+4
Piotras_5 7 stycznia 2016 12:07
Image

Tego dnia poszczęściło nam się bardzo, bo poznaliśmy samotnie podróżującego Bryana, który z chęcią przyjął nas do swojego auta. Razem jechaliśmy całe trzy dni, po czym Bryan stwierdził, że zmieni swoje plany i pojedzie z nami do Port Lincoln, który był naszym celem. Dzięki temu niesamowitemu spotkaniu uniknęliśmy zalania w namiocie, ponieważ Bryan zaprosił nas na jedną noc do jego przyczepy kempingowej. Tej nocy deszcz padał bardzo długo i naprawdę mocno. Sam Port Lincoln będziemy pamiętać z pięknych widoków i łowienia… Kałamarnic! Pierwszego wieczoru złowiliśmy dwie, drugiego dnia również dwie. Tym oto sposobem mieliśmy pyszną kolację, dosłownie złapaną własnymi rękami. :)

Image

Po krótkiej wizycie w Port Lincoln pojechaliśmy razem dalej, do Adelajdy. Bryan zmieniał swoje plany dla nas, ale widocznie odpowiadało mu nasze towarzystwo, a jeszcze bardziej to, że Piotrek prowadził za niego przez te kilka dni. Razem zrobiliśmy 2400 kilometrów, co daje nam najdłuższy dystans osiągnięty z jednym kierowcą!

Image

Adelajda

Będąc tu poprzednim razem, dzięki autostopowi, poznaliśmy cudowną starszą parę, Helen i Stephena, którzy od tamtej pory śledzili nasze codzienne poczynania. Zaprosili nas tym razem do siebie. Na nasze powitanie przygotowali tradycyjny australijski obiad - grillowane mięso. :) Oczywiście Bryan był zaproszony razem z nami. Rano pożegnaliśmy naszego podróżniczego towarzysza, który samotnie ruszył w dalszą drogę na Tasmanię. Poznajemy na drodze mnóstwo osób. Z niektórymi nie jest nam przykro się rozstawać, z innymi wręcz przeciwnie.

Jeśli już mowa o przywitaniach i pożegnaniach. Dzisiaj spotkaliśmy się ponownie z Irminą i Pawłem, z którymi spędziliśmy sylwestra w Sydney. Niesamowita para wraca już pomału do Polski, ale jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że możemy z nimi spędzić trochę czasu. Sprawa potoczyła się dość zabawnie, ponieważ aktualnie śpią u Oliego, chłopaka, który przyjął nas ponad miesiąc temu, gdy my odwiedzaliśmy Adelajdę. Świat jest mały. :)

Aktualnie mieszkamy w domu Helen i Stephena, gdzie czujemy się jak u siebie. Traktują nas jak własne dzieci. Dzięki takim ludziom nie brakuje nam stałego miejsca. Jeśli chcemy, możemy wybyć na cały dzień (robiąc na przykład 12 kilometrowy treking w Deep Creek Conservation Park). Jeśli nie, możemy siedzieć w domu, odpoczywać, porządkować nasze rzeczy, prać i pisać notatki. Nie jesteśmy przecież non stop w drodze.

Wizualizacją tej relacji jest film na youtube oraz ostatnie 35 zdjęć w naszej galerii.

Miłego oglądania!

Pozdrawiamy serdecznie,
Daria i PiotrekWiem, że trochę ludzi czyta ten temat, ale nikt nie komentuje, heh.

Tak czy siak, wylądowaliśmy w NOWEJ ZELANDII!! O tak, moje wielkie marzenie właśnie się spełnia. :)

Pierwsze dni spędziliśmy w Christchurch, zobaczyliśmy miasto po dwóch trzęsieniach ziemi - nie jest to piękny widok, ale warto się przejść. Do tego odwiedziliśmy Akaroę, a reszta już poniżej!

Quote:
Dotarliśmy dokładnie na drugą stronę globu! Już się jaramy na przemierzanie górskich szlaków Nowej Zelandii. :)

Krótka historia z pierwszego dnia w świecie Kiwi.
Po zwiedzaniu miasta wracamy do restauracji, w której zostawiliśmy duże plecaki:
- Plecaków nie ma - żartuje młoda dziewczyna.
- To śpimy dzisiaj tutaj!
- Możecie spać u mnie - kontynuuje żartem.
- Ale my naprawę potrzebujemy plecaki, idziemy nocować na kemping.
- Kemping? Poczekajcie... naprawdę możecie spać u mnie!
:)

I w ten sposób poznaliśmy Nav i jej chłopaka, niesamowicie gościnnych i pomocnych, młodych ludzi z Indii.

Image

Dla ciekawskich: Nowa Zelandia to kraj kiwi. I to wcale nie z powodu kwaśnego, zielonego owocu. To jedyne miejsce na ziemi zamieszkałe przez ptaki nieloty - kiwi. Stały się one symbolem narodowym. Co śmieszne, mieszkańcy nazywają siebie samych Kiwi. "Ludzie kiwi się wami zaopiekują" - usłyszeliśmy od naszej nowozelandzkiej koleżanki w Sydney. I miała rację! :)

Na zdjęciu przypadkiem spotkani, niesamowici panowie - Jimmy (USA) i Peter (Szwajcaria). Każdy z nich odkrywa Nową Zelandię osobno. Zawsze podziwiałam ludzi podróżujących w pojedynkę. Zwłaszcza jeśli mają odwagę rzucić pracę, bo mają za mało urlopu, żeby wybrać się daleko za morze. :)

Image

Pozdrawiamy serdecznie!Długo nas tu nie było, więc na szybko z biblioteki mała relacja. :)

Quote:
Nowa Zelandia to głównie piękne widoki, zmienna pogoda i mnóstwo zieleni. Jednak ten kraj ma też sporą wadę - leży na styku płyt tektonicznych i występują tutaj trzęsienia ziemi. Ostatnie było 14 lutego tego roku (4,6 w skali Richtera), więc nie było strasznie, ale ludzie odczuli to. Jednak największe zniszczenia w mieście spowodowały trzęsienia ziemi w 2010 (7,1 w skali Richtera) i 2011 roku (6,3). Niestety, miasto wygląda teraz jak jeden wielki plac budowy przeplatany zawalonymi budynkami, ale pośród nich można znaleźć takie perełki jak na zdjęciu. :)

Nikt nie mówił, że wszędzie jest pięknie i bezpiecznie, taki świat!

Image

Na końcu świata jest cudownie! Przemierzamy zieloną krainę razem z naszymi przyjaciółmi. Na ten czas zmieniliśmy nieco sposób przemieszczania się. Zrobiliśmy sobie małą niespodziankę. :)
O tym już wkrótce. Tymczasem pozdrawiamy z północy południowej wyspy Nowej Zelandii

Image


Pozdrawiamy serdecznie! :)Cześć wszystkim! W końcu jest internet! :)
Kolejna część z naszego miesięcznego (!!) tripa autem po Południowej Wyspie Nowej Zelandii :)

Quote:
W takich momentach warto mieć z kim dzielić zachwyt. Cieszymy się i doceniamy to, że możemy odkrywać takie nieziemskie miejsca razem. Jesteśmy w swoim żywiole, bo zdecydowanie wolimy cuda natury niż wielkie miasta. :) Zdjęcie zrobione nad jeziorem Rotoiti.

Image

Naszym zdaniem Nowa Zelandia jest przepiękna. Zapierającymi dech w piersi widokami możemy cieszyć oczy zaraz po przebudzeniu, a także przy zachodzącym słońcu, rozkładając namiot do snu. Dzisiaj odwiedziliśmy kolejny cud natury - wąwóz Hokitika. Woda niesamowitego koloru, który ciężko jest opisać. A nockę przyszło nam spędzić na działce miłego małżeństwa.
Pozdrawiamy serdecznie z tego zielonego kraju, niech moc Kiwi będzie z Wami! :)

Image

Co się dzieję w Nowej Zelandii jest niesamowite. Cała historia zaczęła się od naszego ponownego spotkania z Adamem i Asią. Chyba każdy już ich zna. :)
Zaczęliśmy myśleć jak tu razem zwiedzić południową wyspę. Wpadłem na pomysł kupna auta. Co tu dużo tłumaczyć, wszyscy chętni, więc do dzieła! Jeden dzień i mieliśmy własny, piękny i bardzo sprawny samochód. Dwudziestoletnia Trusty Honda Orthia stała się naszym nowym członkiem autostopowej rodziny. :)
Nie jest ona najpiękniejsza na świecie, ale śmiga mega! Zero problemów. :0
Od ośmiu dni śmigamy razem i przemierzamy Nową Zelandię. Nie zaprzeczam, że jest to super opcja, szczególnie że jest nas czworo. :)

Image

Nowa Zelandia zmienia nie tylko pogodę bardzo szybko, ale nasze plany też. :) Mieliśmy jechać na południe przez zachodnie wybrzeże. Jednak po sprawdzeniu prognozy pogody zrezygnowaliśmy. Tym razem daliśmy za wygraną i postanowiliśmy zobaczyć Arthur's Pass. To była świetna decyzja! :)
Może pogoda nas nie rozpieszcza, ale pada mniej, jest ciepło i nadzieja na dobre następne dni. Dzisiaj przeszliśmy trzy krótsze trasy - Devils Punchbowl Waterfall, Bealey Valley oraz Otira Valley Track. Przepiękny dzień!

Image

Wczoraj mieliśmy piękną pogodę i wspięliśmy się na Bealey Spur Hut. Mieliśmy spać w chatce pasterskiej, ale wybraliśmy namioty, bo wewnątrz wszystko było mocno przesiąknięte dymem. Nie ma tego złego! Mieliśmy też super ognisko, jedzenie i rozmowy do późna. W trakcie ciszy nocnej przeszkadzały nam dość mocno ptaki Kea (dziobały nasze namioty (wrr), ale daliśmy radę! Teraz jesteśmy po basenie w Christchurch, gdzie niestety, ktoś ukradł Darii kurtkę. Czasami zdarzają się takie niefartowne sytuacje.
:)

Pozdrawiamy serdecznie z Christchurch, gdzie wpadliśmy załatwić parę spraw.

Image

Czasami tak w życiu bywa, że spędza się święta na końcu świata. Rodziny nie ma, ale za to przyjaciele są. My spędzamy czas razem codziennie od wielu dni, więc nie narzekamy na brak towarzystwa. :)
My zajadamy się jajkami i pysznymi kanapkami. W tej scenerii wszystko smakuje dobrze. A tymczasem pozdrowienia z trasy na południe. :)
P.S. W końcu w naszej galerii zagościły zdjęcia z Nowej Zelandii! Miłego oglądania! :)
http://www.swiatjestksiazka.pl/galeria

Image

Nowa Zelandia zaskakuje nas każdego dnia! Poranek przywitał nas mgliście, ale szybko się wypogodziło i do końca dnia mieliśmy przepiękne słońce. :) Święta świętami, ale zwiedzać trzeba. Dzisiaj dojechaliśmy nad jezioro Tekapo, gdzie zwiedziliśmy okolicę. Nie ma co ukrywać, czasami rozczula nas ta Nowa Zelandia...

Image

Jak tam, objedzeni po wielkanocnym śniadaniu? :)
Pora spalić trochę tłuszczu! Dzisiaj wspięliśmy się aż do Muller Hut i musimy przyznać się, że pokonaliśmy ponad 4000 schodów w obie strony i po skałkach wspinaliśmy się na szczyt. Mieliśmy również piękny widok na Mount Cook, czyli najwyższy szczyt w Nowej Zelandii. Super! Jestem dumny z mojej kochanej żonki, która na początku zwątpiła, ale jest tak odważna, że weszła! Pierwszy Darii lodowiec w życiu, piękna sprawa. A Wam jak mija Dyngus?

Image

Mamy słaby dostęp do neta, więc napiszę tylko lekko filozoficznie, że życie jest piękne. Cudownie jest cieszyć się z małych rzeczy, takich jak porządny obiad, prysznic, dobra pogoda czy bardzo sprawny samochód... Doceniamy co od życia mamy i życzymy wszystkim dobrego dnia! Zdjęcie z przepięknego traku w Trotters Gorge. :)

Image

Zbliżając się do Wanaki śmialiśmy się, że każdy przyjeżdża tam, żeby zrobić zdjęcie jednemu malutkiemu drzewu zanurzonemu w jeziorze. Przyjechaliśmy i my. Co się okazało? Przy zachodzie słońca to jedno z piękniejszych miejsc, jakie widzieliśmy w Nowej Zelandii! :) A po drodze zdobyliśmy trochę przydrożnych jabłek. :) Będzie wypasiona owsianka z jabłkami rano.

Image

Ostatnie dni są u nas piękne. Wspięliśmy się na kilka ładnych szczytów, a pogoda nas rozpieszczała. Żeby tego było mało, jesteśmy już znani w kilku miejscach na Zachodnim Wybrzeżu. Wiecie jak zapamiętamy Nową Zelandię? Właśnie jak ze zdjęcia: góry, jeziora, lasy, owce i zmienna pogoda. Takie było nasze wyobrażenie, więc jesteśmy bardzo szczęśliwi ze spełnienia jednego z naszych marzeń. :)
Definitywnie jedno z najlepszych uczuć na świecie - satysfakcja ze zdobytego szczytu. :)

Image


Mamy nadzieję, że zdjęcia się podobają. Na dniach spróbujemy skleić pełną relację z podróży po Południowej Wyspie. :)
Pozdrawiamy serdecznie,
Daria i Piotrek z Świat jest książką :)Dzień dobry wszystkim!

Kiedy u Was głęboka noc, my mamy w końcu chwilkę na udostępnienie całej naszej opowieści z Południowej Wyspy Nowej Zelandii. Oj, a działo się. Zrobiliśmy ponad 7000 km autem, zwiedzaliśmy prawie dwa miesiące, odwiedziliśmy mnóstwo darmowych kempingów, spaliśmy w aucie, wspinaliśmy się na szczyty i wiele innych ciekawych rzeczy. :)
Zapraszamy serdecznie do lektury, co na tym południu piszczy. :)

Quote:
Opowieść o tym, co odkryła przed nami południowa wyspa Nowej Zelandii przez ponad miesiąc podróży na przełomie lata i jesieni. Góry, jeziora i łąki nie znikały nam z oczu. Czuć w powietrzu wolność i siłę natury. Choćbym użyła tysiąca epitetów opisujących to, co zobaczyliśmy, bez zdjęć przekaz byłby marny. Oto pierwsza część przygody, w której towarzyszyła nam para przyjaciół i tnąca jak żyleta Honda Orthia.

Christchurch

5 marca, wcześnie rano przylecieliśmy do Christchurch – największego miasta południowej wyspy zielonej krainy. Zdążyliśmy jeszcze dospać godzinkę na lotnisku, zrobić zakupy, zjeść bagietkę z szynką na śniadanie i nadal cały dzień był przed nami. Złapaliśmy stopa do centrum, gdzie miły właściciel restauracji zgodził się przechować nasze plecaki. Spacer ulicami Christchurch był dla nas trochę szokujący. Miasto wydało się brzydkie, a mówili, że jest tak pięknie. Brzydkie, bo wszędzie dookoła cały czas naprawiane są skutki tragicznego trzęsienia ziemi z 2011 i 2012 roku. Ciężko jest zrobić zdjęcie, na którym nie ma rusztowania, ściany zabezpieczającej albo zawalonego budynku, którego na razie nikt nie rusza. Nie mówię tego z wyrzutem, tam jest po prostu smutno jak się pomyśli, że człowiek nie może nic zdziałać przeciwko sile natury. Ucieczką od konstrukcji jest pójście do parku botanicznego, gdzie można szwendać się do woli w przyjemnym dla oka i duszy otoczeniu.

Katedra w Christchurch
Image

Ponieważ nie mieliśmy zaplanowanego noclegu na nadchodzącą noc, kierowaliśmy się w stronę miastowego kempingu. Musieliśmy jednak najpierw odebrać nasze plecaki. Pracująca tam dziewczyna wiedziała o co chodzi, ale żartując powiedziała, że ich nie ma, że sprzedała. Podłapaliśmy jej dobry humor:

- No to nie mamy namiotu, śpimy tutaj!
- Możecie spać u mnie.

Być może i to powiedziała żartem, ale jak usłyszała, że zamierzamy iść na miastowy, darmowy kemping, nie wiadomo czemu zaświeciła się jej lampka i nie pozwoliła nam tam spać, zaprosiła do siebie.

Czekaliśmy w restauracji aż Nav skończy pracę. Klient nasz pan, musiała czekać aż ostatni goście zdecydują się wyjść o północy. Byliśmy bardzo zmęczeni długim dniem po nocnym locie, a w mieszkaniu parki Hindusów czekała na nas pizza i wygodne łóżko. :) Nav i jej chłopak okazali się niesamowicie dobrymi, młodymi ludźmi. Bardzo pozytywnie opowiadali o swoim kraju i o tym jak wiele zawdzięczają rodzicom. To dzięki nim mogli studiować w Nowej Zelandii i teraz starać się o status obywatela.

Hinduscy nowi znajomi
Image

Rano pojechaliśmy razem z Nav do pracy, gdzie jeszcze raz zostawiliśmy plecaki i poszliśmy zwiedzić muzeum – Canterbury Museum. Nie spodziewaliśmy się, że jest ono tak ogromne! Spędziliśmy tam trzy godziny, a i tak pominęliśmy mniej interesujące nas wystawy. Muzeum składa się z kilkunastu części przedstawiających przeróżne, często niezwiązane ze sobą tematy. Były ptaki kiwi, pająki Nowej Zelandii, historia i sposób życia rdzennych ludzi – Maori, ubiory zmieniające się na przestrzeni lat, makiety dawnych ulic z realnie wyglądającymi sklepami. Najbardziej jednak podobała nam się wystawa o pierwszych podbojach Antarktydy. Nowozelandczycy pragnęli dopłynąć tam jako pierwsi i mieli spore szanse. Po dotarciu do celu okazało się, że Norwegowie pojawili się tam dosłownie kilka dni wcześniej.

Gorąco polecam odwiedzenie Canterbury Musem, nawet tym, którzy nie mają w zwyczaju zaglądania do takich miejsc. Wejście jest bezpłatne, chętni mogą wrzucić piątaka w darowiźnie.

Chociaż w samym Christchurch nie bardzo było co więcej zwiedzać, zostaliśmy tam jeszcze kilka dni, w międzyczasie odwiedzając piękne, portowe, francuskie miasteczko Akaroa. Zamieszkaliśmy u chrześcijańskiej rodziny z Couchsurfingu i czekaliśmy na przyjazd Adama i Asi, którzy zmierzali w naszym kierunku z północnej wyspy i razem mieliśmy podróżować przez najbliższe kilka tygodni. Wszyscy na ten czas zrezygnowaliśmy z autostopowego trybu i zdecydowaliśmy się wynająć samochód. Ceny na trzy tygodnie okazały się kosmiczne, więc zainteresowaliśmy się kupnem. Z wielką ostrożnością i lekkim stresem weszliśmy w posiadanie dwudziestoletniej Hondy, którą sprzedawał chłopak mieszkający pięć minut drogi od nas. Ależ to było ekscytujące :)

Czwórka wspaniałych rozpoczyna podbój południowej wyspy

Następnego dnia byliśmy umówieni z Adamem i Asią, więc pomknęliśmy do Picton odebrać ich z promu. Po drodze zrobiliśmy sobie przerwę w miejscowości Kaikoura, gdzie podglądaliśmy wygrzewające się w słońcu foki.

Już pierwszego dnia Honda Orthia została ochrzczona i zabrała autostopowicza. Od tamtej pory zabieraliśmy każdego, kogo mogliśmy. W końcu mieliśmy okazję się odwdzięczyć za te setki podwózek do tej pory. Co prawda od Picton była już nas zawsze czwórka w aucie i pełniutki bagażnik, ale nie stanowiło to przeszkody.

Adam z Asią nieco zdziwili się na widok samochodu. Z wypożyczalni taki stary, ze drapanym lakierem? Niespodzianka, mimo pewnych podejrzeń, udała się i radości ze wspólnej zdobyczy nie było końca.

Czwórka wspaniałych
Image

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od fiordów na północ od Picton. Jechaliśmy, każdy na zmianę prowadząc, wzdłuż drogowych, krętych serpentyn, w górę i w dół. Widoki wynagradzały czasowe mdłości.

Marlborough
Image

Po zrobieniu zapasów jedzenia na dłuższy czas, kierowaliśmy się na północny zachód. Pierwszym celem było zobaczenie Waikoropupu Springs, czyli największego źródła wody w kraju. Zbiornik mieni się różnymi kolorami w zależności od padającego słońca.

Dotarliśmy też do miejsca położonego najdalej na północ na wyspie. Jest to przylądek Farewell. Żeby dobrze zobaczyć bezkres oceanu, wodę uderzającą o rzeźby skalne i bawiące się foki, najlepiej wspiąć się na szczyt pagórka. Można stamtąd też dojść wyznaczonym szlakiem do plaży. My zrobiliśmy tylko jego fragment, bo musieliśmy wrócić na ten sam parking po samochód.

Przylądek Farewell
Image

Wieczorem zajadaliśmy na kolację małże złapane na plaży. Adam nauczył nas gdzie ich szukać i jak je potraktować, żeby nadały się do jedzenia. Panowie rozpalili ognisko, które równie szybko zgasili, żeby nie robić problemów. Małże z ognia smakują najlepiej. Do tego suchary, cebulka i głodnym się spać nie idzie. :)

Abel Tasman National Park

Kempingowaliśmy niedaleko Parku Narodowego Abel Tasman. Zaplanowaliśmy przejście jednego, całodniowego szlaku biegnącego w północnej części Parku. Można udać się też w kilkudniowy i wykupić miejsca kempingowe przygotowane na trasie. Zakładamy zazwyczaj, że orientacyjny czas przejścia szlaku podany na tabliczkach jest zawyżony. Nie przewidzieliśmy tylko, że zaskoczą nas takie piękne widoki, że stracimy rachubę czasu. Generalnie trasa prowadzi przez las, więc mało co widać, ale w pewnym momencie przechodzi się przez kilka miejsc niespodzianek. Mało kto spodziewa się w Nowej Zelandii cudownych, rajskich plaż. Właśnie takie znaleźliśmy.

Park Narodowy Abel Tasman
Image

Nelson Lakes National Park

Kiedy dotarliśmy do kolejnego Parku Narodowego – Nelson Lakes National Park, nie mogliśmy oczom uwierzyć. Jezioro Rotoiti ze słynnym pomostem i górami w tle do końca podróży zostało moim ulubionym miejscem. Spędziliśmy tam całe popołudnie, słońce nam przyświecało. Złudne to słońce, bo woda w jeziorze była mrożąca. Udało mi się wejść i wyjść, ale chłopakom nie straszne były skoki z pomostu. Po takim zahartowaniu mieliśmy niezły ubaw nawet pod lodowatym prysznicem (jeśli można tak nazwać polewanie się wodą ).

Niesamowicie było obserwować jak zmienia się krajobraz wraz z zachodzącym słońcem. Patrzenie na góry przy wschodzie i zachodzie nigdy się mi nie znudzi.

Jezioro Rotoiti
Image

Mieliśmy to szczęście, że na terenie Parku znajduje się bezpłatne pole namiotowe. To było jedno z najlepszych miejsc, w jakich przyszło nam rozkładać namioty i wychodzić z nich rano z wielkim bananem na twarzy. Wiem, że to brzmi banalnie, ale Nowa Zelandia to są po prostu cudne, niezapomniane kadry, których nie da się ująć na zdjęciach tak jakby się chciało. Pozostaje je zapamiętać.

W tym samym Parku Narodowym pozostało nam do odwiedzenia jeszcze jedno jezioro, o podobnej nazwie, Rotoroa. Tam niestety pogoda nie pozwoliła nam delektować się widokiem.

Pancakes Rock

Przemieszczając się dalej na południe zachodnim wybrzeżem, zatrzymaliśmy się w małej wiosce Punakaiki, gdzie tłumy turystów przybywają, żeby oglądać różnokształtne, naturalne rzeźby ze skały wapiennej. Nazwane zostały one Pancakes Rock, czyli w tłumaczeniu skały naleśniki. Podobno kształtem przypominają ogromne naleśniki. Nie powiedziałabym, pozostawiam każdemu wolną wyobraźnię. :) Największy zachwyt budzą nie same kształty, ale to, jak wzburzona woda oceanu zachowuje się uderzając o nie. Zwłaszcza, kiedy jest uwięziona pomiędzy wapiennymi tworami. Nie chciałabym się tam w dole znaleźć, o nie! A Wam co przypomina ten kształt na drugim planie?

Pancakes Rock
Image

Hokitika

Tego dnia dotarliśmy do miasta, które odegrało bardzo ważną rolę w naszej podróży po południowej wyspie. Nie żeby coś się tam pamiętnego stało, ale tak się zdarzyło, że wracaliśmy do Hokitiki kilkakrotnie. Czasem celowo, czasem przypadkiem. Chyba przyciągała nas ta dźwięcznie brzmiąca nazwa.

W pobliżu miasteczka znajduje się słynny wąwóz – Hokitika Gorge. Chociaż w dalszej podróży przez wyspę spotkaliśmy jeszcze wiele wód o różnym kolorach, tej niebieskiej barwy nie pokonało nic.

Hokitika Gorge
Image

Czasem zwykłe miejsca są niezwykłe, jeśli się w nich znajdzie w odpowiednim momencie. Wieczór spędziliśmy nad oceanem. Przycupnęliśmy sobie na skałach i zachwycaliśmy się zachodzącym słońcem zajadając ciepłego „pie” z supermarketu.

Pie to popularna nowozelandzka przekąska, której nazwy nie jestem w stanie przetłumaczyć. Wyjaśnianie czym jest może dać efekt niekoniecznie zamierzony, ale spróbuję. Pie to taka duża babeczka z ciasta francuskiego, ale przykryta wieczkiem też z ciasta. Środek wypełniony jest mięsnym, gęstym sosem. Przepis jest dla mnie jeszcze sekretny, bo zadziwiające jest to, że sos nie zmiękcza ciasta ani nie przedostaje się na zewnątrz.

Pie w Hokitika
Image

Po zachodzie Asia zaprowadza nas do tajemniczej groty, gdzie odpoczywają miliony świetlików. Trzeba przejść kilkanaście metrów w kompletnej ciemności (w dzień nie ma sensu), żeby później ucieszyć się jak dziecko ze święcących wkoło małych punkcików. Jakby ktoś szukał miejsca na randkę, to bardzo polecam. :)

Niestety w pobliżu Hokitiki nie udało nam się znaleźć żadnego bezpłatnego kempingu. Krążąc po okolicy zapytaliśmy właściciela domu z ogromną, pustą działką porośniętą trawą czy użyczyłby nam kawałka ziemi na jedną noc. Pan chwile się zastanowił, przedyskutował temat z żoną i… zgodził się pomóc czwórce młodych wędrowców. :)

Atrakcje wokół Hokitiki jeszcze się nie skończyły. Chociaż Nowa Zelandia słynie z pięknych gór, ogromne wrażenie robią na mnie tutejsze jeziora. Kolejnym z nich było jezioro Kaniere. Na brzegu przeźroczyście czystego zbiornika stała wysoka, drewniana ławka skierowana przodem do wody. Wyryto na niej napis dedykujący tą ławkę Mamie.

Jezioro Kaniere
Image

Nie wspominałam jeszcze o wodospadach. Nie trzeba ich tu ze świecą szukać. W okolicy zobaczyliśmy wodospad Dorothy Falls. A na obiad zatrzymaliśmy się nad jeziorem Mahinapua.

Ponieważ podczas tej podróży wszyscy nastawiamy się na cieszenie się życiem, urządziliśmy sobie ucztę z pięknym widokiem. Ja z Asią przygotowałyśmy jajecznicę i kanapki a Adam z Piotrkiem zaopiekowali się naszymi namiotami. Po każdej nocy rozkładamy je w słońcu, żeby wyschły. Nawet jeśli nie padało, tropiki są mokre od rosy albo skroplonego powietrza.

Jeśli mowa już o jeziorach, nie mogłabym pominąć jeziora Lake Brunner (położonego bliżej miasta Greymouth). Jest w nim coś cudownego, sami zobaczcie. A najbardziej niezwykłe w tym wszystkim, jest to, że nie spotkaliśmy tam żadnych innych turystów.

Jezioro Brunner
Image

Ponieważ w Nowej Zelandii bezpłatnych kempingów jest pod dostatkiem, właśnie z nich korzystamy. Jest to zazwyczaj puste pole trawy z toaletą. O prysznic musimy zadbać sami, więc korzystamy z uprzejmości regularnych kempingów, gdzie za drobną opłatą możemy się umyć. Jeśli nie jest drobna, szukamy gdzieś indziej. ;)

Hokitika zaoferowała nam lepszą opcję. Łącząc przyjemne z pożytecznym, kupiliśmy za 5 dolarów nowozelandzkich wejściówkę na basen z nieograniczonym czasem. Tyle czasami wołają właściciele kempingów za sam prysznic, więc wyszliśmy na tym tylko dobrze. Trochę sportu nikomu nie zaszkodziło :)

Odkąd rozpoczęliśmy codzienne kempingowanie minął tydzień, nadszedł czas na pranie. Zadomowiliśmy się w pralni miejskiej na godzinkę, dwie albo trzy. Łapiąc internet z pobliskiej biblioteki mogliśmy nadrobić zaległości, zgrać i posegregować zdjęcia oraz filmy.

Zmiana planów

Tak, jak do tej pory pogoda nam cały czas sprzyjała, tak teraz prognozy nie są zbyt optymistyczne. Przecież nie staniemy w miejscu, musimy w końcu wyjechać z tej Hokitiki, Kolejnego dnia ruszyliśmy w dalszą drogę na południe. Deszcz zalewał szyby, wycieraczki nie nadążyły zbierać wody. Wyobraziliśmy sobie łapanie stopa w takich warunkach i poczuliśmy luksus, jaki nam daje samochód. Przed nami najważniejsze szczyty do zdobycia i taka pogoda? Kolejne kilka dni ma padać. Nie mogliśmy walczyć z nowozelandzką naturą. Mogliśmy jednak uciec. Postanowiliśmy zawrócić z planowanej trasy na południe i kierować się na wschodnie wybrzeże. I tym sposobem znowu zawitaliśmy w naszej kochanej Hokitice.

Deszcz przeczekaliśmy w bibliotece, a na koniec dnia skusiliśmy się na „Fish & Chips” (ryba z frytkami) – kolejne, bardzo popularne w Nowej Zelandii jedzenie. Za 6 dolarów można zjeść wielką górę frytek i duży filet rybny. Wszystko jest smażone w głębokim oleju, to po prostu tradycyjny, tutejszy fastfood.

Arthur's Pass

Żeby dostać się z Hokitiki na wschodnie wybrzeże trzeba przejechać przez Park Narodowy Arthur's Pass. Zatrzymaliśmy się w nim na trzy dni, żeby zdobyć kilka szczytów. W sumie pokonaliśmy pięć szlaków. Niestety, najtrudniejszy, Avalanche Peak – 1833m, przyszło nam przemierzyć w niezbyt dobrej pogodzie. Trzy godziny wspinaczki, pewnie drugie tyle na zejście. Szliśmy po zdradliwych, mokrych korzeniach drzew i śliskich skałach. Cały czas nie traciliśmy nadziei, że w końcu uda nam się wyjść z mlecznej mgły i zobaczyć ten zasłużony, cudny widok z góry. Radość i satysfakcja z dotarcia do celu jak zwykle była ogromna, zwłaszcza po tak dużym wysiłku. Miła była świadomość, że obracamy się w chmurach. Widok skalistych szczytów jednak nie dla nas tym razem. (Przysłowie „bujać w obłokach” nabrało nowego znaczenia. - przyp. Piotrek :) )

Avalanche Peak
Image

Innym ciekawym celem był Bealley Spur Hut. Spakowaliśmy namioty, śpiwory oraz trochę jedzenia na obiad i śniadanie. Nadchodzącą noc spędziliśmy wysoko. Zakładaliśmy nocleg w przygotowanej dla wędrowców chatce, jednak wszystko było w niej przesiąknięte ostrym zapachem dymu. Na szczęście zabraliśmy nasze małe, przenośne domy, w razie gdyby chatka była już zajęta przez innych podróżnych. Okazało się, że na tą noc nie zostawał tam nikt. Mieliśmy całe góry dla siebie. Wieczorem wygrzewaliśmy się w ciszy, przy ognisku, a rano pobiegliśmy za mały las, żeby zobaczyć kolorowy wschód słońca. Obrazek niczym z Króla Lwa.

Bealley Spur Hut
Image

Noc niestety nie była tak miła, jak się spodziewaliśmy. Obudziliśmy się wściekli, bo cały czas ptaki skubały nam namioty. Te piękne, śliczne, popularne ptaki Kea, które wszyscy chętnie fotografują, zostały przez nas znienawidzone raz na zawsze. Namiot na szczęście był cały. Ptaki przedziurawiły za to matę, którą kładziemy pod namiot i ukradły mi buta. Żeby tego było mało, cały tropik musieliśmy czyścić z ptasich gówienek. But się znalazł, nie mogły go daleko ponieść, ale przedziurawić już tak. Błagam wszystkich, którzy uwielbiają karmić ptaszki. Przestańcie! To są dzikie zwierzęta, człowiek nie powinien ingerować w ich życie. Niech sobie same szukają jedzenia, na pewno potrafią. Niech nie jedzą później cudzych plecaków, namiotów i butów.

Christchurch ponownie - Orthia zdaje swój egzamin

Nadszedł wielki dzień dla naszej Orthii. Co za radość, kiedy przeszła z nami przegląd. Nie, żebyśmy w nią nie wierzyli, ale nie była jeszcze badana przez mechanika od czasu zakupu. Działa jak w zegarku. Zgubiliśmy tylko korek od baku paliwa, ale szybko kupiliśmy nowy. :) Nie zabawiliśmy w mieście za długo. Sprawdziliśmy auto, zrobiliśmy zakupy, pranie i pomknęliśmy dalej na południe.

Uzupełnieniem relacji są zdjęcia w naszej galerii.

Jezioro Rotoiti
Image

Aoraki, czyli Mount Cook

Wielkimi krokami zbliżaliśmy się do Mount Cook – najwyższego szczytu Nowej Zelandii. Przedtem jednak dane nam było zjeść wielkanocne jajko na kempingu nad pięknym jeziorem Opuha i zobaczyć słynny kościółek z błękitnym jeziorem Tekapo w tle. To miejsce ocenione zostało jako najlepsze na świecie do obserwowania gwiazd. Nie wiem jakie kryteria brano pod uwagę. Sami nie sprawdziliśmy czy to prawda, bo wieczorem trafiło nam się zachmurzone niebo. Pięknie i przejrzyste było za to w dzień, kiedy na o oglądaniu gwiazd można pomarzyć.

Jak pisałam wcześniej, jeziora w Nowej Zelandii zasługują na dużo uwagi ze względu na to, że są po prostu małymi cudami natury. Kolejną noc spędzamy nad jeziorem Pukaki, które staje się naszym miejscem wylotowym do Mount Cook - najwyższej góry w Nowej Zelandii.

Jezioro Opuha
Image

Droga do Mount Cook
Image
Każdy kto przyjeżdża w to miejsce mówi, że idzie na Mount Cook. Samego Mount Cook się nie zdobywa. No chyba, że w wielkiej eskapadzie z oprzyrządowaniem wspinaczkowym - szczegółów nie znam. Pokonuje się za to kilka innych szlaków, z których można zobaczyć lodowce.

My zaczęliśmy wspinaczkę od Mueller Hut Track. Oj ciężko, ciężko było. Chociaż pogoda dopisała idealnie, od samego początku walczyłam z własną głową, która co chwile powtarzała „nienawidzę schodów”. Przed nami był ponad 2000 schodów, a później jeszcze wspinaczka po skałach. Na szczęście mam dzielnego męża, który nie przestaje mnie motywować. W końcu przeszłam przez granicę, po której było już tylko przyjemnie. Bariery istnieją tylko w naszych głowach. To nie był przecież najtrudniejszy szlak. Nawet wchodzenie po wielkich kamieniach nie było mi już straszne. Właściwie zawsze kamienie są mi mniej straszne, niż schody. (Do dziś nie wiem czemu – przyp. Piotrek ) :). A widoki? Kto by nie chciał popatrzeć na lodowiec, samemu będąc grzanym przez gorące słońce.

Wejście zajęło nam około czterech godzin. Na szczycie znajdowało się schronisko dla tych, którzy decydują się zostać na noc. My mogliśmy tam odpocząć, schować się od wiatru i zjeść drugie śniadanie. Droga w dół szła już szybciej, zawsze powroty są łatwiejsze.

Szlak Mueller Hut
Image

Byliśmy bardzo, ale to bardzo szczęśliwi, że zdobyliśmy Mueller Hut właśnie tego dnia. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszej pogody. Słońce grzało, ale nie było za gorąco. Nie spadła kropla deszczu, czego nie można powiedzieć o dniu kolejnym, kiedy przymierzaliśmy się do przejścia kilku krótkich i łatwych szlaków. Zostaliśmy zatrzymani w schronisku przez pogodę. Już kończyliśmy jeść owsiankę, kiedy przyszła wichura i deszcz tak mocny, że nikomu nie marzyło się wtedy wyjście za drzwi. Zaryzykowaliśmy później jeden, całkiem płaski szlak, ale zawróciliśmy w połowie, bo i tak przez deszcz nie mogliśmy oglądać się wokół siebie, żeby podziwiać dolinę. Wróciliśmy więc do publicznego, dziennego schroniska i pograliśmy w kości, wypisaliśmy pocztówki i zjedliśmy ciasteczka. Nasze namioty wymagały suszenia, a woda nie przestawała lecieć z nieba, jakby zbierała się tam co najmniej tydzień. Korzystamy w takich sytuacjach z toaletowych suszarek do rąk. Żmudna praca, ale trzeba sobie jakoś radzić.

Nowozelandzkie pingwiny

Kolejnym celem na naszej drodze było miasto Dunedin. Jednodniowa trasa zamienia się w dwudniową, kiedy po drodze tyle miejsc wartych chociaż minutowego zatrzymania i zrobienia zdjęcia. Nadrabiając trochę kilometrów przejechaliśmy przez Lindis Pass – trasę z wieloma punktami widokowymi na dolinę, którą się podąża pośród zielonych gór.

Kiedy ponownie znaleźliśmy się na wschodnim wybrzeżu, ruszyliśmy w poszukiwaniu pingwinów. W miejscowości Katiki, przy odrobinie szczęścia można zobaczyć wychodzące na brzeg pingwiny z charakterystyczną, żółtą obramówką oczu. Niestety z naszym obiektywem mogliśmy złapać na zdjęciu tylko te bliżej nas, ale i tak się udało. Niektóre przepięknie pozowały, jakby wiedziały, że są obserwowane albo czuły się jak celebryci. :)

Pingwin Hoiho
Image

Jeszcze bardziej unikatowe w Nowej Zelandii są niebieskie pingwiny – najmniejsze nieloty na świecie. Pojechaliśmy ich szukać w Oamaru. Okazało się, że zrobiono z tych małych stworzeń niezły biznes. Ogrodzili teren i zbudowali mini trybuny, z których po zapłaceniu 30$ (!!!) można popatrzeć na pingwiny. Niby to wszystko naturalne, niby nie ma pewności, że zwierzęta się tam pojawią. Niech wierzy w to, kto chce. Biznes jest biznes, a Chińczyk i tak zapłaci. :)

Próbowaliśmy wypatrywać pingwinków na wybrzeżu, bez biletu, podobno szczęśliwcom się czasem udaje. Tym razem po pół godzinie daliśmy jednak spokój.

Dunedin

Podróżując w Nowej Zelandii nie poświęca się zbyt dużo czasu miastom. Jest tyle gór do zdobycia i tyle jezior do zobaczenia. Dunedin zwiedziliśmy w kilka godzin, przechadzając się w centrum miasta. Największe zainteresowanie budził budynek więzienia i fabryka czekolady Cadbury. Akurat po Świętach wyprzedawali wielkanocne, czekoladowe jaja z nadzieniem, więc nie wyszliśmy z pustymi rękoma.

Fabryka czekolady Cadbury
Image

Ciekawym i zarazem dodającym trochę adrenaliny punktem programu był wjazd na ulicę Baldwin. Została ona wpisana do Księgi Rekordów Guinessa, jako najbardziej stroma uliczka świata. Wjazd był bardzo emocjonujący, ale zjazd...lepiej niż rollercoaster. Nie powiem, całkiem strasznie to wyglądało, ale nasze autko i kierowca sprawdzili się doskonale w trudnych warunkach. A jak pięknie nam ludzie klaskali na szczycie. :)

Odrobina luksusu

Kiedy zastała nas noc, byliśmy już kawałek za miastem poszukując miejsca na nocleg. Na darmowym kemping, na którym planowaliśmy zostać okazało się, że jest on dostępny tylko dla aut, nie dla namiotów. Lepiej schować się gdzieś z dala od drogi niż ryzykować mandatem. Z nieba spadła nam wtedy miła pani w ciepłym szlafroku. Zapukaliśmy do jej drzwi z pytaniem czy możemy rozłożyć namiot na jej działce. Oczywiście mieszkała pośrodku niczego, wkoło tylko zielone łąki, nie wiadomo do końca która do kogo należy. Pani nie pytając o szczegóły zaprosiła nas do swojej chatki – małego domu, w którym kiedyś mieszkała z rodziną a który teraz służy jej jako pracownia fotograficzna. To była znacząca noc. Pierwszy raz od dwudziestu dni spaliśmy pod dachem. Co prawda łóżek nie było, ale to nic. Wszyscy lubimy nasze namioty i kempingowy tryb, ale każdemu należy się chwila luksusu :) A przyjemność zwiększyło jeszcze radio grające wyborne, rockowe melodie. To była dobra noc.

Artystyczny dom
Image

Najdalej na południe

Najważniejszym miejscem południowego wybrzeża był Slope Point, czyli najdalej na południe wysunięty punkt Południowej Wyspy Nowej Zelandii. Żeby się do niego dostać trzeba kilka minut iść przez prywatną łąkę. Niby nic specjalnego, ale coś fajnego jest w tych najdalej wysuniętych punktach. Już teraz bliżej do Bieguna Południowego niż do Równika. Ja wybieram prawo.

Slope Point
Image

Chociaż to Slope Point jest wysunięty najdalej, to nie z niego zrobiono punkt turystyczny. Bardziej popularny wśród turystów i przygotowany pod nich jest Bluff. Można stanąć w punkcie widokowym, pośrodku okrągłego, betonowego pulpitu, na którym oznaczono miejsca, które widzimy patrząc w danym kierunku. Można też sprawdzić o ile kilometrów oddalony jest Londyn albo Nowy Jork.

Bluff
Image

Jezioro Te Anau – Kepler Track

Od teraz kierowaliśmy się znowu na północ. W Invercargill zrobiliśmy tylko zakupy, zjedliśmy na kolację ogromne porcje Fish&Chips i pomknęliśmy dalej w kierunku jeziora Te Anau. Prowadzi obok niego kilkudniowy szlak Kepler Track. My zrobiliśmy sobie tylko jednodniową wyprawę. Szliśmy po niemalże płaskim terenie a później puszczaliśmy kaczki na jeziorze. Nie przemęczając się tym razem, po prostu miło spędziliśmy ten pełny słońca i radości, przyjemny dzień.

Mount Alfred

Na początek minęliśmy Queenstown i zatrzymaliśmy się w okolicach miejscowości Glenorchy, żeby z samego rana zacząć treking i wspiąć się na Mount Alfred. Po raz kolejny opis szlaku będzie podobny – las, mokre konary, kałuże błota, a potem śliskie kamienie. Ale uwierzcie mi na słowo, one wszystkie nie są identyczne, nie są nawet podobne. :) A już na pewno zakończenie jest zawsze zaskakujące, choćbyś wiedział co Cię czeka. Tutaj przywitał nas widok błyszczącego w słońcu jeziora z jednej strony i mocno rozgałęzionego koryta wyschniętej rzeki z drugiej. Wszystko to oczywiście oplecione górami ze wszystkich kierunków. Usiąść na ciepłym, płaskim kamieniu na szczycie i zajadać kanapkę z twarożkiem ze szczypiorkiem – dla nas bajka.

Widok z Mount Alfred
Image

Queenstown

Queenstown, choć bardzo turystyczne to dla nas przyjemne miasteczko. Trzeba przyznać, że po tak długim czasie przebywania w otoczeniu natury, człowiek dziwnie czuje się widząc ulice pełne sklepów, jeden przy drugim stoją bary, restauracje i świecące bilbordy. Tamtejsza atmosfera jest bardzo wakacyjna. :) Zrobiliśmy sobie miły spacer i poszliśmy spróbować „najlepszych hamburgerów na świecie”. Klientów nie brakuje, kolejka się nie kończy, obsługa pracuje na pełnych obrotach – wszystko dzięki temu, że Bar Fergburger został oceniony przez przewodnik Lonely Planet jako najlepsza hamburgerownia na świecie. No i faktycznie, buły bardzo dobre, duże, z prawdziwym mięsem, nie jak z McDonalda. Ale czy najlepsze? Powiem za parę lat jak sprawdzę te amerykańskie. ;) Jeśli chodzi o cenę, jest odpowiednia do sławy. Mi, od dziecka za bardzo oszczędnej, ciężko jest wydać 13 dolarów na hamburgera. Na szczęście mam Piotrka, który, choć też oszczędny, kusi mnie czasem, żeby się odchamić.

Arrowtown

Niedaleko Queenstown leży malutkie, stare, ale bardzo barwne miasteczko Arrowtown. Słynie ono z pięknej architektury i całe tworzy jakby muzeum. Wzdłuż głównej uliczki ciągnie się szereg sklepów z ozdobnymi szyldami, wszystko dedykowane oczywiście czujnemu oku turysty. W Nowej Zelandii bardzo popularne są sklepy ze sprzętem kempingowym i trekingowym oraz wyroby z wełny. Jako pamiątki często kupuje się właśnie czapkę albo rękawiczki, mało jest tu w sprzedaży stojących figurek czy innych przedmiotów zbierających kurz. Każda informacja turystyczna jest jednocześnie sklepem z pamiątkami. W niektórych można nawet kupić kurtkę. :)

W Arrowtown odwiedziliśmy sklep ze słodyczami z całego świata. Raj nie tylko dla dzieci. :) Niestety nie było nic polskiego, więc ten „cały świat” to spore wyolbrzymienie. Były za to oranżadki w proszku w plastikowej rurce, takie jakie sprzedawali w sklepiku szkolnym w podstawówce. :)

Na końcu miasteczka znajduje się chiński ogród, gdzie można zobaczyć małe lepianki – domy chińskich osadników z czasów gorączki złota. Budynki są tak małe, że ledwo można do nich wejść. Niektóre wyglądają całkiem zgrabnie. Nie da się zabawić długo w Arrowtown, ale na pewno warto się tam przespacerować.

Arrowtown
Image

Samotna Wanaka

Wanaka to zarówno nazwa miasta jak i jeziora. Jezioro Wanaka przyciąga wszystkich podróżników pragnących sfotografować samotne drzewo („The Lonely Tree” lub „Wanaka Tree”). Profesjonaliści, amatorzy czy mistrzowie selfie, każdy próbuje uwiecznić ten niepowtarzalny obrazek. Kiedy my się tam zjawiliśmy było tuż przed zachodem słońca. Przy brzegu stało dwóch panów z poważnym sprzętem fotograficznym, nawet ubrani byli w kamuflujące, szare barwy. Wyglądało na to, że zajęli sobie to miejsce dobrych kilka godzin temu i stresowali się za każdym razem, gdy kolejne osoby przechodziły obok nich, żeby czasem nie weszły w kadr. Sztuka wymaga poświęceń. :) Przy tak popularnym punkcie turystycznym ciężko zapewnić sobie wyłączność.

Drzewko naprawdę robi wrażenie. Przy zachodzącym słońcu, chmury dosłownie na chwilę zabarwiły się na różowo. Razem z górami w tle dało to miażdżący efekt. Fotografia robiona tuż przed tym.

Lonely Tree, Wanaka
Image

Roys Peak

Przed nami kolejny szczyt do zdobycia. Tym razem coś wyjątkowego, bo droga ani przez chwilę nie prowadzi przez las i nie trzeba się wdrapywać po skałach ani po schodach. Roys Peak to całkiem przyjemny szlak, który zajął nam siedem godzin, przy czym bardzo długo cieszyliśmy się widokiem z góry. Większość czasu idzie się po górzystej łące w towarzystwie owiec. Czasem tak bywa, że najpiękniejsze obrazy widzi się wcale nie z samej góry. Tutaj na dłużej zatrzymaliśmy się chwilę przed ostatecznym celem. Zrobiliśmy sesję zdjęciową, zjedliśmy kanapki i obserwowaliśmy cuda natury wkoło nas. W drodze powrotnej kibicowaliśmy panu rozpędzającemu się ze spadochronem, żeby odbić się od góry i poszybować w przestworza. Ludzie mają tak różne pasje. Tyle jest rzeczy do spróbowania, że życia może zabraknąć. :)

Roys Peak
Image

Fox Glacier i Franz Josef Glacier

Do zamknięcia pętli pozostało nam odwiedzenie dwóch miejsc słynących z lodowców, na które organizowane są wyprawy helikopterem. Za odpowiednią, nie małą, opłatą można postawić stopę na prawdziwym lodowcu. My zdecydowaliśmy się na tradycyjny treking, za darmoszkę. Poszliśmy na spacer dookoła Jeziora Matheson. Pocztówkowy widok przedstawia odbijające się w przeźroczystej tafli wody ośnieżone szczyty gór i przybrzeżne drzewa.

Jezioro Matheson
Image

Końcówka spaceru była już mniej przyjemna, bo zaczęło padać mocniej i mocniej. Zdążyliśmy wrócić do auta sekundę przed prawdziwym oberwaniem chmury.

Gdy dojechaliśmy do Fraz Josef, spojrzeliśmy tylko przez okna zrezygnowanym wzrokiem. Ledwo widać było góry w tej mgle i lejącej się z nieba wodzie. Był to jeden z nielicznych momentów, gdzie z powodu pogody zrezygnowaliśmy ze zwiedzania.

Koło zatoczone

Koło zatoczyło się w Hokitice, gdzie z sentymentem zjedliśmy tamtejsze Fish&Chips, które po całej podróży uznaliśmy za najlepsze ze wszystkich, jakie do tej pory próbowaliśmy. Na nadchodzącą noc zapowiadany był straszny deszcz, jakiego dawno nie było. Spaliśmy na znanym nam już kempingu niedaleko Arthur's Pass, po drodze do Christchurch. Namioty sprytnie rozłożyliśmy pod dachem drewnianej altany ze stołem i ławkami służącej do dziennego użytku. Dzięki temu mogliśmy spać spokojnie. Oj jak lało i wiało w nocy, nie chcieliśmy poddawać naszych namiotów aż takiej próbie. Zanim poszliśmy spać… urządziliśmy sobie polskie kino w aucie. Deszcz za oknem huczy, a u nas w repertuarze Poranek Kojota. Dobre, bo polskie i stare. :)

Zakończenie wspólnej podróży w Christchurch

Po miesiącu wspólnej podróży z Adamem i Asią, rozstaliśmy się z nimi w Christchurch. Zanim jednak każdy pojechał w swoją stronę urządziliśmy dzień czyszczenia naszej Orthii i sprzętu kempingowego. Buty, namioty, śpiwory, maty – wszystko dostało trochę świeżości. Orthia lśniła jak nigdy dotąd. Porządki mogliśmy zrobić dzięki uprzejmości Couchsurfingowej rodziny, u której nocowaliśmy zaraz po przyjeździe do Nowej Zelandii. Przyjęli nas do siebie ponownie, mimo że mieli bardzo napięty grafik w ten weekend, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni. A najbardziej za dwie noce w wygodnym, ciepłym łóżku.

Krótkie streszczenie nowozelandzkiej opowieści - Piotrek

27 nocy spędzonych pod namiotem i tylko jedna pod dachem w przeciągu 28 dni. Nie ma co ukrywać, był to najdłuższy okres w naszym życiu, kiedy spędziliśmy aż tyle nocy kempingując. Dla mnie cały miesiąc był mieszanką wstawania wraz ze wschodem oraz kładzeniem się spać wraz z zachodem słońca. Niewątpliwie był to czas wspaniałych trekingów, za które nagrodą były widoki zapierające dech w piersiach, codziennych rytuałów związanych z rozkładaniem, składaniem i suszeniem namiotu, dzięki czemu zawsze mieliśmy nasz ciasny, ale własny „dach nad głową”. Muszę oddać hołd naszej wspaniałej Orthii, która dała radę zawsze i wszędzie, w każdych warunkach. Również chciałbym podziękować Adamowi i Asi za opracowanie trasy po Południowej Wyspie oraz za cały miesiąc wspólnych trudów, czasami oblanych przyjacielskim piwem. :)

Baldwin Street - wjechaliśmy na szczyt najbardziej stromej ulicy na świecie
Image


Mamy nadzieję, że taka obszerna relacja Was nie przestraszyła. :) Dopełnieniem całej naszej wizyty w Nowej Zelandii jest nasza galeria oraz filmik.

Pozdrawiamy serdecznie,
Daria i Piotrek :)@Don_Bartoss że tak spytam, czemu mamy rozmach? :D Po prostu ciekawość, a co do planów to wstępnie mamy lot do Australii, do Gold Coast, ale... Pracujemy jeszcze nad innym rozwiązaniem, ale o tym później. ;)

@dc_adventures był plan na długą podróż, ale patrząc na to jak nam teraz idzie to właściwie może być dookoła, a może nie być. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale ciężko to sprecyzować. A czemu tutaj jesteśmy? Wytłumaczenie jest dość proste - nasze pierwsze (wspólne) podróże zaczęły się od tanich lotów właśnie wyczajonych na Fly4free. Potem sam rozwijałem się i poszedłem o krok dalej i znalazłem nam super tani lot do Australii. Także nasza podróż dość mocno jest związana z tym, czego na F4F się nauczyłem i wyczytałem. :)
Po Australii prawdopodobnie wylądujemy w Azji, ale to to tylko prawdopodobnie :D

@dziabag131 Dziękujemy serdecznie! Takie komentarze podbudowują nas, szczególnie gdy człowiek myśli co by tu zrobić, kiedy trzeci dzień z rzędu pada. :) Na szczęście teraz pogoda dopisuje, a my już nadajemy z Północnej Wyspy. :)

Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, jesteście super :)
Pozdrawiamy serdecznie

Edit: Dorzucam fotkę z promu z Picton do Wellington. Na serio polecam tą trasę!

Image@correos Dziękujemy serdecznie! Przyda się trochę szczęścia napewno :D

@Don_Bartoss Dzięki. Miłe stwierdzenie, że mamy rozmach i fantazję. W sumie tak samo wyszło! Serdeczne dzięki i zapraszam do śledzenia. :)

@olajaw Widoki są przepiękne, warto tu przyjechać dla nich! Ciężko mi wrzucać więcej zdjęć na F4F, więc jeśli chcesz być na bieżąco z fotkami zapraszam na naszego facebooka lub do naszej galerii. Na fb na bieżąco staramy się coś wrzucać, a w naszej galerii są fotki (większa ilość) z krajów, które do tej pory odwiedziliśmy oraz filmy na youtube, które są zwieńczeniem relacji. :)

Dziękujemy za cały odzew, ależ nam miło! :) Postaramy się udostępniać informacje na bieżąco, ale czasami ciężko tutaj z internetem.

Na deser fotka z wczoraj z Mordoru, czyli Tongariro Alpine Crossing - było ziiimno!!

ImageSiemano asy!
Pół roku, 6 miesięcy, 182 dni w podróży... To dużo czy mało? Nam zleciało to niesamowicie szybko! Z tej okazji przygotowaliśmy naprawdę krótkie podsumowanie, co od Świata dostaliśmy.
:)

Przede wszystkim poznaliśmy setki (!) nowych, interesujących ludzi dzięki autostopowi i Couchsurfingowi, z czego kilku pozostało nam bardzo bliskimi, przejechaliśmy około 15.000 kilometrów stopem i ponad 12.000 kilometrów autem, odwiedziliśmy 5 krajów i mieliśmy mnóstwo przygód.
Dziękujemy za to, że jesteście z nami. Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że jesteśmy tu i możemy spełniać nasze największe marzenie.
:)

Image

A na deser filmik z Nowej Zelandii.

Dziękujemy, że jesteście z nami, dla Was prowadzimy ten temat. :)
Pozdrawiamy serdecznie,
Daria i Piotrek :)Siema asy!

Z gory przepraszam za brak polskich znakow, ale pisze z angielskiej klawiatury.
Nie bede przedluzal!
@Don_Bartoss pytal co mamy w planach, odpowiadam:
Szukalismy lodki i chcielismy poplynac na jakies wyspy. Spedzilismy 8 dni w port ache i... Udalo sie!
Plyniemy do Nowej Kaledonii z Nowej Zelandii, a potem do Australii! :) Nasze wielkie marzenie wlasnie sie dzieje. :) Pozdrawiamy z pokladu jachtu Wakaya, 49 stop dlugosci, 20 ton wypornosci i pelna renowacja w tym roku.



Dodaj Komentarz

Komentarze (45)

pabloo 21 stycznia 2016 13:40 Odpowiedz
Ależ dziwi brak komentarzy, może dział „podróże międzyregionalne" nie jest zbyt często odwiedzany ;)A wyprawa wydaje się cudowna, świetnie też ją opisujecie i skoro cały czas kontynuujecie wycieczkę, również dzielcie się relacjami i zdjęciami. Pomyślcie też o informacjach dotyczących cen(szczególnie lotów), bo stanowi to dobre porównanie dla innych, a czasami asumpt do własnej wyprawy(poza tym, że stanowi podstawę forum ;) ).
miriam 22 stycznia 2016 14:10 Odpowiedz
Fajnie się czyta Waszą relację.Gratuluję pomysłu i czekam na dalsze odcinki.
kangurrr 27 stycznia 2016 12:01 Odpowiedz
Kozak Trip! Powodzenia!
julk1 27 stycznia 2016 13:01 Odpowiedz
Piszcie dalej tak ciekawie. Zdjęcia też są super. Czekam na Waszą dalszą relację i zazdroszczę pogody.
logis 27 stycznia 2016 13:40 Odpowiedz
Miałem okazję spędzić prawie miesiąc w Australii i wiem o czym piszecie. Australia jest the best.
ara 27 stycznia 2016 13:57 Odpowiedz
bosko! piszcie dalej! :D
singielka-1976 27 stycznia 2016 13:59 Odpowiedz
Świat jest mały : w tym samym czasie byliście w Sydney co my, podzielam Wasz zachwyt tym cudownym krajem :) .
36820 27 stycznia 2016 14:24 Odpowiedz
Super sprawa. Sam bardzo chciałbym wyruszyć w taką podróż. Mam nadzieję, że uda Wam się odwiedzić nawet więcej krajów, niż sami o tym marzycie. Czekamy na relacje z Nowej Zelandii ;)
japonka76 27 stycznia 2016 14:55 Odpowiedz
My zrobiliśmy podobną trasę w zeszłym roku: Budapeszt, Dubai, Filipiny, Australia, i tą samą trasą do domu. Miło powspominać. :) Ale jestem bardzo ciekawa, co Wy planujecie dalej. Piotras_5 napisał:Będąc na Filipinach bardzo odczuliśmy to, że jesteśmy biali. Cały czas czuliśmy na sobie spojrzenia tubylców. Dowiedzieliśmy się, że dla filipińskich dzieci wyglądam jak lalka Barbie. W dodatku... Białe jest piękne, tak ich mózg kierowany jest przez reklamy telewizyjne. My w Polsce chodzimy na solarium, a oni oddaliby wszystko, żeby mieć jasną karnację. Ja narzekam, że po tygodniu w ciepłych krajach nadal jestem albinosem, a oni faszerują się tabletkami wybielającymi. Nikomu nie dogodzisz, każdy chce mieć to, czego nie ma. My odczuliśmy to na własnej skórze na Filipinach. Na plaży miejskiej w PP zostaliśmy poczęstowani grillowanymi owocami morza oraz zaproszeni do wspólnego biesiadowania z tubylcami. Nie rozumieliśmy na początku tego zainteresowania jacy to my jesteśmy ładni ludzie. Nasza jasna skóra, jasne oczy, jasne włosy. Niebieskie oczy mojego męża wzbudzały ogólne uwielbienie. :oops: Wytłumaczono nam, że wiele osób nie widziało jeszcze takich jasnych oczu na żywo. Wszyscy robili sobie z nami zdjęcia: starzy, młodzi, kobiety i mężczyźni. oh, te "blue eys" :lol:
ankafly4free 28 stycznia 2016 10:20 Odpowiedz
Heja. Rewelacyjna ta relacja, swietnie sie ja czyta i bardzo pozytywnie nastraja:-D Bardzo podobaja mi sie zdjecia:) Droga paro inzynierow, koniecznie piszcie dalej, ja na pewno bede wiernie was czytac! Dodam, ze super uslyszec cos pozytwnego o coachsurfingu, bo ostatnio ze wszystkich stron slyszalam tylko negatywne rzeczy i ze spolecznosc CS zupelnie zeszla na psy. Zyczej dalszej bezpiecznej i udanej podrozy!! Robcie duzo zdjec!!!
ankafly4free 28 stycznia 2016 10:20 Odpowiedz
Heja. Rewelacyjna ta relacja, swietnie sie ja czyta i bardzo pozytywnie nastraja:-D Bardzo podobaja mi sie zdjecia:) Droga paro inzynierow, koniecznie piszcie dalej, ja na pewno bede wiernie was czytac! Dodam, ze super uslyszec cos pozytwnego o coachsurfingu, bo ostatnio ze wszystkich stron slyszalam tylko negatywne rzeczy i ze spolecznosc CS zupelnie zeszla na psy. Zyczej dalszej bezpiecznej i udanej podrozy!! Robcie duzo zdjec!!!
tajka88 28 stycznia 2016 10:35 Odpowiedz
Super relacja, dużo przydatnych informacji. Za dwa tygodnie również wybieram się do Australii, więc czekam z niecierpliwością na kolejne części relacji :-) Mogę dostać namiary na tego gościa, co wypożycza auta? madzina4@o2.pl
piotras-5 30 stycznia 2016 10:55 Odpowiedz
Siemano Wam forumowicze!Dziękuję serdecznie za takie piękne komentarze, aż serce się cieszy po sam czubek głowy. :) Dajecie nam motywację i właśnie dzięki Wam powstał najnowszy filmik! Specjalnie dla Was, kolejna porcja pozytywnej energii prosto z Australii :)W tym wydaniu nie tylko miasta, oczywiście też ocean, kopalnia opali, podziemny kościół, fajerwerki na Australia Day w Perth i wiele, wiele innych. :) Trzymajcie się!@Adżi - daj nam jeszcze trochę czasu, a będzie relacja z NZtów. :) Póki co cieszymy się Australią ile nam wiza pozwoli.@Japonka76 - znamy to uczucie, nam robili w centrum handlowym foty, a to wesele to było istne szaleństwo. :)@ankafly4free - my z CSem mamy tylko dobre doświadczenie. Jasne, że raz jest lepiej, raz jest gorzej,a le jak zawsze to zależy tylko od ludzi. :) Może mamy szczęście, dużo referencji i takie tam, to idzie łatwiej. W sumie nie wiem jaka jest recepta na dobrego CSa. :)@Tajka88 - już jakiś czas temu poszła wiadomość do Ciebie, dostałaś?A tu obiecany film! Odpalcie koniecznie w Full HD i cieszcie się razem z nami! :)https://www.youtube.com/watch?v=ZADiYvPuFS8Pozdrawiamy serdecznie z Perth :)
piotras-5 20 lutego 2016 16:06 Odpowiedz
Cześć! My lubimy pisać i robić coś z grubej rury, więc... Jak pewnie widzicie, podróż, zwłaszcza autostopem, to dla nas prawdziwa frajda. Po drodze dzieje się tyle niespodziewanych zdarzeń. Przygotowaliśmy kolejny film dla Was (a właściwie dla siebie, bo to też nam daje mnóstwo radochy). Muzyka prosta, ale w pełni odzwierciedla to, co chcemy przekazać. A Wam co w duszy gra? :)https://m.youtube.com/watch?v=mnoqNQLP2Zgpozdrawiamy serdecznie z Esperance! Daria i Piotrek
don-bartoss 15 maja 2016 05:55 Odpowiedz
Macie rozmach, trzeba Wam to przyznac :) Co bedzie dalej? Bedziecie na Fidzi albo innych wyspach Oceanii?
dc-adventures-co-uk 16 maja 2016 05:57 Odpowiedz
O kurcze, Wy tutaj! :D Też jedziecie dookoła świata? Myślałam, że to długa podróż i nie macie w planach okrążenia globu (przynajmniej tak było/jest na fb napisane). To gdzie dalej jedziecie? Ameryka Północna, tak? :)
dziabag131 16 maja 2016 07:52 Odpowiedz
Szacunek! Za odwagę i wytrwałość.Miło też na cudzych zdjęciach zobaczyć miejsca które się odwiedziło i powspominać :D
piotras-5 17 maja 2016 09:04 Odpowiedz
@Don_Bartoss że tak spytam, czemu mamy rozmach? :D Po prostu ciekawość, a co do planów to wstępnie mamy lot do Australii, do Gold Coast, ale... Pracujemy jeszcze nad innym rozwiązaniem, ale o tym później. ;)@dc_adventures był plan na długą podróż, ale patrząc na to jak nam teraz idzie to właściwie może być dookoła, a może nie być. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale ciężko to sprecyzować. A czemu tutaj jesteśmy? Wytłumaczenie jest dość proste - nasze pierwsze (wspólne) podróże zaczęły się od tanich lotów właśnie wyczajonych na Fly4free. Potem sam rozwijałem się i poszedłem o krok dalej i znalazłem nam super tani lot do Australii. Także nasza podróż dość mocno jest związana z tym, czego na F4F się nauczyłem i wyczytałem. :)Po Australii prawdopodobnie wylądujemy w Azji, ale to to tylko prawdopodobnie :D@dziabag131 Dziękujemy serdecznie! Takie komentarze podbudowują nas, szczególnie gdy człowiek myśli co by tu zrobić, kiedy trzeci dzień z rzędu pada. :) Na szczęście teraz pogoda dopisuje, a my już nadajemy z Północnej Wyspy. :)Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, jesteście super :)Pozdrawiamy serdecznie
correos 17 maja 2016 09:11 Odpowiedz
ile startów tyle ladowan, szerokiej drogi, stopy wody pod kilem :)
don-bartoss 17 maja 2016 09:15 Odpowiedz
@Piotras_5, przy takiej podróży zawsze potrzebny jest rozmiar i fantazja :) Powodzenia, będę czytał dalej.
olajaw 17 maja 2016 09:45 Odpowiedz
Piękne widoki :) Więcej zdjęć mile widziane :D
dc-adventures-co-uk 19 maja 2016 23:10 Odpowiedz
Piotras_5 napisał:@dc_adventures był plan na długą podróż, ale patrząc na to jak nam teraz idzie to właściwie może być dookoła, a może nie być. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale ciężko to sprecyzować. A czemu tutaj jesteśmy? Wytłumaczenie jest dość proste - nasze pierwsze (wspólne) podróże zaczęły się od tanich lotów właśnie wyczajonych na Fly4free. Potem sam rozwijałem się i poszedłem o krok dalej i znalazłem nam super tani lot do Australii. Także nasza podróż dość mocno jest związana z tym, czego na F4F się nauczyłem i wyczytałem. :)Po Australii prawdopodobnie wylądujemy w Azji, ale to to tylko prawdopodobnie :DAaa rozumiem... A może nie rozumiem :P W każdym razie trzymam kciuki żeby marzenie się spełniło, a do Azji zawsze spoko polecieć :) Nasz pierwszy lot rozpoczynający podróż dookoła świata też był z fly4free i kupiliśmy go spontanicznie :) I podobna historia, mania tanich lotów wzrastała w nas wraz z rozwojem fly4free, jesteśmy regularnymi czytelnikami od kilku dobrych lat. Jeszcze za czasów studiów latało się za złotówkę do Budapesztu czy za kilkadziesiąt złotych na Kanary z nocką w Londynie, haha :)
piotras-5 20 maja 2016 00:17 Odpowiedz
@dc_adventures W sumie początki mamy takie same. :) A co do "podróży dookoła świata" to chyba to też taki skrót myślowy. Ciężko każdemu tłumaczyć, że "jadę najdalej jak się da i czasami spontanicznie gdzieś lecę, potem wracam albo jadę dalej." :D Chyba nazwać tak podróż jest po prostu łatwiej. Opcji podróży jest też tak dużo, że w sumie można nazwać to na różne sposoby. :)My tu gadu gadu, a ja Wam chciałem przesłać specjalny filmik, czyli:Pozdrowienia z Hobbitonu!Koniecznie HD :)
ara 9 sierpnia 2016 12:45 Odpowiedz
@Piotras_5 jasne, że dawaj tą Nową Kaledonię! ależ mi się marzy taka wyprawa jak Wasza! :Dco do punktów reputacji --> reputacja,19,38841dłuuga lektura na deszczowe wieczory ;)
piotras-5 10 sierpnia 2016 13:55 Odpowiedz
ara napisał:@Piotras_5 jasne, że dawaj tą Nową Kaledonię! ależ mi się marzy taka wyprawa jak Wasza! :DZapraszamy serdecznie, aby do nas dołączyć nawet na krótki dystans. Zapewniamy dużo opowieści, przygód i sporo chaosu dookoła. :DCo do długich wieczorów to takiego nie pamiętam już od dawna, a deszczu to kurde, szczerze nie widziałem od około 2 miesięcy. :PAle dziękuję, spróbuję przez to przebrnąć. :)
rafgrzeg 27 sierpnia 2016 08:51 Odpowiedz
Ależ niesamowita wyprawa i niesamowici ludzie z was ?Zazwyczaj nie zazdroszczę nic nikomu ale wam zazdroszczę. .. przede wszystkim odwagi i realizacji marzeń ?Ja bym pomysły miał ale odwagi na realizację brak...Gratulacje i powodzenia w dalszej podróży ?
ara 27 sierpnia 2016 09:52 Odpowiedz
gratuluję takiego stażu w podróży! jeśli jeszcze tam trochę posiedzicie to może w maju gdzieś z drogi Was zgarniemy na stopa :D
ara 2 września 2016 13:42 Odpowiedz
mam wrażenie, że czytam kolejne rozdziały książki :Dsuper przygoda! kiedy więcej? :)
julk1 29 grudnia 2016 00:13 Odpowiedz
Ciekawie czyta się Wasza relację, ale od prawie dwóch miesięcy brak wiadomości. Napiszcie choć kilka słów czy jesteście w Japonii czy gdzieś dalej.
halczyn 2 stycznia 2017 21:55 Odpowiedz
Musze przyznać, ze podziwiam Waszą podróż, pozostaje mi napisac tylko chapeau bas! Czy powoli planujecie osiedlic się gdzieś stałe lub też wrócić do PL ?
moher 6 stycznia 2017 11:24 Odpowiedz
Świetna relacja, dajcie znać co teraz robicie ;)
greg1291 6 stycznia 2017 13:09 Odpowiedz
Porzuci forum na rzecz fajsa :roll: . Tam relacja na bieżąco. Chyba teraz Filipiny
piotras-5 16 stycznia 2017 13:03 Odpowiedz
Siema podróżnicy!Na dziś podrzucam Wam nasz filmik na temat ciekawostek w Japonii. Zobaczycie czym zajmują się Japończycy w wolnych chwilach, co jest na każdym rogu, czym jest Pachinko i kilka innych ciekawych rzeczy. :)Zapraszam serdecznie!Ciekawostki o JaponiiW następnej wolnej chwili szersza relacja plus... Ponad rok podróży! Tak właściwie to zaraz nam zleci 14 miesięcy. :)Pozdro!
ara 27 lutego 2017 10:47 Odpowiedz
świetnie! tyle historii, tyle ludzi, tyle przygód... :)
piotras-5 13 marca 2017 10:58 Odpowiedz
Dzięki Ara!Ale ten czas leci, my już na południu Laosu. :) Korzystamy z pogody i suchej pory, zwiedzamy. :)W Polsce wiosna idzie, a to mój ulubiony czas. :)Miłego Wam życzę, pozdrowienia!Piotrek
jack-strong 19 kwietnia 2017 12:23 Odpowiedz
Witajcie podróżnicy. Bardzo ładnie pisana relacja na żywo. Piszcie dalej, w tej chwili przeczytałem tylko wybrane fragmenty ale będę wracał do waszej relacji. Przypomina mi się taki film Jim'a Jarmusch'a "Nieustające Wakacje". Pozdrawiam
jack-strong 15 czerwca 2017 18:21 Odpowiedz
Witajcie, fajnie że odezwaliście się. Jeśli tylko macie internet to wrzucajcie nawet po jednym zdjęciu na tydzień koniecznie z komentarzem. Łatwiej wam będzie kontynuować ciągłość relacji, bo po długiej przerwie zawsze coć można zapomnieć i pominąć. Pozdrawiam z Warszawy
makdeb 15 czerwca 2017 23:30 Odpowiedz
Jestem pod mega wrażeniem, super sprawa, świetna przygoda, tylko skąd pieniążki na to wszystko? ;) Powodzenia i pięknych wspomnień!
piotras-5 19 czerwca 2017 10:42 Odpowiedz
makdeb napisał:Jestem pod mega wrażeniem, super sprawa, świetna przygoda, tylko skąd pieniążki na to wszystko? ;) Powodzenia i pięknych wspomnień!Będzie o tym odrębny wpis. Wiele osób pyta o hajs, tutaj wielkich tajemnic nie ma, ale chcemy to raz, a porządnie opisać.Póki co wystarczy odpowiedź z powyższego postu - w Chinach zostaniemy równy rok - tylko dla kasy. Szczerze to my na początku nie mogliśmy uwierzyć w nasze kalkulacje, ale serio to jest dużo pieniędzy. ;)Będziemy nadrabiać! Chciałbym spróbować pisać raz na tydzień lub dwa, konkretnie o Chinach, jakiś ciekawostkach czy kulturze. Zobaczymy jak to będzie, bo musimy jeszcze ogarnąć kilka spraw związanych z naszym "życiem". ;)Dzięki za komentarze. Postaram się teraz pisać więcej. Na pewno Chiny są bardzo ciekawym krajem i zupełnie innym niż wszystkie, w których kiedyś byłem.Powodzenia i "keep in touch"! :)Pozdro, Piotrek
jack-strong 19 czerwca 2017 11:42 Odpowiedz
Aby zachować ciągłość relacji z podróży i kontaktu z nami musicie pisać regularnie. Jak często to zależy od was. Jeśli nie macie zawsze netu, to piszcie w wordzie a potem wstawiajcie na forum. Jakieś założenia przyjmijcie minimalne /raz na tydzień, raz na 10 dni/ ustawić przypomnienie w telefonie i pisać. Chyba że pracujecie na plantacji ryżu od świtu do nocy i już nie macie sił aby pisać. Tu pojawia się pytanie jaką pracę można wykonywać podczas tak długiego pobytu w Chinach.
firley7 15 lipca 2017 09:55 Odpowiedz
Hej!Jeśli to nie jest tajemnicą, to na czym polega Wasza praca?
piotras-5 19 lipca 2017 15:19 Odpowiedz
@firley7 cześć! Nie, to nie jest żadna tajemnica - oboje uczymy angielskiego, ale że mamy mało godzin to jeszcze dorabiamy sobie przez internet. :)pozdro!
firley7 19 lipca 2017 17:36 Odpowiedz
Dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam i życzę sukcesów w pracy i kolejnych wpisów :)
piotras-5 26 lipca 2017 14:07 Odpowiedz
[??⬇]"Nigdy więcej nie usiądę na jednośladzie!" - powiedziała mi prawie trzy lata temu Daria.Kobieta jednak (czasami na szczęście!) zmienna jest. ;)W swoim życiu miałem już skuter, trzy motocykle i przypadkiem samochód. Teraz mamy skuter, a nawet dwa! Nie byle jakie, bo... Elektryczne. :)W Chinach nie można prowadzić żadnego pojazdu bez chińskiego prawa jazdy. Nie obejmuje to tylko skuterów elektrycznych, bo traktowane są jako rowery. Dziwne?Jak cholera, ale nam to pasuje. Oboje mamy spory dystans do przejechania do pracy. Nasze godziny na dodatek wymijają się i to bardzo. :( Dlatego dwa skutery okazały się niezbędne. O parkingu, który mamy opiszemy kiedy indziej, bo to też niezłe jaja. ;)Jak w Polsce, widzieliście jakieś elektryczne rowery/skutery/hulajnogi?Pozdrawiamy serdecznie z upalnego (38 C) Chaozhou.Miłego weekendu Wam życzymy!Daria i Piotrek
piotras-5 16 listopada 2018 10:29 Odpowiedz
Cześć wszystkim przeglądającym ten temat!Chciałbym tylko poinformować, że nie z mojego lenistwa, a z bardzo nieprzyjemnego podejścia adminów oraz moderatorów do mojego tematu, nie mam więcej potrzeby pisania na tym forum. Nie będę dawał za darmo komuś pożywki na marketing i zarabianie pieniędzy za moją pracę, gdzie nawet nie mogę odesłać ludzi na Facebooka po więcej zdjęć.Takiemu chamskiemu zachowaniu mówię zdecydowanie nie. :)Dziękuję wszystkim za miłe słowa i komentarze. Nasza podróż za chwilę osiągnie 3 lata poza domem. :)Pozdrawiam serdecznie z Korei Południowej.Piotrek