+2
nikodem_pan 14 grudnia 2015 23:49
Długo zabierałem się za stworzenie tego postu, szczerze mówiąc myślałem, że już nigdy go nie napiszę, ale jak to mówią, co się odwlecze…W skrócie: w lipcu tego roku wybrałem się w 12-dniową podróż autostopem po Norwegii.
Trasa zaczynała się na lotnisku Oslo Gardermoen, a kończyła też na lotnisku, tyle że Sandefjord/Torp. Jak wyglądała cała moja podróż, możecie zobaczyć tutaj:

Image
Oslo - Hønefoss - Gol - Fagernes - Bergen - Stavanger - Kristiansand - Sandefjord

Moje plany były jeszcze bardziej ambitne - początkowo chciałem pojechać z Oslo do Trondheim i stamtąd udać się na południe wzdłuż wybrzeża. Tuż przed wylotem do Norwegii zmieniłem zdanie i myślę, że była to dobra decyzja.I tak jestem z siebie dumny, bo była to tak naprawdę pierwszy raz, gdy miałem coś do czynienia z autostopem.No dobra, drugi, ten pierwszy raz to podróż z Poznania do Kostrzyna nad Odrą.Co prawda trochę minęło już od tej wycieczki, ale mam nadzieję, że niczego nie poplączę.Będę wrzucał po jednym poście dotyczącym każdego dnia.Mam nadzieję, że zawarte tutaj informacje się komuś przydadzą.

Dzień 1. Wtorek, 7 lipca.

Image
Tuż przed lądowaniem w Oslo

O godzinie 12:45 wylądowałem na lotnisku w Gardermoen. Dlaczego tam, a nie na tańszym Rygge lub Torpie? Przyleciałem z Dublina, gdzie wcześniej spędziłem kilka dni, na dodatek główne lotnisko w Oslo pasowało mi bardziej ze względu na datę lotu oraz położenie – leży ono na północ od miasta, więc podczas podróży autostopem właśnie na północ, nie musiałem martwić się o pokonywanie norweskiej stolicy. Leciałem Norwegianem, taryfa Low Fare+, która zdecydowanie bardziej opłaca się finansowo, jeśli zamierzacie brać ze sobą bagaż rejestrowany. Cały lot kosztował dokładnie 347 zł, co dla latających do „Oslo” za 40 może wydawać się szokiem, ale ostatecznie, biorąc pod uwagę, że miałem ze sobą duży bagaż, chyba nie było tak źle. Samo lotnisko jest bardzo ładne (widać, że wpakowane w nie sporo pieniędzy) i rozplanowane tak, że naprawdę trudno się zgubić. Oczywiście nie zamierzałem go podziwiać, bo tego dnia było przede mną jeszcze niemal 200 km do pokonania. W informacji zaopatrzyłem się w mapę samochodową (swoją zostawiłem w hostelu w Dublinie) i mały prowiant (zdjęcie poniżej, koszt w przeliczeniu na złotówki to jakieś 60 zł). Jeśli tylko macie możliwość, bierzcie jak najwięcej jedzenia z domu, ceny w Norwegii potrafią przerazić (tym bardziej na lotnisku), nawet jeśli sto razy słyszeliście, że w Norwegii jest drogo. Zapewniam, jest drożej.

Image

Oczywiście nie było sensu próbować łapać samochodu zaraz przy lotnisku. Przeszedłem kilka kilometrów, aby ustawić się na drodze E16 prowadzącej do Honefoss, skąd dalej do mojego celu – Gol – wiodła droga nr 7. Ustawienie się na trasie zajęło mi nieco ponad godzinę, złapanie pierwszego samochodu – kilka minut. Idąc drogą E16 (poboczem i chodnikiem), zatrzymałem się po czwartym rondzie od lotniska i stamtąd łapałem pierwsze auto. Nie pytałem od razu od drogę do Gol, tylko o oddalony o 60 kilometrów Hønefoss. Były zdecydowanie większe szanse, że ktoś udawał się w tamtym kierunku. Jeśli, jak w przypadku jednego kierowcy, okazało się, że jechał dalej, tym lepiej.

Image
Kilka kilometrów, które pokonałem pieszo. Oczywiście można próbować złapać stopa już wcześniej.

Image

Droga do Gol, zajęła mi w sumie jakieś 4 godziny, czyli wszystko poszło mniej więcej zgodnie z planem. Pewnie byłoby jeszcze szybciej, gdybym w pewnym momencie się lekko nie pogubił i nie ustawił na złej drodze – o mały włos, a pojechałbym w zupełnie innym kierunku. Do dziś nie wiem, jak to zrobiłem. Aby dotrzeć na miejsce, potrzebowałem 5 samochodów, sami oceńcie, czy to dużo, czy mało, jak na 180 kilometrów. Ja obrałem prostą zasadę – wsiadam, nawet jeśli ktoś mówi, że jedzie w tym samym kierunku tylko przez kilka kilometrów. Zawsze to w końcu kilka kilometrów do przodu, nie ma sensu stać w miejscu z nadzieją, że może za chwilę pojawi się ktoś, z kim będę mógł przejechać całą albo chociaż większość trasy. Jechałem nie tylko z Norwegami, trafił się też Litwin mieszkający od kilku lat z rodziną na obrzeżach Oslo czy Hiszpan, który niebawem wybierał się na daleką północ, do Tromso, aby tam zacząć studia. Niestety, zanim na dobre zaczęliśmy rozmawiać, musiałem już wysiadać, dlatego nie dowiedziałem się o nich i ich życiu w Norwegii tyle, ile bym chciał. Bardzo zaskoczyli mnie za to Norwegowie, którzy zgodnie stwierdzili, że nie zwracają już większej uwagi na otaczający ich krajobraz – już dawno temu zdążyli się do niego przyzwyczaić i jest on dla nich czymś zupełnie naturalnym. Muszę przyznać, że Norwegia od początku była taka, jak to sobie wyobrażałem – przepiękna. Przez większość czasu jechałem wpatrzony w szybę, co jakiś czas wyrażając swój zachwyt na głos.

Image Image
Gdzieś na drodze między Hønefoss i Gol

Wczesnym wieczorem, jeżeli w ogóle możemy mówić o wieczorze w Norwegii o tej porze roku, dotarłem na miejsce. Gol to małe miasteczko w środkowej Norwegii, które zimą zmienia się w bardzo popularne centrum narciarskie. Dookoła wzniesienia, lasy, rzeki i jeziora – można by rzecz, że zwyczajny norweski krajobraz. Początkowo planowałem tam zostać tylko na jedną noc i rano ruszyć w kierunku Bergen, jednak szybko zmieniłem zdanie i postanowiłem zostać tam do czwartku. Zatrzymywałem się u mojej rodziny, więc nie było problemu z kosztami, gdyby nie gonił mnie czas, pewnie zostałbym tam jeszcze nieco dłużej. Miejsce było naprawdę bardzo przyjemne – przy wjeździe do domku wita Cię rodzina trolli.

Image

Sam domek zbudowany był z drewna, a na dachu rosła trawa i mała sosna (sic!). Na widok z okna również nie mogłem narzekać.

Image
Widok z okna mojego pokoju. Godzina 21 z minutami.

Nie był to może szczególnie ekscytujący i pełen przygód dzień, ale i tak byłem zadowolony. Wiedziałem, że najlepsze wciąż przede mną. Szedłem spać z planem, aby następnego dnia wstać wcześnie i wyjść zobaczyć miasteczko.Kolejny post. Staram się trzymać w ryzach i nie będę przesadzał z ich długością, żeby Was nie zanudzić.

Dzień drugi. Środa, 8 lipca

Plany planami, ale pogoda w Norwegii i tak może pokrzyżować je w ciągu kilku minut. Deszcz padał od samego rana i miał przestać dopiero po południu. Cisza domku, w którym zostałem sam oraz całej okolicy była wręcz przejmująca. W sąsiednich domkach również nie było nikogo, więc w promieniu kilkuset metrów moimi jedynymi towarzyszami były kręcące się na zewnątrz koty. Jako że wstałem o 10 rano, nie zostało mi wiele z przedpołudnia, a i tak jego większość spędziłem na tarasie, po prostu wpatrując się w przestrzeń i chłonąc świeże powietrze.

Gdy wreszcie przestało padać, wybrałem się do centrum miasta (jeśli możemy w ogóle mówić o centrum w przypadku 4-tysięcznej miejscowości). Nigdy tam jednak nie dotarłem – idąc w tamtym kierunku, zobaczyłem ścieżkę prowadzącą w góry – wyraźnie był to szlak turystyczny, ale że wszystkie napisy były tylko po norwesku, niczego więcej nie mogłem zrozumieć. Stwierdziłem, że dlaczego nie, pójdę przed siebie i zobaczę, czy było warto. Droga niemal cały prowadziła przez las, ale co jakiś czas zapewniała naprawdę świetne widoki.

Image

Na dodatek po deszczu powietrze było jeszcze lepsze – czułem się, jakbym wziął jakiś zastrzyk adrenaliny i z każdym krokiem nabierał jeszcze więcej sił. Wspaniałe uczucie. Czułem się jak prawdziwy włóczykij, gdy wchodziłem coraz wyżej i nadal nie miałem bladego pojęcia, dokąd idę. Nie miałem ze sobą zupełnie nic, żadnego plecaka czy butelki z wodą – w końcu miałem zupełnie inny plan na ten dzień. Jednak za każdym razem, gdy miałem ochotę się napić, zatrzymywałem się po prostu przy jednym z wielu strumyków – woda była doskonała, lepsza niż butelkowane na naszych sklepowych półkach.

Po jakichś dwóch godzinach marszu, zobaczyłem ładny, drewniany domek. Na podwórzu nie było widać jakichkolwiek śladów życia, drzwi były zamknięte, więc po prostu usiadłem na tarasie i cieszyłem się widokiem, który naprawdę robił wrażenie.

Image
Image

Nie zatrzymałem się jednak tam, tylko ruszyłem dalej – naprawdę było warto, bo po 20 minutach wyszedłem z lasu i z góry zobaczyłem jezioro i okolicę. Widok był naprawdę ładny, cała okolica prezentowała się majestatycznie, a brak słońca tylko dodawał jej powagi.

Image

Było to także miejsce, gdzie zobaczyć można było sporo domków letniskowych – Norwegowie je uwielbiają i ogólnie podczas całej podróży miałem wrażenie, że chyba każda rodzina taki posiada.

Image

Zszedłem jeszcze nieco w dół, ale po jakichś 20 minutach zawróciłem – głód dawał się we znaki coraz bardziej, poza tym zbierało się na deszcz. Chwilę później zobaczyłem też pierwszych ludzi – porządkowali swoją działkę. Zamieniliśmy kilka słów, pytali skąd jestem itp. Pogadaliśmy kilka minut, ale później musieli oni wrócić do swoich zajęć. Tak czy siak, ta krótka, 4-godzinna wędrówka zdecydowanie mnie usatysfakcjonowała – w mieście nie zobaczyłbym nic ciekawszego. Poza tym, każda chwila spędzona z naturą, to chwila na plus.

Image

Pod wieczór wróciłem do domku, głodny i z mokrymi butami, za to cholernie szczęśliwy, jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało. Szybka kolacja, jakiś drink, suszenie butów i pakowanie rzeczy, żeby z samego rana móc wyruszyć w dalszą drogą. Wiedziałem, że o 6 czeka mnie pobudka, ale mimo to długo nie mogłem zasnąć – nie byłem przyzwyczajony do tego, że o 23.30 na zewnątrz jest jeszcze jasno. Bardzo chciałem się wyspać – wiedziałem, że następnego dnia czeka mnie długa podróż do Bergen.Dzień trzeci. Czwartek, 9 lipca.

Oj, zdecydowanie się nie wyspałem… Pobudka o 6 rano, o 7 wyjazd z domku, by ustawić się na trasie kilka kilometrów dalej. Planowałem jeszcze tego samego dnia wylądować w Bergen, choć nie byłem pewien, czy jest to możliwe, ponieważ trasa liczyła prawie 400 kilometrów.

Gdy spojrzycie na mapę, zobaczycie kilka możliwości dotarcia z Gol do Bergen. Możecie jechać jakieś 70 kilometrów drogą 52 na północny zachód, by kawałek przed Laerdal wyjechać na drogę E16. Możecie też pojechać na południe drogą nr 7 czy kombinacją dróg 7 i 13, która zakłada także przeprawę promem. Ja wybrałem opcję, której Google w ogóle nie bierze pod uwagę – wybrałem drogę 51 na północ w kierunku Leiry, by tam ustawić się na trasie E16 – głównej drodze łączącej Oslo z Bergen.

Image

Pierwszy etap zakładał właśnie przedostanie się z Gol do Leiry – czyli przejazd niecałe 50 kilometrów na północ. Przyznam szczerze, że bałem się, że może to chwilę potrwać – stałem o 7 rano drodze, która wyraźnie nie była zbyt często uczęszczana.

Image

Na szczęście nie było tak źle – minęło nie więcej niż pół godziny, gdy siedziałem w samochodzie pewnej sympatycznej norweskiej urzędniczki. W ciągu tych 30 minut oczekiwania, minęło mnie może z 10 aut, więc tym bardziej cieszyłem się, że była tak miła i postanowiła się zatrzymać. Podczas całej podróży kobiety zatrzymywały się bardzo rzadko, zwykle robili to mężczyźni. Rozmawialiśmy niemal bez przerwy, więc nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy do Leiry. Wysiadłem na rondzie przy samym wjeździe do miasta – co prawda mogłem przejechać z nią jeszcze kilka kilometrów, ale obok ronda znajdował się sklep Rema 1000 – chyba najpopularniejsza sieć sklepów w całej Norwegii. Musiałem zrobić zakupy, ponieważ Gol opuściłem bez żadnego prowiantu, a oczywiście nie mogłem wiedzieć, kiedy nadarzy się kolejna okazja.
Ceny w Norwegii mogą robić wrażenie, zwłaszcza na początku. Jedyne produkty, jakie mogą być na podobnym poziomie, co w Polsce, to ryby w puszkach. Cała reszta jest dużo droższa. Woda w butelce za 10 zł czy chleb za 15 zł naprawdę przyprawiają o zawrót głowy, dlatego polecam myśleć o tym jak najmniej i starać się nie przeliczać wszystkiego na złotówki.
Zaopatrzony w jedzenie, ruszyłem dalej – zaraz przy rondzie znajdował się przystanek autobusowy, tam też złapałem kolejne auto – co prawda kierowca jechał w tym kierunku tylko kilka kilometrów, bo do Fagernes, ale to zawsze coś. Fagernes, choć jest miejscem popularnym ze względu na swoje walory turystyczne – to doskonała baza noclegowa i wypadowa dla tych, którzy chcą odwiedzić park narodowy Jotunheimen czy jezioro Bydgin. Nawet przewodnik Pascala po Norwegii poświęca tej miejscowości kilka zdań, gdyby to dla kogoś miał być jakiś wyznacznik. Obok przecinającej miasto drogi E16 przepływa także całkiem sporych rozmiarów jezioro Strondafjorden. Nie miałem czasu, aby poznać to miejsce lepiej – zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej.

Image
Image Image

Ustawiłem się ponownie na wyjeździe z miejscowości i już jakieś 15 minut później zatrzymał się samochód. Jechał nim niemiecki pastor, który od kilku lat służy w Norwegii. Okazało się, że kiedyś odprawiał msze na dalekiej północy, m.in. w miejscowości Bugoynes nad Oceanem Arktycznym, którą miałem okazję odwiedzić w lutym 2014. Pogadaliśmy jeszcze chwilę o zimie na północy i już go nie było, a ja zostałem sam na pustej drodze. Jeśli to miała być główna droga łącząca dwa największe miasta w Norwegii, naprawdę jestem ciekaw, jak wyglądają te rzadziej uczęszczane. Na początku czekanie nawet mi nie przeszkadzało – rekompensowały mi to widoki.

Image Image

Ostatecznie jednak musiałem w tym miejscu czekać 3 godziny (sic!), co nie było już zbyt fajne. W międzyczasie zjadłem „obiad” nad jeziorem – jeśli można tak nazwać konserwy rybne i pieczywo. Ostatecznie wreszcie zatrzymało się jedno auto, którym jechały dwie kobiety. Kilka kilometrów dalej wzięliśmy jeszcze jednego autostopowicza – i był to jedyny autostopowicz, którego spotkałem już do końca mojej podróży. Znów powtórzyła się ta sama sytuacja – przejechaliśmy razem tylko kilka kilometrów i musieliśmy się pożegnać.
Autostopowicz z Niemiec zaproponował, żebyśmy dalej próbowali jechać razem – rzekomo miałem mieć większe szanse razem z nim, ponieważ był ubrany w tradycyjny norweski strój. Nie mam pojęcia, czy mu to pomogło, ale ostatecznie zdecydowałem się odrzucić jego propozycję. Chciałem pokonać całą trasę sam, takie było założenie tej podróży, choć z perspektywy czasu przyznaję, że nie mam pojęcia, dlaczego tak się wtedy na to uwziąłem.

Image
Image

Przeszedłem kilka kilometrów i ustawiłem się na zjeździe na stację benzynową. Tym razem miałem więcej szczęścia – niedługo później zatrzymał się młody strażak z Oslo, który jechał swoim busem do znajomych w góry, gdzie mieli zjeżdżać na desce. Wydawało mi się to nieco surrealistyczne, w końcu był początek lipca, ale wyjaśnił, że z powodu srogiej zimy i wiosny, która nadeszła późno, a górach wciąż było sporo śniegu. Jechaliśmy razem prawie 100 kilometrów, a ja raz podziwiałem coraz bardziej imponujący krajobraz, raz walczyłem ze snem.

Image
Image
Image

Ostatecznie musieliśmy pożegnać się na rondzie w Lærdal – on jechał dalej na północ, ja na południe. Przyznam szczerze, że byłem przerażony, że nie złapię już szybko żadnego samochodu – chłopak wysadził mnie przed samym tunelem Lærdal – najdłuższym tunelem drogowym świata o długości prawie 25 kilometrów. No to pięknie – pomyślałem – nie ma opcji, żeby ktokolwiek tu zatrzymał.

Image

Dosłownie minutę (sic!) później zatrzymała się ciężarówka na szwedzkich rejestracjach. Był to jedyny raz w czasie całej podróży, gdy jechałem ciężarówką i chyba w ogóle mój pierwszy raz w życiu. Kierowca był bardzo w porządku i całkiem nieźle mówił po angielsku. Dopiero po jakichś 15 minutach okazało się, że jest Polakiem i angielszczyzna jest tutaj zbędna. Jedyna osoba, która nie zapytała mnie na wstępie, skąd jestem, okazała się rodakiem. Przejechaliśmy razem dobrą godzinę, podczas której opowiadał m.in. o swoich wyprawach autostopem. W ogóle zauważyłem już na koniec mojej podróży po Norwegii, że wiele osób, które się zatrzymywały, miało jakieś doświadczenia z jazdą autostopem. Niestety, w końcu mój kierowca musiał zatrzymać się na obowiązkowy postój, a ja zacząłem łapać kolejne auto.
Dużo czasu nie minęło a zatrzymał się młody Słowak, który jechał odebrać swoich rodziców na lotnisko w Bergen. Facet zauważył mnie w ostatniej chwili, dlatego nie zdążył się zatrzymać, ale zawrócił i dzięki temu miałem podwózkę niemal do końca trasy. Po drodze zachwycałem się widokami i stwierdziłem, że na pewno wspaniale jest móc mieszkać w takim kraju. Na to usłyszałem odpowiedź: „Stary, mam już dość tych widoków, rzygam nimi. Co tydzień jeżdżę z Bergen do mojej dziewczyny w Gol i naprawdę przydałaby mi się jakaś odmiana”. Byłem w szoku, jak dla mnie możliwość posiadania takich widoków to prawdziwe błogosławieństwo… Facet wysadził mnie kilkanaście kilometrów od centrum Bergen, byłem już naprawdę blisko.

Image

Kilka minut później siedziałem już w samochodzie innego Słowianina, tym razem z Czech. Choć muszę przyznać, że facet chyba zapomniał o swoich słowiańskich korzeniach, bo starał się być bardziej jamajski niż Bob Marley. Potrzebowałem tylko chwili, żeby zorientować się, że facet nie stronił od marihuany – właściwie to byłem przekonany, że wypalił jointa chwilę wcześniej. Całą drogę opowiadał mi o życiu w Norwegii – razem ze swoją dziewczyną mieszkał obecnie w przyczepie kempingowej, bo czynsze w Bergen są niesamowicie wysokie, ale dzięki temu czuł prawdziwą wolność i mógł robić to, na co miał ochotę. Kilkanaście minut później byliśmy już w samym Bergen – nareszcie! On pojechał na zakupy do Ikei, a ja czekałem na autobus do centrum miasta. Ceny biletów były tak horrendalnie drogie, że postanowiłem jechać na gapę – to nie był ostatni raz, gdy złamałem w Bergen jakiś przepis.
W mieście zakochałem się niemal natychmiast – nie dość, że otaczały je góry i woda, to jeszcze samo centrum było nadzwyczaj urokliwe.

Image

Zwiedzanie odłożyłem jednak na kolejny dzień – była już 19, co znaczy, że dojazd zajął mi 12 godziny. Byłem na tyle zmęczony, że jedyne o czym marzyłem, to odpoczynek. Poszedłem do McDonalda, który w tym wypadku był totalnym zaprzeczeniem pojęcia fast food, gdzie wypiłem ciepłą herbatę i podłączyłem się na moment do internetu. Czekał mnie jeszcze spacer w górę – pomiędzy urokliwymi brukowanymi uliczkami na wzgórze Fløyen, gdzie planowałem rozbić namiot. Widok na miasto z góry był niesamowity i wynagrodził mi całe zmęczenie.

Image

Mimo to nie miałem już ochoty iść wyżej i postanowiłem rozbić namiot w parku, przez który przechodziłem. Choć w Norwegii można rozbić namiot wszędzie, o ile nie jest to teren ogrodzony, a w odległości 150 metrów nie znajdują się żadne zabudowania, nie byłem pewien, czy mogę tak po prostu rozstawić namiot w parku. Wygrało jednak zmęczenie – gdy tylko znalazłem miejscówkę, gdzie mogłem spokojnie rozstawić namiot i nie razić nikogo swoją obecnością, wślizgnąłem się pod śpiwór i spróbowałem zasnąć.

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

michzak 17 grudnia 2015 08:22 Odpowiedz
Ładną trasę wybrałeś, relacja zapowiada się ciekawie :)
rysiekkk 17 grudnia 2015 11:05 Odpowiedz
nikodem_pan napisał:...Gol to małe miasteczko w środkowej Norwegii...Zatrzymywałem się u mojej rodziny...tak z ciekawości - z zaskoczenia do nich wpadłeś ? ;)nie mogli po Ciebie przyjechać na lotnisko albo gdziekolwiek ? ;)Kontynuuj 8-) :D
nikodem-pan 17 grudnia 2015 11:17 Odpowiedz
rysiekkk napisał:tak z ciekawości - z zaskoczenia do nich wpadłeś ? ;)nie mogli po Ciebie przyjechać na lotnisko albo gdziekolwiek ? ;)Kontynuuj 8-) :DNie, wiedzieli, że przyjadę, ale wolałem jechać autostopem, nich prosić ich, aby specjalnie przyjeżdżali 200 km ;) Dziś wieczorem kolejny "odcinek".
ane-wald 17 grudnia 2015 11:23 Odpowiedz
nikodem_pan napisał:Oczywiście nie było sensu próbować łapać samochodu zaraz przy lotnisku. Mam inne doświadczenia ;) bo jeśli przy wyjeździe są jeszcze jakieś bramki, to tym bardziej kierowcy przejeżdżają powoli i ma się większe szanse na stopa. Może nawet niektórym wydawałeś się znajomy z tego samego pokładu samolotu ;)Przeczytam chętnie dalszą część relacji.
nikodem-pan 17 grudnia 2015 11:31 Odpowiedz
[quote="ane.wald"]Mam inne doświadczenia ;) bo jeśli przy wyjeździe są jeszcze jakieś bramki, to tym bardziej kierowcy przejeżdżają powoli i ma się większe szanse na stopa. Może nawet niektórym wydawałeś się znajomy z tego samego pokładu samolotu ;)/quote]Rozumiem Twoje podejście, ale miałem wrażenie, że przy Gardermoen to by się nie sprawdziło.Oczywiście, ile osób, tyle sposobów, każdemu może sprawdzać się inny :)
ane-wald 17 grudnia 2015 11:35 Odpowiedz
Na drugi raz spróbuj ;)