Pierwszy raz kiedy słyszałem coś o Peru, to była chyba 4 albo 5 podstawówka. Zajęcia z gegry, a tu opowiadamy o najwyższym jeziorze świata, czyli Titicaca. No tyle na temat Peru. Nic o historii (bo po co, Grecka najważniejsza), niczego więcej z geografii.
6 podstawówka, i mama mi kupuje kolejnego komiksa, mojego ulubionego bohatera, TinTina. Była to kontynuacja komiksu: 7 kryształowych kul, czyli: Świątynia Słońca (Po angielsku: Prisoners of the Sun). Bohater poleciał do Peru, żeby odszukać profesora Tryfona Lakmusa (albo w oryginale, Tryfona Turnesola), w Świątyni Słońca, gdzie został porwany przez Inków. Hergé (rysownik i pomysłodawca TinTina) narysował świątynie, na podstawie obrazków archeologa Hirama Binghama, który odkrył Machu Picchu. Wtedy marzenie powstało, ale wiedziałem ze nigdy nie zobaczę.
2012, zaczynam kolejne studia, tym razem Turystykę i Rekreację w Krakowie, i staję się aktywnym forumowiczem w Fly4Free. Na newsletterach które dostaję, widzę ze do Limy można dolecieć za niecałe 2000 zeta, i wtedy marzenie zaczyna się stać wyzwaniem.
2015, ostatni rok studiów, i jak dla z najciekawszymi przedmiotami, i przedmiot: Turystyka w Ameryce Łacińskiej. Tam, pani dr. w formie prezentacji pokazuje nam zdjęcia z wyjazdów jej i męża po Ameryce, i oczywiście króluje Peru. Teraz to już wiem, ze muszę tam pojechać. Nie ma co.
W listopadzie 15, lecę do Kolumbii (perdon-ktoredy-do-el-dorado,212,83291). Pierwsza styczność z Ameryką Łacińską, i wirus „Latynowski” już wchodzi do krwi. Wiem, ze wrócę tam, i to prędko.
Listopad 15, Monachium, pijemy winko z koleżanką – travel buddy (w historii będzie pod nazwą Passepartout, oryginalną nazwą Obieżyświata, z słynnej książki 80 dni dookoła świata) i opowiadam jak piękna jest Ameryka Łacińska. Tak się wkręczyła, i powiedziała wprost, ze w 16 lecimy do Peru, w pierwszej lepszej ofercie. Koniec.
Wróciłem z weekendu z Monachium, i już nie długo, @Niva znajduje piękną ofertę do LIM z AMS za niecałe 292 euro (http://www.fly4free.com/deal/europe/err ... y-294-eur/) i to na Majówkę! Czyli bardzo dobra pogoda na Peru, i nie wysoki sezon. Nie ma wahania, kupujemy.
I tak o to stało, ponad 2 tygodnie, w Peru, od 1 do 15 maja. Wiadomo, ze pierwszy raz tam, to Gringo Trail, to podstawa. Czyli na 100% Arequipa, Titicaca, Cuzco i Machu Picchu. Ale co w pośrodku. To jeszcze nie wiadomo.-Skype dziś wieczorem? -Skype!
I tak się odbywało. Ja w Krakowie, Passepartout w Monachium. I wielka dyskusja co zobaczyć.
- Jedno jest pewne, Machu Picchu ma być. - To pewne, Titicaca także! - Ej, nie wiem czy warto, to zwykłe jezioro. - Jakie zwykłe, najwyższe jezioro świata. To nie jest takie zwykłe. - No dobra. A może...
I tak przez parę tygodnie. Kłócenie się i propozycje, co dodać co wyjąć.
Sporo mi pomogli w tym relacje: @igore @chaleanthite @pawelyop i @TikTak których serdecznie dziękuję.
I trasa w końcu powstała. Słynny Gringo Trail
Czyli
Lima Arequipa Cabanaconde Puno Copacabana (Boliwia) Cuzco Machu Picchu Lima
Trochę lotów krajowych (LIM-AQP i CUZ-LIM) trochę autokarów, trochę taksówek i sporo na nogach.
No nić, tylko teraz liczyć dni, do 29 kwietnia, kiedy moja wycieczka (z Passepartout mamy się spotkać dopiero w AMS) rozpocznie się w WAW, i na spotkaniu Fly4Free Warszawskim.
-2 do Peru
Piątek 29/4
Rano do pracy. Taki urok niestety. Szkoda mi zmarnować urlopu, a autobus i tak mam o 1740, czyli po pracy. Plecak dawno spakowany (4 razy sprawdzony czy wszystko jest w środku), przejazd zastępcą komunikacją w Krakowie, jako ze tramwajów nie było, do miłych nie należał i 8 godzin, przy kompie, licząc minuty, do łyka pierwszego piwa w Warszawie.
17:00, plecak, szybki spacerek do RDA w Krakowie, i czekam na mojego PolskiegoBusa Gold. Muszę przyznać, ze trochę mnie rozczarował. Ale to rozmowa na inny temat
:)
Wreszcie koło 23 (godzina opóźnienia) dojechałem do Wawy. Spragniony i już wiem, ze za niedługo wypiję browarka. Niestety nie tylko jednego. Z małego spotkania Warszawskiego (miało być mała gromadka) powstało spotkanie warszawskie, no i co skutkowało ze z jednego browarka skończyło się na 10. Z wyjściem z lokalu o 2 w nocy, i trochę się przespać (dzięki @zoli) też nie wyszło.
Chcą nie chcąc impra, skończyła się koło 2 (wywalono nas z baru) i potem z @horacy19 @zoli @ane.wald @becek @wikiman i z innimy osobami, szukaliśmy "lokum" który nas przyjmie. Uratował nas Turek, czyli Kebab King, przy al. Jerozolimskich.
W hotelu (Holiday Inn Warsaw Airport) dotarłem dopiero o 4 coś rano. Tak na marginesie, lot miałem o 07:20, więc długo raczej się nie wyspę
:P Prysznic i godzinne spanko ;P
-1 do Peru
Sobota 30/4
Poranny lot do Amsterdamu. Muszę przyznać ze był mały problem z pobudką. Ale dałem radę! 15 budzików plus telefon od koleżanki, która czekała na bus do UA (dzięki Malv). Minę twarzy chyba aż taką ciekawą raczej nie miałem. Chyba podobną do tą z pierwszych Juwenaliów (no cóż, Starość).
Przyjazd na lotnisko koło 06:40, szybka odprawa i niecierpliwie czekanie przy rękawie kiedy boarding się zacznie. Jedynie co pragnąłem wtedy, wejść tylko do samolotu i w kimono. 7 i otwierają boarding, i szybkim chodem do mojego miejsca, 3D. Poduszeczka z IKEI, i do końca lotu (stewka mnie obudziła ze cały samolot już wysiadł) nie wiedziałem co się działo, czy turbulencje były albo czy do wyboru był wafelek i zelki frugo.
Była chyba 10, a ja dalej nie ogarniałem gdzie jestem, kim jestem i gdzie idę. Pierwsze 15 minut w AMS wyglądałem jak Ufoludek, szukającego coś, ale nie wiadomo czego. Znalazłem! Leżaki w strefie ciszej. To potrzebowałem! Szybko dmucham ponownie moją poduszeczkę i kimono, tak do 13.
W Amsterdamie byłem już z 5 razy. Większość muzeów została przeze mnie zwiedzana:
Rijksmuseum Stedelijk Van Gogh Muzeum Amsterdamu
Tylko Anni Frank nie została wpisana do mojej listy. I raczej długo tak będzie. Jakoś uważam ze szkoda mi tak dużej kasy (i kolejki) zobaczyć jej dom. Widziałem sporo obozów koncentracyjnych i jakoś mi starczy na razie "wrażeń".
Dlatego wybrałem przejażdżki "darmowymi" promami komunikacji miejskiej GVB, które odpływają co chwilę z Głównego Dworca Kolejowego. Darmowymi zostało dodane w cudzisłowiu, jako ze Darmo i Holandia razem rzadko są spotykane. Ale to także rozmowa na inny temat
;)
Mapa połączeń:
Czekanie na Prom do NDSM
Muzeum Filmów
WTF?
Botel
NDSM
Przed dopłynięciem do NDSM, patrzę ze po prawej stronie stoi łódź podwodna. Jako wielki fan filmów w których występują łodzie podwodne (Czerwony Październik, K19, Yellow Sumbarine) postanowiłem ze jakoś tam do środka wejdę. Nie wiem jak, ale wejdę.
Po chwili zauważyłem ze dwóch kolesi wstaje z kanapy i wracają do środka
To już wiedziałem ze wejdę tam.
W końcu, okazało się ze to miejsce miejscowych Anarchistów i przerobili to na coffee shop. Czyli za 7 euro można odlecieć przy warowni albo na "desku". Jedna uwaga, zakaż robienia zdjęć.
Po piwku, rozmowach z "hipsterami" i frytkach, wróciłem na ląd i spacerek po "porcie".
Dość ciekawe to miejsce. Znajduje się tam siedziba Greenpeace i hotel Hilton, ale i różne dziwne zabytki, jak te 2 tramwaje
W sumie muszę przyznać, ze dzielnica dość ciekawa. Warto rozważyć 2 godziny spacerek + prom
:)
Wracam do Centraal, a wtedy kolezanka, która mieszka w Amsterdamie dobre parę lat, dzwoni ze za 40 minut będzie na Centraal i można skoczyć na piwko jakieś.
Miałem wtedy 2 opcje, albo czekać przy "darmowym" wifi na dworcu, albo znów wskoczyć na prom, i przepłynąć na drugą stronę. Wygrała opcja nr 2, czyli prom na Buiksloterweg (tam gdzie znajduje się muzeum Filmów)
Klasyczny napis I amsterdam
Powrót, spotkanie się z kolezanką i szukania lokalu na kolejne piwka.
Pierwszy lokal, The Doors. Idealne miejsce na zimne piwko z beczki, z dobrą mużą i towarzystwie Jima. Jedyna rzecz, co mnie mega irytuje w Holandii, to jak oni wlewają piwa z kija. Im więcej piany się rozleje, to tym lepiej. Można powiedzieć, ze co 4-5 szklanek piwa, to oni tracą jedną za ich pomysły. I nie zapominajmy ze Holandia do hojnych krajów nie należy.
Kolejne lokalne (ile można pić Heinekkena) piwka, zostały wypite w punkowej dzielnicy, niedaleko placu Dam.
David Bowie na dobranoc
22 się zbliżała, i musiałem się spotkać z moim Passepartout na lotnisku (przylatywała z Monachium właśnie). Pożegnałem się z koleżanką i z Amsterdamem, i kolejką z powrotem na lotnisko. Sałateczka z alberhejmie i zaczęło się szukanie, skąd mi odlatujemy...0 do Peru Niedziela 1/5 (Czyli Majówka)
Większość ludzi o 24-1 w nocy, albo piły piwko na działce albo leżeli w łóżeczku. A my z Passepartout mieliśmy spędzić nockę na lotnisku. Niestety, ceny noclegów w tych dniach, były podobne do naszych biletów do LIM, dlatego postanowiliśmy, ze nocka będzie tu.
Ja, przyznam się, byłem lekko w wesołym nastroju. No cóż, powietrze w Amsterdamie jest lepsze niż to w Krakowie. Po chwili, patrzę, ze na podłodze biega szczur. Nie, nie ma opcji. To muszą być halucynacje (tzn. białe myszy). Idę do mojego Passepartout.
-Ty się boisz tylko karaluch? -No tak. -A mysz to nie? -Nie. -A to dobrze, bo przed chwilą widziałem jednego szczura, tylko nie wiem czy to prawda czy przemęczenie. -Jednego? Ja widziałem ich z 4!
No i tak było. Rodzina Myszki Miki postanowiła zwiedzić co kuchnie i turyści zostawili na bok. Muszę przyznać, ze pierwszy raz coś takiego widzę. I mówię o terminalu, a nie jakiejś małej uliczce w Atenach.
Po paru banieczkach, na dobranoc, poszłyśmy spać.
Wylot był na 08:20, czyli długo się nie pospaliśmy. Tak można powiedzieć, ze było na styk. Żeby "wytrzeźwieć" i pójść do gate. Parę minut po wejściu w samolocie, i zajęcia miejsca, w sekundę zasnęliśmy. Serwis jak na taki lot, krótki, przyjemny (kanapka i kawusia).
W połowie trasy, cpt. ogłosił wiadomości dot. lotu (czyli gdzie jesteśmy, prędkość itd) no i najlepszy tekst:
-...i chciałem jeszcze poinformować, ze 48 pax z naszego lotu, leczą prosto do MIA (oferta AMS-MIA-LIM) i nie mają się martwić opóźnieniem... ...niestety będzie potrzebny go-around z powodu zajętego pasa do lądowania, ale za to będziecie mogli zwiedzić Londyn z góry...
I tak było. Mieliśmy (dla mnie 2 raz w życiu) okazję zobaczyć Londyn z lotu ptaka! Lepsze niż Londo's Eye
;)
Lądujemy w LHR. Szybki check in, zmiana terminalu i czekamy w kolejce do mojego ulubionego samolotu, czyli B744.
Wchodzimy na pokłada, szukamy nasze miejsca żeby szybko znaleźć pozycję do spania. Niestety, lot nie zaczął się dobrze. Z powodu pękniętej opony, mieliśmy opóznienie 40 minut, co bardzo skutkowało w naszej przesiadce w Miami.
Lot, jak lot nad Atlantykiem. Trochę turbulencji, zero widoków za okno. Czyli okazja do przespania "imprezy F4F z Warszawy" i do oglądania filmów zaległych.
Przed lądowaniem przepiękne plaży Karaibów.
Lądowanie w Miami, z godzinnym opóźnieniem. Z 3 godzin, teraz mamy tylko 2. W tych 2 godzin, przejść kontrolę migracyjną (ja na Visa Waiver mój Passepartout na B2), znaleźć Check In LAN, przejść ponownie kontrolę. I jak na złość, zaparkowaliśmy najdalej jak mogliśmy, czyli 15-20 minut piechotą. No, GREAT, nić dodać nić ująć.
Dotarliśmy. Szukam stanowiska "Transit" tak żeby szybko skoczyć. Nie ma takiej opcji. Są dwie kolejki: na lewo do maszyn programu Visa Waiver a na prawo do normalnych stanowisk. No cóż, mówię do Passepartout, ze poczekam w drugiej stronie.
Maszyna, nic więcej nie zrobiła niż normalny pracownik. Musiałem tylko dodać paszport, odciski palców, odpowiedzieć na parę durnych pytań, i dostać potwierdzenie, czy idę do zwykłej kolejki czy do kolejki dla osób z wielkim X.
Ja (nie wiem jakim cudem) dostaję OK, ze jestem "Normalny".
Idę do kolejny kolejki. Tam latynos za biurkiem, daję mu paszport, mówiąc: Helllo.
-¿Cuál es la razón de la visita? Ja, przyznam się, myślałem ze dalej mam fazę po Czerwonego Jasia z samolotu, i nie dosłyszałem dobrze. No to pytam: - I make your pardon? -¿Cuál es la razón de la visita? Teraz to wiem, ze pracownik TSA do mnie po hiszpańsku gada. Hiszpańskiego znam, można powiedzieć ze nawet dobrze, ale jakoś mi to nie pasowało, żeby w USA musiałbym po hiszpańsku gadać. - I am sorry, I know that Miami is called Small Cuba, but I do not speak Spanish... Koleś strzelił focha (takiego dużego ale cóż), spytał się czy Transit, powiedziałem ze tak, i pożegnał się ze mną, beż pieczątki w paszporcie.
Teraz, gdzie mój Passepartout? Dała radę? Dalej czeka w kolejce. Idę poszukać. Wyskakuje inny latynos, pytając mnie (oczywiście ze po hiszpańsku) co chcę. Powiedziałem po angielsku, ze idę sprawdzić jak mój Passepartout. A on na to: Down! Baggage! Wait! No dobra, to co. Ona jest na dole i czeka na mnie przy bagażach? Czy ja mam czekać na dole przy bagażach. Zaczęło się robić nerwowo, bo do wylotu zostało 1:30.
Przychodzi po 10 minutach. No dobra, szukamy check inu. Tablicy nigdzie nie ma, gdzie check in. Tylko jakieś dziwne numery (chyba Gate) no i błądzimy. Raz w dół raz w górze. Do odlotu zostaje 1:10. Idziemy do informacji. -Excuse me, where is the check of LAN Peru? - Lo siento, no estoy hablando Inglés. (Sorry, nie umiem angielskiego) No jaśny gwint. Wtedy na prawdę pomyślałem (po raz pierwszy i ostatni) ze Donald Trump ma rację). - Disculpe,¿dónde está la Check In de LAN? (Przepraszam gdzie jest check in LAN) - Muy lejos de aquí. Siga recto y encontrará. (Daleko z stąd! Idźcie prosto i znajdziecie go).
No cóż, idziemy. Nie mamy wyjścia. Docieramy do check inu, tak ze 55 minut przed odlotem. Bagażu nie mamy, czyli wszystko będzie ok. A może nie?
Jako ze "traktuję" nas jako przypadek emergency, idziemy do stanowiska Bussines. Mówię do laski po hiszpańsku (nie wróżę żeby było inaczej) i ona odpowiada po portugalsku brazylijskim akcentem. To już przegięło wszystko. Mówi ze spóźniliśmy się, bo check in zamyka się godzinę przed wylotem. Po chwili wpadają współpasażerowie naszego lotu, z tym samy problemem. Nie było wejścia, otwierają nowe okienka check in, i jedziemy. Dostajemy magiczne papierki, z prezentem, okrzyk od pracowniczki LAN: ¡Rápido! pokazując kontrolę. No i mi też ¡Rápido! i idziemy.
Przechodzimy kontrolę, i biegiem, bo jak przystało, gate mamy na końcu terminala. A tam się okazuje, ze do wejścia na pokład mamy spooooro czasu. Tyle ze poszliśmy pospacerować w sklepach.
Kolejny lot. W twarzach widać przemęczenie. Pragniemy jak najszybciej wziąć prysznic i się wyspać. Ale do spania, już w połowie lotu nas wzięło, i tak do końca.
Jesteśmy w Limie. Temperatura? Ciepło. Kontrola paszportowa, szybka tak samo jak celnicy, i można wrescie powiedzieć: Bienvenido a Perú!
Nocleg mieliśmy koło lotniska, i po chwili byliśmy w raju. Czyli w łóżeczku!Poniedziałek 2/5
-Prysznic...
Pierwsza noc, którą mogłem przespać beż paniki ze do samolotu nie zdążę. I wziąć spokojnie prysznic, wieczorem ale i rano też. Hotelik mieliśmy niedaleko lotniska, więc nie spieszyło nam się. Mogliśmy na spokojnie zjeść śniadanie, poleżeć w hamaku, czyli zrelaksować, po długich 2 dniach, jako ze lot był dopiero o 15.
Hello my coca my old friend
O 11 check out, i piechotą idziemy na lotnisko (fajne to uczucie kiedy idziesz na nogach na lotnisko zamiast komunikacji) zahaczając pobliską Halę Targową na przerwę na sok.
Odprawa na lotnisku, odpoczynek przy kawy i przelot do Arequipy.
Zostałem pozytywnie zaskoczony lotniskiem w Arequipie. Dość nowy, sprawny. Jedyny minus to brak komunikacji miejskiej z/do lotniska, tylko taksówką. Oficjalna taksówka, życzyła 30 PEN do dworca autobusowego, i nie było dyskusji o targowaniu się. Sporo doczytałem o "szybkim porwaniu" w Arequipie przez mafię taksówkarzy, więc wzięliśmy tą opcję. Zmęczenie było dalej widać na naszych twarzach. W mojej nawet tęsknoty za piwem. Więc w targowaniu bylibyśmy przegrani.
Dojechaliśmy do dworca, po kupno biletów, na nasz kolejną podróż do Cabanaconde (Dolina Colca) na 3 dniowy odpoczynek i trekking. Dojechać do Cabanaconde lub Chivay, to żaden wyczyn. Wiele autokarów odjeżdża z dworca autobusowego (Terminal Terestre) o różnych porach. Jako ze chcielibyśmy trochę pozwiedzic po Arequipie wybraliśmy ostatni bus do Cabanaconde firmy Milagros o 14:00. Wszyscy przewoźnicy mają taką samą cenę za ten przejazd. Czyli 17 PEN.
Pierwsze na zaskoczenie w Peru, ze o 17 się robi ciemno a o 18 to dopiero jest ciemno jakby była 1 lub 2 w nocy w Polsce.
Autobus miejski podwiózł nas prawie pod Plaza de Armas, i skoczyliśmy szybko do naszego noclegu. Mieliśmy wynajęty pokój przez airbnb, w dawnej hacienda Hostal Le Foyer.
Widok z naszego pokoju
Nasza hacienda
Prysznic, facebook odpisać rodzinie i znajomych ze dalej żyję i idziemy zwiedzić, starówkę Arequipe.
Wszystko się kręci (tak jak w całym Peru) wokół Plaza de Armas. Znajdziemy tam Bazylikę Katedralną Areuipy, największa w całym województwie Areuipy i jedna z najważniejszych w całym Peru.
Basílica Catedral de Arequipa
Basílica Catedral de Arequipa
Basílica Catedral de Arequipa
I spacery po mieście
Siedziba Banku Peruwiańskiego w Arequipie
Wreszcie browarek
Po spacerach czas na relaks, przy pobliskim pubie do degustacji lokalnego drinka, czyli słynnego Pisco Sour
I przed snem, kanapka z chorizo
Wtorek 3/5 Arequipa i prawie o mały włos porwania mojego Passepartout
Duszno. Bardzo duszno! Po jakiego grzyba nie odpadliśmy klimę? Dobre pytanie. Może zmęczenie, początki soroche (choroba wysokogórska) czy wczorajsze pisco sour. Nie wiemy. Wiemy tylko ze śniadanie na nas czeka na dole.
Typowe peruwiańskie śniadanie
Wygląda apetycznie? Ano, wygląda. Smakowało? Ano, smakowało. Jest tylko jeden minus. To samo jedliśmy przez 2 tygodnie. Chlebek, dżem truskawkowy, jajko/jajecznica i jakiś owoc. Po 5-6 dniach mieliśmy to lekko dość.
Po śniadaniu uderzamy ponownie na rynek, i na Plaza de Armas
Robiłem tę samą trasę kilka dni po tobie.reZamiast jeżdżenia komunikacją wynajęliśmy w Arequipie auto.Na tej przełączy gdzie padał śnieg mieliśmy podczas jazdy kryzys.Jetlag plus choroba wysokogórska.
Robiliśmy tę trasę kilka dni po tobie.Mieliśmy wynajęte auto, którym przyjechaliśmy pod Hydroelectrikę i nad ranem od 3 do 5:30 doszliśmy do mostu gdzie już widzieliśmy wjeżdżające non stop autobusy z turystami.Potem jeszcze wejście pod MP te 1700m ciągle pod góręSpacer po ciemku nie był aż taki straszny jak nam sugerowano.Tego samego dnia w południe wróciliśmy z powrotem do auta i potem jeszcze 6h do Cusco.Byliśmy wyczerpani ale się udało
Słowo końcowe Peru był moim drugim wypadem do Ameryki Południowej. Po przygotowaniu się w Kolumbii miej więcej wiedziałem co mnie czeka, czyli bycie "gringo" w krainie Inków. Zostałem pozytywnie zaskoczony cenami. Liczyłem ze kraj tak turystyczny będzie droższy niż Kolumbia, a okazało się ze w paru kwestiach był tańszy (nie licząc wejście do MP, loty krajowe i specjalne busy) nie licząc jakie pyszne jedzonko porównując z mdłym i nudnym Kolumbijskim. Z minusów, Brakowało mi tej gościnności którą miałem w Kolumbii. Nie było źle, zawsze było jakieś: Buenos dias w trakcje chodzenia na szlakach, ciekawość i tyle. W Kolumbii czasami byli za bardzo otwarci. Może to z powodu ogromnej ilości kawy? Kto wie. Czy wróciłbym do Peru ponownie?O tak! Na 1000%!Zostało tyle do zwiedzania tam, ze z chęcią połączyłbym z Ekwadorem lub z Chile.A na koniec, zapraszam to mojego małego wideo z podróży:https://www.facebook.com/pg/SladyZeus/v ... e_internalMuchas gracias por leer!/
Zeus napisał:Okazuje się ze dwóch pasażerów nie mieli wizę (to była para Amerykanin - Ukrainka) i do tego nie mieli wszystkich papierów gotowych. Więc po 30 minutach czekania, kierowca powiedział coś nie miłego, zostawił ich manatki i pojechał do Copacabany.Cześć, fajna relacja!A propos powyższego, myślałem, że wizę do Boliwi można otrzymać na przejściu granicznym. Chociaż rozumiem, że jeśli jest to przejścia na jakimś pipidówku to może nie być już tak bezproblomowo. Gdzie w takim razie otrzymałeś swoją wizę?Pozdrawiam,Łukasz
Zeus napisał:Anticuchos, po quechua to szaszłyki. Do tego dodawane (jak zawsze) duża porcja frytek i jajko smażone. Uzupełnię, że w Boliwii anticucho będzie praktycznie zawsze szaszłykiem z serca, a w najprostszej wersji będzie mu towarzyszyć sos z orzeszków ziemnych i ziemniak. Pyszne dane. Szaszłyki mięsne często nazywają pacumutu lub brocheta . wooki napisał:A propos powyższego, myślałem, że wizę do Boliwi można otrzymać na przejściu granicznym. Chociaż rozumiem, że jeśli jest to przejścia na jakimś pipidówku to może nie być już tak bezproblomowo. Gdzie w takim razie otrzymałeś swoją wizę?W całej Am. Płd i Środkowej jesteśmy objęci ruchem bezwizowym. Boliwia jest o tyle inne, że właściwie nie ma szans na uzyskanie więcej niż 90 dni w roku w tym trybie, oraz, że bardzo często na granicy dostaniemy pozwolenie na zaledwie 30 dni które później trzeba przedłużać (bezproblemowo zazwyczaj, ale wiąże się to z wizytą w "migraciones").
@ponczW całej Am. Płd i Środkowej jesteśmy objęci ruchem bezwizowym. Boliwia jest o tyle inne, że właściwie nie ma szans na uzyskanie więcej niż 90 dni w roku w tym trybie, oraz, że bardzo często na granicy dostaniemy pozwolenie na zaledwie 30 dni które później trzeba przedłużać (bezproblemowo zazwyczaj, ale wiąże się to z wizytą w "migraciones").Do Surianamu potrzebujesz wizy.
Zeus napisał:[b]Jeszcze pięć minut wejścia, i jest! Jedno z moich pierwszych marzeń stało się prawdą! Mogę powiedzieć ze płakałem. Nie wiem czy z radości, czy zmęczenia czy z alergii na futro lamy. Śmiechłam
:lol: Super napisana relacja, uśmiałam się kilka razy
;) . A tak na marginesie to futro lamy jest hipoalergiczne, także raczej od tego nie płakałeś
:D
:D
:D
Pierwszy raz kiedy słyszałem coś o Peru, to była chyba 4 albo 5 podstawówka. Zajęcia z gegry, a tu opowiadamy o najwyższym jeziorze świata, czyli Titicaca. No tyle na temat Peru. Nic o historii (bo po co, Grecka najważniejsza), niczego więcej z geografii.
6 podstawówka, i mama mi kupuje kolejnego komiksa, mojego ulubionego bohatera, TinTina. Była to kontynuacja komiksu: 7 kryształowych kul, czyli: Świątynia Słońca (Po angielsku: Prisoners of the Sun). Bohater poleciał do Peru, żeby odszukać profesora Tryfona Lakmusa (albo w oryginale, Tryfona Turnesola), w Świątyni Słońca, gdzie został porwany przez Inków. Hergé (rysownik i pomysłodawca TinTina) narysował świątynie, na podstawie obrazków archeologa Hirama Binghama, który odkrył Machu Picchu. Wtedy marzenie powstało, ale wiedziałem ze nigdy nie zobaczę.
2012, zaczynam kolejne studia, tym razem Turystykę i Rekreację w Krakowie, i staję się aktywnym forumowiczem w Fly4Free. Na newsletterach które dostaję, widzę ze do Limy można dolecieć za niecałe 2000 zeta, i wtedy marzenie zaczyna się stać wyzwaniem.
2015, ostatni rok studiów, i jak dla z najciekawszymi przedmiotami, i przedmiot: Turystyka w Ameryce Łacińskiej. Tam, pani dr. w formie prezentacji pokazuje nam zdjęcia z wyjazdów jej i męża po Ameryce, i oczywiście króluje Peru. Teraz to już wiem, ze muszę tam pojechać. Nie ma co.
W listopadzie 15, lecę do Kolumbii (perdon-ktoredy-do-el-dorado,212,83291). Pierwsza styczność z Ameryką Łacińską, i wirus „Latynowski” już wchodzi do krwi. Wiem, ze wrócę tam, i to prędko.
Listopad 15, Monachium, pijemy winko z koleżanką – travel buddy (w historii będzie pod nazwą Passepartout, oryginalną nazwą Obieżyświata, z słynnej książki 80 dni dookoła świata) i opowiadam jak piękna jest Ameryka Łacińska. Tak się wkręczyła, i powiedziała wprost, ze w 16 lecimy do Peru, w pierwszej lepszej ofercie. Koniec.
Wróciłem z weekendu z Monachium, i już nie długo, @Niva znajduje piękną ofertę do LIM z AMS za niecałe 292 euro (http://www.fly4free.com/deal/europe/err ... y-294-eur/) i to na Majówkę! Czyli bardzo dobra pogoda na Peru, i nie wysoki sezon. Nie ma wahania, kupujemy.
I tak o to stało, ponad 2 tygodnie, w Peru, od 1 do 15 maja. Wiadomo, ze pierwszy raz tam, to Gringo Trail, to podstawa. Czyli na 100% Arequipa, Titicaca, Cuzco i Machu Picchu. Ale co w pośrodku. To jeszcze nie wiadomo.-Skype dziś wieczorem?
-Skype!
I tak się odbywało. Ja w Krakowie, Passepartout w Monachium.
I wielka dyskusja co zobaczyć.
- Jedno jest pewne, Machu Picchu ma być.
- To pewne, Titicaca także!
- Ej, nie wiem czy warto, to zwykłe jezioro.
- Jakie zwykłe, najwyższe jezioro świata. To nie jest takie zwykłe.
- No dobra. A może...
I tak przez parę tygodnie. Kłócenie się i propozycje, co dodać co wyjąć.
Sporo mi pomogli w tym relacje: @igore @chaleanthite @pawelyop i @TikTak których serdecznie dziękuję.
I trasa w końcu powstała. Słynny Gringo Trail
Czyli
Lima
Arequipa
Cabanaconde
Puno
Copacabana (Boliwia)
Cuzco
Machu Picchu
Lima
Trochę lotów krajowych (LIM-AQP i CUZ-LIM) trochę autokarów, trochę taksówek i sporo na nogach.
No nić, tylko teraz liczyć dni, do 29 kwietnia, kiedy moja wycieczka (z Passepartout mamy się spotkać dopiero w AMS) rozpocznie się w WAW, i na spotkaniu Fly4Free Warszawskim.
-2 do Peru
Piątek 29/4
Rano do pracy. Taki urok niestety. Szkoda mi zmarnować urlopu, a autobus i tak mam o 1740, czyli po pracy.
Plecak dawno spakowany (4 razy sprawdzony czy wszystko jest w środku), przejazd zastępcą komunikacją w Krakowie, jako ze tramwajów nie było, do miłych nie należał i 8 godzin, przy kompie, licząc minuty, do łyka pierwszego piwa w Warszawie.
17:00, plecak, szybki spacerek do RDA w Krakowie, i czekam na mojego PolskiegoBusa Gold. Muszę przyznać, ze trochę mnie rozczarował. Ale to rozmowa na inny temat :)
Wreszcie koło 23 (godzina opóźnienia) dojechałem do Wawy. Spragniony i już wiem, ze za niedługo wypiję browarka. Niestety nie tylko jednego. Z małego spotkania Warszawskiego (miało być mała gromadka) powstało spotkanie warszawskie, no i co skutkowało ze z jednego browarka skończyło się na 10. Z wyjściem z lokalu o 2 w nocy, i trochę się przespać (dzięki @zoli) też nie wyszło.
Chcą nie chcąc impra, skończyła się koło 2 (wywalono nas z baru) i potem z @horacy19 @zoli @ane.wald @becek @wikiman i z innimy osobami, szukaliśmy "lokum" który nas przyjmie. Uratował nas Turek, czyli Kebab King, przy al. Jerozolimskich.
W hotelu (Holiday Inn Warsaw Airport) dotarłem dopiero o 4 coś rano. Tak na marginesie, lot miałem o 07:20, więc długo raczej się nie wyspę :P
Prysznic i godzinne spanko ;P
-1 do Peru
Sobota 30/4
Poranny lot do Amsterdamu. Muszę przyznać ze był mały problem z pobudką. Ale dałem radę! 15 budzików plus telefon od koleżanki, która czekała na bus do UA (dzięki Malv). Minę twarzy chyba aż taką ciekawą raczej nie miałem. Chyba podobną do tą z pierwszych Juwenaliów (no cóż, Starość).
Przyjazd na lotnisko koło 06:40, szybka odprawa i niecierpliwie czekanie przy rękawie kiedy boarding się zacznie. Jedynie co pragnąłem wtedy, wejść tylko do samolotu i w kimono. 7 i otwierają boarding, i szybkim chodem do mojego miejsca, 3D. Poduszeczka z IKEI, i do końca lotu (stewka mnie obudziła ze cały samolot już wysiadł) nie wiedziałem co się działo, czy turbulencje były albo czy do wyboru był wafelek i zelki frugo.
Była chyba 10, a ja dalej nie ogarniałem gdzie jestem, kim jestem i gdzie idę. Pierwsze 15 minut w AMS wyglądałem jak Ufoludek, szukającego coś, ale nie wiadomo czego.
Znalazłem! Leżaki w strefie ciszej. To potrzebowałem! Szybko dmucham ponownie moją poduszeczkę i kimono, tak do 13.
W Amsterdamie byłem już z 5 razy. Większość muzeów została przeze mnie zwiedzana:
Rijksmuseum
Stedelijk
Van Gogh
Muzeum Amsterdamu
Tylko Anni Frank nie została wpisana do mojej listy. I raczej długo tak będzie. Jakoś uważam ze szkoda mi tak dużej kasy (i kolejki) zobaczyć jej dom. Widziałem sporo obozów koncentracyjnych i jakoś mi starczy na razie "wrażeń".
Dlatego wybrałem przejażdżki "darmowymi" promami komunikacji miejskiej GVB, które odpływają co chwilę z Głównego Dworca Kolejowego. Darmowymi zostało dodane w cudzisłowiu, jako ze Darmo i Holandia razem rzadko są spotykane. Ale to także rozmowa na inny temat ;)
Mapa połączeń:
Czekanie na Prom do NDSM
Muzeum Filmów
WTF?
Botel
NDSM
Przed dopłynięciem do NDSM, patrzę ze po prawej stronie stoi łódź podwodna. Jako wielki fan filmów w których występują łodzie podwodne (Czerwony Październik, K19, Yellow Sumbarine) postanowiłem ze jakoś tam do środka wejdę. Nie wiem jak, ale wejdę.
Po chwili zauważyłem ze dwóch kolesi wstaje z kanapy i wracają do środka
To już wiedziałem ze wejdę tam.
W końcu, okazało się ze to miejsce miejscowych Anarchistów i przerobili to na coffee shop. Czyli za 7 euro można odlecieć przy warowni albo na "desku".
Jedna uwaga, zakaż robienia zdjęć.
Po piwku, rozmowach z "hipsterami" i frytkach, wróciłem na ląd i spacerek po "porcie".
Dość ciekawe to miejsce. Znajduje się tam siedziba Greenpeace i hotel Hilton, ale i różne dziwne zabytki, jak te 2 tramwaje
W sumie muszę przyznać, ze dzielnica dość ciekawa. Warto rozważyć 2 godziny spacerek + prom :)
Wracam do Centraal, a wtedy kolezanka, która mieszka w Amsterdamie dobre parę lat, dzwoni ze za 40 minut będzie na Centraal i można skoczyć na piwko jakieś.
Miałem wtedy 2 opcje, albo czekać przy "darmowym" wifi na dworcu, albo znów wskoczyć na prom, i przepłynąć na drugą stronę.
Wygrała opcja nr 2, czyli prom na Buiksloterweg (tam gdzie znajduje się muzeum Filmów)
Klasyczny napis I amsterdam
Powrót, spotkanie się z kolezanką i szukania lokalu na kolejne piwka.
Pierwszy lokal, The Doors.
Idealne miejsce na zimne piwko z beczki, z dobrą mużą i towarzystwie Jima.
Jedyna rzecz, co mnie mega irytuje w Holandii, to jak oni wlewają piwa z kija. Im więcej piany się rozleje, to tym lepiej. Można powiedzieć, ze co 4-5 szklanek piwa, to oni tracą jedną za ich pomysły. I nie zapominajmy ze Holandia do hojnych krajów nie należy.
Kolejne lokalne (ile można pić Heinekkena) piwka, zostały wypite w punkowej dzielnicy, niedaleko placu Dam.
David Bowie na dobranoc
22 się zbliżała, i musiałem się spotkać z moim Passepartout na lotnisku (przylatywała z Monachium właśnie). Pożegnałem się z koleżanką i z Amsterdamem, i kolejką z powrotem na lotnisko.
Sałateczka z alberhejmie i zaczęło się szukanie, skąd mi odlatujemy...0 do Peru
Niedziela 1/5 (Czyli Majówka)
Większość ludzi o 24-1 w nocy, albo piły piwko na działce albo leżeli w łóżeczku. A my z Passepartout mieliśmy spędzić nockę na lotnisku. Niestety, ceny noclegów w tych dniach, były podobne do naszych biletów do LIM, dlatego postanowiliśmy, ze nocka będzie tu.
Ja, przyznam się, byłem lekko w wesołym nastroju. No cóż, powietrze w Amsterdamie jest lepsze niż to w Krakowie.
Po chwili, patrzę, ze na podłodze biega szczur.
Nie, nie ma opcji. To muszą być halucynacje (tzn. białe myszy).
Idę do mojego Passepartout.
-Ty się boisz tylko karaluch?
-No tak.
-A mysz to nie?
-Nie.
-A to dobrze, bo przed chwilą widziałem jednego szczura, tylko nie wiem czy to prawda czy przemęczenie.
-Jednego? Ja widziałem ich z 4!
No i tak było. Rodzina Myszki Miki postanowiła zwiedzić co kuchnie i turyści zostawili na bok.
Muszę przyznać, ze pierwszy raz coś takiego widzę. I mówię o terminalu, a nie jakiejś małej uliczce w Atenach.
Po paru banieczkach, na dobranoc, poszłyśmy spać.
Wylot był na 08:20, czyli długo się nie pospaliśmy. Tak można powiedzieć, ze było na styk. Żeby "wytrzeźwieć" i pójść do gate.
Parę minut po wejściu w samolocie, i zajęcia miejsca, w sekundę zasnęliśmy.
Serwis jak na taki lot, krótki, przyjemny (kanapka i kawusia).
W połowie trasy, cpt. ogłosił wiadomości dot. lotu (czyli gdzie jesteśmy, prędkość itd) no i najlepszy tekst:
-...i chciałem jeszcze poinformować, ze 48 pax z naszego lotu, leczą prosto do MIA (oferta AMS-MIA-LIM) i nie mają się martwić opóźnieniem...
...niestety będzie potrzebny go-around z powodu zajętego pasa do lądowania, ale za to będziecie mogli zwiedzić Londyn z góry...
I tak było. Mieliśmy (dla mnie 2 raz w życiu) okazję zobaczyć Londyn z lotu ptaka! Lepsze niż Londo's Eye ;)
Lądujemy w LHR. Szybki check in, zmiana terminalu i czekamy w kolejce do mojego ulubionego samolotu, czyli B744.
Wchodzimy na pokłada, szukamy nasze miejsca żeby szybko znaleźć pozycję do spania.
Niestety, lot nie zaczął się dobrze. Z powodu pękniętej opony, mieliśmy opóznienie 40 minut, co bardzo skutkowało w naszej przesiadce w Miami.
Lot, jak lot nad Atlantykiem. Trochę turbulencji, zero widoków za okno. Czyli okazja do przespania "imprezy F4F z Warszawy" i do oglądania filmów zaległych.
Przed lądowaniem przepiękne plaży Karaibów.
Lądowanie w Miami, z godzinnym opóźnieniem. Z 3 godzin, teraz mamy tylko 2. W tych 2 godzin, przejść kontrolę migracyjną (ja na Visa Waiver mój Passepartout na B2), znaleźć Check In LAN, przejść ponownie kontrolę. I jak na złość, zaparkowaliśmy najdalej jak mogliśmy, czyli 15-20 minut piechotą. No, GREAT, nić dodać nić ująć.
Dotarliśmy. Szukam stanowiska "Transit" tak żeby szybko skoczyć. Nie ma takiej opcji. Są dwie kolejki: na lewo do maszyn programu Visa Waiver a na prawo do normalnych stanowisk. No cóż, mówię do Passepartout, ze poczekam w drugiej stronie.
Maszyna, nic więcej nie zrobiła niż normalny pracownik. Musiałem tylko dodać paszport, odciski palców, odpowiedzieć na parę durnych pytań, i dostać potwierdzenie, czy idę do zwykłej kolejki czy do kolejki dla osób z wielkim X.
Ja (nie wiem jakim cudem) dostaję OK, ze jestem "Normalny".
Idę do kolejny kolejki.
Tam latynos za biurkiem, daję mu paszport, mówiąc: Helllo.
-¿Cuál es la razón de la visita?
Ja, przyznam się, myślałem ze dalej mam fazę po Czerwonego Jasia z samolotu, i nie dosłyszałem dobrze. No to pytam:
- I make your pardon?
-¿Cuál es la razón de la visita?
Teraz to wiem, ze pracownik TSA do mnie po hiszpańsku gada. Hiszpańskiego znam, można powiedzieć ze nawet dobrze, ale jakoś mi to nie pasowało, żeby w USA musiałbym po hiszpańsku gadać.
- I am sorry, I know that Miami is called Small Cuba, but I do not speak Spanish...
Koleś strzelił focha (takiego dużego ale cóż), spytał się czy Transit, powiedziałem ze tak, i pożegnał się ze mną, beż pieczątki w paszporcie.
Teraz, gdzie mój Passepartout? Dała radę? Dalej czeka w kolejce. Idę poszukać. Wyskakuje inny latynos, pytając mnie (oczywiście ze po hiszpańsku) co chcę. Powiedziałem po angielsku, ze idę sprawdzić jak mój Passepartout. A on na to: Down! Baggage! Wait!
No dobra, to co. Ona jest na dole i czeka na mnie przy bagażach? Czy ja mam czekać na dole przy bagażach. Zaczęło się robić nerwowo, bo do wylotu zostało 1:30.
Przychodzi po 10 minutach. No dobra, szukamy check inu. Tablicy nigdzie nie ma, gdzie check in. Tylko jakieś dziwne numery (chyba Gate) no i błądzimy. Raz w dół raz w górze. Do odlotu zostaje 1:10. Idziemy do informacji.
-Excuse me, where is the check of LAN Peru?
- Lo siento, no estoy hablando Inglés. (Sorry, nie umiem angielskiego)
No jaśny gwint. Wtedy na prawdę pomyślałem (po raz pierwszy i ostatni) ze Donald Trump ma rację).
- Disculpe,¿dónde está la Check In de LAN? (Przepraszam gdzie jest check in LAN)
- Muy lejos de aquí. Siga recto y encontrará. (Daleko z stąd! Idźcie prosto i znajdziecie go).
No cóż, idziemy. Nie mamy wyjścia. Docieramy do check inu, tak ze 55 minut przed odlotem. Bagażu nie mamy, czyli wszystko będzie ok. A może nie?
Jako ze "traktuję" nas jako przypadek emergency, idziemy do stanowiska Bussines. Mówię do laski po hiszpańsku (nie wróżę żeby było inaczej) i ona odpowiada po portugalsku brazylijskim akcentem. To już przegięło wszystko. Mówi ze spóźniliśmy się, bo check in zamyka się godzinę przed wylotem. Po chwili wpadają współpasażerowie naszego lotu, z tym samy problemem. Nie było wejścia, otwierają nowe okienka check in, i jedziemy.
Dostajemy magiczne papierki, z prezentem, okrzyk od pracowniczki LAN: ¡Rápido! pokazując kontrolę. No i mi też ¡Rápido! i idziemy.
Przechodzimy kontrolę, i biegiem, bo jak przystało, gate mamy na końcu terminala. A tam się okazuje, ze do wejścia na pokład mamy spooooro czasu. Tyle ze poszliśmy pospacerować w sklepach.
Kolejny lot. W twarzach widać przemęczenie. Pragniemy jak najszybciej wziąć prysznic i się wyspać. Ale do spania, już w połowie lotu nas wzięło, i tak do końca.
Jesteśmy w Limie. Temperatura? Ciepło.
Kontrola paszportowa, szybka tak samo jak celnicy, i można wrescie powiedzieć:
Bienvenido a Perú!
Nocleg mieliśmy koło lotniska, i po chwili byliśmy w raju. Czyli w łóżeczku!Poniedziałek 2/5
-Prysznic...
Pierwsza noc, którą mogłem przespać beż paniki ze do samolotu nie zdążę. I wziąć spokojnie prysznic, wieczorem ale i rano też.
Hotelik mieliśmy niedaleko lotniska, więc nie spieszyło nam się. Mogliśmy na spokojnie zjeść śniadanie, poleżeć w hamaku, czyli zrelaksować, po długich 2 dniach, jako ze lot był dopiero o 15.
Hello my coca my old friend
O 11 check out, i piechotą idziemy na lotnisko (fajne to uczucie kiedy idziesz na nogach na lotnisko zamiast komunikacji) zahaczając pobliską Halę Targową na przerwę na sok.
Odprawa na lotnisku, odpoczynek przy kawy i przelot do Arequipy.
Zostałem pozytywnie zaskoczony lotniskiem w Arequipie. Dość nowy, sprawny. Jedyny minus to brak komunikacji miejskiej z/do lotniska, tylko taksówką. Oficjalna taksówka, życzyła 30 PEN do dworca autobusowego, i nie było dyskusji o targowaniu się. Sporo doczytałem o "szybkim porwaniu" w Arequipie przez mafię taksówkarzy, więc wzięliśmy tą opcję. Zmęczenie było dalej widać na naszych twarzach. W mojej nawet tęsknoty za piwem. Więc w targowaniu bylibyśmy przegrani.
Dojechaliśmy do dworca, po kupno biletów, na nasz kolejną podróż do Cabanaconde (Dolina Colca) na 3 dniowy odpoczynek i trekking.
Dojechać do Cabanaconde lub Chivay, to żaden wyczyn. Wiele autokarów odjeżdża z dworca autobusowego (Terminal Terestre) o różnych porach. Jako ze chcielibyśmy trochę pozwiedzic po Arequipie wybraliśmy ostatni bus do Cabanaconde firmy Milagros o 14:00. Wszyscy przewoźnicy mają taką samą cenę za ten przejazd. Czyli 17 PEN.
Pierwsze na zaskoczenie w Peru, ze o 17 się robi ciemno a o 18 to dopiero jest ciemno jakby była 1 lub 2 w nocy w Polsce.
Autobus miejski podwiózł nas prawie pod Plaza de Armas, i skoczyliśmy szybko do naszego noclegu. Mieliśmy wynajęty pokój przez airbnb, w dawnej hacienda Hostal Le Foyer.
Widok z naszego pokoju
Nasza hacienda
Prysznic, facebook odpisać rodzinie i znajomych ze dalej żyję i idziemy zwiedzić, starówkę Arequipe.
Wszystko się kręci (tak jak w całym Peru) wokół Plaza de Armas. Znajdziemy tam Bazylikę Katedralną Areuipy, największa w całym województwie Areuipy i jedna z najważniejszych w całym Peru.
Basílica Catedral de Arequipa
Basílica Catedral de Arequipa
Basílica Catedral de Arequipa
I spacery po mieście
Siedziba Banku Peruwiańskiego w Arequipie
Wreszcie browarek
Po spacerach czas na relaks, przy pobliskim pubie do degustacji lokalnego drinka, czyli słynnego Pisco Sour
I przed snem, kanapka z chorizo
Wtorek 3/5
Arequipa i prawie o mały włos porwania mojego Passepartout
Duszno. Bardzo duszno! Po jakiego grzyba nie odpadliśmy klimę? Dobre pytanie. Może zmęczenie, początki soroche (choroba wysokogórska) czy wczorajsze pisco sour. Nie wiemy. Wiemy tylko ze śniadanie na nas czeka na dole.
Typowe peruwiańskie śniadanie
Wygląda apetycznie? Ano, wygląda.
Smakowało? Ano, smakowało.
Jest tylko jeden minus. To samo jedliśmy przez 2 tygodnie. Chlebek, dżem truskawkowy, jajko/jajecznica i jakiś owoc. Po 5-6 dniach mieliśmy to lekko dość.
Po śniadaniu uderzamy ponownie na rynek, i na Plaza de Armas