+5
greg0 11 kwietnia 2016 23:38
Relacji z Zachodu USA jest na forum mnóstwo.
Dorzucam swoją cegiełkę jako inspirację dla nieznających i zachętę dla niezdecydowanych.

Jak zawsze inspiracją kolejnego tripu była propozycja Fly4free, jaka pojawiła się w czerwcu 2015 r. lotów do słonecznej Kalifornii http://www.fly4free.pl/tanie-loty-do-ka ... -1241-pln/.
Perspektywa zimowych ferii w ciepłym klimacie, obejrzenia na żywo meczów NBA i chęć skorzystania z aktualnych jeszcze amerykańskich wiz sprawiła, że bilety zostały zakupione. Termin - druga połowa lutego, ponad dwa tygodnie poza domem!
Skład wycieczki - 3-osobowa rodzina z 15-latkiem i dwoma adultsami.
Zasadniczy bilet na lot do USA liniami British Airways obejmował podróż na trasie Goteborg - Londyn - San Francisco i powrót Ontario - Dallas - Londyn - Kopenhaga i kosztował 270 EUR za osobę. Trzeba było do tego dokupić dolot do Goteborga i powrót z Kopenhagi.
Ostatecznie za bilety lotnicze na podróż Warszawa - USA - Warszawa zapłaciłem ok. 1450 zł/os.

Plany na USA - San Francisco, Los Angeles i jak najwięcej amerykańskich cudów natury zachodniego wybrzeża.
Pozostało czekać na terminarz NBA, od którego uzależnione były plany całego wyjazdu. Tenże ogłoszony został dopiero jesienią, nie był rewelacyjny, o czym za chwilę.
Do tej pory nie planowałem tak długich samodzielnych wypraw, w dodatku miało być wygodnie ale ekonomicznie, dlatego korzystając z pojawiających się promocji zarezerwowałem z wyprzedzeniem kilka noclegów tworząc w ten sposób ramowy plan wyprawy, taki szkielet, którego z założenia mieliśmy się trzymać.
16 lutego nadszedł szybko, spakowane walizki wylądowały w bagażniku samochodu i ruszyliśmy w amerykańskie nieznane!

Dzień 1.
Wyjechaliśmy z domu wczesnym lutowym rankiem do Warszawy. Samochód został na parkingu przy lotnisku w ramach grouponowej oferty 45 zł za 2 tygodnie, na lotnisko Chopina dotarliśmy bez przeszkód. Lot Wizzairem do Goteborga był krótki i bez większej historii. Szwedzka ziemia przywitała nas słońcem ale też chłodem. Zapakowaliśmy się z bagażami do zarezerwowanego wcześniej Swebusa (42SEK dorosły i 28 SEK dziecko) i pojechalismy do miasta. Swebus dojeżdża do jedynego przystanku w mieście na dworcu głównym w Goteborgu. Chłód i perspektywa dalekiej podróży dnia następnego sprawiła, że nie planowaliśmy w ogóle zwiedzania miasta - przespacerowaliśmy się do hotelu Liseberg Heden (nocleg z promocji Hotwire kupiony z wykorzystaniem HotDollars za 28 USD) i tam wypoczywaliśmy przed dalszą drogą.

Dzień 2.
Po śniadaniu w hotelu (całkiem niezłe) i wymeldowaniu pojechaliśmy autobusem Flygbussarna na lotnisko (95 SEK dorosły, 79 SEK dziecko) - opcja droższa od Swebusa, ale autobusy kursują częściej i zatrzymują się w kilku punktach miasta, w tym bardzo blisko hotelu w którym mieszkaliśmy). Odprawiliśmy się sprawnie otrzymując karty pokładowe już docelowo do San Francisco.
Lot do Londynu airbusem British Airways trwał niecałe 1,5 godziny, po drodze jakieś napoje i przekąska za free.
Na Heathrow klasycznie kolejna kontrola security - nie bardzo wiem, dlaczego na innych lotniskach przy flight connections po prostu się przesiada a na Heathrow są te szopki z kolejnymi odprawami.
Na szczęście mieliśmy trochę czasu, więc po kontroli był czas popatrzeć jeszcze na ogromne maszyny Britisha ruszające w transkontynentalne rejsy. Do lotu szykował się też nasz ogromny A380.

image049.jpg


To był mój pierwszy lot tą maszyną, co dodawało dodatkowego smaczku całej wyprawie. Od razu powiem, że wrażenia z lotu jak najlepsze - cicho, wygodnie, przestrzennie, brakuje tylko internetu. Podawane posiłki jak najbardziej w porządku, podobnie napoje (również alkoholowe).
11-godzinny lot siłą rzeczy musi być męczący, ale szczerze mówiąc spodziewaliśmy się, że będzie dużo gorzej. Do San Francisco dolecieliśmy ok. godz. 18 miejscowego czasu, miasto przywitało nas deszczem i chłodem. To jednak nie był koniec naszej podróży tego dnia.
Terminarz NBA sprawił, że 3 kolejne dni mieliśmy spędzić w Los Angeles, gdzie akurat rozgrywane były mecze NBA, dlatego z lotniska autobusem SamTrans nr 282 pojechaliśmy do centrum San Francisco, stamtąd tramwajem (metrem) na stację Caltrain, skąd odjeżdżają autobusy firmy Megabus. Punktualnie o 22.30 ruszyliśmy w naszą nocną podróż do Los Angeles.
Mieliśmy nadzieję, że nocą nie będzie wielu pasażerów i może uda się powyciągać na kilku siedzeniach.
Strategicznie zajęliśmy tyły, niestety plan legł w gruzach bo autobus wypełnił się niemal co do miejsca.

Dzień 3.
Do LA dotarliśmy ok. godz. 6.30. Miasto Aniołów również przywitało nas fatalną deszczową pogodą. Z Union Station, dokąd dojeżdżają autobusy Megabusa pojechaliśmy wreszcie do hotelu na zasłużony spoczynek. Zatrzymaliśmy się w Americas Best Value Inn po 83 USD za nocleg rezerwowane ma MakeMyTrip - opcja ekonomiczna - bez luksusów ale poprawnie, nawet z namiastką śniadania (jakieś płatki, dżemy, kawa, herbata) i co ważne w centrum miasta i w zasięgu spaceru od stacji metra. Po jakichś 35 godzinach od wyruszenia z domu organizm domagał się choć kilku godzin snu. Na szczęście pomimo wczesnego ranka dostaliśmy bez problemu pokój i poszliśmy spać.
Wstaliśmy po 3-4 godzinach obudzeni promieniami pięknego słońca. Taka pogoda towarzyszyła nam już przez cały wyjazd.
Przespacerowaliśmy się po centrum LA, które jest przyjemne, ale bez fajerwerków - w porównaniu z takim Nowym Jorkiem na przykład szału nie ma.

image051.jpg



image053.jpg



image001.jpg


Spacerując dotarliśmy do Staples Center - hali, w której swoje mecze rozgrywają oba kluby NBA z Los Angeles.
W jednej z ogromu knajp dookoła hali zjedliśmy pizzę i na spokojnie poszliśmy na mecz Los Angeles Clippers - San Antonio Spurs.

image054.jpg



image052.jpg



image008.jpg



image009.jpg


Hala jest ogromna, widoczność z każdego miejsca znakomita, ale siedzenie w górnych sektorach, bardzo pionowo wyniesionych, budzi pewien strach przed dużą otwartą przestrzenią, nad którą się niemal wisi. Mecz nie porwał, ale nie to było ważne - pierwszy sportowy cel został spełniony. Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem.

Dzień 4.
Obudziły nas dźwięki z hotelowego parkingu. Za oknem zamieszanie, jakieś dźwigi, samochody, wysięgniki. Okazało się, że na parkingu naszego hotelu kręcą film! Cóż - Hollywood blisko.

image050.jpg


Po dokładnym przyjrzeniu się całej ekipie i szybkim researchu w internecie okazało się, że to serial Castle, popularny również u nas. Z okna mieliśmy idealny widok, dlatego przez chwilę popatrzyliśmy na kulisy filmowej roboty. Czas do wieczornego, kolejnego meczu NBA w Staples Center (tym razem Los Angeles Lakers - San Antonio Spurs) spędziliśmy w Universal Studios Hollywood. Dojechaliśmy tam czerwoną linią metra i podstawionym tuż obok shuttle busem w formie otwartej.

image057.jpg


Universal Studios to wyprawa na cały dzień. My byliśmy poza sezonem i tak naprawdę od otwarcia do zamknięcia ledwie się wyrobiliśmy. Studios to połączenie studiów filmowych, w których normalnie kręcone są produkcje z tematycznym parkiem rozrywki.
Każdy znajdzie tam coś ciekawego. Park jest podzielony na tematyczne krainy odpowiadające przebojowym filmom nakręconym w wytwórni Universal.
Mamy więc krainę Minionków z symulatorem zmieniającym nas w jednego z nich, mamy wielki plac zabaw dla dzieci, mamy krainę Shreka z olbrzymim kinem prezentującym film w technice 4D. Jest część poświęcona Simpsonom z symulatorem.

image002.jpg



image003.jpg



image004.jpg



image005.jpg



image006.jpg



image007.jpg


Na nas największe wrażenie zrobił show Wodnego Świata i Studio Tour - przejadżka po słynnych planach filmowych z atrakcjami - realistyczną walką King-Konga z tyranozaurem, symulacją trzęsienia ziemi na stacji metra czy planami z filmu Szczęki.

image055.jpg



image056.jpg


Jest show z pokazem zwierząt występujących w filmach i rewelacyjny rollercoaster z Powrotu Mumii.
Atrakcji jest bez liku. Są oczywiście miejsca, w których można się posilić, w pobliżu parku jest również kilka hoteli dla tych, którzy zechcieliby tu spędzić więcej niż jeden dzień.
Z czystym sumieniem polecamy to miejsce.

Wieczór dnia 4 zwieńczyliśmy jak pisałem znowu w Staples Center na kolejnym meczu koszykówki. Dla nas mecz symbol - moja ulubiona drużyna kontra ulubiona drużyna syna w hali, którą zawsze chciał zobaczyć z kończącym karierę Kobe Bryantem na parkiecie w jednym z jego ostatnich meczów.

image058.jpg



image059.jpg



image060.jpg


Mimo, że oprawa meczu a zwłaszcza publiczność nie zachwyciła (mamy porównanie z meczami w obu nowojorskich halach), Staples Center opuszczaliśmy usatysfakcjonowani. W hotelu zameldowaliśmy się znów późnym wieczorem.

Dzień 5.
Ostatni dzień w LA spędziliśmy w Hollywood. Nasza wizyta w tym miejscu wypadła na tydzień przed wręczeniem Oskarów, trwały już przygotowania do ceremonii, rozstawiano jakieś rusztowania do trybun itp., ale generalnie wszystko dało się obejrzeć bez problemów.

image010.jpg



image011.jpg



image012.jpg



image013.jpg



image061.jpg


Tłumy ludzi wszędzie, kicz i tandeta w sklepach. Niby nie spodziewaliśmy się niczego innego, fajnie było zobaczyć napis Hollywood gdzieś w oddali, aleję gwiazd, ale na kolana nas to miejsce nie rzuciło.
W planach mieliśmy jeszcze wieczorny mecz Los Angeles Clippers z mistrzami NBA Golden State Warriors, ale ostatecznie z uwagi na horrendalnie drogie bilety, których ceny w ogóle nie chciały spadać, temat odpuściliśmy.
Mecz obejrzeliśmy w TV (fajnie jest kibicom amerykańskich sportów w USA - mecze o ludzkiej popołudniowej lub wieczornej porze, a nie w środku nocy jak w Polsce) i poszliśmy wcześniej spać, bowiem rano czekał nas wyjazd w dalszą drogę.

Dzień 6.
Wczesnym rankiem podreptaliśmy na stację metra, skąd dotarliśmy na porannego Megabusa i ruszyliśmy w drogę do Las Vegas. Kilkugodzinna podróż nie była specjalnie uciążliwa, po drodze przystanek na kawę i rozprostowanie nóg. Do Vegas dotarliśmy wczesnym popołudniem. Kupiliśmy dobowe bilety na komunikację miejską i pojechaliśmy do centrum.
Zamieszkaliśmy w popularnym wśród forumowiczów hotelu Stratosphere, noclegi znowu z promocji Hotwire po 27 USD za dobę + dopłaty w hotelu na miejscu.

image014.jpg



image015.jpg


Początkowo dostaliśmy pokój na niskim bodaj 6 pietrze z rewelacyjnym widokiem na... ogromne klimatyzatory i inną hotelową infrastrukturę techniczną. Prośba u managera i sugestia, że chcielibyśmy aby nasz pierwszy raz w Vegas nie był ostatnim okazała się skuteczna na tyle, żeby dostać identyczny pokój 6 pięter wyżej. Widoku na Strip nie było, ale i tak byliśmy zadowoleni.
Ruszyliśmy na miasto. Każdy jadąc do Vegas ma jakieś tam o nim wyobrażenie. Że miasto rozrywki, że hazard itd. To wszystko się zgadzało, chociaż nie doceniliśmy chyba jego ogromu i wielkości, tej liczby hoteli, ludzi w nim mieszkających, kasyn, w których te tłumy zostawiają codziennie miliony dolarów....
Wieczorne Vegas robi wrażenie jeszcze większe. Feeria barw, świecące neony tworzą klimat tego miejsca. Vegas słowami trudno opisać, to naprawdę trzeba zobaczyć. Raz w życiu wystarczy, ale trzeba.

image016.jpg



image017.jpg



image018.jpg



image019.jpg



image020.jpg



Dzień 7.
Dzień luzu w Vegas, który chcieliśmy przeznaczyć m.in. na jakieś zakupy w Stanach. Ruszyliśmy więc do reklamowanych outletów Las Vegas. Cóż - nie wiem, gdzie i jak robią zakupy w USA ci, którzy się nimi zachwycają. Dla nas te outlety okazały się totalnym niewypałem.
Otwarci na jakieś promocje sportowego obuwia i odzieży przemierzaliśmy rozliczne sklepy sportowych marek, ale tak naprawdę nie spotkaliśmy żadnych fajnych ofert. Rozczarowani wróciliśmy z pustymi rękoma i ponownie ruszyliśmy w miasto. Przegraliśmy kilkanaście dolarów na automatach, popodziwialiśmy ogrooooomne kasyna w wielkich hotelach typu MGM Grand czy Ceasars Palace i grzecznie wróciliśmy do hotelu.

image062.jpg



image063.jpg



image024.jpg



image025.jpg



image026.jpg



image027.jpg




Dzień 8.
Znowu w drogę. Po wymeldowaniu z hotelu komunikacją miejską dotarliśmy na lotnisko, skąd lotniskowym autobusem podjechaliśmy do wypożyczalni samochodów. Oczywiście można było samochód wypożyczyć w centrum miasta, ale po prostu ceny wypożyczenia z lotniska były dużo niższe. Rezerwacja dokonana przez internet, przy okienku dopełnienie formalności i już siedzieliśmy w białym Chevrolecie. Krótkie przystosowanie się do automatycznej skrzyni biegów i już mknęliśmy po wielopasmówce w stronę zapory Hoovera. Po mniej więcej godzinie jazdy dotarliśmy do celu.

image028.jpg


Zapora robi wrażenie nawet na laikach, jeśli chodzi o techniczne aspekty tego typu budowli. Widokowo też jest to atrakcyjne miejsce. Po krótkim pobycie i spacerze po moście biegnącym ponad zaporą i kanionem stwierdziliśmy, że robi się późno i w zasadzie czasu starczy nam tylko na dojechanie do miejsca kolejnego noclegu - Williams, stanowiącego bramę do Grand Canyonu.
Po drodze wstąpiliśmy tylko na jakieś jedzenie i ostatecznie już po zmierzchu zameldowaliśmy się w Williams, w hotelu Days Inn (64 USD za trójkę ze śniadaniem na MakeMyTrip). Pomimo pięknej i słonecznej pogody przez całą drogę w Williams przywitały nas resztki śniegu i rześki chłód. Atak zimy w Grand Canyonie był jakieś 2 tygodnie przed naszym przyjazdem.

Dzień 9.
Noc minęła spokojnie, po śniadaniu (amerykańskie standardy, ale bardzo poprawnie, nawet z samodzielnie przyrządzanymi pancake'ami) zdecydowaliśmy nadrobić zaległość dnia poprzedniego i wrócić do Seligman - klimatycznego miasteczka starej Route 66, którego obejrzenie poprzedniego dnia uniemożliwiły nam zapadające już ciemności.

image029.jpg



image030.jpg



image031.jpg


Z Seligman wróciliśmy ponownie do Williams, skąd już bez zbędnych ceregieli podążyliśmy prosto do Wielkiego Kanionu.
Tam oczywiście wielkie wow!

image032.jpg



image033.jpg



image064.jpg



image065.jpg


Ukłony w stronę niebios za fantastyczną pogodę, która w lutym mogła przecież pokrzyżować plany i sprawić, że zamiast kanionu ujrzelibyśmy na przykład gęstą mgłę albo chmury. Nic takiego nie miało miejsca - Kanion pokazał nam się w pełnej krasie, a że nie był to szczyt sezonu, wygodnie dojeżdżaliśmy i parkowaliśmy w poszczególnych punktach widokowych.
Wspaniałe panoramy i panująca cisza to ogromne doświadczenie obcowania z naturą - wspaniałe. Znad kanionu ruszyliśmy w ogólnym kierunku Page - kolejnego miejsca noclegu. Krajobrazy po drodze - cudowne. Ta przestrzeń, te pustynie, góry, przytłaczająca, bezkresna natura wokół - coś pięknego. Jazda samochodem po takich drogach - marzenie.

image034.jpg



image035.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

spokoluzik 12 kwietnia 2016 01:07 Odpowiedz
Dzięki za relację. Czy masz może pod ręką rozpiskę kosztów? Jakieś porady, coś zwróciło Waszą uwagę, zaskoczyło?
greg0 12 kwietnia 2016 20:22 Odpowiedz
Część kosztów wymieniłem w tekście.Postaram się zrobić jakieś zestawienie tego co mam w rezerwacjach, na szybko mogę powiedzieć, że całość kosztów za 3 osoby zamknęła się w jakichś 14 tys. PLN z czego na bilety NBA poszło ok. 2,5 tys.
mufl26 9 maja 2016 11:49 Odpowiedz
Te koszty, które podajesz -14 tys obejmują też przeloty?
greg0 9 maja 2016 13:41 Odpowiedz
mufl26Te koszty, które podajesz -14 tys obejmują też przeloty?
Tak, przeloty kosztowały ok. 4 tys. PLN, bilety NBA ok. 2,5, reszta ok. 7,5 tys.
greg0 9 maja 2016 13:41 Odpowiedz
mufl26Te koszty, które podajesz -14 tys obejmują też przeloty?
Tak, przeloty kosztowały ok. 4 tys. PLN, bilety NBA ok. 2,5, reszta ok. 7,5 tys.
marcinsss 10 maja 2016 16:21 Odpowiedz
Dobra relacja. Dobrze się czyta, sporo konkretów, dobre zdjęcia.