Grudniowa promocja Easyjeta skłoniła mnie do weekendowego odwiedzenia szwajcarskiej Bazylei. W odróżnieniu od biletów lotniczych sama Szwajcaria nie była już tak tania więc trzeba było wdrożyć plan oszczędnościowy. Ale po kolei.
Jak powszechnie wiadomo EuroAirport Basel Mulhouse Freiburg terytorialnie leży na terenie Francji. Pomimo lutowego terminu podróży pogoda dopisała i po wylądowaniu przywitało nas słońce. Samo lotnisko (a przynajmniej szwajcarski sektor) nie jest duże i krótka chwila wystarczyła aby opuścić terminal i udać się w stronę Bazylei. Z uwagi na budżetowy charakter podróży poskąpiliśmy 4.40 CHF na bilet autobusowy i udaliśmy się na piechotę do Bazylei, do której prowadzi eksterytorialna droga i chodnik (dla zainteresowanych: autobus 50 z lotniska do centrum kursuje co ok. 8 minut). Po ok. 40 minutach dotarliśmy do granicy francusko-szwajcarskiej, o której informuje tylko niepozorna tabliczka przy jezdni. Pierwszy zapamiętany obraz Szwajcarii to potężny komin i znajdujący się przy nim zakład wędliniarski. Szwajcaria ma szczęście, że nie należy do Unii bo komisja nałożyła by spore kary za emisję CO2
:)
Położenie geograficzne Bazylei sprawia, że jest to jeden z cieplejszych regionów Szwajcarii. Widać było, że okres wegetacji już tam ruszył. W parkach kwitnęło mnóstwo krokusów, a trawa była bardziej zielona niż ta polska
:)
Z uwagi, że check-in w hostelu był dopiero od 15:00 udaliśmy się w stronę starego miasta. Przechodząc przez poszczególne dzielnice miasta zauważyć można spójność i architektoniczny ład. Kamienice są zadbane, a ulice czyste. Miasto jest także opanowane przez małe bazyliszki
:)
W końcu dotarliśmy w okolice Katedry (Basler Münster), przed którą znajduje się duży plac. Na jedną z wież katedry wąskimi i stromymi schodami prowadzi wejście (płatne: 5 CHF lub 4.80 EUR). Wieża nie jest specjalnie wysoka, ale z góry rozpościera się przyzwoity widok na miasto.
Kolejnym miejscem "must see" jest Marktplatz i leżący przy nim charakterystyczny czerwony budynek ratusza z niewielkim dziedzińcem.
Mając jeszcze ok. 3 godzin do zmroku udaliśmy się w stronę ogrodu botanicznego (czynny od 8:00 - 17:00). Wstęp do niego jest bezpłatny. Jego główną atrakcją jest palmiarnia, w której oprócz roślin takich jak bananowce i palmy są także ptaki. Jeden z nich widząc obiektyw aparatu udawał, że jest liściem i nawet nie myślał o ucieczce
:)
Po zameldowaniu się w hostelu była jeszcze chwila na wieczorny spacer po centrum miasta. Jednak o tej porze wbrew moim oczekiwaniom nic szczególnego się nie działo. Miasto wyglądało jakby po zmroku życie w nim zamierało.
Mając kolejny cały dzień do zagospodarowania swierdziłem, że najkorzystniej będzie przeznaczyć go na odwiedzenie południowej Badenii-Wirtembergii. Bilet całodobowy na pociągi regionalne to koszt 23 euro dla jednej osoby i kolejne 5 euro za każdą następną osobę). Ze stacji kolejowej Basel Bad Bahnhof wyruszyłem pociągiem DB Bahn do Schaffhausen (miejscowość leżąca w Szwajcarii, ale mieszcząca się w taryfie niemieckiej). O ile w Bazylei poranek był słoneczny to kilkadziesiąt km dalej napotkaliśmy spore mgły). Schaffhausen jest niewielką mieściną o ładnej starówce i charakterystycznej twierdzy (twierdzy? przecież na historii uczyli, że Szwajcaria była neutralnym państwem?)
Jednak głównym powodem przyjazdu były wodospady na Renie znajdujące się ok. 3 km od miasta. Niestety mgła skutecznie przysłoniła ich efektowność.
Drugim celem tego dnia było jezioro Bodeńskie i leżąca nad nim Konstancja. Wsiedliśmy więc w pociąg jadący w jej stronę. Co stację dosiadali się do niego "przebierańcy", którzy jednocześnie wysiedli w Singen - niewielkiej miejscowości na południu Niemiec. Ciekawość sprawiła, że postanowiliśmy także wysiąść z nimi i sprawdzić co za wydarzenie czeka nas w Singen. Okazało się, że trafiliśmy na karnawałową paradę, w której uczestniczyło z kilka tysięcy mieszkańców okolicy. Całe miasto zostało opanowane przez kolorowych przebierańców i orkiestry.
Po tym niezwykle ciekawym wydarzeniu udaliśmy się do Konstancji, która także przywitała nas mgłą. Na szczęście szybko zniknęła i oczom ujawniła się tafla jeziora i górujące po drugiej stronie ośnieżone szczyty Alp Szwajcarskich. Samo jezioro pomimo swoich sporych rozmiarów jest niezwykle czyste. Tak czyste, że dno jest wyraźnie widoczne pomimo kilkumetrowej głębokości.
Po całym dniu spędzonym z kolejami niemieckimi powróciliśmy do Bazylei.
Ostatniego dnia, mając czas do godz. 13:00 przeznaczyliśmy go na dalsze odkrywanie Bazylei. Mając bilety na komunikację miejską otrzymane za darmo w hostelu udaliśmy się do mini zoo Tierpark Lange Erlen, do którego wstęp jest darmowy. Można tam zobaczyć m.in. pawie, dziki, żubry, małpki.
Szybka mala rada: zapoznaj sie z instrukcja obslugi aparatu, albo z jakims programem do obrobki zdjec. Na niektorych zdjeciach pierwszy plan jest zdecydowanie niedoswietlony. Sama relacja ok:)Wysłane z mojego SM-N9005 przy użyciu Tapatalka
_Pi0tr_ napisał: Po zameldowaniu się w hostelu była jeszcze chwila na wieczorny spacer po centrum miasta. Jednak o tej porze wbrew moim oczekiwaniom nic szczególnego się nie działo. Miasto wyglądało jakby po zmroku życie w nim zamierało. Jak jestem w Szwajcarii to mam wrażenie, że w ogóle życie tam już dawno zamarło.
:lol: Ale relacja bardzo ciekawa, nawet zazdroszczę, chociaż to Szwajcaria.
Którędy dokładnie przebiega ten eksterytorialny chodnik z lotniska do granicy francusko-szwajcarskiej i jak to praktycznie wygląda?Gdzieś czytałem relacje, że część trasy jest oddzielona ogrodzeniem no i trzeba uważać, żeby nie nadłożyć sobie drogi.
Tak, droga jest otoczona płotem co może sprawić kłopot jeżeli chcesz udać się do Saint-Louis. Natomiast dojście nią do Bazylei jest bardzo proste. Od razu jak wychodzisz z budynku terminala skręcasz w prawo (w stronę przystanku autobusowego, z którego odjeżdża 50) i idziesz asfaltowym chodnikiem, który po ok. 300-500 m biegnie bezpośrednio przy jezdni. Aby nie zgubić się na rondach patrzysz gdzie jest drogowskaz na Basel. Idzie się cały czas prosto.
Jak powszechnie wiadomo EuroAirport Basel Mulhouse Freiburg terytorialnie leży na terenie Francji. Pomimo lutowego terminu podróży pogoda dopisała i po wylądowaniu przywitało nas słońce. Samo lotnisko (a przynajmniej szwajcarski sektor) nie jest duże i krótka chwila wystarczyła aby opuścić terminal i udać się w stronę Bazylei. Z uwagi na budżetowy charakter podróży poskąpiliśmy 4.40 CHF na bilet autobusowy i udaliśmy się na piechotę do Bazylei, do której prowadzi eksterytorialna droga i chodnik (dla zainteresowanych: autobus 50 z lotniska do centrum kursuje co ok. 8 minut). Po ok. 40 minutach dotarliśmy do granicy francusko-szwajcarskiej, o której informuje tylko niepozorna tabliczka przy jezdni. Pierwszy zapamiętany obraz Szwajcarii to potężny komin i znajdujący się przy nim zakład wędliniarski. Szwajcaria ma szczęście, że nie należy do Unii bo komisja nałożyła by spore kary za emisję CO2 :)
Położenie geograficzne Bazylei sprawia, że jest to jeden z cieplejszych regionów Szwajcarii. Widać było, że okres wegetacji już tam ruszył. W parkach kwitnęło mnóstwo krokusów, a trawa była bardziej zielona niż ta polska :)
Z uwagi, że check-in w hostelu był dopiero od 15:00 udaliśmy się w stronę starego miasta. Przechodząc przez poszczególne dzielnice miasta zauważyć można spójność i architektoniczny ład. Kamienice są zadbane, a ulice czyste. Miasto jest także opanowane przez małe bazyliszki :)
W końcu dotarliśmy w okolice Katedry (Basler Münster), przed którą znajduje się duży plac. Na jedną z wież katedry wąskimi i stromymi schodami prowadzi wejście (płatne: 5 CHF lub 4.80 EUR). Wieża nie jest specjalnie wysoka, ale z góry rozpościera się przyzwoity widok na miasto.
Kolejnym miejscem "must see" jest Marktplatz i leżący przy nim charakterystyczny czerwony budynek ratusza z niewielkim dziedzińcem.
Mając jeszcze ok. 3 godzin do zmroku udaliśmy się w stronę ogrodu botanicznego (czynny od 8:00 - 17:00). Wstęp do niego jest bezpłatny. Jego główną atrakcją jest palmiarnia, w której oprócz roślin takich jak bananowce i palmy są także ptaki. Jeden z nich widząc obiektyw aparatu udawał, że jest liściem i nawet nie myślał o ucieczce :)
Po zameldowaniu się w hostelu była jeszcze chwila na wieczorny spacer po centrum miasta. Jednak o tej porze wbrew moim oczekiwaniom nic szczególnego się nie działo. Miasto wyglądało jakby po zmroku życie w nim zamierało.
Mając kolejny cały dzień do zagospodarowania swierdziłem, że najkorzystniej będzie przeznaczyć go na odwiedzenie południowej Badenii-Wirtembergii. Bilet całodobowy na pociągi regionalne to koszt 23 euro dla jednej osoby i kolejne 5 euro za każdą następną osobę). Ze stacji kolejowej Basel Bad Bahnhof wyruszyłem pociągiem DB Bahn do Schaffhausen (miejscowość leżąca w Szwajcarii, ale mieszcząca się w taryfie niemieckiej). O ile w Bazylei poranek był słoneczny to kilkadziesiąt km dalej napotkaliśmy spore mgły). Schaffhausen jest niewielką mieściną o ładnej starówce i charakterystycznej twierdzy (twierdzy? przecież na historii uczyli, że Szwajcaria była neutralnym państwem?)
Jednak głównym powodem przyjazdu były wodospady na Renie znajdujące się ok. 3 km od miasta. Niestety mgła skutecznie przysłoniła ich efektowność.
Drugim celem tego dnia było jezioro Bodeńskie i leżąca nad nim Konstancja. Wsiedliśmy więc w pociąg jadący w jej stronę. Co stację dosiadali się do niego "przebierańcy", którzy jednocześnie wysiedli w Singen - niewielkiej miejscowości na południu Niemiec. Ciekawość sprawiła, że postanowiliśmy także wysiąść z nimi i sprawdzić co za wydarzenie czeka nas w Singen. Okazało się, że trafiliśmy na karnawałową paradę, w której uczestniczyło z kilka tysięcy mieszkańców okolicy. Całe miasto zostało opanowane przez kolorowych przebierańców i orkiestry.
Po tym niezwykle ciekawym wydarzeniu udaliśmy się do Konstancji, która także przywitała nas mgłą. Na szczęście szybko zniknęła i oczom ujawniła się tafla jeziora i górujące po drugiej stronie ośnieżone szczyty Alp Szwajcarskich. Samo jezioro pomimo swoich sporych rozmiarów jest niezwykle czyste. Tak czyste, że dno jest wyraźnie widoczne pomimo kilkumetrowej głębokości.
Po całym dniu spędzonym z kolejami niemieckimi powróciliśmy do Bazylei.
Ostatniego dnia, mając czas do godz. 13:00 przeznaczyliśmy go na dalsze odkrywanie Bazylei. Mając bilety na komunikację miejską otrzymane za darmo w hostelu udaliśmy się do mini zoo Tierpark Lange Erlen, do którego wstęp jest darmowy. Można tam zobaczyć m.in. pawie, dziki, żubry, małpki.