Relacja z weekendowego wyjazdu na Islandię pod namiot– 19.02-22.02.16
Planowanie wyjazdu zaczynamy od lektury relacji Washingtona z zimowego wyjazdu. Informacji o trudnych warunkach młodzieńcza fantazja nie pozwala za bardzo brać do siebie – namiot z decathlonu na pewno da radę! Bierzemy sobie jednak do serca, że Toyota Yaris niekoniecznie – rezerwujemy więc Subaru Legacy AWD (co okazało się świetną decyzją!), pakujemy ciepłe śpiwory, palniki turystyczne, tonę jedzenia i kąpielówki – ruszamy!
DZIEŃ I
Lądujemy w Keflaviku około. 19:00. Odbieramy bagaż i szybko przemykamy obok stanowiska celnego (na Islandię można wwieźć max 3kg jedzenia/os, my nieco przekraczamy ten limit a i nielegalne kabanosy ukryte głęboko w torbie;) Limity te podobno są czasami sprawdzane – przed nami pechowiec zostaje zgarnięty na kontrolę). W hali odlotów czeka na nas pan z kartką SadCars – jak się okazuje Polak;). Siedziba sadcars znajduje się ok. 10 min. jazdy od lotniska, chwila formalności (mimo podstawowego ubezpieczenia CDW nie jest brany żaden depozyt) i wsiadamy do naszego Subaru Legacy. Samochód nie jest nowy, trochę poobijany, ale przecież nie przyjechaliśmy tu na targi motoryzacyjne;)
Ruszamy w drogę. Dzisiejszy cel – wrak rozbitego DC 3, przed nami 200 km. Pogoda sprzyja – temperatura minimalnie na minusie, wiatru o dziwo brak, droga nieco ośnieżona, ale opony z kolcami w Subaru radzą sobie znakomicie. Po drodze zjeżdżamy do wodospadu Seljalandsfoss – jest oświetlony i dobrze widoczny z drogi. Po raz pierwszy piejemy z zachwytu! Nocą wygląda naprawdę niesamowicie.
Oblodzone schody przy wodospadzie
Po oblodzonych schodach podchodzimy z boku, ale nie przechodzimy pod wodospadem – jesteśmy już solidnie mokrzy, więc wymiękamy – jeszcze cała noc pod namiotem przed nami! Ruszamy dalej.
Po 40 km skręcamy w boczną drogę – do samolotu pozostają jakieś 4 km. Droga (właściwie to ścieżka na plaży – widać tylko rozjeżdżone koleiny...) jest mocno zaśnieżona, Subaru ma za mały prześwit i nie jest zbyt skore do jazdy dalej – tym bardziej że zaczyna padać śnieg – rano mogą być kłopoty z powrotem... Zostawiamy więc samochód przy bramie, pakujemy niezbędne rzeczy i idziemy pieszo. Około 24:00 dochodzimy na miejsce. Dookoła biała pustynia, rozgwieżdżone niebo nad nami, a przed nami – ciemne cielsko rozbitego samolotu. Jest niesamowicie, cicho i spokojnie, słychać tylko huk fal nieopodal. WOW!
Miejsca wewnątrz starcza idealnie na 4-osobowy namiot. Czekamy jeszcze na zorzę – niestety, nie tym razem...
DZIEŃ II
Pogoda nadal sprzyja – bezwietrznie, bezchmurnie, słońce od rana. Od ok. 8:00 przy wraku pojawiają się ludzie – docierają na miejsce SUV-ami 4x4, można więc tu dojechać. W drodze powrotnej do samochodu mija nas już całkiem sporo samochodów – widać, że miejsce jest dość popularne.
Czarna plaża nieopodal samolotu:
Ok, ruszamy dalej. Najpierw cofamy się kawałek – do Skogafoss. Robi wrażenie, ale to jednak nie to samo, co Seljalandsfoss nocą. Do tego mnóstwo ludzi – przede wszystkim zdjęciostrzelni Chińczycy.
Widok z góry:
Jedziemy dalej – dzisiejszy cel to laguna lodowa Jokulsarlon – przed nami 220 km. Po drodze krótki postój m.in. na czarnej plaży w Vik.
Zdjęcie z Xiaomi Yi
Zahaczamy też o Fjaðrárgljúfur - dwukilometrowy kanion. Dojazd do niego jest trudny – droga bardzo oblodzona, sporo śniegu, Subaru nie chce. Ale musi! Na miejscu zupełnie pusto. I przepięknie! Idziemy beztrosko cieszyć się widokami. Kto wie, jak długo tu zostaniemy, bo nie ma szans, żeby Subaru podjechało z powrotem:)
Zdjęcie z Xiaomi Yi
Islandzki język trolla:
Na szczęście zasada „jak się rozpędzisz to przejedziesz” tym razem się sprawdziła;) Następny punkt – Svinafellsjokull
Jedziemy dalej – teraz już bezpośrednio do celu, czas nagli, bo słońce zaczyna zachodzić. W Jokulsarlon dość tłoczno. Chińczycy pstrykają setki zdjęć, słońce zachodzi, a foki pływają w zatoce. Jest pięknie. Ale tutaj to przecież standard!
Po zmierzchu wracamy mniej więcej do wysokości wraku DC 3. Chcemy dotrzeć na noc do opuszczonego basenu (Seljavallalaug), a rano zrobić część trasy Golden Circle do Reykjaviku. Na miejsce docieramy dość zmęczeni, Subaru chyba też – zakopuje się na samym finiszu.
Akcja ratunkowa, szybki obiad i ruszamy szukać basenu.
Około 20 minut trekkingu i jest!
Sprawdzamy temperaturę wody – ma jakieś 30 stopni! Dodatkowe czyste szatnie (jak na fakt, że basen jest pozostawiony sam sobie). Zrzucamy bagaże, wskakujemy do wody.
Ciepła woda dopływa rurą w rogu basenu – woda ma tam jakieś 50-60 st. spokojnie.
DZIEŃ III
Budzi nas świst wiatru – zmiana pogody. Ruszamy do samochodu, wiatr zacina niesamowicie, sieka lodem po twarzy i zwiewa ze śliskiego szlaku.
Po drodze najpierw ponownie Seljalandsfoss. Piękny, ale w nocy znacznie ciekawiej. W dodatku łatwo do niego dojechać – więc jest tu już kilka autobusów z Chińczykami.
Na parkingu typowy islandzki potwór:
Po drodze do Gullfoss zjeżdżamy trochę w bok i znajdujemy bardzo klimatyczne gorące źródło na kąpiel (za 1000 ISK) Niestety, ktoś dotarł tu już przed nami, robimy więc zdjęcia i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do Gullfoss – potęga!
Następne po drodze są gejzery. Na miejscu wieje na tyle mocno, że ciężko dojść na miejsce, a wybuchy gejzera (Strokkur) są natychmiast zdmuchiwane.
Ruszamy dalej, wzdłuż jeziora Þingvallavatn , w kierunku Thingvellir. Warunku drogowe – absolutnie fatalne. Bardzo mocny wiatr, zawiewający śnieg – drogi praktycznie nie widać, jedziemy orientując się po słupkach wzdłuż drogi. Zdarza się, że ich też nie widać – trąbimy wówczas, żeby ostrzec ewentualnych kierowców w okolicy, że nie są sami.
Nagle pośrodku zamieci widzimy Chińczyków, którzy widocznie nie czytali relacji Washingtona;) Utknęli w zaspie na przeciwnym pasie swoim Yarisem. Zatrzymujemy się kawałek dalej – jest naprawdę niebezpiecznie, widoczność zerowa, ale jeśli ich szybko nie wypchniemy – w najlepszym wypadku skończą jako śnieżna zaspa-zawiewany śnieg szybko zasypuje im auto. Z pomocą przychodzą ludzie z samochodu za nami – razem uwalniamy Yarisa i zostajemy bohaterami narodowymi ChRL;)
Kilka kilometrów dalej droga zostaje zamknięta – musimy więc zawrócić, jedziemy w kierunku Selfoss, odbijamy na jedynkę do Reykjaviku. Na drodze krajobraz jak po bitwie, pojazdy w rowach, dachowanie, policja. Uff, ciekawie.
Reykjavik zwiedzamy dość pobieżnie, zaczynamy od słynnych hot dogów Bæjarins beztu pylsur (400 ISK). Dobre! Choć budka dość niepozorna, jak na swoją sławę...
Kościół Hallgrímskirkja
Pogoda nie sprzyja rozbijaniu namiotu, w dodatku nie mielibyśmy chyba już na to siły. Decydujemy się pojechać na północ od Reykjaviku i ostatni raz zapolować na zorzę. Noc spędzamy w samochodzie, niestety Kp bardzo niskie tego dnia... Około 4:00 pojawia się znikający zielonkawy obłok, później dwa małe rozbłyski. Ale już sami nie jesteśmy pewni, czy coś widzimy, czy raczej chcemy widzieć:)
DZIEŃ IV
Rano powrót do Reykjaviku – a konkretnie do klimatycznej dzielnicy Seltjarnarnes. W okolicy latarni można znaleźć „footbath” - taka tam ciepła miska do moczenia nóg wydrążona w skale. Ktoś wrzucił tam sobie woreczek z ziemniakami – więc woda jest dość ciepła...
Następny punkt to Reykjadalur – 50 km drogi. Jak zwykle w miejscach, gdzie trzeba choć chwilę podejść do celu – pusto. Pogoda znów super – słońce i bezwietrznie. 3,5 km trekkingu po górach – jakieś 45 minut – i jesteśmy w raju! Rzeka jest miejscami tak gorąca, że nie da się wejść. Wkoło mnóstwo śniegu, temperatura na minusie, bucha para, niesamowity widok. Szukamy miejsca, gdzie jest około 40 stopni i wskakujemy na dłuższy czas;)
Zdjęcie z Xiaomi Yi
W drodze powrotnej zjeżdżamy jeszcze Raufarholshellir. Podobno jest tu jakaś jaskinia - na pierwszy rzut oka nic ciekawego nie widać. Po chwili jednak znajdujemy wejście śnieżnym tunelem pod ziemię! Wow! Widać jednak tylko kilka metrów w dół – zejście dość strome i śliskie. Z czasem jesteśmy już trochę na styk – więc głosy rozsądku odradzają schodzenie, bo ucieknie nam samolot, jeśli będą problemy z powrotem.
Nie możemy jednak odpuścić takiej okazji – bierzemy klucz do kół od Subaru i namiotowe śledzie – z takimi czekanami schodzimy w dół.
Zdjęcie z telefonu, kiepskiej jakości, nie wzieliśmy niestety aparatu
Wrażenie wewnątrz nas wgniotło;) Jest super, jest przepięknie – śniegowe "stalagnaty", ciągnące się od rozpadlin w stropie jaskini, przez które też wpadało światło. Dalej, w części do której światło nie docierało – mnóstwo lodowych stalaktytów, a ściany pokryte migoczącymi kryształkami lodu.
Wyjście okazało się bezproblemowe - z drugiej strony jaskini.
No i koniec –wracamy do domu. Ale jeszcze tu wrócimy! Zorzo, dopadniemy cię!
Podsumowanie: Przeloty – 234 zł/os (z WDC) Bagaż rejestrowany (23kg, wspólny na 4 os) – 198 zł Paliwo - 825 zł (przejechaliśmy ponad 1300 km) Samochód (Subaru Legacy 99r, 2.0 benzyna 125 KM AWD) – 630zł (z ubezpieczeniem CDW i drugim kierowcą) Ubezpieczenie wkładu własnego – 40 zł Łącznie na osobę: +/-660 zł
Ogólne informacje: -Samochód: braliśmy w sadcars. Mają stare samochody, ale za to ceny dość przystępne. Nie braliśmy Super CDW – mimo tego nie blokowali depozytu na kredytówce, spisali tylko numer. Możliwe są też rezerwacje debetówką – ale wówczas pobierają dodatkowo 50 Eur + 1000 Eur kaucji (ściągają, a później oddają – więc jeśli karta w innej walucie, to dochodzi strata na przewalutowaniu). Fuel policy – samochodem trzeba po prostu dojechać z powrotem. Jeśli poprzedni właściciel wszystkiego nie wyjeździł – to mamy to gratis;)
-Paliwo – 5,55 zł/litr. Sadcars daje breloczek, z którym jest ok. 15 gr/l taniej na stacjach Shell i Orkan
-Uwaga na podmuchy wiatru przy otwieraniu drzwi – łatwo może wygiąć blachy, łatwo o kosztowne uszkodzenie
-Yaris to naprawdę zły pomysł;) Nawet na głównej drodze nr 1 – jak zawieje – jest bardzo niebezpiecznie. Bez napędu 4x4 w wiele miejsc nie dojechalibyśmy
-Polecam darmową nawigację Osmand – ma większość atrakcji, których szukaliśmy.
Podoba mi się Wasza fantazja ze spaniem we wnętrzu samolotu. Ja spałem w grocie na czarnej plaży - też fajnie!Super relacja, tak trzymać! Jakie wzięliście śpiwory jeśli chodzi o T. Comf.?
szacun za znalezienie Dakoty po zmroku!
:shock: widoki piękne, napaliłam się na Islandię zimową porą
:lol: ps. tych ludzi to macie na zdjęciach momentami więcej niż my w czerwcu
;)
Mnie rozwaliliście
:) Całokształtem Byłam dokładnie dwa tygodnie wcześniej, nas "goniły" 2 autokary Azjatów.Wzieliśmy ze sobą raki, dzięki temu wleźliśmy za Seljalandsfoss Waterfall bez żadnych komplikacji. Miny turystów, którzy poszli naszymi śladami łudząc się, że w zwykłym sportowym obuwiu się da, były bezcenne, kiedy widzieli nas w rakach a sami na kolanach tam leźli
:D
Szkoda, że zorzy nie zobaczyliście, przez 3 noce nam szalała nad głową
:)Ale nie będę wrzucać zdjęcia by Was nie rozzłościć
:)
Piękna wyprawa.Ja właśnie wczoraj wróciłem z krótkiego, acz intensywnego weekendu na Islandii.Oczywiście z wszystkim najpiękniejszym co ma do zaoferowania.
:P Może w wolnej chwili naskrobię kilka słów.Serdecznie pozdrawiam
Niezły wojaż. Nareszcie z pierwszej ręki informacje jakie są realia zwiedzania Islandii w śniegu.Trzeba będzie polecać link do Waszej relacji, a przede wszystkim rewelacyjne (użyteczne!) zdjęcia, wszystkim zadającym zadającym pytania o Islandię zimą! Niech ludziska popatrzą i ocenią dobrze swoje siły. Odwagi Wam nie brak, krew jak widać tez ognista!
:) - wszak zagrzewana w wodach spod wulkanów
;) Dla takich wojaków to wykonalne. No i ten namiot! WOW!No, może nie pochwalam biwaku w Dakocie
:roll: (jak posłuży tak 365 dni w roku to zaraz rozpadnie się - w ostatnich dwóch latach turyści zmęczyli wrak makabrycznie, kroczek po kroczku - odbierając mu masę uroku), ale reszta wyczynów imponująca, a dokumentacja jedna z najlepszych jakie z tej pory roku widziałem.Jokulsarlon wyjątkowo mocno roztopiony, ale i tak mieliście dobrego nosa gdzie patrzeć i skąd robić zdjęcia w różnych lokacjach. Świetna relacja! Przyjdzie i czas na zorzę, czego najserdeczniej Wam życzę!
Dzięki za miłe słowa!;)Naprawdę polecam Islandię zimą - jest przepięknie, choć pogoda może płatać różne figle i trzeba mieć to na uwadze.Z zorzą szczęście nie dopisało - krótko przed naszym przyjazdem była burza magnetyczna i podobno zorza szalała... Ale planujemy powrót zimą przyszłego roku, więc coś się odwlecze - to nie uciecze;)
Ale tam jest pięknie.Pomysł na nocowanie w samolocie - dla mnie pierwsza klasa.Jesteś kolejną osobą, która dzieki relacji, zachęciła mnie do odwiedzenia Islandii zimą.
Planowanie wyjazdu zaczynamy od lektury relacji Washingtona z zimowego wyjazdu. Informacji o trudnych warunkach młodzieńcza fantazja nie pozwala za bardzo brać do siebie – namiot z decathlonu na pewno da radę! Bierzemy sobie jednak do serca, że Toyota Yaris niekoniecznie – rezerwujemy więc Subaru Legacy AWD (co okazało się świetną decyzją!), pakujemy ciepłe śpiwory, palniki turystyczne, tonę jedzenia i kąpielówki – ruszamy!
DZIEŃ I
Lądujemy w Keflaviku około. 19:00. Odbieramy bagaż i szybko przemykamy obok stanowiska celnego (na Islandię można wwieźć max 3kg jedzenia/os, my nieco przekraczamy ten limit a i nielegalne kabanosy ukryte głęboko w torbie;) Limity te podobno są czasami sprawdzane – przed nami pechowiec zostaje zgarnięty na kontrolę). W hali odlotów czeka na nas pan z kartką SadCars – jak się okazuje Polak;). Siedziba sadcars znajduje się ok. 10 min. jazdy od lotniska, chwila formalności (mimo podstawowego ubezpieczenia CDW nie jest brany żaden depozyt) i wsiadamy do naszego Subaru Legacy. Samochód nie jest nowy, trochę poobijany, ale przecież nie przyjechaliśmy tu na targi motoryzacyjne;)
Ruszamy w drogę. Dzisiejszy cel – wrak rozbitego DC 3, przed nami 200 km. Pogoda sprzyja – temperatura minimalnie na minusie, wiatru o dziwo brak, droga nieco ośnieżona, ale opony z kolcami w Subaru radzą sobie znakomicie. Po drodze zjeżdżamy do wodospadu Seljalandsfoss – jest oświetlony i dobrze widoczny z drogi. Po raz pierwszy piejemy z zachwytu! Nocą wygląda naprawdę niesamowicie.
Oblodzone schody przy wodospadzie
Po oblodzonych schodach podchodzimy z boku, ale nie przechodzimy pod wodospadem – jesteśmy już solidnie mokrzy, więc wymiękamy – jeszcze cała noc pod namiotem przed nami! Ruszamy dalej.
Po 40 km skręcamy w boczną drogę – do samolotu pozostają jakieś 4 km. Droga (właściwie to ścieżka na plaży – widać tylko rozjeżdżone koleiny...) jest mocno zaśnieżona, Subaru ma za mały prześwit i nie jest zbyt skore do jazdy dalej – tym bardziej że zaczyna padać śnieg – rano mogą być kłopoty z powrotem...
Zostawiamy więc samochód przy bramie, pakujemy niezbędne rzeczy i idziemy pieszo.
Około 24:00 dochodzimy na miejsce. Dookoła biała pustynia, rozgwieżdżone niebo nad nami, a przed nami – ciemne cielsko rozbitego samolotu. Jest niesamowicie, cicho i spokojnie, słychać tylko huk fal nieopodal. WOW!
Miejsca wewnątrz starcza idealnie na 4-osobowy namiot. Czekamy jeszcze na zorzę – niestety, nie tym razem...
DZIEŃ II
Pogoda nadal sprzyja – bezwietrznie, bezchmurnie, słońce od rana. Od ok. 8:00 przy wraku pojawiają się ludzie – docierają na miejsce SUV-ami 4x4, można więc tu dojechać.
W drodze powrotnej do samochodu mija nas już całkiem sporo samochodów – widać, że miejsce jest dość popularne.
Czarna plaża nieopodal samolotu:
Ok, ruszamy dalej. Najpierw cofamy się kawałek – do Skogafoss. Robi wrażenie, ale to jednak nie to samo, co Seljalandsfoss nocą. Do tego mnóstwo ludzi – przede wszystkim zdjęciostrzelni Chińczycy.
Widok z góry:
Jedziemy dalej – dzisiejszy cel to laguna lodowa Jokulsarlon – przed nami 220 km. Po drodze krótki postój m.in. na czarnej plaży w Vik.
Zdjęcie z Xiaomi Yi
Zahaczamy też o Fjaðrárgljúfur - dwukilometrowy kanion.
Dojazd do niego jest trudny – droga bardzo oblodzona, sporo śniegu, Subaru nie chce. Ale musi! Na miejscu zupełnie pusto. I przepięknie! Idziemy beztrosko cieszyć się widokami. Kto wie, jak długo tu zostaniemy, bo nie ma szans, żeby Subaru podjechało z powrotem:)
Zdjęcie z Xiaomi Yi
Islandzki język trolla:
Na szczęście zasada „jak się rozpędzisz to przejedziesz” tym razem się sprawdziła;)
Następny punkt – Svinafellsjokull
Jedziemy dalej – teraz już bezpośrednio do celu, czas nagli, bo słońce zaczyna zachodzić.
W Jokulsarlon dość tłoczno. Chińczycy pstrykają setki zdjęć, słońce zachodzi, a foki pływają w zatoce. Jest pięknie. Ale tutaj to przecież standard!
Po zmierzchu wracamy mniej więcej do wysokości wraku DC 3. Chcemy dotrzeć na noc do opuszczonego basenu (Seljavallalaug), a rano zrobić część trasy Golden Circle do Reykjaviku.
Na miejsce docieramy dość zmęczeni, Subaru chyba też – zakopuje się na samym finiszu.
Akcja ratunkowa, szybki obiad i ruszamy szukać basenu.
Około 20 minut trekkingu i jest!
Sprawdzamy temperaturę wody – ma jakieś 30 stopni! Dodatkowe czyste szatnie (jak na fakt, że basen jest pozostawiony sam sobie). Zrzucamy bagaże, wskakujemy do wody.
Ciepła woda dopływa rurą w rogu basenu – woda ma tam jakieś 50-60 st. spokojnie.
DZIEŃ III
Budzi nas świst wiatru – zmiana pogody. Ruszamy do samochodu, wiatr zacina niesamowicie, sieka lodem po twarzy i zwiewa ze śliskiego szlaku.
Po drodze najpierw ponownie Seljalandsfoss. Piękny, ale w nocy znacznie ciekawiej. W dodatku łatwo do niego dojechać – więc jest tu już kilka autobusów z Chińczykami.
Na parkingu typowy islandzki potwór:
Po drodze do Gullfoss zjeżdżamy trochę w bok i znajdujemy bardzo klimatyczne gorące źródło na kąpiel (za 1000 ISK) Niestety, ktoś dotarł tu już przed nami, robimy więc zdjęcia i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do Gullfoss – potęga!
Następne po drodze są gejzery. Na miejscu wieje na tyle mocno, że ciężko dojść na miejsce, a wybuchy gejzera (Strokkur) są natychmiast zdmuchiwane.
Ruszamy dalej, wzdłuż jeziora Þingvallavatn , w kierunku Thingvellir. Warunku drogowe – absolutnie fatalne. Bardzo mocny wiatr, zawiewający śnieg – drogi praktycznie nie widać, jedziemy orientując się po słupkach wzdłuż drogi. Zdarza się, że ich też nie widać – trąbimy wówczas, żeby ostrzec ewentualnych kierowców w okolicy, że nie są sami.
Nagle pośrodku zamieci widzimy Chińczyków, którzy widocznie nie czytali relacji Washingtona;) Utknęli w zaspie na przeciwnym pasie swoim Yarisem. Zatrzymujemy się kawałek dalej – jest naprawdę niebezpiecznie, widoczność zerowa, ale jeśli ich szybko nie wypchniemy – w najlepszym wypadku skończą jako śnieżna zaspa-zawiewany śnieg szybko zasypuje im auto. Z pomocą przychodzą ludzie z samochodu za nami – razem uwalniamy Yarisa i zostajemy bohaterami narodowymi ChRL;)
Kilka kilometrów dalej droga zostaje zamknięta – musimy więc zawrócić, jedziemy w kierunku Selfoss, odbijamy na jedynkę do Reykjaviku. Na drodze krajobraz jak po bitwie, pojazdy w rowach, dachowanie, policja. Uff, ciekawie.
Reykjavik zwiedzamy dość pobieżnie, zaczynamy od słynnych hot dogów Bæjarins beztu pylsur (400 ISK). Dobre! Choć budka dość niepozorna, jak na swoją sławę...
Kościół Hallgrímskirkja
Pogoda nie sprzyja rozbijaniu namiotu, w dodatku nie mielibyśmy chyba już na to siły. Decydujemy się pojechać na północ od Reykjaviku i ostatni raz zapolować na zorzę. Noc spędzamy w samochodzie, niestety Kp bardzo niskie tego dnia... Około 4:00 pojawia się znikający zielonkawy obłok, później dwa małe rozbłyski. Ale już sami nie jesteśmy pewni, czy coś widzimy, czy raczej chcemy widzieć:)
DZIEŃ IV
Rano powrót do Reykjaviku – a konkretnie do klimatycznej dzielnicy Seltjarnarnes. W okolicy latarni można znaleźć „footbath” - taka tam ciepła miska do moczenia nóg wydrążona w skale. Ktoś wrzucił tam sobie woreczek z ziemniakami – więc woda jest dość ciepła...
Następny punkt to Reykjadalur – 50 km drogi. Jak zwykle w miejscach, gdzie trzeba choć chwilę podejść do celu – pusto. Pogoda znów super – słońce i bezwietrznie. 3,5 km trekkingu po górach – jakieś 45 minut – i jesteśmy w raju! Rzeka jest miejscami tak gorąca, że nie da się wejść. Wkoło mnóstwo śniegu, temperatura na minusie, bucha para, niesamowity widok. Szukamy miejsca, gdzie jest około 40 stopni i wskakujemy na dłuższy czas;)
Zdjęcie z Xiaomi Yi
W drodze powrotnej zjeżdżamy jeszcze Raufarholshellir. Podobno jest tu jakaś jaskinia - na pierwszy rzut oka nic ciekawego nie widać. Po chwili jednak znajdujemy wejście śnieżnym tunelem pod ziemię! Wow! Widać jednak tylko kilka metrów w dół – zejście dość strome i śliskie. Z czasem jesteśmy już trochę na styk – więc głosy rozsądku odradzają schodzenie, bo ucieknie nam samolot, jeśli będą problemy z powrotem.
Nie możemy jednak odpuścić takiej okazji – bierzemy klucz do kół od Subaru i namiotowe śledzie – z takimi czekanami schodzimy w dół.
Zdjęcie z telefonu, kiepskiej jakości, nie wzieliśmy niestety aparatu
Wrażenie wewnątrz nas wgniotło;) Jest super, jest przepięknie – śniegowe "stalagnaty", ciągnące się od rozpadlin w stropie jaskini, przez które też wpadało światło. Dalej, w części do której światło nie docierało – mnóstwo lodowych stalaktytów, a ściany pokryte migoczącymi kryształkami lodu.
Wyjście okazało się bezproblemowe - z drugiej strony jaskini.
No i koniec –wracamy do domu. Ale jeszcze tu wrócimy! Zorzo, dopadniemy cię!
Podsumowanie:
Przeloty – 234 zł/os (z WDC)
Bagaż rejestrowany (23kg, wspólny na 4 os) – 198 zł
Paliwo - 825 zł (przejechaliśmy ponad 1300 km)
Samochód (Subaru Legacy 99r, 2.0 benzyna 125 KM AWD) – 630zł (z ubezpieczeniem CDW i drugim kierowcą)
Ubezpieczenie wkładu własnego – 40 zł
Łącznie na osobę: +/-660 zł
Ogólne informacje:
-Samochód: braliśmy w sadcars. Mają stare samochody, ale za to ceny dość przystępne. Nie braliśmy Super CDW – mimo tego nie blokowali depozytu na kredytówce, spisali tylko numer.
Możliwe są też rezerwacje debetówką – ale wówczas pobierają dodatkowo 50 Eur + 1000 Eur kaucji (ściągają, a później oddają – więc jeśli karta w innej walucie, to dochodzi strata na przewalutowaniu). Fuel policy – samochodem trzeba po prostu dojechać z powrotem. Jeśli poprzedni właściciel wszystkiego nie wyjeździł – to mamy to gratis;)
-Paliwo – 5,55 zł/litr. Sadcars daje breloczek, z którym jest ok. 15 gr/l taniej na stacjach Shell i Orkan
-Uwaga na podmuchy wiatru przy otwieraniu drzwi – łatwo może wygiąć blachy, łatwo o kosztowne uszkodzenie
-Yaris to naprawdę zły pomysł;) Nawet na głównej drodze nr 1 – jak zawieje – jest bardzo niebezpiecznie. Bez napędu 4x4 w wiele miejsc nie dojechalibyśmy
-Polecam darmową nawigację Osmand – ma większość atrakcji, których szukaliśmy.
-Warunki drogowe można sprawdzać live: http://www.vegagerdin.is/ferdaupplysingar/vefmyndavelar/
-Dzień o tej porze jest już całkiem długi – wschód ok. 9:00, zachód 18:00