+5
EwaStrz 12 czerwca 2016 00:04
W połowie maja 2016 byłam tydzień sama w Słowenii.
Dzień 1 poniedziałek
Wylądowałam na lotnisku w Lublanie koło 13, lotnisko jest małe i łatwe. Cel – Bled, autobus do Kranj (1,8eur), tam szybka przesiadka do Bledu (3-4eur). Mój początkowy plan zakładał, że pierszą noc spędzę w Bohinj, jednak ze względu na dramatyczną prognozę pogody, padło na bardziej znany Bled.
Koło 15 byłam już w moim hostelu Castle 1004 (9eur w wieloosobowym), poznałam Jana, prawnika z RPA, który sprzedał swoją kancelarię żeby jeździć rowerem, tym razem z Wiednia do Rzymu przez Słowenię. Obleciałam z Janem jeziorko dookoła, 6km, łatwy i bardzo przyjemny spacer, jezioro piękne od każdej strony, wypiliśmy kawę, bledzka kremówka zaliczona, historia życia Jana też.



Malezyjczyk z łóżka nade mną, biedny zapomniał zabrać swojego plecaka z pociągu, starał się mnie wyciagnąć na jedzenie, ale nie miałam siły, dzień wcześniej byłam na zawodach, sen 
Dzień 2 wtorek
Gdzieś na internetach wyczytałam, że gdzieś w Słowenii około 15km od Bledu w maju całe stoki i polany jakiejś góry są pokryte narcyzami. Właściwie to był jeden z głównych powodów przyjazdu do Słowenii. Postanowiłam je znaleźć. Nazwa miejsca - Javorniski Rovt, google maps kazało mi jechać bezpośrednim autobusem i wysiąść we wsi Koroska Bela i iść w górę. Na przystanku nikt o takim autobusie nie słyszał, przemiły pan wożący ludzi do Vingar Gorge własnym busikiem 20 min strasznie się mną przejął, przestudiował jeszcza raz rozkłady jazdy, pytał wszystkich napotkanych Słoweńców czy nie wiedzą czy te narcyze w ogóle już rozkwitły w tym roku.
W końcu wsiadłam do autobusu z najbardziej uśmiechniętym kierowcą, jakoś trzeba podjąć decyzję. Wymyślił mi jednak gdzie się przesiąść, do wsi dotarłam, potem się zgubiłam w lesie na 2 godziny, musiałam się przeprawić przez rzekę, zaczęło padać, jakimś cudem znalazłam drogę i złapałam stopa. Mój ‘kierowca’ nie mówił po angielsku (ogólnie Słoweńcy bardzo dobrze mówią po angielsku), ale on trochę po włosku, trochę po niemiecku, ja też trochę po każdym i mnie podwiózł pod same narcyze.



W drodze powrotnej stwierdziałam, że pewnie ktoś mnie podwiezie i gdzieś tam trafię, więc zaczęłam iść. Nikt się nie zatrzymał, ale trasa piękna, urocze wsie, rzeka Sava o tak intensywnym kolorze, że wygląda prawie sztucznie, łąka, podmokła łąka (błoto po kolana), trochę zboczyłam gdzieś w międzyczasie, ale pojawił się znak do Vintgar Gorge, więc postanowiłam zaliczyć.







Do kanionu weszłam chyba od tyłu, od strony wodospadu, ominęła mnie opłata, przeleciałam go szybko (za szybko) i dalej w kierunku Bledu, który nie miałam pojęcia w którym był kierunku ;) Włoch Marcello z kanionu szedł na pociąg i poszłam z nim do Podhom, skąd trasa do Bledu jest już oczywista.

Wróciłam do hostelu, Maja Urugwajka i Jan mnie nakarmili, ja kupiłam deser, potem z Chasem i Stevenem z USA, Helen i Andym z UK i Irishem graliśmy w ‘never have I ever’, chyba trochę nudna jestem, tylko raz się napiłam.
Dzień 3 środa
Wstałam rano, przeleciałam jeziorko jeszcze raz dookoła planując zaliczenie kilku ‘punktów widokowych’, nie znalazłam żadnego, w poniedziałek widziałam znaki do conajmniej trzech, chyba je schowali ;)
Plan – dostać się do miejscowości Bovec, pociąg (4-5eur) koło 11 rano do Most na Soci, właściwie do wsi pod Mostem na Soci, ze wsi autobus dopiero za godzinę, więc wystawiłam kciuka, dojechałam do Tolminu, potem autobus i Bovec. Wchodzę do hostelu Soca Rocks koło 15, tam znajome twarze z Bledu/ Zamiast grać w pijackie gierki mogłąm zapytać czy ktoś nie jedzie przypadkiem autem do Bovec, im trasa zajęła półtorej godziny, mnie 4, trudno ;) Wypożyczyłam rower, recepcjonistka poleciła mi fajną trasę do wodospadu Virje, potem przez pole golfowe, koło rzeki, następny wodospad.
Bovec jet znany jako centrum sportów tzw ‘ekstremalnych’.





Wróciłam do hostelu koło 20, Steven i Chase ugotowali kolację, zarezerwowałam canyoning i szkółkę kajakarstwa górskiego na czwartek.
Dzień 4 czwartek
Canyoning, czyli pokonywanie rzeki w kanionie w dół rzeki przy użyciu różnych technik, takich jak spuszczanie na linie, skoki do wody, zjazdy z wodopadów, wspinaczka, czołganie się i pływanie. Na codzień nie zjeżdżam z wodosopadów, bałam się i darłam strasznie. Na zewnątrz było 12C, lało, była burza, woda miała pewnie z 10 stopni, ale super zabawa, najwyższy zjazd miał 12metrów, skok 8m. Do tych trudniejszyuch elementów instruktor dokładnie nas układał i sam spychał, wszystko tłumaczył i mimo lęku czułam się naprawdę bezpiecznie.




Tego samego dnia popołudniu kajakarstwo górskie. Delikatny antytalent do kajaka mi się ujawnił, ale strasznie mi się spodobało, jeszcze kiedyś niedługo spróbuję.






Po kajakach pizza z instruktorem i niemiecką parą, uczyli się razem ze mną, trochę się przeciągnęło.
Dzień 5
Wg planu miałam już uciekać do Lublany lub nad morze, ale trochę nie wstałam na poranny autobus, a trochę bardzo mi się w Bovec podobało. Rano ruszyłam nad rzekę Soca, do jej źródeł.


Stopem wróciłam na popołudniowy zipline. Dolina Kanin, 5 lin zawieszonych między górami, 200metrów nad ziemią, każdy zjazd ponad 500 metrów długości, prędkóść 40-60km/h. Najpierw jazda jeepem na górę, potem na linach na dól, właściwie nie trzeba nic robić, tylko podziwiać widoki. Instruktorzy wcześniej wszystko tłumaczą i uczą pozycji na małej lince. Poprosiłam Niemkę Jennę o pstrykniecię mi kilku zdjęć i mam.





Grupka nowych ludzi z hostelu zaprosiła mnie na kolację, ale jakoś specjalnie dobrze mi się z nimi nie siedziało, więc odmówiłam. Za to chłopcy z mojego pokoju (2 Austriaków, Serb, Norweg i Niemiec) byli przeuroczy i poszliśmy na jedno piwo.
Dzień 6 sobota
Po imprezie w Crnej Owcy znowu nie wstałam na autobus. No ale cały pokój szedł, to jak ;) Wszyscy oprócz nas bez koszulek, 8:1 chłopaków do dziewczyn, coś pięknego. Rano pojechałam z Larsem Norwegiem nad rzekę, potem wynajęłam rower i popedałowałam trochę po pięknych okolicach.





Wyrobiłam się na autobus o 18, szkoda, że w soboty ten autobus nie jeździ i do mojego samolotu jutro o 15 też już nic nie jeździ. Zwykle jestem dokładniejsza w sprawdzaniu rozkładów, no ale nie poszło. Trochę nawet się zaniepokoiłam, musiałam się wydostać z Bovec, nie mając innego wyjścia znowu stopem, po 4 przesiadkach późno wieczorem dotarłam do stolicy. Mój ostatni kierowca Ukrainiec Viktor nawet znalazł mi hostel. Jak nigdy, na booking.com i hostelworld.com nie zostało nic, sprawdzałam dzień wcześniej wyskakiwało przynajmniej 20 hosteli. Klub piłkarski Olimpija Ljubljana tego dnia wygrał ligę po raz pierwszy od wielu lat i wszyscy przyjechali na noc do stolicy śwoętować i hostele mi zabrali. Szybka rundka po centrum, 2 rundki beer ponga z Markiem z Oz i padłam spać.
Dzien 7 niedz
Nie przepadam za miastami, ale Lublana jest napawdę urocza na parę godzin, trochę pochodziłam rano, gdzieś na ulicy poznałam ciekawego malarza filozofa z Piranu, fajnie widział świat.


No i pojechałam autobusem (ok 4eur) na lotnisko i już.

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

hmax 12 czerwca 2016 22:16 Odpowiedz
Świetna relacja, przepiękne zdjęcia, a jeśli można wiedzieć ile kosztuje zjazd na linach?
ewastrz 13 czerwca 2016 09:06 Odpowiedz
hmaxŚwietna relacja, przepiękne zdjęcia, a jeśli można wiedzieć ile kosztuje zjazd na linach?
Dziękuję :) 50eur (55eur, ale zwykle każdemu z różnych powodów należy się zniżka 10%)
agnieszka-s11 7 lipca 2016 15:57 Odpowiedz
Pieknie! Namowilas mnie na Slowenie :-)