+1
martwod 5 stycznia 2016 20:38
- Tu chyba nietrudno zostać Marquezem - myślę sobie, stojąc w sieni starego. kolonialnego hotelu, zbudowanego przy głównym placu Santa Fe de Antioquia, i wpatrując się w strugi nocnego, ciepłego deszczu. To piękne XVI-wieczne miasteczko po prostu mnie urzekło, chciałabym postawić swój bujany fotel na dziedzińcu (koniecznie z fontanną!) jednego z tutejszych okazałych domów, wziąć do ręki filiżankę z aromatyczną kawą, zapatrzeć się w otaczające góry i tak zastygnąć. Eh, to miasto budzi marzenia.

,


Oczywiście z tym zastyganiem nie ma co przesadzać, bo okolica jest zbyt piękna, by nie dać się wciągnąć w tutejsze uliczki.

,

,

,

,












Kiedy snujemy się wzdłuż wspaniałych domów dawnych najeźdźców trafiamy na kilka perełek. Jedną z nich jest restauracja, cała obwieszona obrazami Modiglianiego. Trudno oderwać wzrok. W końcu jednak musimy, choć nikt nas stąd nie wygania. Obiad w takich wnętrzach mógłby nas zrujnować.

,



Do Don Roberto trafiam zupełnie przypadkiem. Widzę przez okno stare zdjęcia miasta, więc ładuję się do środka i wgapiam. Po chwili podchodzi do mnie Kolumbijczyk, zagaduje, oczywiście, po hiszpańsku. Już myślę, że chce mnie wyprosić, ale nie, zaprasza raczej do środka. A tam… prawdziwy skansen! Stare wnętrza ze starymi meblami, starymi tapetami, starymi naczyniami, starymi zdjęciami… Kolumbijczyk - nie mam pojęcia, czy jest to tytułowy Don Roberto - objaśnia mi szczegółowo historię tego miejsca i każdego przedmiotu po kolei, a ja uśmiecham się, mam nadzieję, czarująco. Jaka szkoda, że nic nie rozumiem!


,

,




Mieszkańcy Santa Fe są najwyraźniej szczególnie wrażliwi na piękno. Nie wyłączając pięknych kobiet. Nie dziwi więc, że na ulicy można się przekonać, co w rzeczy samej znaczy określenie „piękna kobieta”.



Tak, tak, Kolumbijczykom w ogóle, nie tylko tym z Santa Fe, nie podoba się typ suchej modelki. Dlatego w Kolumbii dieta wydaje się pojęciem raczej abstrakcyjnym, natomiast operacje powiększające różne partie ciała są niezwykle popularne. Tym paniom, których na chirurga plastycznego nie stać, pozostaje kupić specjalne majtki z wkładkami silikonowymi na pośladkach. W takiej bieliźnie nawet płaska pupa nabiera brazylijskiego sznytu.


Santa Fe przyciąga turystów z jeszcze jednego powodu. Jest nim Puente de Occidente, imponujący drewniany most wiszący nad Rio Cauca, jeden z najdłuższych (291 m) i najstarszych (ukończony w 1895 r.) spośród tych wiszących w obu Amerykach. Nie jest to przereklamowana atrakcja, naprawdę robi wrażenie. Kiedy wchodzimy na most, pilnujący wejścia chłopcy pytają skąd jesteśmy. - Z Polski - odpowiadamy. - Aaa, Robert Lewandowski - krzyczą i podnoszą kciuki. Śmiejemy się i kiwamy głowami - miło tak powdzięczyć się w czyimś blasku. Dalej nie wiem już co bardziej podziwiać: to cudo myśli inżynierskiej, widoki, czy niezawodną kolumbijską życzliwość.

,

,



Tej kolumbijskiej życzliwości doświadczamy zresztą niemal bez przerwy. Ot, choćby wyjeżdżając z Santa Fe. Kupujemy bilet na autobus, a że do odjazdu mamy jeszcze prawie pół godziny, udajemy się na orzeźwiający owocowy koktajl. Kiedy wracamy, przy naszym busiku tłoczy się już spora grupa pasażerów. Ze środka kiwa na nas kierowca. - To jest miejsce dla tych państwa - wyjaśnia podróżnym drapieżnie spoglądającym na dwa ostatnie wolne miejsca.





Do rezerwatu Rio Claro w zasadzie mieliśmy nie jechać. Czytałam gdzieś, że w porze deszczowej traci na urodzie i woda nie jest już taka claro, że problem z dojechaniem, że nie wiadomo gdzie przenocować, bo na miejscu drogo, że w weekendy tłoczno…
Ostatecznie jednak jedziemy - mamy dzień zapasu i niechęć do długiej podróży autobusem do Bogoty. Na szczęście.

, , ,

,



Przewodniki mówią, że w Rio Claro można spotkać kolibry, papugi i jeszcze kilka gatunków dziko żyjących zwierząt. Bądźmy szczerzy, nie spotykamy żadnego, choć słyszymy dziesiątki dźwięków, pisków, ryków i Bóg wie, czego jeszcze.
Widzę co prawda wydrę, ale tylko przez ułamek sekundy pokazuje mi pysk i chwilę potem…, no, odwrotność pyska.
Natomiast cały dzień towarzyszy mi pies, mój pies stróż. Kąpię się - on czeka na brzegu, chodzę po kamieniach, drapie się za mną, czasem gdzieś odbiega, ale zawsze wraca. Po kilku godzinach odprowadza mnie do samego autobusu. Muszę przyznać, że trudno mi się z nim pożegnać. Mam nadzieję, że nadal pilnuje turystów w Rio Claro.
Czego mi jeszcze żal, to że nie zdążyliśmy zwiedzić jaskini pełnej nietoperzy. Może kiedyś..?

, ,

,

,




Do Doradal jedziemy, bo musimy, bo to najbliższe rezerwatu miasteczko, gdzie możemy znaleźć nocleg.
- Potworna, niewiarygodna, upalna dziura - myślę, wychodząc z autobusu. Chcę wiać. Tymczasem, już godzinę później, w rankingu niespodzianek tego wyjazdu, Doradal zdobywa pierwsze miejsce.
Panuje tu klimat dżungli tropikalnej. Wchodzę pod prysznic, wycieram się i po chwili znowu jestem mokra. Nic dziwnego, że życie zaczyna się tu po zmroku. Idziemy zatem tam, gdzie jest życie. Czyli całkiem niedaleko - na parterze naszego hotelu rządzi fantastyczna speluna: bar Manhattan. Siedzimy przy miejscowym piwie i chłoniemy atmosferę.
Na środek sali wychodzi para: on, po prostu on, ale ona… Rozmiar w okolicach 44, czyli kształty kolumbijskie, kiedy zaczyna tańczyć, trudno oderwać wzrok. Wydaje się, że jej biodra żyją własnym życiem, europejskie imprezowiczki mogłyby jej co najwyżej wiązać baletki. Radziu, mój towarzysz, ledwo łapie oddech.
W jakimś momencie podchodzi do nas dziewczyna, podaje kieliszki napełnione tequilą, wznosi toast i mówi, jacy jesteśmy fajni. Pijemy, uśmiechamy się, poklepujemy po ramionach. I jak tu nie lubić Kolumbijczyków?
Tej nocy kołyszą nas do snu kolumbijsko-kubańskie hity. Goście baru Manhattan zasypiają chyba dopiero nad ranem.



Rano widać gołym okiem, że Doradal się przepoczwarza. Na miejscowym ryneczku i przy dworcu autobusowym pojawiają się rzeźby hipopotamów, żyraf, słoni i innych dzikich zwierząt.
Władze miasteczka postanowiły zarobić na Pablo Escobarze, baronie narkotykowym, który na obrzeżach Doradal miał ogromną posiadłość. To miejsce - Hacienda Napoles - jest legendą. Na powierzchni trzech hektarów Escobar kazał wybudować potężny dom z przyległościami, kilka basenów, sztuczne jeziora, arenę do walk byków, pas startowy dla samolotów, tor do wyścigów samochodów i wreszcie ogromny park, gdzie posadzono egzotyczne rośliny i zgromadzono 1500 gatunków zwierząt, w tym słonie, żyrafy, zebry, nosorożce, kangury, czy hipopotamy. Całość wyceniono na 63 miliony dolarów. W latach 80-tych, po zastrzeleniu Escobara, jego majątek przejęło państwo.
Dziś w Hacienda Napoles znajduje się Jurasic Park, można tu odbyć safari i obejrzeć dzikie zwierzęta, a także bawić się w wodnym parku rozrywki i przenocować w jednym z luksusowych, chyba, hoteli. Szkoda, że tych informacji próżno szukać w przewodnikach.

,

,



Kiedy w końcu odjeżdżamy z Doradal, trafiamy na Latającego Holendra, czyli autobus kursujący poza rozkładem, poza czasem, poza wszelkimi regułami. Ale czemu się dziwić? Doradal to w końcu zwycięzca rankingu na największą niespodziankę tego wyjazdu.
I choć to graniczy z cudem, w końcu docieramy do Bogoty - gotowej na Boże Narodzenie, mimo że to sam początek grudnia.

,

Do zobaczenia, Kolumbio!



Dodaj Komentarz