Bronić nakładem wielu istnień wysokogórskiej przełęczy pomiędzy dwoma dolinami, które kończą się na lodowcu może być symbolem bezsensowności wojny.


Nie mniej oswojony niż pozostali rogaci mieszkańcy doliny


Podejście na Passo di Poia


Widok z Passo di Poia


Widok z Passo di Poia


Na przełęczy


Widok z Passo di Poia


Widok z Passo di Poia

Górna część Doliny Salarno jest niezwykle dzika i jednocześnie urocza. Z lodowca spływają liczne strumienie, które pieniąc się na ogromnych głazach wypełniają dolinę jednostojnym szumem.


Valle di Salarno


Valle di Salarno


Lago di Salarno 2070 m

Do schroniska Prudenzini na wysokości 2235 m dotarłem koło godziny 16. Trzeba było podjąć decyzję co dalej. Chciałem kontynuować wędrówkę do kolejnej doliny, gdzie miałem zatrzymać się w schronisku. Pozostało do niego 4 h drogi, ja byłem zmęczony, więc należało doliczyć kolejną godzinę. Była obawa, że nie dotrę przed zachodem słońca, a w takich górach to jest spore ryzyko. Mogłem zostać w schronisku i kontynuować wędrówkę kolejnego dnia. Niestety prognoza pogody przewidywała silne opady przez cały kolejny dzień. Wspinaczka po kamieniach, łańcuchach i drabinkach w taką pogodę nie należy do przyjemnych ani bezpiecznych. Zdecydowałem się zejść w dół doliny i gdyby prognoza się nie sprawdziła kontynuować wędrówkę. Minąłem jeziora zaporowe Dossaccio i Salarno, które bardziej szpecą dolinę niż niebieska woda dodaje jej uroku. Koło godziny 19 dotarłem do schroniska Fabrezza, które okazało się... nieczynne. Na szczęście naprzeciwko był pensjonat Stella Alpina. Sympatyczna właścicielka wynajęła mi pokój (40 euro) i bardzo chciała porozmawiać. Nie przeszkadzało jej to, że mówiła tylko po włosku, a ja znam tylko kilka zwrotów w tym języku. Po trudach ostatnich 2 dni nocleg z ciepłym prysznicem był ogromnym luksusem. Wypiłem piwo na tarasie, co było kolejną okazją do konwersacji po włosku i poszedłem spać.

Prognoza pogody nie myliła się niestety. Było szaro, zimno i padał rzęsisty deszcz. Po śniadaniu w stylu bardzo kontynentalnym zdecydowałem, że schodzę z gór. W taką pogodę chodzenie tylko dla chodzenia po górach mijało się z celem. Pożegnanie w pensjonacie wyglądało jakbym spędził tutaj całe wakacje, albo właścicielka była moją stryjenką ;) Musiałem mocno oponować, żeby na drogę nie wyposażyła mnie w parasol. W strugach deszczu doszedłem do Saviore dell Adamello, skąd odjeżdżał autobus do Cedegolo.


Skąpane w deszczu Saviore dell Adamello

Maszerując obmyśliłem plan na pozostały czas. Pojadę do Capo di Ponte w dolinie Vallecamonica. Miejscowość ta, jak i cała dolina słynie z wielkiej ilości rytów skalnych (około 300 tys rysunków), które powstawały w okresie mezolitu przez około 12 tys lat. Wystarczającą rekomendacją może być fakt, że miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako pierwszy obiekt we Włoszech w 1979 roku.
W Capo di Ponte parki archeologiczne znajdują się po obu stronach doliny. Te po stronie zachodniej, pod szczytem Pizzo Badille – Massi di Cemmo i Seradina-Bedolina są udostępnione do zwiedzania za darmo. Park archeologiczny jest ładnie zagospodarowany, z wieloma tabliczkami i informacjami i rozpościera się z niego piękny widok na Capo di Ponte oraz duży fragment Vallecamonica.


Wejscie do parku archeologicznego


Ryty skalne


Widok na Capo di Ponte


Ryty skalne

Przestało padać i z tym większą ochotą udałem się na przeciwległą stronę doliny do Parco Nazionale delle Incisioni Ruperstri di Naquane. Wstęp to 6 euro, ale za to zostawiłem ciężki plecak i dostałem mapkę z krótkim przewodnikiem. Liczba i ilość rytów skalnych rzeczywiście robi wrażenie. Najczęściej przedstawiają krwawe sceny polowań lub potyczek i pokryte są nimi całe, ogromne głazy wypolerowane przez lodowiec. Sam park bardzo przyjemnie się zwiedza bo znajduje się w bardzo przyjemnym lesie, z wieloma gatunkami drzew. Miło spędziłem czas w Capo di Ponte i na ostatnią noc postanowiłem wrócić do hostelu w Breno.


Parco Nazionale delle Incisioni Ruperstri di Naquane


Parco Nazionale delle Incisioni Ruperstri di Naquane


Chiesa delle Sante

Powitała mnie z otwartymi ramionami Anita i słowami „you are alive!”. Zaprosiła na recepcję i zanim wydała klucz dokładnie przepytała mnie z moich przygód. Poprosiłem ją jeszcze, żeby poleciła coś w okolicy na dzień jutrzejszy, bo samolot miałem dopiero wieczorem. Była w swoim żywiole – zaczęła zakreślać na mapie kółka i dokładnie objaśniać co i gdzie. Poczynając od wieczornego festiwalu ulicznego w sąsiedniej wsi, poprzez zagubione urocze, górskie wioski, piękne jeziora gdzieś w górach, miasteczka nad Jez. Iseo... atrakcji co najmniej na tydzień. Wieczorem ponownie wybrałem się do zamku, żeby podziwiać nocną panoramę Breno.


Vallecamonica


Breno


Castello Breno


Nocne Breno

Następnego dnia wsiadłem w pociąg i pojechałem do Pisogne – miasteczka na północno-wschodnim krańcu jeziora Iseo. Był piękny, słoneczny poranek, a powietrze wyjątkowo przejrzyste. Pomimo wczesnej pory w miasteczku było już tłoczno. Pospacerowałem wzdłuż nabrzeża, wdrapałem się na wieżę, skąd rozpościera się piękna panorama okolicy. W planach miałem poleniuchować na plaży w okolicach campingu, ale rozochocony urodą jeziora Iseo postanowiłem zobaczyć ile się da.


Pisogne


Pisogne


Pisogne


Pisogne


Pisogne


Pisogne

Wsiadłem w pociąg do Iseo, w południowej części jeziora. Trasa kolejowa przebiega nad samym jeziorem i można podziwiać wyjątkowe widoki włącznie z Monte Isola – największą wyspą na jeziorze w całej południowej i centralnej Europie. Miasteczko Isoa okazało się równie urokliwe, a piękna pogoda potęgowała to uczucie. Włosi niespiesznie spacerowali wzdłuż jeziora, przysiadali na ławeczkach, murkach, delektowali się pogodą, widokami i drugim śniadaniem. Ku mojemu zaskoczeniu znaczna większość wyciągała pudełka pozawijane skrupulatnie i zajadała różne domowe przysmaki, sałatki, kanapki… Przyłączyłem się do nich, ale musiałem się zadowolić porcją kupnej pizzy. Czas leniwie mijał, godzina odlotu zbliżała się nieubłaganie, a ja miałem coraz mniej ochoty wracać do Polski.


Iseo


Iseo


Iseo

Do Bergamo z Iseo najprościej dojechać jest pociągiem z przesiadką w Bresci. Postanowiłem skorzystać z okazji i wybrać się na szybki spacer po tym mieście, chociaż Anita odradzała, a przewodniki też nie rozpisują się w superlatywach o stolicy prowincji. Warto natomiast mieć własne zdanie. Pierwsze rozczarowanie to brak przechowalni bagażu na dworcu, a fakt ten potwierdziłem w informacji. Następnie z nierązłącznym plecakiem udałem się w kierunku centrum. Pierwsze co się rzuca w oczy to niesamowita ilość imigrantów, tych starszych, już zasiedziałych. Ulice są chyba bardziej „kolorowe” niż w Mediolanie. Pozostałe zaskoczenia były już tylko pozytywne. Brescia może zadowolić miłośników włoskiego renesansu, chociaż Mussolini w ścisłym centrum również wcisnął swoje „perełki”. Po Bresci bardzo przyjemnie się spaceruje, co chwilę można trafić na jakiś plac otoczony zabytkami. Najbardziej podobało mi się na Piazza Paolo VI, krzy której mieszczą się katedry – stara z XI i nowa z XVIII wieku. Duomo Nuovo może poszczycić się trzecią pod względem wielkości kopułą we Włoszech po katedrze w Watykanie i Florencji. Następnie włożyłem nie mały trud, żeby wspiąć się na wzgórze zamkowe. Zamek pochodzi z XII wieku i ma wszystko co zamek powinien mieć, tzn. fosę (suchą), most zwodzony, baszty, dziedzińce, wykusze, basteje i wszystkie te elementy o których można przeczytać w książkach o rycerzach. Z zamku roztacza się rozległa panorama na miasto i okoliczne wzgórza. Niestety w oczy rzucają się głównie kominy fabryczne, zakłady przemysłowe i bloki. Wzgórze zamkowe jest ulubionym celem niedzielnych spacerów mieszkańców Bresci. Rzeczywiście w cieniu kasztanów odpoczywa się znakomicie, a po takim intensywnym dniu piwo o kolorze jasno słomkowym smakuje wyjątkowo.


Piazza Paolo VI i obie katedry


Brescia - Zamek


Brescia - Zamek


Orio al Serio

Wróciłem do Polski z kilkoma magnesami na lodówkę, kolekcją pocztówek, zakwasami, które czuję do tej pory i pięknymi wspomnieniami. Gdzie pojadę w przyszłym roku? Może w Alpy…?

Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

grzegorz40 11 września 2015 12:54 Odpowiedz
Super wycieczka :-)
higflyer 16 września 2015 14:43 Odpowiedz
Piękna opowieść!
grzegorz-firlit 16 września 2015 14:54 Odpowiedz
Dziękuję :)
adamek 16 września 2015 15:26 Odpowiedz
mega wyprawa, super opisane. Zainspirowałeś mnie :)
grzegorz-firlit 16 września 2015 16:13 Odpowiedz
adamekmega wyprawa, super opisane. Zainspirowałeś mnie :)
Miło mi :) Jeśli będą potrzebne szczegółowe informacje, służę pomocą...
tompot 16 września 2015 20:09 Odpowiedz
Piękne zdjęcia i wyczerpujący opis. Dzięki za relację. Przyda się na pewno bo Adamello mam od dawna w planach. Jedynym minusem jest problematyczny dojazd w te okolice. Widzę, że miałeś trochę przesiadek. Z tego co kojarzę to autobusy w tamtym rejonie kursują dosyć rzadko, zastanawiam się czy nie lepiej spróbować się tam dostać kolejką do Edolo. A stamtąd trawersem przejść do Madonny d'Campiglio. Chociaż mam też wielką ochotę na Val di Fassa (wschód od Bolzano), która wygląda obiecująco. Coś czuję, że w przyszłym roku odwiedzę Alpy dwukrotnie. Ja w tym roku przeżyłem podobną wyprawę. Można powiedzieć że po sąsiedzku bo w Dolomitach Brenta (ok 30 km na wschód od Adamello). Również przez 5 dni na początku lipca wędrowałem solo. W Alpy jeżdzę już od paru lat, ale tak pięknej pogody jak w Brencie to jeszcze nie miałem. A wg opisów to pasmo Alp jest najbardziej kapryśne - na szczęście okazało się to nie prawdą.
grzegorz-firlit 16 września 2015 20:31 Odpowiedz
tompot... Widzę, że miałeś trochę przesiadek. Z tego co kojarzę to autobusy w tamtym rejonie kursują dosyć rzadko, zastanawiam się czy nie lepiej spróbować się tam dostać kolejką do Edolo...
Dzięki @tompot :) Przesiadki miałem trochę na własne życzenie, bo chciałem ćoś zobaczyć po drodze. Jest autobus z Bergamo do Ponte di Legno. Miałem nim wracać, ale zahaczyłem jeszcze o Iseo. Nawet ma przystanek na Orio al Serio. No ale oczywiście kursów jest jak na lekarstwo. Nad Brentą też się zastanawiałem, ale zdecydował łatwiejszy dojazd do Adamello. Góry zupełnie inne, mimo że tak blisko. Robiłeś jakieś ferraty?
grzegorz-firlit 16 września 2015 20:34 Odpowiedz
Na przyszły rok myślę o Sentiero Roma w masywie Monte Disgrazia (3678 m), na północ od Sondrio, z widokiem na Berninę. Do Sondrio jest dobry dojazd z Bergamo. Myślałem też o kawałku TMB (Tour de Mont Blanc) na odcinku z Chamonix do Courmayeur. Dolot do Genewy, później EasyBusem do Chamonix. Z Courmayeur do Chamonix można wrócić kolejką przez Augille du Midi (3842 m), a jak nie będzie pogody to busem przez tunel. Ale coraz bardziej kuszą mnie austryjackie Alpy samochodem. Nawet w pojedynkę z WRO koszt wyjdzie bardzo podobny jak lot do Bergamo z bagażem rejestrowanym. Do tego pozostaje ogromna elastyczność, żeby dojechać (i wrócić). Dzień obsuwy to żadna tragedia...
higflyer 16 września 2015 20:58 Odpowiedz
W tym roku został otwarty szlak Caminito del Rey w Andaluzji.
tompot 16 września 2015 21:59 Odpowiedz
grzegorz-firlit
tompot... Widzę, że miałeś trochę przesiadek. Z tego co kojarzę to autobusy w tamtym rejonie kursują dosyć rzadko, zastanawiam się czy nie lepiej spróbować się tam dostać kolejką do Edolo...
Dzięki @tompot :) Przesiadki miałem trochę na własne życzenie, bo chciałem ćoś zobaczyć po drodze. Jest autobus z Bergamo do Ponte di Legno. Miałem nim wracać, ale zahaczyłem jeszcze o Iseo. Nawet ma przystanek na Orio al Serio. No ale oczywiście kursów jest jak na lekarstwo. Nad Brentą też się zastanawiałem, ale zdecydował łatwiejszy dojazd do Adamello. Góry zupełnie inne, mimo że tak blisko. Robiłeś jakieś ferraty?
Niestety nie miałem nigdy uprzęży na sobie, także musiałem omijać niektóre szlaki. Chociaż spotkałem grupkę Greków, którzy twierdzili, że niektóre odcinki dało się przejść nawet bez asekuracji. W Courmayeur byłem rok temu. Przeszedłem doliny: Val Veny i Val Ferret. Widoki jak z pocztówki.
tompot 16 września 2015 22:04 Odpowiedz
Z ciekawych miejsc, do których łatwo dotrzeć z Bergamo polecam: Val Bregaglia i Engadina (okolice Sankt Moritz) w Szwajcarii. Najpierw pociągiem do Chiavenny, a stamtąd to już rzut beret do granicy szwajcarskiej.