+1
igore 27 grudnia 2015 16:30
Witam,

Po wpisie na temat naszej podróży do Brazylii,postanowiłem opisać również zesłoroczną podróż do Peru. Robię to głownie dla siebie - opisując zawsze będę mógł wrocić do relacji i w miarę potrzeby przypomnieć sobie co się działo :). Nie będzie tu niestety wielu praktycznych informacji: wtedy nie robiłem jeszcze notatek w podrózy, a i tak pewnie wiele z nich by sie zdezaktualizowało.
Naszą podróż mieliśmy planować dokładnie,ale jak zawsze nic z tego nie wyszło. Chcieliśmy się tez nauczyć choć podstaw hiszpańskiego, lecz również to nie doszło do skutku.
Bilety kupiliśmy w marcu w promocji Iberii (1200 złotych),a lecieć mieliśmy w październiku. Przez pół roku nie pojechaliśmy na żadne wakacje - w tym momencie wydaje mi się to niemożliwe,ale naprawdę tak było.

11 pażdziernika wyruszyliśmy z Krakowa do Malagi,by po dwóch dniach udać się stamtąd przez Madryt do Limy. Dziwne,ale był to nasz pierwszy pobyt w Hiszpanii - zawsze wybieraliśmy Włochy.

Malaga jest zapewne opisana na tym forum dokładnie, więc podaruję sobie opisy.Przez dwa dni zdążyliśmy pozwiedzać miasto i pobliską Nerję. Podobało nam się i postanowiliśmy kiedyś wybrać się tam na dłużej. Szczególnie na wino/piwo i tapas :)


malaga.jpg



nerja 1.jpg



13 pażdziernika rozpoczęliśmy naszą podróż do Peru. Najpierw lot z Malagi do Madrytu,by po kilku godzinach przerwy przesiąć się na samolot do Limy. Wiadomo,im więcej lotów tym taniej :) Jesteśmy nałogowymi palaczami,więc mniej więcej w połowie trasy przestaliśmy się do siebie odzywać :) Czas umilało nam wino i niedobre samolotowe jedzenie. Po 12 godzinach wylądowaliśmy na lotnisku Jorge Chavez.

LIMA

Jak zwykle jechaliśmy bez przygotowania,bez przewodnika i niestety bez znajomości języka. Była to nasza pierwsza podróż do Ameryki Południowej. Na lotnisku standardowe problemy z wypłaceniem gotówki z bankomatu. Pierwszy napotkany turysta ,widząc nasze "saszetki" na pieniądze i dokumenty,bezwzględnie nakazuje nam je schować gdyż "jak tylko Was zobaczą,przystawią pistolet do głowy i zabiorą wszystko". Cóż,postanowiliśmy zaryzykować i uprzedzając fakty, nie stało się nam nic złego :)

Uparliśmy się, by z lotniska nie jechać taksówką. Było wcześnie rano i mieliśmy mnóstwo czasu, by dotrzeć do naszego hostelu. Przedzierając się przez stado taksówkowych naganiaczy, poszliśmy na przystanek i pierwszy raz zetknęliśmy się z komunikacją miejską w Limie. Wypaliliśmy z rozdziawionymi gębami po 2 papierosy,zanim zdecydowalismy się działać. Nie,nie zarezerwowaliśmy niczego w Miraflores - reprezentacyjnej dzielnicy Limy. Nasz hostel mieścił się w San Miguel i tam musieliśmy dojechać. Wydawało nam się,że właśnie tą nazwę usłyszeliśmy z jednego z autobusów. Ja z plecakami wsiadłem tylnymi drzwiami,K. z przodu. Oboje nie mamy pojęcia gdzie wysiąść. K. zaprzyjaźniła się z kierowcą, który nie bacząc na drogę i nieznajomość hiszpańskiego u gringo,peroruje. Ja stoję niczym dwumetrowe dziwo z tyłu,starając sie nie stratować o dwie głowy niższych ode mnie Peruwiańczyków. Udaje się nam wysiąść w odpowiednim miejscu. Płacimy po 2 sole,taksówkarze chcieli 50. Po półgodzinnym błąkaniu się po okolicy i pytaniu miejscowych,odnajdujemy nasz hostel. Krótki odpoczynek i ruszamy w miasto,oczywiście komunikacją miejską :) Wysiadamy w Miraflores i udajemy się nad ocean. Dzielnica jest bogata i pełna hoteli,turyści bardzo często wybierają to miejsce na nocleg w Limie. Nam niezbyt przypadła do gustu - jest zbyt europejsko.


miraflores.jpg



Odwracamy sie od oceanu i idziemy w stronę centrum. Wsiadamy w bezpłatny tego dnia autobus i docieramy w okolice Plaza Mayor. Włóczymy się bez celu (to typowe dla nas),poznajemy też Kamilę i Staszka - parę, z którą jeszcze nie raz się spotkamy podczas tej podróży.


lima 1.jpg



lima2.jpg



lima3.jpg



lima4.jpg



Wieczorem wracamy do San Miguel,by po kolacji i paru piwach udać się na zasłużony odpoczynek. Następnego dnia mieliśmy jechać do Paracas.

O Limie słyszeliśmy wiele niezbyt pochlebnych opinii: że brzydko,że nie warto etc. Nam się na swój sposób podobała, chyba lubimy takie molochy :). Gdyby nie brak czasu,z pewnością spędzilibyśmy tam jeszcze parę dni.

Paracas i Islas Ballestas

15 pażdziernika jedziemy do Paracas. Do samego końca zastanawialiśmy się, czy jechać od razu do Arequipy, czy podzielić podróż na dwie części z przystankiem w Paracas. WYbraliśmy opcję drugą, szczególnie ze względu na Islas Ballestas. Wybraliśmy się na dworzec na Avenida Mexico, skąd odjeżdżają autobusy Peru Bus do Pisco. Zajęło nam to trochę czasu (znów komunikacja miejska :) ) ale przy okazji spotkaliśmy się z niesamowitą uprzejmością Peruwiańczyków. Prowadzili nas praktycznie za rękę. Dlaczego Peru Bus a nie Cruz del Sur - bo był tańszy :)


drogs.jpg



Po czterech godzinach w autobusie docieramy na miejsce. Pisco robi dość przygnębiające wrażenie. Wsiadamy w taksówkę i jedziemy do hostelu w Paracas. Szybki check-in przy pomocy google translator i idziemy na plażę. Samo miasteczko jest małe i turystyczne głownie z powodu pobliskich Islas Ballestas. Standardowo chodzimy bez celu, wypijamy po kilka pisco sour w knajpie na plaży i idziemy spać. Jutro czeka nas wyprawa na wyspy.


paracas.jpg



paracas1.jpg



paracas0.jpg



paracas2.jpg

Relacja będzie się ukazywać stopniowo. Mam nadzieję, żę coś Ci się przyda :). Byliśmy w sumie dwa tygodnie w Peru z wizytą w boliwijskiej Copacabanie.


Bilety na Islas Ballestas kupiliśmy w jednej z agencji, niestety nie pamiętam już ceny (na pewno niedrogo,a warto). Wypływamy rano. Cała podróż trwa ok. dwie godziny. Na miejscu ogrooomne ilości ptaków,foki,lwy morskie. Koniecznie posmarujcie się kremem do opalania, nas spaliło niemiłosiernie :) W powietrzu unosi się zapach ptasich odchodów.


Islas.jpg



Islas1.jpg



Islas2.jpg



islas3.jpg



Islas4.jpg



Islas5.jpg



Islas6.jpg



islas7.jpg



Na łódce był przewodnik, który opowiadał o miejscu po hiszpańsku i angielsku. Nigdy nie widziałem tylu ptaków na raz :)
My,przed wycieczką na wyspy spędziliśmy noc w Paracas,ale wiem, że z Ica równie łatwo się tam dostać (trzeba jedynie wcześniej wstać i dojechać do Paracas).

Poprzedniego dnia zdecydowaliśmy, ze do Arequipy pojedziemy nocnym Cruz del Sur, a po drodze zatrzymamy się na parę godzin w Ica, a konkretnie w oazie Huacachina. Już dojeżdzając do Ica widzieliśmy ogromne wydmy. Z miasta do oazy dojechaliśmy taksówką za parę soli. Taksówkarz wysadził nas przy agencji,gdzie można wykupić przejazd po wydmach pojazdem rodem z Mad Maxa :) Nie mieliśmy takiego planu,ale nie chcieliśmy czekac bezczynnie na autobus. Wypiliśmy na odwagę po piwie i ruszyliśmy.


Hua.jpg



Hua1.jpg



Myśleliśmy, że przejażdżka będzie spokojna - nic bardziej mylnego. Istny rollercoaster :) Krzyczące kobiety (i mężczyźni), jazda to w górę, to w dół. Przyznam, że na początku byłem sceptyczny co do tej atrakcji, a teraz z chęcią bym to powtórzył. Po drodze kilka przystanków, np. po to, by zjechać z wydmy na desce :)



Hua2.jpg



... i na zachód słońca...


Hua4.jpg



W pojeździe polecam siedzieć z przodu, mniej telepie. Sugeruję także zapięcie pasów i uważanie na głowę :)

Sama oaza też jest bardzo przyjemna, pełna wyluzowanych ludzi. Mozna w spokoju napić się piwa lub pisco i odpocząć :)


hhua.jpg



hhua1.jpg



hhua2.jpg

Arequipa

17 pażdziernika

Po wizycie w Huacachina udaliśmy się na autobus Cruz del Sur do Arequipy. Mieliśmy jechać 10 godzin, jechaliśmy 12. Staraliśmy się spać,niestety bez skutku. Autobus komfortowy,na pokładzie poczęstunek. Minusem jazdy w nocy jest fakt, że przez autobusowe okno próżno wypatrywać ciekawych widoków. Gdy zrobiło się jasno, krajobrazy były raczej monotonne.


droga.jpg



Do drugiego pod względem wielkości miasta Peru dotarliśmy rano. Przywitała nas piękna pogoda. Było za wcześnie, by udać się do hostelu, z nowo poznaną parą Holendrów udaliśmy się więc na kawę (co ciekawe,lecieli z tej samej promocji z fly4free). Od razu "obskoczyły" nas Peruwianki z małymi lamami na rękach. Zrobiliśmy kilka zdjęć, lamy pożerały mi włosy, a Peruwianki nie chciały zostawic nas w spokoju. Daliśmy im kilka soli,one chciały więcej. W końcu udało się nam uwolnić. W drodze powrotnej,na lotnisku w Limie, widzieliśmy te same kobiety na okładce albumu o Peru. Nie lubię "wrzucać" swej podobizny do sieci, ale w tym wypadku zrobię wyjątek :) Czyż uśmiech pani nie jest cudowny :D


are.jpg



Po kawie udaliśmy się do swoich hosteli. Mieszkaliśmy w Hostal Bubamara - polecamy. Miłe miejsce, dobra lokalizacja i smaczne śniadania. Personel niestety słabo mówi po angielsku (co w Peru jest standardem). Tu znów spotkaliśmy naszych polskich znajomych z Limy. Okazało się, że poniewaz nasza rezerwacja była przez booking, oni zostali "wyrzuceni" z pokoju w którym mieszkali po to, byśmy my mogli go zająć. Po raz kolejny okazało się, że Polak Polakowi wilkiem :) Pokój był wart swej ceny, usytuowany na samym dachu budynku, miał świetny widok na miasto i wulkan El Misti.


are1.jpg



are2.jpg



No dobra,może na zdęciach ten widok nie jest tak oszałamiający :)

W hostelu K. wypowiada sakramentalne: "ciekawe gdzie jest mój softshell?" (został w autobusie) dzięki czemu zwiedzamy dworzec w Arequipie po raz drugi tego dnia (miła pani poinformowała nas, że softshella nie znaleźli), a kolejne kilka godzin spędzamy w mniej turystycznej części miasta w poszukiwaniu sklepów z odzieżą :)


are3.jpg



are4.jpg



Po skutecznych poszukiwaniach (ceny softshelli podobne do polskich) udaliśmy się na obiad. Był to najtańszy obiad podczas naszej podróży. W "knajpie" sami Peruwiańczycy, menu wyłącznie po hiszpańsku. K. na początku nie chciała jeść. Zamówiłem nam dwa zestawy (nie mając pojęcia co), stawiając ją tym samym przed faktem dokonanym :) Najedliśmy się do syta, a całość postanowiliśmy uczcić kieliszkiem pisco :)

Po posiłku udajemy się na targ. Uwielbiamy targi i zawsze poświęcamy im specjalne miejsce podczas naszych podróży. Ten w Arequipie bardzo przypadł nam do gustu. Jest kolorowy i ciekawy. Można tam również zjeść i się napić. My byliśmy po obiedzie, więc odpuściliśmy. Znajomi mieli jednak spore problemy żołądkowe po zjedzeniu ceviche.


targ.jpg



targ1.jpg



targ2.jpg



targ3.jpg



targ4.jpg



targ5.jpg



Po wizycie na targu plątamy się jeszcze po okolicy, by wieczorem wypić parę piw na dachu naszego hostelu.


are7.jpg



are8.jpg



are9.jpg

18 Pażdziernika

Na ten dzień mieliśmy w planie dalsze zwiedzanie Arequipy. Na początek Monasterio de Santa Catalina. Ten założony w XVI wieku klasztor, jest swego rodzaju "miastem w mieście". Otoczony murami stanowi oazę ciszy i spokoju. W czasach świetności zyło tam nawet 450 osób (nie tylko mniszki). Wstęp 25 soli. Chyba warto poświęcić godzine lub dwie, by poczuć klimat tego miejsca. Nas nie powaliło na kolana, ale było ciekawe :) (może po prostu nie jesteśmy amatorami tego typu miejsc). Klasztor znajduje się praktycznie w samym centrum Arequipy.


santa (1).jpg



santa (2).jpg



santa (3).jpg



santa (4).jpg



santa (5).jpg



santa (6).jpg



Po zwiedzeniu klasztoru, włóczymy się głownie w okolicach Plaza de Armas. Spotkaliśmy Holendrów, którzy polecali free walking tour - my jednak wolimy zwiedzać na własną rękę i własnym tempem :)


arre.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

zeus 27 grudnia 2015 16:33 Odpowiedz
Oooo muy bien! Za parę miesięcy lecę do Peru, i jeszcze nie mam zaplanowaną trasę. Będę śledzić tą relacje :D
igore 27 grudnia 2015 16:41 Odpowiedz
Relacja będzie się ukazywać stopniowo. Mam nadzieję, żę coś Ci się przyda :). Byliśmy w sumie dwa tygodnie w Peru z wizytą w boliwijskiej Copacabanie.
gosiagosia 28 grudnia 2015 20:49 Odpowiedz
Piękne zdjęcia!
alison 29 grudnia 2015 08:38 Odpowiedz
Fajnie napisane :) Czekam na więcej - zbieram wskazówki na swoją podróż do Peru za parę miesięcy :)
ara 31 grudnia 2015 13:22 Odpowiedz
oo @igore widzę, że jest i Peru :D super!
igore 31 grudnia 2015 14:12 Odpowiedz
Niestety na tym moje podroze po Ameryce Poludniowej sie koncza. Przynajmniej do przyszlego roku :)
ara 31 grudnia 2015 14:22 Odpowiedz
na szczęście przyszły rok już za pasem 8-)
poncz 3 stycznia 2016 17:20 Odpowiedz
igore napisał:I tu popełniliśmy błąd - powinniśmy płynąć do Challapampy, skąd jest trochę więcej możliwości na zwiedzanie. Przede wszystkim można przejść do Yumani, by zdążyć na łodkę z powrotem.Moim zdaniem, opcja z noclegiem jest jedyną rozsądną, w przypadku chęci zrobienia trekkingu. Wtedy można to zrobić na spokojnie, rozkoszując się widokami itd. A na prawdę warto. Dla mnie ten trek jest szczególny, bo przez własną głupotę przeszedłem go 6 razy w ciągu dwóch dni ;).
igore 3 stycznia 2016 17:23 Odpowiedz
Ja do dzisiaj pamiętam zmęczenie, które towarzyszyło nam w drodze powrotnej :)
poncz 10 stycznia 2016 10:30 Odpowiedz
Rzeczywiście na cena 100$ jest ok - myśmy robili wszystko samodzielnie, i cenowo wyszło podobnie. Z tą różnicą, że po drodze zahaczyliśmy Salineras de Maras, no i spaliśmy jedną noc w Aguas Calientes i jedną koło Hydroeletrici (w namiocie).