+1
katewisienka 13 kwietnia 2016 16:19
Na Fuercie wylądowałam w grudniu. Wrażenia? Średniwe. Przede wszystkim wieje. Kurorty działają na ćwierć gwizdka, a na apel "emeryci wszystkich krajów, łączmy się" seniorzy przybyli gremialnie. Kolektyw złączony ideą spędzenia zimy pod palmami odbiera i tak sennej wyspie resztki energii. Wybierają najmniej górzystą i najsuchszą z wysp archipelagu, bo to -jak twierdzi babcia- stare kości lubią najbardziej. Mało górek, schodów i wilgoci. Kilometry plaż, cisza i spokój. Dzięki parkom i rezerwatom jednego i drugiego jest tu pod dostatkiem.





Droga z Costa Calma (tłum. Spokojne Wybrzeże- bo jakże by inaczej?) wije się między falami wzgórz. Mijamy pasma łagodnych wzniesień, rozległe równiny i piaszczyste plaże. Jest ładnie, nawet bardzo, ale po zadziornej Lanzarote, Fuerta klimatem przypomina park w Dusznikach. Nuuuda.





Zatrzymujemy się w Betancurii, dawnej stolicy wyspy. Zaciszna dolina wewnątrz wyspy miała dawać mieszkańcom schronienie przed wiatrem i najazdami piratów z Afryki. Ci byli zapewne przystojni, ciemnoocy... Hola hola, zawróć! Miasteczko jest maleńkie, wystarczy chwila, by je obejść. Zaglądamy do najstarszego na wyspie kościoła (ciekawy!), drepczemy wzdłuż kanaryjskich domów i podwórek. Po godzinie Betancurię mamy zaliczoną.





Przemieszczając się na północ wjeżdżamy do interioru. Słabo zagospodarowane tereny emanują pustką. Prawdziwa kraina łagodności. Mijamy plantacje aloesu, porzucone gospodarstwa, farmy kóz, wytwórnie serów i wiatraki. Kozy są śmieszne, sery smaczne, ale życia tu nie uświadczysz. Stożki przygasłych wulkanów wpisują się w atmosferę sprawiając, że dogasam jak one. Ożywiam się, gdy docieramy do parku Dunas de Corralejo. To największa atrakcja Fuerty. Wydmy usypane z nawianego z Sahary piachu przyspieszają oddech i pozwalają poczuć afrykański klimat. Ostatecznie to tylko 100 km stąd!





Ta bliskość mnie ekscytuje. Wpatruję się w linię horyzontu, w ciemną toń oceanu. Jego fale rozbiją się może o brzeg Al-Ujun albo Agadiru. Tamtejsi rybacy wyłowią z jego wód ryby, które być może właśnie przepływają tuż obok. Zgrillują je i podadzą z sałatką z pomidorów i ogórków. Ech, gdyby tak móc się teleportować, nie wahałabym się ani chwili. Niepomna gróźb i ostrzeżeń ruszałabym w te pędy, by poczuć zapach tadżina albo zgubić się w plątanie ulic mediny. Ech, Maroko! W to mi graj!



Po kilku dniach na Fuercie wiem już, że największą jej zaletą jest bliskość północnej Afryki. Radosna świadomość, że od jej wybrzeży dzieli mnie odległość jak z kuchni do Opola. Bo lubię spokój i przestrzenie. Lubię długie plaże i prowincjonalne miasteczka. Ale lubię też energię i tętniące życiem bazary. To odnajduję w Maroko czy Tunezji. A Fuerta? No cóż, nie złapałam bakcyla. Słabo wyczuwany puls to nie moja bajka.

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

milka85 9 maja 2016 12:59 Odpowiedz
Dużo Was ominęło na Fuercie i podejrzewam, że stąd taka średnia ocena. Mimo nie najlepszego Waszego pierwszego wrażenia polecam wybrać się na wyspę na troszkę dłużej, plaża Sotavento? półwysep Jandia? :) Poza tym, ładne zdjęcia :)
achal 4 kwietnia 2017 14:58 Odpowiedz
Ładne zdjęcia, lecz ponury opis krainy wiatraków, kóz i aloesu. Nam też bardziej podoba się Lanzarote, ale Fuerteventura jest wyjątkowa w swojej ciszy wśród wiatraków jak z La Manchy. To oczywiście nasza subiektywna opinia :)
katewisienka 9 kwietnia 2017 12:42 Odpowiedz
achalŁadne zdjęcia, lecz ponury opis krainy wiatraków, kóz i aloesu. Nam też bardziej podoba się Lanzarote, ale Fuerteventura jest wyjątkowa w swojej ciszy wśród wiatraków jak z La Manchy. To oczywiście nasza subiektywna opinia :)
Kiedy ja też subiektywnie! :))) bo może to kwestia pory roku? nie wiem. Ale z odwiedzonych przeze mnie Kanarków, uważam Fuertę za ich najsłabsze ogniwo :)