Będzie to moja pierwsza relacja, bo to był mój pierwszy duży trip. Nie wiem czy wyszło tanio, ale było warto i nie żałuję żadnej wydanej złotówki na wyjazd do Panamy. Zaczęło się od promocji na flipo gdzie wyhaczyłam bilety na trasie Lizbona-Panam City-Frankfurt (ze stopem technicznym w Bogocie) linii TAP PORUGAL za około 1500zł w obie strony. Wykonałam jeden telefon i oto byłam szczęśliwą posiadaczką biletu. Kupując go nie wiedziałam nic o Panamie, nie myśląc wiele decyzję o zakupie biletu podjęłam w jakieś 5 minut. Chyba takie decyzje są najlepsze. Generalnie zamysł był taki, żeby było tanio, ale że to był nasz pierwszy wyjazd tak daleko chcieliśmy, żeby wszystko było ogarnięte tak, żeby się nie martwić na miejscu. Nie szukaliśmy więc też najtańszej opcji na siłę.
Z Warszawy wylecieliśmy dzień wcześniej, też linią TAP. Po noclegu w Lizbonie wyruszyliśmy do Panama City. W Panama City też byliśmy tylko noc, bo z samego rana mieliśmy lot do Bocas del Toro. Bilety nie były jakieś mega tanie bo kosztowały 75 dolców w jedną stronę za około godzinny lot. Wiedziałam też, że można dotrzeć do Bocas (Panama City –Almirante – Bocas del Toro) nocnym autobusem za około 30 dolarów w jedną stronę. Jest też opcja dziennego autobusu z przesiadkami w podobnej cenie . Wybraliśmy loty bo na cały pobyt w Panamie mieliśmy tylko 7 dni, a też wyczytałam że nie koniecznie mogliśmy załapać się na miejsce do nocnego busa. Nie chcieliśmy ryzykować, że stracimy aż 2 dni na dojazd do Bocas. Lecieliśmy chyba jedynymi lokalnymi liniami Air Panama. Tu od razu przekonaliśmy się, że nikomu w Panamie, dosłownie NIKOMU się nie spieszy. Wylot opóźniony o godzinę, na bagaże czekaliśmy też z godzinę albo i lepiej, bo pracownik lotniska wypalał za każdym razem papierosa pomiędzy wydawaniem bagaży. Nie pomogły krzyki, prośby i groźby żeby się pośpieszył. Przy przylocie do Bocas trzeba też zapłacić jakiś lokalny, wjazdowy podatek – 3dolary od osoby. Po wszelkich formalnościach znaleźliśmy się w RAJU. Zameldowaliśmy się w hotelu Olas, który jest jednym z tych wspaniałych domków na wodzie. Obsługa miła, a w cenie wliczone były całkiem fajne śniadania. Generalnie polecam. Jedna rzecz w Bocas del Toro mnie uderzyła. Napisałam, że znaleźliśmy się w raju. Szkoda tylko, że ten raj był zasypany śmieciami. Na każdym skrzyżowaniu w miasteczku znajdowały się butelki i puszki. Aż żal, że nikt o to nie dba. Spędziliśmy tam 5 dni, kręcąc się po wyspach. Za 1-2 dolary można dotrzeć do pobliskiej wyspy Caranero. Był to pierwszy nasz punkt. Ja byłam zachwycona, palmy, piękna woda, plaża, słońce. Czego chcieć więcej? Odwiedziliśmy też Red Frog Beach. Nazwa wzięła się od małych czerwonych żabek, które rzekomo mają być na tej plaży. Ja tam żadnej nie widziałam. Ot chwyt marketingowy, chyba. Na plaże dostaniecie się taksą wodną za kilka dolarów. Miejscem, które w szczególności polecam jest Boca del Drago, które znajduje się na drugim końcu Isla Colon – głównej wyspy archipelagu. Są trzy opcje, żeby tam się dostać: taksa, bus oraz rower. Nie polecam taksówki, bo jest zwyczajnie droga. Busem dojedziecie za około 1,5$. My wybraliśmy opcje dla odważnych i wytrwałych – rower. Wynajęcie rowerów na cały dzień – 8$ za sztukę. Uśmiechnięci ruszyliśmy w trasę – 17 km w jedną stronę. Wszystko byłoby pięknie, gdyby rowery nie były miejskie i nie rozpadały się oraz gdyby trasa nie składała się z górek i pagórków. Niekończąca się droga przez dziury. Generalnie mega przygoda- jazda w przez ulewę przez las tropikalny. Wszyscy myśleliśmy, że tam zejdziemy, ale było warto bo nie widziałam piękniejszego miejsca niż plaże w Boca del Drago. Niedaleko też znajduję się Starfish Beach, gdzie miała być masa rozgwiazd. Były tylko dwie. Polecam Bocas ze względu na klimat: nikt tu się nie śpieszy, każdy uśmiechnięty, pogoda gwarantowana. My byliśmy podczas pory mokrej a się spaliliśmy na raka i codziennie grzało niemiłosiernie słońce. Tylko do południa sporadycznie padało. Plusem jest to, że jest mnóstwo innych rzeczy poza do robienia poza plażingiem. Po 5 dniach wylegiwania się na plażach wróciliśmy do Panama City. Na zwiedzanie miasta polecam maksymalnie 2 dni, więcej nie potrzeba. Zatrzymaliśmy się w hotelu Panama Stanford. Standard hotelu może nie poraża, ale śniadanko w cenie i obsługa mega pomocna. To dzięki pani recepcjonistce wiedziałam na jakiej trasie ile powinnam zapłacić taksówkarzowi. Dzięki temu nie dawałam się naciągnąć. Z hotelu na lotnisko albrook maksymalnie za 3 osoby powinniśmy zapłacić 5 dolców. Taksówkarz widząc mnie, chciał ze mnie zedrzeć 45 dolarów na tej trasie!! Ogólnie trzeba się targować i podawać śmiesznie niską cenę, to wyjdzie się do czegoś sensownego. Po Panama City warto poruszać się metrem. Do tego trzeba mieć kartę Metrobus. Można ją NA BANK kupić przy stacji 5 de Mayo. Jak się pytałam lokalsów gdzie można wyrobić tą kartę, każdy mówił co innego. Według nich najlepszą opcja będzie wziąć taksę i pojechać. Plan zwiedzania był taki, że najpierw zobaczymy kanał a później stare miasto i tą nową część. Do Kanału Panamskiego najłatwiej dotrzeć autobusem z dworca Allbrook. No i na tym dworcu zaczynają się schody, nie znaleźliśmy informacji i mało kto mówił tam po angielsku. Stanowiska autobusowe były nieopisane. Minęło z pół godziny zanim znalazłam odpowiednie miejsce i na styk załapałam się na autobus (do podróży też potrzebna karta). Ta sama historia była ze znalezieniem autobusu na lotnisko Tocumen. Na szczęście zawsze znajdzie się ktoś, kto z chęcią Ci pomoże. Panamiańczykom (?) nie można odmówić tego, że są pomocni. Bilet wstępu na kanał kosztuje 15$. Nie chce mówić, że żałuje pójścia na kanał bo tak nie jest, ale była to jedna z najnudniejszych atrakcji jakie widziałam. Pokręciliśmy się chwile, zobaczyliśmy śluzę, zrobiliśmy fotki i wyszliśmy. Nie zrobił na nas jakiegoś wielkiego wrażenia. Do muzeum weszliśmy na chwilę, ale było tak tłoczno, że ciężko było się poruszać. Obowiązkowym punktem jest Casco Viejo i nowsza biznesowa część miasta. Czytałam, że stara dzielnica jest średnio bezpieczna, ale na każdym skrzyżowaniu stali policjanci albo ludzie w mundurach. W trakcie wyjazdu nie czułam się niebezpiecznie, mieszkańcy miasta i wysp byli mili i pomocni. Jednak nie radzę się kręcić z telefonem albo aparatem na wierzchu by jakoś nie rzucać się w oczy ze swoim sprzętem. Ja zostałam upomniana przez młodego faceta, żebym jednak schowała aparat, pomimo tego że byłam w tej nowoczesnej, biznesowej dzielnicy miasta. Warto też przed wyjazdem poznać kilka podstawowych zwrotów po hiszpańsku, bo ja miałam kilka razy problem z dogadaniem się po angielsku.
Boca del Drago czyli najładniejsze miejsce na Isla Colon
Standardowy widok podczas obiadu z jednej z wielu knajp w Bocas Town
Cały ten wyjazd był pierwszym takim krokiem, żeby wyjść z szafy i zacząć poznawać świat. Odnoszę wrażenie, że przez ten tydzień przeżyłam więcej niż przez pół roku w Polsce. Mam nadzieję, że wpis się podobał i będzie chociaż trochę pomocny.
Z Warszawy wylecieliśmy dzień wcześniej, też linią TAP. Po noclegu w Lizbonie wyruszyliśmy do Panama City. W Panama City też byliśmy tylko noc, bo z samego rana mieliśmy lot do Bocas del Toro. Bilety nie były jakieś mega tanie bo kosztowały 75 dolców w jedną stronę za około godzinny lot. Wiedziałam też, że można dotrzeć do Bocas (Panama City –Almirante – Bocas del Toro) nocnym autobusem za około 30 dolarów w jedną stronę. Jest też opcja dziennego autobusu z przesiadkami w podobnej cenie . Wybraliśmy loty bo na cały pobyt w Panamie mieliśmy tylko 7 dni, a też wyczytałam że nie koniecznie mogliśmy załapać się na miejsce do nocnego busa. Nie chcieliśmy ryzykować, że stracimy aż 2 dni na dojazd do Bocas. Lecieliśmy chyba jedynymi lokalnymi liniami Air Panama. Tu od razu przekonaliśmy się, że nikomu w Panamie, dosłownie NIKOMU się nie spieszy. Wylot opóźniony o godzinę, na bagaże czekaliśmy też z godzinę albo i lepiej, bo pracownik lotniska wypalał za każdym razem papierosa pomiędzy wydawaniem bagaży. Nie pomogły krzyki, prośby i groźby żeby się pośpieszył. Przy przylocie do Bocas trzeba też zapłacić jakiś lokalny, wjazdowy podatek – 3dolary od osoby. Po wszelkich formalnościach znaleźliśmy się w RAJU.
Zameldowaliśmy się w hotelu Olas, który jest jednym z tych wspaniałych domków na wodzie. Obsługa miła, a w cenie wliczone były całkiem fajne śniadania. Generalnie polecam.
Jedna rzecz w Bocas del Toro mnie uderzyła. Napisałam, że znaleźliśmy się w raju. Szkoda tylko, że ten raj był zasypany śmieciami. Na każdym skrzyżowaniu w miasteczku znajdowały się butelki i puszki. Aż żal, że nikt o to nie dba. Spędziliśmy tam 5 dni, kręcąc się po wyspach. Za 1-2 dolary można dotrzeć do pobliskiej wyspy Caranero. Był to pierwszy nasz punkt. Ja byłam zachwycona, palmy, piękna woda, plaża, słońce. Czego chcieć więcej? Odwiedziliśmy też Red Frog Beach. Nazwa wzięła się od małych czerwonych żabek, które rzekomo mają być na tej plaży. Ja tam żadnej nie widziałam. Ot chwyt marketingowy, chyba. Na plaże dostaniecie się taksą wodną za kilka dolarów.
Miejscem, które w szczególności polecam jest Boca del Drago, które znajduje się na drugim końcu Isla Colon – głównej wyspy archipelagu. Są trzy opcje, żeby tam się dostać: taksa, bus oraz rower. Nie polecam taksówki, bo jest zwyczajnie droga. Busem dojedziecie za około 1,5$. My wybraliśmy opcje dla odważnych i wytrwałych – rower. Wynajęcie rowerów na cały dzień – 8$ za sztukę. Uśmiechnięci ruszyliśmy w trasę – 17 km w jedną stronę. Wszystko byłoby pięknie, gdyby rowery nie były miejskie i nie rozpadały się oraz gdyby trasa nie składała się z górek i pagórków. Niekończąca się droga przez dziury. Generalnie mega przygoda- jazda w przez ulewę przez las tropikalny. Wszyscy myśleliśmy, że tam zejdziemy, ale było warto bo nie widziałam piękniejszego miejsca niż plaże w Boca del Drago. Niedaleko też znajduję się Starfish Beach, gdzie miała być masa rozgwiazd. Były tylko dwie.
Polecam Bocas ze względu na klimat: nikt tu się nie śpieszy, każdy uśmiechnięty, pogoda gwarantowana. My byliśmy podczas pory mokrej a się spaliliśmy na raka i codziennie grzało niemiłosiernie słońce. Tylko do południa sporadycznie padało. Plusem jest to, że jest mnóstwo innych rzeczy poza do robienia poza plażingiem.
Po 5 dniach wylegiwania się na plażach wróciliśmy do Panama City. Na zwiedzanie miasta polecam maksymalnie 2 dni, więcej nie potrzeba. Zatrzymaliśmy się w hotelu Panama Stanford. Standard hotelu może nie poraża, ale śniadanko w cenie i obsługa mega pomocna. To dzięki pani recepcjonistce wiedziałam na jakiej trasie ile powinnam zapłacić taksówkarzowi. Dzięki temu nie dawałam się naciągnąć. Z hotelu na lotnisko albrook maksymalnie za 3 osoby powinniśmy zapłacić 5 dolców. Taksówkarz widząc mnie, chciał ze mnie zedrzeć 45 dolarów na tej trasie!! Ogólnie trzeba się targować i podawać śmiesznie niską cenę, to wyjdzie się do czegoś sensownego. Po Panama City warto poruszać się metrem. Do tego trzeba mieć kartę Metrobus. Można ją NA BANK kupić przy stacji 5 de Mayo. Jak się pytałam lokalsów gdzie można wyrobić tą kartę, każdy mówił co innego. Według nich najlepszą opcja będzie wziąć taksę i pojechać.
Plan zwiedzania był taki, że najpierw zobaczymy kanał a później stare miasto i tą nową część. Do Kanału Panamskiego najłatwiej dotrzeć autobusem z dworca Allbrook. No i na tym dworcu zaczynają się schody, nie znaleźliśmy informacji i mało kto mówił tam po angielsku. Stanowiska autobusowe były nieopisane. Minęło z pół godziny zanim znalazłam odpowiednie miejsce i na styk załapałam się na autobus (do podróży też potrzebna karta). Ta sama historia była ze znalezieniem autobusu na lotnisko Tocumen. Na szczęście zawsze znajdzie się ktoś, kto z chęcią Ci pomoże. Panamiańczykom (?) nie można odmówić tego, że są pomocni.
Bilet wstępu na kanał kosztuje 15$. Nie chce mówić, że żałuje pójścia na kanał bo tak nie jest, ale była to jedna z najnudniejszych atrakcji jakie widziałam. Pokręciliśmy się chwile, zobaczyliśmy śluzę, zrobiliśmy fotki i wyszliśmy. Nie zrobił na nas jakiegoś wielkiego wrażenia. Do muzeum weszliśmy na chwilę, ale było tak tłoczno, że ciężko było się poruszać.
Obowiązkowym punktem jest Casco Viejo i nowsza biznesowa część miasta. Czytałam, że stara dzielnica jest średnio bezpieczna, ale na każdym skrzyżowaniu stali policjanci albo ludzie w mundurach.
W trakcie wyjazdu nie czułam się niebezpiecznie, mieszkańcy miasta i wysp byli mili i pomocni. Jednak nie radzę się kręcić z telefonem albo aparatem na wierzchu by jakoś nie rzucać się w oczy ze swoim sprzętem. Ja zostałam upomniana przez młodego faceta, żebym jednak schowała aparat, pomimo tego że byłam w tej nowoczesnej, biznesowej dzielnicy miasta. Warto też przed wyjazdem poznać kilka podstawowych zwrotów po hiszpańsku, bo ja miałam kilka razy problem z dogadaniem się po angielsku.
Boca del Drago czyli najładniejsze miejsce na Isla Colon
Standardowy widok podczas obiadu z jednej z wielu knajp w Bocas Town
Cały ten wyjazd był pierwszym takim krokiem, żeby wyjść z szafy i zacząć poznawać świat. Odnoszę wrażenie, że przez ten tydzień przeżyłam więcej niż przez pół roku w Polsce. Mam nadzieję, że wpis się podobał i będzie chociaż trochę pomocny.