Graliście kiedyś w pokera? Ja trochę grałam, chociaż nigdy nie na pieniądze. Ot-jakieś gierki w necie dla zabawy, a może dla zaspokojenia resztek ambicji, których moja praca laboratoryjnego szczura jeszcze nie wytępiła.
;) A czy komukolwiek z Was przyszło do głowy, by zagrać w pokera z...losem? By rzucić mu wyzwanie prosto w twarz i rzec: "I tak dopnę swego!"? Jeśli nie-to dobrze i zaklinam Was-nigdy tego nie próbujcie.
;) Bo ja tylko raz sobie coś cichutko bąknęłam pod nosem, a poszło w eter i do fortuny trafiło... Zaczęła kołem się toczyć i jak na zawołanie sypać asami z rękawa sprawdzając, ile jesteśmy w stanie zaryzykować, by spełnić swe marzenia. Odwołana całonocna podróż autobusem? Proszę bardzo. Ogólnokrajowe protesty i starcia z wojskiem? Ależ oczywiście! Opóźniony lot, strajk obsługi naziemnej? Mówisz-masz!
;) ...I kiedy wydawało się, że nie wyjdę cało z tego piekielnego rozdania, kiedy los śmiał mi się szyderczo w bladą ze stresu twarz nie pozostało mi nic innego, jak wyciągnąć na stół swoje karty... płatnicze.
:) Ostatnie rozdanie, gracze mierzą się nawzajem przenikliwym wzrokiem, los mówi "sprawdzam"... Macie ochotę włączyć się do gry..? No to zaczynamy!
:)
HUARAZ - MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI
"Gdyby całe życie było takie proste"-ta myśl była moim towarzyszem, kiedy w ciszy rosnących obok kaktusów kontemplowałam widoki z tarasu naszej knajpki. Bezproblemowe loty na trasie Dublin-Madryt-Lima, potem 9-cio godzinna nocna podróż autobusem-cała peruwiańska wyprawa została zaplanowana i zorganizowana w domowym zaciszu przy użyciu internetu. Loty, noclegi, autobusy, wycieczki... A wszystko po to, bym mogła w końcu ujrzeć panoramę spowitego resztką snu miasteczka Huaraz, przytulnie wciśniętego w podnóża oszałamiających łańcuchów gór.
Posileni i odświeżeni prysznicem dostępnym na miejscu zabieramy swoje manatki i wyruszamy ku przygodzie!
:) Przebijamy się powoli przez wąskie, kręte uliczki, by uwolnić się w końcu z okowów miasta i zakosztować otwartej przestrzeni. Oj, jak mi się ta przestrzeń podobała! Miała bowiem zapach wolności oplecionej życiodajnym słońcem, słonawy posmak potu, który chłodził rozgrzane czoła i dźwięk szemrzącego strumyka, co pędził roztańczony ku dolinie... Wszystko tworzyło jedną, spójną całość i prawdziwy błogostan na łonie natury.
W końcu docieramy do punktu, w którym musimy zostawić nasz samochód i przerzucić się na napęd rodem z Flinstone'ów-a ponieważ dinozaurom już jakiś czas temu skończył się przegląd, trzeba było zadowolić się własnymi odnóżami
;) Śmigamy więc serpentyną ścieżek, mijamy po drodze bladoróżowe i fioletowe łubiny oraz stadko pasących się krów, spieszno nam na spotkanie z lodowcowym królestwem. Bo z tego właśnie słyną okolice Huaraz-jest to świetna baza wypadowa na wszelkiego rodzaju trekkingi, pobliskie góry oferują nie tylko zieleń traw i mozaikę kwiatów , ale również krainę śniegu, w której rządzi mości król-lodowiec Ranrapalca.
Nie łatwo było jednak dostąpić zaszczytu obcowania z tym pełnym powagi władcą. Na wysokości 4000 m n.p.m.powietrze jest już tak rozrzedzone, że każdy oddech staje się błaganie o tlen, a każdy krok grozi widmem zakwasów, co to uziemiają człowieka w fotelu przez 3 dni.
;) Mieliśmy więc ciężką batalię z własnymi słabościami i ograniczeniami. A okoliczne skały tylko nam się przyglądały w bezlitosnym milczeniu testując, czy zasługujemy, by zobaczyć ich zielone serce...
Gdy udało nam się w końcu przejść samych siebie i dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się zachwycający w swym lodowatym pięknie widok... Pośrodku dumnie czuwa król Ranrapalca, nie ma wątpliwości, że to on tu rządzi i rozdaje karty, a los to mu może co najwyżej podsyłać ciekawskich turystów.
;)
Audiencja niestety nie potrwała długo, w ciągu kilku minut władca zasłonił swą twarz woalem chmur i zrobił się strasznie posępny... Cóż, może nie życzył sobie żadnych odwiedzin..? Widoki zrobiły się jeszcze bardziej nieziemski, zrobiliśmy więc parę ostatnich fotek i wycofaliśmy się sprzed oblicza jego mości, coby go nie rozsierdzić i nie prowokować niebiańskich łez...
Po powrocie do miasteczka postanowiliśmy się trochę poszwendać i zobaczyć, co też tam u tubylców w trawie piszczy.
;) Do autobusu jadącego do stolicy zostało nam jeszcze trochę czasu, zostawiamy więc plecaki w przechowalni dworcowej i niespieszne udajemy się na obchód.
:) Miasteczko tętni życiem, z otwartymi buziami chłoniemy lokalny klimat i podziwiamy rzeczy, miejsca oraz ubiory, których nasze oczy jeszcze nie widziały...
LIMA - ROZDANIE PIERWSZE
Zadowoleni i wypoczęci po nocnym powrocie z Huaraz idziemy do kolejnego przewoźnika, by potwierdzić nasz przejazd do Nazca i przy okazji zostawić w przechowalni nasze bagaże. Nim zdążyłam jednak dobrze rozejrzeć się po terminalu, do mojego stolika dosiadł się doświadczony i wytrawny gracz, który mrużąc oczy powiedział, że więcej chętnych nie zapraszamy i natychmiast zaczynamy grę. Nieświadoma jego potęgi czekam przy kasie na wydanie wcześniej zarezerwowanych biletów... Mija 5 minut, potem 10 i 15... Pani to sprawdza nasze paszporty, to chwyta za telefon i gdzieś dzwoni. Po 20 minutach oczekiwania zostaję poinformowana, że ich nie dostaniemy ponieważ...zostały anulowane. Anu...COOO..? Głos mi zadrżał-ale...ale jak to..? Ano pani dokładnie nie wie, ale ktoś gdzieś ogłosił jakiś strajk i niebezpiecznie jest się udawać w te rejony. Przełknęłam głośno ślinę-musimy być w Nazca, bowiem nazajutrz wieczorem wyjeżdżamy stamtąd do kolejnego miasta-Arequipy, a w Arequipie musimy być, by dostać się do kolejnej miejscówki... Ambitny i misterny plan, który przerwany w jednym miejscu zacznie się sypać niczym pęknięty sznur korali...
Rozgrywka otwarcia- los wygrywa. Cóż było robić..? Zgarnęłam nasze paszporty i pognałam szybko do innego przewoźnika, a w razie gdyby autobus odjeżdżał już-zaraz-teraz, wzięłam ze sobą nasze plecaki, podczas gdy mąż-obdarzony większą siłą perswazji-został wykłócać się o zwrot pieniędzy zamiast zamiany terminu. Nie wiem ile można wpakować do dwóch plecaków o łącznej pojemności 80 litrów, ale dam sobie rękę uciąć, że było tam z 60 kilogramów... Chociaż nie, ręki ucinać nie trzeba-sama odpadła od tego dźwigania.
;) Po publicznym spacerze drwala między terminalami (chyba sam Pudzian byłby ze mnie dumny!
;)), byłam w stanie jedynie wysapać przy okienku: "Dobry...bilety...dzisiaj...Nazca..?". Kiedy pani skinęła głową kamień spadł mi z serca, ale los nie byłby sobą, gdyby nie dodał łyżki dziegciu do mojego słoika z Nutellą.
;) Okazało się bowiem, że jedyne wolne miejsca są na 15:30, co zamiast luźnych 11 godzin w Limie zostawiało nam jedynie...3. A przecież tyle rzeczy chciałam zobaczyć!!! Będąc przypartą do muru wzięłam, co było- niestety nic lepszego w tej sytuacji nie mogłam zrobić. Ale jeszcze się odkuję!
;)
Po zostawieniu bagaży na dworcu wyruszamy na miasto.
Wysiadamy z taksówki oszołomieni ulicznym ruchem, by znaleźć się przed pałacem królewskim akurat podczas zmiany warty.
:) Mogliśmy więc podejrzeć kroczących powoli młodzianów, trzymających w dłoniach broń oraz sztandar niczym święte relikwie. Po całym układzie artystyczno-satyrycznym (no bo jak nazwać nieskoordynowane pląsanie kilku gości w stylu "2 kroki w lewo, 3 kroki do przodu, 2 kroki w prawo i tak 4 razy"???) panowie zajęli wreszcie docelowe miejsca. Stoją teraz dumni i niewzruszeni niczym posągi z odległej sąsiadki-Wyspy Wielkanocnej-prezentując światu swoje kamienne oblicza... Wsuwam delikatnie aparat przez kraty pałacowej bramy chcąc uwiecznić twarz stojącego nieopodal żołnierza. Patrzy prosto przed siebie, jego lico ani drgnie-a tak bardzo bym chciała, żeby się spojrzał prosto w aparat... I nie wiem czy tak jest, że nasze myśli maja jakąś moc i czasem do kogoś trafiają, czy też to był zwykły zbieg okoliczności, ale akurat w tym momencie-na tyle sprzętu i ciekawskich turystów-ów pan spojrzał się... prosto na mnie! Palec zareagował natychmiast otwierając na ułamek sekundy oko aparatu...
Byłam ogromnie uradowana, bowiem moja myśl została wysłuchana i stała się ciałem! I wiecie, co jest w tym wszystkim piękne? Że jedno słowo "gracias" wywołało na twarzy tego człowieka nieopisany uśmiech. Czy ktokolwiek jeszcze dziękuje mu za jego spojrzenie..? Czy on się w ogóle patrzy na innych turystów..? Zrobiło mi się ciepło na sercu, że świat umie się porozumieć pomimo barier, że zwykłe "dziękuję" zawsze odnajduje drogę do naszych wnętrz i ogrzewa je otrzymywaną wdzięcznością...
...Mawia się, że czasu nie da się zatrzymać. A przecież my go zatrzymujemy za każdym razem, kiedy dociskamy spust migawki. Uwieczniamy chwile trwające ułamki sekundy-chwile, które już nigdy się nie powtórzą, a które mają moc, by na kawałku papieru fotograficznego trwać wiecznie...
NAZCA - ROZDANIE DRUGIE
Zajechaliśmy na miejsce wieczorową porą, jakie to cudne uczucie rozprostować wreszcie wszystkie kości..! Te wagony sypialne są wygodnie chyba jedynie nocą, kiedy człowiek nie ma poczucia, że po 3 godzinach jazdy zaczynają mu się robić odleżyny.
;)
Pan z agencji, w której wykupiliśmy lot nad słynnym płaskowyżem czekał już na nas przy bramie dworca (niech żyje internet!), znalazł nam nawet nocleg, którego wcześniej oczywiście nie było w planach. Wtedy było mi szczerze mówiąc wszystko jedno gdzie i jak, za to zaczęło mi być mniej wszystko jedno, kiedy los powiedział: "sprawdzam" i zażądał okazania karty, po czym dodał: "zielony i pin poproszę". 40$ zmieniło właściciela, ja zmieniłam pozycję ciała na horyzontalną, a umysł przeistoczył się w fabrykę marzeń sennych.
...Następny dzień przywitał nas gąszczem chmur kłębiących się nad głowami niczym ciężkie kotary. Tylko gdzieniegdzie malutkie, jaśniejsze oka mrugały do nas porozumiewawczo, że to tak tylko na chwilę, że potem będzie lepiej... Nie dałam jednak wiary tym znakom z nieba, a w moim przekonaniu utwierdził mnie telefon, że lot został przełożony z powodu niekorzystnej pogody o 2 godziny. Czyżby los znów wygrywał..? Żeby się czymś zająć włączyłam sobie telewizję-i wtem moim oczom ukazały się sceny rodem z wojny domowej. Wojsko, wielgachne kamienie blokujące drogę, latające pociski... W tym momencie się załamałam. Tak centralnie, od środka. Strajk w Arequipie, ludzie wyszli na ulice, nieciekawa sytuacja... Tylko co ja mogę? Skoro los się uwziął, skoro zamiast uczciwej walki on podrzuca mi takie kłody pod nogi, to co ja mogę..? Nieee, trzeba jakoś zmienić nastawienie, może jednak będzie dobrze..? Żeby odciągnąć myśli od niechybnej klęski poszliśmy poszwendać się troszkę po hotelowym terenie. W jednym z zakamarków ogrodu odkryłam ...2 hamaki.
:) Diabeł wylazł zza uszu, iskierki zaświeciły się w oczach i po minucie można było zobaczyć dorosłą babę hasającą po hamakach niczym rozbestwione dziecko.
;) Ale muszę przyznać-nic nie robi duszy lepiej w takie ponure dni niż odrobina beztroskiego szaleństwa!
:) Po skończonych harcach udało nam się dostać na dach naszego budynku, nie ma to jak podziwiać pochmurny poranek w pełnej krasie ...
;)
...Po 2 rzeczonych godzinach dodatkowego czekania podjechał samochód i zabrał nas na niebiańską ucztę wśród chmur. Pogoda nadal była bardzo smętna, kurtyna się nie rozstąpiła i chyba tylko cud może uratować dzisiejsze przedstawienie. I gdy tak siedzieliśmy na malusieńkim lotnisku po raz piąty oglądając ten sam film o tajemniczych liniach nagle błysnęło słońcem, poły nieba się rozstąpiły i błękit poraził nasze oczy swym anielskim majestatem, Coś zaszurało, coś zaszumiało, zrobił się harmider i wtem jeden po drugim zaczęły startować samoloty.
Nadeszła nasza kolej-szybki instruktaż prowadzony przez Pana Pilota (hmmm...nawet przystojny...), parę pamiątkowych zdjęć (w sumie to bardzo przystojny!), nakładamy nauszniki i wzbijamy się w górę (...mmm...jaki ma seksowny głos...) i dolatujemy do pierwszego geoglifu (a te jego oczy to już w ogóle..!). Pan pilot nawija coś tym swoim elektryzującym tonem, a ja zapomniałam o bożym świecie. "Geo... bla bla bla... Nazca bla bla bla...Lines bla bla bla...". Tak, tak-cokolwiek, tylko niech pan nie przestaje mówić!
;) I pewnie cały lot upłynąłby mi na rozmyślaniach o niebieskich migdałach, gdybym w pewnym momencie nie spostrzegła, że wszyscy są wręcz przyklejeni do szyb. Kurcze-LINIE!!! ...Ale kształt..! A potem kolejny i następny...
Nikt tak naprawdę nie wie, po co ludzie je zrobili, wszak ich pełną krasę można podziwiać jedynie z lotu ptaka-dla kogo więc były przeznaczone..? Koliber, drzewo życia, pająk, małpa, kondor... Niektóre z nich mają prawie 200 metrów długości! ...I ten niepozorny, machający ludzik zwany kosmonautą, w którym od razu się zakochałam...
Człowiekowi w takich momentach brakuje oddechu, wszystkie wrażenia chłonie się całym sobą i szkoda rozpraszać się czymś tak przyziemnym jak wdech i wydech. Lecisz sobie malutką puszeczką z dwoma śmiesznymi śmigiełkami, zataczasz ósemki nad kolejnymi symbolami i zastanawiasz się czy kiedyś, tysiące lat temu ktoś inny przecinał te przestworza..? Czy to było dla nich? Czy może pradawni w swej mądrości wiedzieli, że kiedyś i my będziemy latać jak ptaki i narysowali to dla nas..?
...Lot nad liniami wprawił nas w nastrój wypełniony po brzegi ciszą oraz doprawiony egzystencjonalnymi przemyśleniami. To rozdanie okazało się jednak nasze, pomimo nieciekawych scenek w lokalnej telewizji autobus do Arequipy przyjął nas na pokład i pognaliśmy w siną, ciemną dal. Ale to się wtedy nie liczyło, silniejsze było to uczucie uniesienia pomieszanego z cierpką melancholią, które dopadło nas na kolację i konsumowało od środka. Skąd przybywamy i dokąd idziemy, co po nas pozostanie..?
@ewaolivka-serdecznie dziękuję za te piękne słowa!!!
:D Cieszę się, że relacja Ci się spodobała
:)@marcino123-szczerze mówiąc nie mam pojęcia... Ale będę zachęcać do zobaczenia tych słynnych linii, bo naprawdę robią wrażenie-zdjęcia nie oddają im sprawiedliwości, bo okienka samolotu chociaż czyste, to nie wiedzieć czemu podrapane (panika na pokładzie?;)), w dodatku było dużo pary wodnej w powietrzu i na fotkach naprawdę to nie to samo, co w rzeczywistości...
Piękne zdjęcia:) Relacje czyta się jednym tchem. Przygodę mieliście niezłą, faktycznie trochę się wam spiętrzyło nieprzychylnych zdarzeń - ale jest co wspominać! Niesamowita historia z tym szczytem i Panią z pociągu
:) A czy na lotnisku w Madrycie trochę przymykali oko na bagaże z uwagi na ten strajk?
Podoba mi się ta heroiczna walka o alkohol. Czymże są szampony, żele, tanie ciuchy, gdy w grę wchodzi możliwość zrobienia sobie pisco sour i wypicia na tarasie
:D Nie wiem czy podjąłbym takie ryzyko - chyba bym się rozpłakał, gdyby to wszystko kazali zostawić w Madrycie. Zdjęcia super - widać, że i "sprzęt" dobry i oko niczego sobie
:)
świetna relacja, przypomniała mi mój wyjazd do Peru w listopadzie
:) na MP mieliście fajna pogodę - u mnie do 12 HP było we mgle
;)W Limie polecam lot paralotnia w Miraflores
;)
Pięknie dziękuję wszystkim za odzew!
:D Nie ma to jak przeczytać, że komuś się podobało, że kogoś to zachęciło-na tyle, żeby zostawić chociaż parę słów w komentarzu... Jeszcze raz wielkie DZIĘKI!!!
:D A teraz...@fortuna-A to TY! Ty...Ty sprawco moich nieszczęść, ja Ci jeszcze pokażę..!
;) Hehe, żartuję oczywiście
;) Ale Twój komentarz rozbawił mnie do łez-no tak, przecież mamy Cię na forum
:) Cieszę się, że zdjęcia się podobają!
:D@elwirka-dziękuję za miłe słowa, Peru gorąco polecam!
:)@dialam-dziękuję, cieszę się bardzo, bo trochę nad tekstem ślęczałam, a i tak nie jest do końca taki, jaki bym chciała... Przygoda ojjj, była... Ponad połowa rzeczy została w Peru, żebyśmy mogli się pomieścić do podręcznych (a na wakacje przylecieliśmy z 2 podręcznymi i 1 torbą główną...). W Madrycie przymykali oko, chociaż alkohol, który zakupiłam w Limie wyciągnęli mi z tych toreb i przebadali 2 razy w 2 maszynach...Ale ostatecznie puścili. Załoga Ryana na bagaże nie patrzyła, a sporo osób miało nawet po 3 sztuki przy sobie ( w tym i ja...), albo z daleka było widać, że torba jest za duża-ale zero reakcji, tylko miły uśmiech... Ale już sobie wyobrażam co by było, gdyby zaczęli się czepiać-tłum pewnie by urządził zbiorowy lincz, w końcu to ich obsługa strajkowała...
;) @igore-hehe, "heroiczna walka o alkohol"-padłam!!!
:lol: No tak, tak to w sumie wyglądało... Ja też bym się rozpłakała jakby mi to kazali zostawić, ale kto nie ryzykuje, ten nie ma...
;) Chociaż jak patrzę na to z perspektywy czasu to ten upór w przywiezieniu tych paru butelek wydaje mi się trochę szalony i taki hmmm...desperacki
;) Super, że podobają Ci się fotki-dziękuję za komplement!
:D Niestety niektóre nie grzeszą jakością (te z Machu), bo kiedy tam byliśmy było pochmurno i jedna z chmur dosłownie zeszła na nas-zrobiło się mgliście i zaczęło mżyć i nie zauważyłam, że część tej pary wodnej osadziła mi się na obiektywie...
:shock: I cykałam sobie radośnie, dopiero na komputerze zauważając, że niektóre zdjęcia wołają o pomstę do nieba... @ara-dziękuję!!!
:D Szalenie mi miło, że fotki i relacja Ci się podoba!
:D ...Ja też się cieszę, że wyszliśmy obronną ręką, bo mogło wyjść różnie
;)@Legion1-ekhm,ekhm... W maj zeszłego roku... Ma się refleks we wstawianiu relacji, nie?
:lol: Tym bardziej, że była gotowa już od paru miesięcy... Jednak szczerze mówiąc nie byłam z niej do końca zadowolona, a nie lubię dawać z siebie czegoś "na odwal", dopiero mąż mnie przekonał, że być może przez mój perfekcjonizm zbyt surowo ją oceniam... Tak więc to dla mnie naprawdę szalenie miłe, że się komuś podoba-i bardzo Ci za Twoje słowa dziękuję
:D@olajaw-super, że sie podoba! I bardzo mi miło, że doczytałaś resztę-dziękuję!!!
:D@maxima-dziękuję, cieszę się, że relacja wywołała wspomnienia!
:) To zawsze fajnie zobaczyć miejsce, w którym się było okiem innej osoby... No i przy okazji przeżyć swój wypad jeszcze raz! Paralotni szczerze zazdroszczę, to musiało być czadowe!!!
:mrgreen: Co do pogody, to ogólnie jako wielbicielka słońca nie byłam zadowolona, ale pocieszam się, że zawsze mogło być gorzej...
;)
@gosiagosia-dziękuję!
:D Jestem niestety uparta, czasem to dobrze, ale czasami to...
;)@agciak-również dziękuję
:) Byliśmy w Peru na przełomie maja i czerwca, ogólnie pogoda była dobra, bo nigdzie nie padało, ale za to w wielu miejscach było pochmurnie (Lima, Huaraz, Machu Picchu). W stolicy było upalnie (ponad 30 stopni), w miejscach położonych wysoko (trekking w Huaraz, kanion Colca, MP)-koło 18-20 stopni, a w słońcu jeszcze cieplej, tylko nocą i wczesnym ranem było zimniej (jechaliśmy nocą do kanionu przemierzając wysokości 4000-5000 m.n.p.m i temperatura na zewnątrz była poniżej zera...). W Arequipie i Nazca było gorąco nawet nocą, tak więc temperatura w dużej mierze zależała od wysokości, na której się akurat przebywało.
Czyta się jak najlepszą książkę podrózniczą, wszystko napisane w punkt. Zdjęcia natomiast.... no zazdrość! są przepiękne... jakim obiektywem jeśli można wiedzieć?
@chaleanthite Ty przynajmniej tworzysz relacje i to jakie
;) ja nawet do samego pisania nie mogę się zmobilizować. Dzięki tej relacji Peru już na 100% trafia na moją listę "must see"
:) pokazałem też relację znajomej, która niedługo rusza do Peru- była zachwycona
;)
@olajaw- haha, widzisz-Peru Cie wzywa!
;) Temperatury były ok, tylko czasami pragnęłam więcej słonka...@anitkaw88- serdecznie dziękuję za te piękne komplementy!
:D I cieszę się, że cała relacja przypadła Ci do gustu
:)@Maxima0909- jeszcze raz dziękuję za ciepłe słowa na temat relacji
:) Zdjęcia były robione Zuiko 9-18 mm oraz 45 mm. @Legion1- haha, no niby piszę, bo pisać lubię, ale już samo wstawianie relacji, zmniejszanie zdjęć itp. jest dla mnie torturą... Wiesz, czasem najtrudniej jest zacząć pisać, ale jak już zaczniesz i złapiesz wiatr w żagle to idzie z górki i daje mnóstwo przyjemności, bo pozwala znowu wczuć się w atmosferę wyprawy i niejako przeżyć ją jeszcze raz
:) Dlatego gorąco zachęcam Cię do pisania!!!
;) Poza tym każda relacja może zachęcić kogoś innego do wyprawy w dane miejsce, a to już jest naprawdę fantastyczna sprawa!
:D Dlatego też szalenie mi miło, że Peru jest na Twojej liście "must see" i moja relacja maczała w tym palce
;)
:D A znajomą proszę ode mnie pozdrowić i życzyć jej super udanej wyprawy do kraju Inków
:)
Relacja i zdjęcia super! Gratuluję i dziękuję
:) a klimat z górą i imieniem - bajka. Uwielbiam takie "smaczki"
:) W ogóle, @chaleanthite jesteś bardzo pozytywną osobą i z każdej Twojej relacji przebija taka mocna "chęć życia całą sobą"
:) Bardzo mi się to podoba:)Pozdrawiam ciepło:)
@pestycyda-dziękuję Ci serdecznie za tak ciepłe słowa na temat mojej osoby oraz twórczości
:D Naprawdę-bardzo, bardzo mi miło!
:D A z życiem wiesz jak to jest-trzeba łapać chwile, wykorzystywać wiatr w żaglach i cieszyć się tym na maksa, bo drugie szanse bywają kapryśne, a i nie zawsze się pojawiają !
;)
Z moim talentem pisarskim powinnam w zasadzie zacytować post @pestycyda 'y i dodać "+1". Ale pokuszę się o trzy grosze: uwielbiam też Twoje podejście do przeciwności losu czy sił natury. Genialne!
@glasvegas, @adamek -miło mi niezmiernie, ze relacja się podoba!!!
:D...Całość jest dostępna na forum, w dziale "relacje z podróży-Ameryka Południowa":viewtopic.php?f=212&t=90228&p=727811#p727811
no a ja napiszę tylko tyle: czadersko! cudna relacja i fotki!ile czasu byliście w sumie w Peru?ile kosztował lot nad nazca?czym obrabiacie fotki - jeśli mogę zapytać? obiektyw robi swoje, ale obróbka też swoje
:)
@jekyll-ciesze sie niezmiernie i dziekuje!!!
:D @magiana-dziekuje za mile slowa, ciesze sie bardzo, ze sie relacja podoba
:D Bylismy w Peru 10 dni, ale pierwszy i ostatni dzien byly przeznaczone na loty. Z tego co pamietam placilismy 80$ za osobe za lot + transfery z oraz do hotelu. Mozliwe, ze na miejscu mozna kupic taki lot taniej, my wszystko organizowalismy z domu przez internet z racji limitu czasowego na miejscu i to byla najnizsza cena, jaka udalo nam sie znalezc. A fotki obrabiam w snapseedzie (tym samym, ktorego uzywa sie w komorkach jako aplikacji do obrobki zdjec).
@chaleanthite, świetna relacja! Masz talent pisarski, bardzo fajny styl, który nie pozwala przerwać w połowie. Dużo informacji i te zdjęcia.. Super
;) Zapytam o Huaraz, organizowaliście wyjście w górę na własną rękę czy jakiś trekk?
nie mogę się powtrzymać! właśnie przypomniała mi sie bajka mojego dzieciństwa Tajemnicze Złote Miasta... https://www.youtube.com/watch?v=XqbRsNgSzYM
:mrgreen: turututututu aaajaaajaaajniieee nooo, teraz to już Peru nie odpuszcze!
:D
@Maxima0909 -nie odpuszczaj
;) To naprawdę piękny kraj, jest tam przeogromna różnorodność krajobrazów, mnóstwo rzeczy tak do zrobienia, jak i zobaczenia
:) Naprawdę gorąco polecam!@kamo375- ogromnie dziękuję za ciepłe słowa, niech Twoja inspiracja zaprowadzi Cię wprost w objęcia Inków!
:D
Graliście kiedyś w pokera? Ja trochę grałam, chociaż nigdy nie na pieniądze. Ot-jakieś gierki w necie dla zabawy, a może dla zaspokojenia resztek ambicji, których moja praca laboratoryjnego szczura jeszcze nie wytępiła. ;) A czy komukolwiek z Was przyszło do głowy, by zagrać w pokera z...losem? By rzucić mu wyzwanie prosto w twarz i rzec: "I tak dopnę swego!"? Jeśli nie-to dobrze i zaklinam Was-nigdy tego nie próbujcie. ;) Bo ja tylko raz sobie coś cichutko bąknęłam pod nosem, a poszło w eter i do fortuny trafiło... Zaczęła kołem się toczyć i jak na zawołanie sypać asami z rękawa sprawdzając, ile jesteśmy w stanie zaryzykować, by spełnić swe marzenia. Odwołana całonocna podróż autobusem? Proszę bardzo. Ogólnokrajowe protesty i starcia z wojskiem? Ależ oczywiście! Opóźniony lot, strajk obsługi naziemnej? Mówisz-masz! ;) ...I kiedy wydawało się, że nie wyjdę cało z tego piekielnego rozdania, kiedy los śmiał mi się szyderczo w bladą ze stresu twarz nie pozostało mi nic innego, jak wyciągnąć na stół swoje karty... płatnicze. :) Ostatnie rozdanie, gracze mierzą się nawzajem przenikliwym wzrokiem, los mówi "sprawdzam"... Macie ochotę włączyć się do gry..? No to zaczynamy! :)
HUARAZ - MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI
"Gdyby całe życie było takie proste"-ta myśl była moim towarzyszem, kiedy w ciszy rosnących obok kaktusów kontemplowałam widoki z tarasu naszej knajpki. Bezproblemowe loty na trasie Dublin-Madryt-Lima, potem 9-cio godzinna nocna podróż autobusem-cała peruwiańska wyprawa została zaplanowana i zorganizowana w domowym zaciszu przy użyciu internetu. Loty, noclegi, autobusy, wycieczki... A wszystko po to, bym mogła w końcu ujrzeć panoramę spowitego resztką snu miasteczka Huaraz, przytulnie wciśniętego w podnóża oszałamiających łańcuchów gór.
Posileni i odświeżeni prysznicem dostępnym na miejscu zabieramy swoje manatki i wyruszamy ku przygodzie! :) Przebijamy się powoli przez wąskie, kręte uliczki, by uwolnić się w końcu z okowów miasta i zakosztować otwartej przestrzeni. Oj, jak mi się ta przestrzeń podobała! Miała bowiem zapach wolności oplecionej życiodajnym słońcem, słonawy posmak potu, który chłodził rozgrzane czoła i dźwięk szemrzącego strumyka, co pędził roztańczony ku dolinie... Wszystko tworzyło jedną, spójną całość i prawdziwy błogostan na łonie natury.
W końcu docieramy do punktu, w którym musimy zostawić nasz samochód i przerzucić się na napęd rodem z Flinstone'ów-a ponieważ dinozaurom już jakiś czas temu skończył się przegląd, trzeba było zadowolić się własnymi odnóżami ;) Śmigamy więc serpentyną ścieżek, mijamy po drodze bladoróżowe i fioletowe łubiny oraz stadko pasących się krów, spieszno nam na spotkanie z lodowcowym królestwem. Bo z tego właśnie słyną okolice Huaraz-jest to świetna baza wypadowa na wszelkiego rodzaju trekkingi, pobliskie góry oferują nie tylko zieleń traw i mozaikę kwiatów , ale również krainę śniegu, w której rządzi mości król-lodowiec Ranrapalca.
Nie łatwo było jednak dostąpić zaszczytu obcowania z tym pełnym powagi władcą. Na wysokości 4000 m n.p.m.powietrze jest już tak rozrzedzone, że każdy oddech staje się błaganie o tlen, a każdy krok grozi widmem zakwasów, co to uziemiają człowieka w fotelu przez 3 dni. ;) Mieliśmy więc ciężką batalię z własnymi słabościami i ograniczeniami. A okoliczne skały tylko nam się przyglądały w bezlitosnym milczeniu testując, czy zasługujemy, by zobaczyć ich zielone serce...
Gdy udało nam się w końcu przejść samych siebie i dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się zachwycający w swym lodowatym pięknie widok... Pośrodku dumnie czuwa król Ranrapalca, nie ma wątpliwości, że to on tu rządzi i rozdaje karty, a los to mu może co najwyżej podsyłać ciekawskich turystów. ;)
Audiencja niestety nie potrwała długo, w ciągu kilku minut władca zasłonił swą twarz woalem chmur i zrobił się strasznie posępny... Cóż, może nie życzył sobie żadnych odwiedzin..? Widoki zrobiły się jeszcze bardziej nieziemski, zrobiliśmy więc parę ostatnich fotek i wycofaliśmy się sprzed oblicza jego mości, coby go nie rozsierdzić i nie prowokować niebiańskich łez...
Po powrocie do miasteczka postanowiliśmy się trochę poszwendać i zobaczyć, co też tam u tubylców w trawie piszczy. ;) Do autobusu jadącego do stolicy zostało nam jeszcze trochę czasu, zostawiamy więc plecaki w przechowalni dworcowej i niespieszne udajemy się na obchód. :) Miasteczko tętni życiem, z otwartymi buziami chłoniemy lokalny klimat i podziwiamy rzeczy, miejsca oraz ubiory, których nasze oczy jeszcze nie widziały...
LIMA - ROZDANIE PIERWSZE
Zadowoleni i wypoczęci po nocnym powrocie z Huaraz idziemy do kolejnego przewoźnika, by potwierdzić nasz przejazd do Nazca i przy okazji zostawić w przechowalni nasze bagaże. Nim zdążyłam jednak dobrze rozejrzeć się po terminalu, do mojego stolika dosiadł się doświadczony i wytrawny gracz, który mrużąc oczy powiedział, że więcej chętnych nie zapraszamy i natychmiast zaczynamy grę. Nieświadoma jego potęgi czekam przy kasie na wydanie wcześniej zarezerwowanych biletów... Mija 5 minut, potem 10 i 15... Pani to sprawdza nasze paszporty, to chwyta za telefon i gdzieś dzwoni. Po 20 minutach oczekiwania zostaję poinformowana, że ich nie dostaniemy ponieważ...zostały anulowane. Anu...COOO..? Głos mi zadrżał-ale...ale jak to..? Ano pani dokładnie nie wie, ale ktoś gdzieś ogłosił jakiś strajk i niebezpiecznie jest się udawać w te rejony. Przełknęłam głośno ślinę-musimy być w Nazca, bowiem nazajutrz wieczorem wyjeżdżamy stamtąd do kolejnego miasta-Arequipy, a w Arequipie musimy być, by dostać się do kolejnej miejscówki... Ambitny i misterny plan, który przerwany w jednym miejscu zacznie się sypać niczym pęknięty sznur korali...
Rozgrywka otwarcia- los wygrywa. Cóż było robić..? Zgarnęłam nasze paszporty i pognałam szybko do innego przewoźnika, a w razie gdyby autobus odjeżdżał już-zaraz-teraz, wzięłam ze sobą nasze plecaki, podczas gdy mąż-obdarzony większą siłą perswazji-został wykłócać się o zwrot pieniędzy zamiast zamiany terminu. Nie wiem ile można wpakować do dwóch plecaków o łącznej pojemności 80 litrów, ale dam sobie rękę uciąć, że było tam z 60 kilogramów... Chociaż nie, ręki ucinać nie trzeba-sama odpadła od tego dźwigania. ;) Po publicznym spacerze drwala między terminalami (chyba sam Pudzian byłby ze mnie dumny! ;)), byłam w stanie jedynie wysapać przy okienku: "Dobry...bilety...dzisiaj...Nazca..?". Kiedy pani skinęła głową kamień spadł mi z serca, ale los nie byłby sobą, gdyby nie dodał łyżki dziegciu do mojego słoika z Nutellą. ;) Okazało się bowiem, że jedyne wolne miejsca są na 15:30, co zamiast luźnych 11 godzin w Limie zostawiało nam jedynie...3. A przecież tyle rzeczy chciałam zobaczyć!!! Będąc przypartą do muru wzięłam, co było- niestety nic lepszego w tej sytuacji nie mogłam zrobić. Ale jeszcze się odkuję! ;)
Po zostawieniu bagaży na dworcu wyruszamy na miasto.
Wysiadamy z taksówki oszołomieni ulicznym ruchem, by znaleźć się przed pałacem królewskim akurat podczas zmiany warty. :)
Mogliśmy więc podejrzeć kroczących powoli młodzianów, trzymających w dłoniach broń oraz sztandar niczym święte relikwie. Po całym układzie artystyczno-satyrycznym (no bo jak nazwać nieskoordynowane pląsanie kilku gości w stylu "2 kroki w lewo, 3 kroki do przodu, 2 kroki w prawo i tak 4 razy"???) panowie zajęli wreszcie docelowe miejsca. Stoją teraz dumni i niewzruszeni niczym posągi z odległej sąsiadki-Wyspy Wielkanocnej-prezentując światu swoje kamienne oblicza... Wsuwam delikatnie aparat przez kraty pałacowej bramy chcąc uwiecznić twarz stojącego nieopodal żołnierza. Patrzy prosto przed siebie, jego lico ani drgnie-a tak bardzo bym chciała, żeby się spojrzał prosto w aparat... I nie wiem czy tak jest, że nasze myśli maja jakąś moc i czasem do kogoś trafiają, czy też to był zwykły zbieg okoliczności, ale akurat w tym momencie-na tyle sprzętu i ciekawskich turystów-ów pan spojrzał się... prosto na mnie! Palec zareagował natychmiast otwierając na ułamek sekundy oko aparatu...
Byłam ogromnie uradowana, bowiem moja myśl została wysłuchana i stała się ciałem! I wiecie, co jest w tym wszystkim piękne? Że jedno słowo "gracias" wywołało na twarzy tego człowieka nieopisany uśmiech. Czy ktokolwiek jeszcze dziękuje mu za jego spojrzenie..? Czy on się w ogóle patrzy na innych turystów..? Zrobiło mi się ciepło na sercu, że świat umie się porozumieć pomimo barier, że zwykłe "dziękuję" zawsze odnajduje drogę do naszych wnętrz i ogrzewa je otrzymywaną wdzięcznością...
...Mawia się, że czasu nie da się zatrzymać. A przecież my go zatrzymujemy za każdym razem, kiedy dociskamy spust migawki. Uwieczniamy chwile trwające ułamki sekundy-chwile, które już nigdy się nie powtórzą, a które mają moc, by na kawałku papieru fotograficznego trwać wiecznie...
NAZCA - ROZDANIE DRUGIE
Zajechaliśmy na miejsce wieczorową porą, jakie to cudne uczucie rozprostować wreszcie wszystkie kości..! Te wagony sypialne są wygodnie chyba jedynie nocą, kiedy człowiek nie ma poczucia, że po 3 godzinach jazdy zaczynają mu się robić odleżyny. ;)
Pan z agencji, w której wykupiliśmy lot nad słynnym płaskowyżem czekał już na nas przy bramie dworca (niech żyje internet!), znalazł nam nawet nocleg, którego wcześniej oczywiście nie było w planach. Wtedy było mi szczerze mówiąc wszystko jedno gdzie i jak, za to zaczęło mi być mniej wszystko jedno, kiedy los powiedział: "sprawdzam" i zażądał okazania karty, po czym dodał: "zielony i pin poproszę". 40$ zmieniło właściciela, ja zmieniłam pozycję ciała na horyzontalną, a umysł przeistoczył się w fabrykę marzeń sennych.
...Następny dzień przywitał nas gąszczem chmur kłębiących się nad głowami niczym ciężkie kotary. Tylko gdzieniegdzie malutkie, jaśniejsze oka mrugały do nas porozumiewawczo, że to tak tylko na chwilę, że potem będzie lepiej... Nie dałam jednak wiary tym znakom z nieba, a w moim przekonaniu utwierdził mnie telefon, że lot został przełożony z powodu niekorzystnej pogody o 2 godziny. Czyżby los znów wygrywał..? Żeby się czymś zająć włączyłam sobie telewizję-i wtem moim oczom ukazały się sceny rodem z wojny domowej. Wojsko, wielgachne kamienie blokujące drogę, latające pociski... W tym momencie się załamałam. Tak centralnie, od środka. Strajk w Arequipie, ludzie wyszli na ulice, nieciekawa sytuacja... Tylko co ja mogę? Skoro los się uwziął, skoro zamiast uczciwej walki on podrzuca mi takie kłody pod nogi, to co ja mogę..? Nieee, trzeba jakoś zmienić nastawienie, może jednak będzie dobrze..? Żeby odciągnąć myśli od niechybnej klęski poszliśmy poszwendać się troszkę po hotelowym terenie. W jednym z zakamarków ogrodu odkryłam ...2 hamaki. :) Diabeł wylazł zza uszu, iskierki zaświeciły się w oczach i po minucie można było zobaczyć dorosłą babę hasającą po hamakach niczym rozbestwione dziecko. ;) Ale muszę przyznać-nic nie robi duszy lepiej w takie ponure dni niż odrobina beztroskiego szaleństwa! :) Po skończonych harcach udało nam się dostać na dach naszego budynku, nie ma to jak podziwiać pochmurny poranek w pełnej krasie ... ;)
...Po 2 rzeczonych godzinach dodatkowego czekania podjechał samochód i zabrał nas na niebiańską ucztę wśród chmur. Pogoda nadal była bardzo smętna, kurtyna się nie rozstąpiła i chyba tylko cud może uratować dzisiejsze przedstawienie. I gdy tak siedzieliśmy na malusieńkim lotnisku po raz piąty oglądając ten sam film o tajemniczych liniach nagle błysnęło słońcem, poły nieba się rozstąpiły i błękit poraził nasze oczy swym anielskim majestatem, Coś zaszurało, coś zaszumiało, zrobił się harmider i wtem jeden po drugim zaczęły startować samoloty.
Nadeszła nasza kolej-szybki instruktaż prowadzony przez Pana Pilota (hmmm...nawet przystojny...), parę pamiątkowych zdjęć (w sumie to bardzo przystojny!), nakładamy nauszniki i wzbijamy się w górę (...mmm...jaki ma seksowny głos...) i dolatujemy do pierwszego geoglifu (a te jego oczy to już w ogóle..!). Pan pilot nawija coś tym swoim elektryzującym tonem, a ja zapomniałam o bożym świecie. "Geo... bla bla bla... Nazca bla bla bla...Lines bla bla bla...". Tak, tak-cokolwiek, tylko niech pan nie przestaje mówić! ;) I pewnie cały lot upłynąłby mi na rozmyślaniach o niebieskich migdałach, gdybym w pewnym momencie nie spostrzegła, że wszyscy są wręcz przyklejeni do szyb. Kurcze-LINIE!!! ...Ale kształt..! A potem kolejny i następny...
Nikt tak naprawdę nie wie, po co ludzie je zrobili, wszak ich pełną krasę można podziwiać jedynie z lotu ptaka-dla kogo więc były przeznaczone..? Koliber, drzewo życia, pająk, małpa, kondor... Niektóre z nich mają prawie 200 metrów długości! ...I ten niepozorny, machający ludzik zwany kosmonautą, w którym od razu się zakochałam...
Człowiekowi w takich momentach brakuje oddechu, wszystkie wrażenia chłonie się całym sobą i szkoda rozpraszać się czymś tak przyziemnym jak wdech i wydech. Lecisz sobie malutką puszeczką z dwoma śmiesznymi śmigiełkami, zataczasz ósemki nad kolejnymi symbolami i zastanawiasz się czy kiedyś, tysiące lat temu ktoś inny przecinał te przestworza..? Czy to było dla nich? Czy może pradawni w swej mądrości wiedzieli, że kiedyś i my będziemy latać jak ptaki i narysowali to dla nas..?
...Lot nad liniami wprawił nas w nastrój wypełniony po brzegi ciszą oraz doprawiony egzystencjonalnymi przemyśleniami. To rozdanie okazało się jednak nasze, pomimo nieciekawych scenek w lokalnej telewizji autobus do Arequipy przyjął nas na pokład i pognaliśmy w siną, ciemną dal. Ale to się wtedy nie liczyło, silniejsze było to uczucie uniesienia pomieszanego z cierpką melancholią, które dopadło nas na kolację i konsumowało od środka. Skąd przybywamy i dokąd idziemy, co po nas pozostanie..?
CDN...