Witamy wszystkich, chcielibyśmy się podzielić relacją z naszej ostatniej podróży do Portugalii. Staraliśmy się, żeby podróż była ekonomiczna, aczkolwiek nie odmawialiśmy sobie jedzenia w klimatycznych knajpkach, czy spania na campingach, ot wyjazd na luzie, bez spinania się o to by wyszło „jak najtaniej”. W kwietniu znaleźliśmy bezpośredni przelot z Berlina do Porto liniami Ryanair w korzystnej cenie (loty w dwie strony ok 430zł). Zabukowaliśmy terminy 5 czerwca do 17 czerwca. Następnie zaczęliśmy planowanie. Wiedzieliśmy, że chcemy jak najwięcej zobaczyć, że podróżować będziemy z namiotem w celu obcięcia kosztów noclegów. Wiedzieliśmy też, że mamy 12 dni by przejechać na południe, pobyczyć się na plaży i wrócić do Porto na lot powrotny. Ponieważ mamy już doświadczenia z podróży na Gran Canarię wiedzieliśmy, że podróż środkami komunikacji będzie dla nas wyczerpująca i nieco ograniczająca pod kątem zwiedzania (konieczność dostosowania się do rozkładów jazdy, podróżowanie z ciężkimi plecakami, zależność od połączeń), dlatego zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu (firma Goldcar, citroen C1, 200 euro na 10 dni pobytu zawierała już pełen bak paliwa). Postanowiliśmy także, że jedziemy w jedną stronę tzn Porto-Faro, aby zaoszczędzić czas - odległość z Faro do Porto pokonamy samolotem (lot Irlandczyka 19 euro od osoby). Ponieważ mieszkamy w Poznaniu, dojazd do Berlina nie był bardzo kłopotliwy: Luxexpress 54zł w dwie strony od osoby. I tak spakowani, uzbrojeni w przewodniki, aparaty i kamerkę go-pro ruszyliśmy w drogę.
5.06 Poznań-Berlin-Porto Wyruszamy z Poznania ok 11 linią Lux-Express. Jesteśmy mile zaskoczeni warunkami panującymi w autokarze (darmowa woda, dużo miejsca na nogi, tablet z filmami dla każdego podróżującego). Do Berlina docieramy planowo, lot mamy dopiero o 20 więc mamy chwilę by zwiedzić lotnisko. Podróżujemy tylko z bagażem podręcznym, na szczęście namiot i inne biwakowe gadżety przechodzą przez bramki bez problemu. Po odprawie dowiadujemy się, że nasz samolot ma godzinne opóźnienie. W końcu o 21 wylatujemy w stronę Porto, do którego docieramy ok 23 czasu lokalnego. Styrani po całym dniu w drodze idziemy do wcześniej zabukowanego hostelu 700m od lotniska. Czysto, chociaż ciasno. Łazienki są wspólne. Odświeżamy się po podróży i zapadamy w sen.
6.06 Porto-w kierunku południa Dziś wstajemy pełni energii. Zjadamy śniadanie, które było wliczone w cenę hostelu i wracamy na lotnisko odebrać samochód. Po dopełnieniu wszystkich formalności otrzymujemy kluczyki i ruszamy w drogę. Pierwszy przystanek decathlon i zakup dmuchanego materaca (ekonomia ekonomią, ale wygoda bierze górę) Kupujemy dwuosobowy materac za 17 euro i jedziemy dalej. Tym razem kierunek plaża pod Porto, następnie podróż w kierunku cieplejszego południa. Docieramy do Aveiro, miejscowości która niczym nas nie zachwyciła, kręcimy się trochę po centrum i jedziemy dalej, po drodze robimy szybkie zakupy w Lidlu (owoce, chleb, woda, wędlina, wino). Szukamy na naszej liście najbliższego campingu i jedziemy w jego kierunku. Colina do Sol jest zadbanym campingiem z basenem. Rozbijamy namiot i idziemy obejrzeć okolicę. Ponieważ powoli się ściemnia wracamy do campingu, jemy późną kolację i idziemy spać.
7.06 Obidos, Peniche, Cabo de Roca i Sintra Po śniadaniu szybko zwijamy namiot I śmigamy w dalszą trasę. Na liście do zwiedzenia mamy Obidos. Na szczęście mamy bardzo blisko. Miasteczko otoczone przez średniowieczne mury robi na nas bardzo dobre wrażenie. Wąskie uliczki, pomalowane na biało domki z czerwoną dachówką… Miasteczko jest zadbane, pełno tu stoisk z pamiątkami, azulejos, kwiatów, kilka kawiarenek i dość dużo turystów. Na same mury można bez problemu wejść, ta część jest bezpłatna. Dalej znajduje się restauracja (nie sprawdzaliśmy cen). Cykamy kilka zdjęć i lecimy dalej. Kolejnym punktem na liście jest Peniche, a konkretnie chęć zwiedzenia wyspy Berlanga. Rejsy jednak okazują się dla nas dość drogie (20 euro) więc rezygnujemy. Po drodze wjeżdżamy na szybki obiad do Pingo Doce. Zmierzamy w kierunku Cabo de Roca czyli najdalej wysuniętego na zachód punktu Europy. Przed nami wysypuje się cały autokar turystów więc jest dość tłoczno. Straszliwie wieje. Ale widok wynagradza wszystko. Spędzamy tu kilka chwil, robimy zdjęcia. Poznajemy parę Polaków, którzy wskazują nam plażę niedaleko tego wyjątkowego miejsca. Decydujemy się zajrzeć na tę plażę, szybko przebieramy się w kąpielówki i strój, zabieramy ręczniki i już jesteśmy gotowi do drogi. Uzbrojeni w sandały schodzimy po wąskich ścieżkach i stromych skałkach, skaczemy przez strumyczki, wyzwanie niczym wejście w japonkach na Giewont, na szczęście udaje nam się w jednym kawałku dotrzeć na plażę, która prezentuje się obłędnie. Robi na nas dużo większe wrażenie niż samo Cabo de Roca. Zażywamy pierwszej na tym urlopie kąpieli w oceanie, trochę się opalamy. Spędzamy tu dobrą godzinę. Jak się okazuje pomyliliśmy drogę gdy schodziliśmy, trasa powrotna pozbawiona jest stromych skałek. Wracamy niespiesznie do samochodu i ruszamy w kierunku Sintry. Ponieważ czas nas nagli decydujemy się odwiedzić Posiadłość Regaleira. Ogrody ozdobione statuami, tarasami, pawilonami mają naprawdę wyjątkowy klimat. Wewnątrz ogrodu znajduje się wieża, umieszczona wewnątrz góry. Ponieważ dochodzi 18 robimy szybkie zdjęcia i udajemy się w kierunku Lizbony. Dziś już nie zdążymy jej zwiedzić więc udajemy się na poszukiwanie campingu. Docieramy do miejscowości Costa de Caparica, w której mamy na mapie kilka campingów, niestety większość z nich czynna jest do 17. Znajdujemy jeden w którym możemy rozbić namiot. Całkiem czysty, łazienki zadbane. Sama miejscowość zadbana, widać, że nastawiona na turystów. Przy plaży długa promenada. Niestety kiedy wychodzimy by upolować coś konkretnego do jedzenia okazuje się, że wszystkie knajpki są zamknięte. Znajdujemy burgerownię i zajadamy fast food po czym wracamy na camping.
8.06. – Lizbona, nocleg na dziko Dzień zaczynamy od dojazdu do Lizbony. Okazuje się to niemałym wyzwaniem i na samym wstępie miasto bardzo nas rozczarowuje. 2h w korku, później szukanie miejsca parkingowego, przedzieranie się przez objazdy ponieważ wszędzie prowadzone są roboty drogowe… W końcu znajdujemy miejsce i wybieramy się poszwędać po Alfamie. Docieramy do pierwszego przystanku słynnego tramwaju 28 i stajemy w długiej kolejce. Czekanie zajmuje nam sporo czasu, w końcu wsiadamy i jedziemy. Sama podróż na nie zachwyca, tak samo jak Lizbona. Okazuje się, że kolejka kończy trasę ok 7km od miejsca zaparkowania samochodu. Żar leje się z nieba i nie w smak nam wracać i jeszcze zwiedzać to miasto, które jak na razie niczym nas specjalnie nie zachwyciło. Wybieramy najszybszą trasę w GPSie i wracamy do auta. Po drodze robimy kilka zdjęć, jednak staramy się jak najszybciej opuścić stolicę. Wsiadamy do samochodu i ruszamy przed siebie w stronę południa. Przejeżdżamy przez małe wioski łapiąc klimat Portugalii. Mijamy winnice, pola, gaje oliwne i uprawy dębów korkowych. Zauważamy, że jest tu dużo mniej wiosek niż na północ od Lizbony. Odbijamy od głównej drogi i dojeżdżamy do typowej zabudowy wakacyjnej, obok jest camping, ale my decydujemy się dziś spać na plaży. Szukamy dogodnego zejścia (wygodne drewniane schody prowadzące od zabudowań aż do samej plaży) i naszym oczom ukazuje się widok zapierający dech w piersiach. Praia de Gale otoczona od strony lądu stromymi klifami zdaje się być idealnym miejscem na nocleg. Zostawiamy samochód przy wakacyjnych domkach, pakujemy do plecaka namiot, śpiwór i inne niezbędne rzeczy i schodzimy na plażę. Ponieważ w okolicy jest camping znajdujemy na plaży toalety z prysznicami. To ostatecznie sprawia, że zostajemy tu na noc. Po godzinie 18 na plaży zostajemy sami. Podziwiamy zachód słońca popijając portugalskie wino. Idealne podsumowanie średnio udanego zwiedzania Lizbony.
9.06 – Sines, Cabo de Sao Vincente, Lagos Po pobudce szybko zwijamy namiot i połamani (spaliśmy bez materaca) udajemy się do auta. Ruszamy w dalszą drogę. Dojeżdżamy do Sines. Szybka kawa w mcdonaldzie i zaopatrzenie się w jedzenie w Pingo Doce. Korzystając z bezpłatnego wifi w maku czytamy o Sines. Znajdujemy informację o pomniku Vasco da Gamy. Dopijamy kawę (wreszcie normalny rozmiar kawy!) i ruszamy. Znalezienie pomnika trochę nam zajmuje, ale ostatecznie znajdujemy go. Cykamy kilka fotek i jedziemy dalej. Kolejnym punktem na liście jest Cabo de Sao Vincente, uznawany kiedyś przez Portugalczyków za koniec świata. Dojeżdżamy na miejsce, jak przy większości atrakcji parking jest bezpłatny za do duży plus dla Portugalii, wieje okrutnie, ale obchodzimy latarnię. Cykamy zdjęcia, kręcimy filmiki. Kiedy czujemy że zaraz stracimy głowy od wiatru wsiadamy w auto i jedziemy w stronę Lagos. Po drodze wstępujemy do Forte de Beliche. Po dotarciu do Lagos znajdujemy camping (prawie w centrum miasta). Płacimy 20 euro za średniej jakości łazienki i suchy plac na rozbicie namiotu, ale ponieważ jest późno to nie marudzimy. Zdecydowanie jest to najgorszy camping na którym spaliśmy podczas całego pobytu. Rozbijamy namiot i idziemy zwiedzić miasteczko i plażę. Plaża robi wrażenie i prezentuje typowy obrazek Algarve – piasek, lazurowa woda, klify w kolorach pomarańczu i żółci oraz wystające z oceanu skałki. Wybieramy się też na spacer do Lagos. Promenada z palmami, przy marinie zacumowane żaglówki, miasto tętniące życiem, knajpki, kawiarnie, sklepy, grajkowie na ulicach… wreszcie czujemy Portugalię. Szwędamy się wąskimi uliczkami łapiąc klimat tego miejsca. Późnym wieczorem wracamy do naszego namiotu.
10.06 – Lagos, Alvor Od rana startujemy na plażę (wcześniej zwijamy namiot bo nie mamy zamiaru nocować tu po raz kolejny), spędzamy tu większość dnia. Zmieniamy tylko plaże przechodząc wąskimi przejściami między skałkami po kolana w słonej wodzie. Robimy także krótką wycieczkę do Ponta Da Piedale. Jesteśmy oczarowani. Po kilku godzinach plażowania wsiadamy w samochód i ruszamy dalej w poszukiwaniu campingów. Zwiedzamy Portimao i jedziemy dalej. Trafiamy do Alvor i tutejszego campingu. Ze zdziwieniem odkrywamy że jest tu basen. Decydujemy się zostać na 2 noce. Wieczorem idziemy do miasta by znów poczuć klimat Portugalii i smażonych sardinas. Tu również główna uliczka pełna jest turystów. Ale nas to nie zraża. Oglądamy mecz otwarcia sądząc wino i zajadając sardinas.
11.06 – Alvor Dzień zaczynamy od plaży, następnie ponownie odwiedzamy miasteczko Alvor. Następnie późne popołudnie i wieczór przy basenie.
12.06 – na dziko przy Benagil Rano zabieramy namiot i udajemy się na południe. Na naszej liście jest jeszcze Benagil, czyli plaża w jaskini. Docieramy na miejsce wcześnie, ale mimo wszystko samochodów jest dość sporo. Okazuje się, że rejsik do owej plaży kosztuje 20 euro, stwierdzamy zgodnie, że to zdzierstwo i jedziemy na plaże dalej. Znów zapiera nam dech widok. Schodzimy na dół, znajdujemy swoje miejsce na piasku i plażujemy. Grupka Portugalczyków kilka kocy dalej ma gitarę i umila nam pobyt brzdękiem i śpiewem. Zwiedzamy plaże, badamy zaułki, kamienne szlaki i jaskinie wydrążone przez wodę. Bajecznie. Wieczorem wracamy na plażę Benagill, siedzimy chwilę, Krzychu płynie wpław do jaskini. Mi na to nie pozwala. Stwierdzamy, że śpimy na dziko w tej okolicy na klifie. Bierzemy prysznic przy plaży i jedziemy na miejsce docelowe. Okazuje się, że rozbijamy namiot 100m od słynnej dziury w klifie z plażą Benagil. Cykamy zdjęcia, pijemy ciepłe piwo i idziemy spać.
13.06 – Albufeira Rano zwijamy nasz dobytek i jedziemy dalej na południe. Trafiamy na camping Albufeira. Chwalą się 4 gwiazdkami. Mają 3 baseny, restauracje i inne udogodnienia. Wchodzimy do oszklonej recepcji i słyszymy cenę… 18 euro. Bierzemy. Rozbijamy namiot. Na 2 dni. Dostajemy 15% zniżki do restauracji. Super. Pakujemy się i śmigamy na plaże. Wieczorem spacer po Albufeirze. Tu też biała zabudowa, dużo knajpek. Typowe nastawienie na turystów.
14.06 – Albufeira Dziś znów plaża, miasto na jedzenie, plaża, basen, jedzenie. Plaże piękne.
15.06 – lotnisko Wstajemy rano pakujemy wszystko dokładnie i udajemy się do Faro, z którego jutro o 6 mamy lot do Porto. Jedziemy do Faro. Zwiedzamy centrum, szwędamy się po uliczkach. Robimy zdjęcia. Miasteczko bardzo przyjemne, nie tak bardzo naładowane turystami jak poprzednie miejscowości. Ok 16 jedziemy na lotnisko zdać auto. Bilans wyjazdu 1213 km. Następnie z plecakami idziemy do pobliskiej miejscowości wypić kawę i zjeść coś w normalnych - nie lotniskowych – cenach. Wracamy na lotnisko ok 20. Czeka nas tu nocka. Na szczęście ok 22.30 odlatuje ostatni tego dnia samolot i lotnisko zamiera. Cisza do spania i wygodne kanapy z kawiarni costa coffe pozwala nam tę nockę przetrwać.
16.06 – Porto O 6 mamy lot do Porto. Odprawa prawie bez problemów (zarekwirowali nam zmywacz do paznokci). Namiot przeszedł bez problemów. Lot krótki, z lotniska do Porto dostajemy się autobusem (1,85 euro). Mamy zarezerwowany hostel w centrum. Od przystanku musimy trochę przejść. Jest 9 rano, zapachy z piekarni zwabiają nas na śniadanie. Ruszamy dalej w deszczu. Gdy docieramy ok 9.30 do hostelu miła pani w wieku 60+ informuje nas po portugalsku że możemy przyjść dopiero o 14. Zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzać miasto. Pogoda w kratkę – raz leje, raz świeci słońce, raz jest pochmurno. Ale lepsze to niż żar z nieba z Lizbony. Szwędamy się po dzielnicach Ribeiro i Vila Nova de Gaia. Pogoda się pogarsza. Ok 12 wracamy do hostelu, zmęczeni nocką na lotnisku. Pani udostępnia nam nasz pokój. Bierzemy prysznic i idziemy na krótką drzemkę. Ok 16 wstajemy, i udajemy się na obiad. Znajdujemy knajpkę Porto a noite, danie dnia i zupa za 6euro. Smacznie i tanio. Do tego wino domu. Wsuwamy ze smakiem i idziemy dalej. W planach mamy zwiedzenie winnicy. Wybieramy Offley. Płacimy 3,5 euro za wejście z 2 degustacjami. Stwierdzamy zgodnie, że porto nie będzie naszym ulubionym trunkiem. Ponownie wybieramy się na spacer po Porto, które nas oczarowało. Znajdujemy Dworzec Sao Bento. Ponieważ dziś jest mecz Polska-Niemcy szukamy pubu, który transmitowałby grę. Niestety ku naszemu rozczarowaniu nie znajdujemy go, na południu w każdym pubie były transmisje a tu nic. Na głównym rynku Porto wystawiony jest telebim, jednak strasznie wieje więc szukamy dalej. Znajdujemy kawiarnię, która relacjonuje spotkanie. Mecz oglądamy z 3 starszymi portugalczykami. Po meczu idziemy na spacer nad Duero. Cykamy zdjęcia i wracamy do hostelu.
17.06 Porto-Berlin-Poznań Dziś wracamy. Dojazd tym samym autobusem co wczoraj, odprawa bez problemów. Lot o czasie. O 1 w nocy jesteśmy w domu.
Hej,wypożyczalnia nie zablokowała nam ani grosza, ponieważ dla świętego spokoju wzięliśmy pełne ubezpieczenie. Jeśli chodzi o benzynę to auto tankowaliśmy do pełna 3 razy (odebraliśmy auto z pełnym bakiem i tankowaliśmy 2 razy). Autostrad nie używaliśmy w ogóle
:)
200 e od osoby za auto z pełnym ubezpieczeniem. Woleliśmy więcej wydać ale mieć spokojną głowę, zwłaszcza że na poprzednim wyjeździe (na Gran Canarię) włamano się nam do auta i zabrano bagaże zostawiając wgniecenie na drzwiach - na szczęście nikt się nie doczepił do tego... a w Portugalii jak obserwowaliśmy to bardzo się doczepiają do stanu oddawanego auta i ściągają kasę za każdą plamkę i ryskę...
Dziękuje za ważne informacje. Bardzo proszę o podanie nazwy wypożyczalni w której pożyczyliście samochód. I na co zwrócić uwagę?. Pożyczamy pierwszy raz i na różnych forach przeróżne sprzeczne informacje w tym temacie. Będę wdzięczna za pomoc. Dziękuje! :)
Dziękuje za ważne informacje. Bardzo proszę o podanie nazwy wypożyczalni w której pożyczyliście samochód. I na co zwrócić uwagę?. Pożyczamy pierwszy raz i na różnych forach przeróżne sprzeczne informacje w tym temacie. Będę wdzięczna za pomoc. Dziękuje!
:)
5.06 Poznań-Berlin-Porto
Wyruszamy z Poznania ok 11 linią Lux-Express. Jesteśmy mile zaskoczeni warunkami panującymi w autokarze (darmowa woda, dużo miejsca na nogi, tablet z filmami dla każdego podróżującego). Do Berlina docieramy planowo, lot mamy dopiero o 20 więc mamy chwilę by zwiedzić lotnisko. Podróżujemy tylko z bagażem podręcznym, na szczęście namiot i inne biwakowe gadżety przechodzą przez bramki bez problemu. Po odprawie dowiadujemy się, że nasz samolot ma godzinne opóźnienie. W końcu o 21 wylatujemy w stronę Porto, do którego docieramy ok 23 czasu lokalnego. Styrani po całym dniu w drodze idziemy do wcześniej zabukowanego hostelu 700m od lotniska. Czysto, chociaż ciasno. Łazienki są wspólne. Odświeżamy się po podróży i zapadamy w sen.
6.06 Porto-w kierunku południa
Dziś wstajemy pełni energii. Zjadamy śniadanie, które było wliczone w cenę hostelu i wracamy na lotnisko odebrać samochód. Po dopełnieniu wszystkich formalności otrzymujemy kluczyki i ruszamy w drogę. Pierwszy przystanek decathlon i zakup dmuchanego materaca (ekonomia ekonomią, ale wygoda bierze górę) Kupujemy dwuosobowy materac za 17 euro i jedziemy dalej. Tym razem kierunek plaża pod Porto, następnie podróż w kierunku cieplejszego południa. Docieramy do Aveiro, miejscowości która niczym nas nie zachwyciła, kręcimy się trochę po centrum i jedziemy dalej, po drodze robimy szybkie zakupy w Lidlu (owoce, chleb, woda, wędlina, wino). Szukamy na naszej liście najbliższego campingu i jedziemy w jego kierunku. Colina do Sol jest zadbanym campingiem z basenem. Rozbijamy namiot i idziemy obejrzeć okolicę. Ponieważ powoli się ściemnia wracamy do campingu, jemy późną kolację i idziemy spać.
7.06 Obidos, Peniche, Cabo de Roca i Sintra
Po śniadaniu szybko zwijamy namiot I śmigamy w dalszą trasę. Na liście do zwiedzenia mamy Obidos. Na szczęście mamy bardzo blisko. Miasteczko otoczone przez średniowieczne mury robi na nas bardzo dobre wrażenie. Wąskie uliczki, pomalowane na biało domki z czerwoną dachówką… Miasteczko jest zadbane, pełno tu stoisk z pamiątkami, azulejos, kwiatów, kilka kawiarenek i dość dużo turystów. Na same mury można bez problemu wejść, ta część jest bezpłatna. Dalej znajduje się restauracja (nie sprawdzaliśmy cen). Cykamy kilka zdjęć i lecimy dalej. Kolejnym punktem na liście jest Peniche, a konkretnie chęć zwiedzenia wyspy Berlanga. Rejsy jednak okazują się dla nas dość drogie (20 euro) więc rezygnujemy. Po drodze wjeżdżamy na szybki obiad do Pingo Doce. Zmierzamy w kierunku Cabo de Roca czyli najdalej wysuniętego na zachód punktu Europy. Przed nami wysypuje się cały autokar turystów więc jest dość tłoczno. Straszliwie wieje. Ale widok wynagradza wszystko. Spędzamy tu kilka chwil, robimy zdjęcia. Poznajemy parę Polaków, którzy wskazują nam plażę niedaleko tego wyjątkowego miejsca. Decydujemy się zajrzeć na tę plażę, szybko przebieramy się w kąpielówki i strój, zabieramy ręczniki i już jesteśmy gotowi do drogi. Uzbrojeni w sandały schodzimy po wąskich ścieżkach i stromych skałkach, skaczemy przez strumyczki, wyzwanie niczym wejście w japonkach na Giewont, na szczęście udaje nam się w jednym kawałku dotrzeć na plażę, która prezentuje się obłędnie. Robi na nas dużo większe wrażenie niż samo Cabo de Roca. Zażywamy pierwszej na tym urlopie kąpieli w oceanie, trochę się opalamy. Spędzamy tu dobrą godzinę. Jak się okazuje pomyliliśmy drogę gdy schodziliśmy, trasa powrotna pozbawiona jest stromych skałek. Wracamy niespiesznie do samochodu i ruszamy w kierunku Sintry. Ponieważ czas nas nagli decydujemy się odwiedzić Posiadłość Regaleira. Ogrody ozdobione statuami, tarasami, pawilonami mają naprawdę wyjątkowy klimat. Wewnątrz ogrodu znajduje się wieża, umieszczona wewnątrz góry. Ponieważ dochodzi 18 robimy szybkie zdjęcia i udajemy się w kierunku Lizbony. Dziś już nie zdążymy jej zwiedzić więc udajemy się na poszukiwanie campingu. Docieramy do miejscowości Costa de Caparica, w której mamy na mapie kilka campingów, niestety większość z nich czynna jest do 17. Znajdujemy jeden w którym możemy rozbić namiot. Całkiem czysty, łazienki zadbane. Sama miejscowość zadbana, widać, że nastawiona na turystów. Przy plaży długa promenada. Niestety kiedy wychodzimy by upolować coś konkretnego do jedzenia okazuje się, że wszystkie knajpki są zamknięte. Znajdujemy burgerownię i zajadamy fast food po czym wracamy na camping.
8.06. – Lizbona, nocleg na dziko
Dzień zaczynamy od dojazdu do Lizbony. Okazuje się to niemałym wyzwaniem i na samym wstępie miasto bardzo nas rozczarowuje. 2h w korku, później szukanie miejsca parkingowego, przedzieranie się przez objazdy ponieważ wszędzie prowadzone są roboty drogowe… W końcu znajdujemy miejsce i wybieramy się poszwędać po Alfamie. Docieramy do pierwszego przystanku słynnego tramwaju 28 i stajemy w długiej kolejce. Czekanie zajmuje nam sporo czasu, w końcu wsiadamy i jedziemy. Sama podróż na nie zachwyca, tak samo jak Lizbona. Okazuje się, że kolejka kończy trasę ok 7km od miejsca zaparkowania samochodu. Żar leje się z nieba i nie w smak nam wracać i jeszcze zwiedzać to miasto, które jak na razie niczym nas specjalnie nie zachwyciło. Wybieramy najszybszą trasę w GPSie i wracamy do auta. Po drodze robimy kilka zdjęć, jednak staramy się jak najszybciej opuścić stolicę. Wsiadamy do samochodu i ruszamy przed siebie w stronę południa. Przejeżdżamy przez małe wioski łapiąc klimat Portugalii. Mijamy winnice, pola, gaje oliwne i uprawy dębów korkowych. Zauważamy, że jest tu dużo mniej wiosek niż na północ od Lizbony. Odbijamy od głównej drogi i dojeżdżamy do typowej zabudowy wakacyjnej, obok jest camping, ale my decydujemy się dziś spać na plaży. Szukamy dogodnego zejścia (wygodne drewniane schody prowadzące od zabudowań aż do samej plaży) i naszym oczom ukazuje się widok zapierający dech w piersiach. Praia de Gale otoczona od strony lądu stromymi klifami zdaje się być idealnym miejscem na nocleg. Zostawiamy samochód przy wakacyjnych domkach, pakujemy do plecaka namiot, śpiwór i inne niezbędne rzeczy i schodzimy na plażę. Ponieważ w okolicy jest camping znajdujemy na plaży toalety z prysznicami. To ostatecznie sprawia, że zostajemy tu na noc. Po godzinie 18 na plaży zostajemy sami. Podziwiamy zachód słońca popijając portugalskie wino. Idealne podsumowanie średnio udanego zwiedzania Lizbony.
9.06 – Sines, Cabo de Sao Vincente, Lagos
Po pobudce szybko zwijamy namiot i połamani (spaliśmy bez materaca) udajemy się do auta. Ruszamy w dalszą drogę. Dojeżdżamy do Sines. Szybka kawa w mcdonaldzie i zaopatrzenie się w jedzenie w Pingo Doce. Korzystając z bezpłatnego wifi w maku czytamy o Sines. Znajdujemy informację o pomniku Vasco da Gamy. Dopijamy kawę (wreszcie normalny rozmiar kawy!) i ruszamy. Znalezienie pomnika trochę nam zajmuje, ale ostatecznie znajdujemy go. Cykamy kilka fotek i jedziemy dalej. Kolejnym punktem na liście jest Cabo de Sao Vincente, uznawany kiedyś przez Portugalczyków za koniec świata. Dojeżdżamy na miejsce, jak przy większości atrakcji parking jest bezpłatny za do duży plus dla Portugalii, wieje okrutnie, ale obchodzimy latarnię. Cykamy zdjęcia, kręcimy filmiki. Kiedy czujemy że zaraz stracimy głowy od wiatru wsiadamy w auto i jedziemy w stronę Lagos. Po drodze wstępujemy do Forte de Beliche. Po dotarciu do Lagos znajdujemy camping (prawie w centrum miasta). Płacimy 20 euro za średniej jakości łazienki i suchy plac na rozbicie namiotu, ale ponieważ jest późno to nie marudzimy. Zdecydowanie jest to najgorszy camping na którym spaliśmy podczas całego pobytu. Rozbijamy namiot i idziemy zwiedzić miasteczko i plażę. Plaża robi wrażenie i prezentuje typowy obrazek Algarve – piasek, lazurowa woda, klify w kolorach pomarańczu i żółci oraz wystające z oceanu skałki. Wybieramy się też na spacer do Lagos. Promenada z palmami, przy marinie zacumowane żaglówki, miasto tętniące życiem, knajpki, kawiarnie, sklepy, grajkowie na ulicach… wreszcie czujemy Portugalię. Szwędamy się wąskimi uliczkami łapiąc klimat tego miejsca. Późnym wieczorem wracamy do naszego namiotu.
10.06 – Lagos, Alvor
Od rana startujemy na plażę (wcześniej zwijamy namiot bo nie mamy zamiaru nocować tu po raz kolejny), spędzamy tu większość dnia. Zmieniamy tylko plaże przechodząc wąskimi przejściami między skałkami po kolana w słonej wodzie. Robimy także krótką wycieczkę do Ponta Da Piedale. Jesteśmy oczarowani. Po kilku godzinach plażowania wsiadamy w samochód i ruszamy dalej w poszukiwaniu campingów. Zwiedzamy Portimao i jedziemy dalej. Trafiamy do Alvor i tutejszego campingu. Ze zdziwieniem odkrywamy że jest tu basen. Decydujemy się zostać na 2 noce. Wieczorem idziemy do miasta by znów poczuć klimat Portugalii i smażonych sardinas. Tu również główna uliczka pełna jest turystów. Ale nas to nie zraża. Oglądamy mecz otwarcia sądząc wino i zajadając sardinas.
11.06 – Alvor
Dzień zaczynamy od plaży, następnie ponownie odwiedzamy miasteczko Alvor. Następnie późne popołudnie i wieczór przy basenie.
12.06 – na dziko przy Benagil
Rano zabieramy namiot i udajemy się na południe. Na naszej liście jest jeszcze Benagil, czyli plaża w jaskini. Docieramy na miejsce wcześnie, ale mimo wszystko samochodów jest dość sporo. Okazuje się, że rejsik do owej plaży kosztuje 20 euro, stwierdzamy zgodnie, że to zdzierstwo i jedziemy na plaże dalej. Znów zapiera nam dech widok. Schodzimy na dół, znajdujemy swoje miejsce na piasku i plażujemy. Grupka Portugalczyków kilka kocy dalej ma gitarę i umila nam pobyt brzdękiem i śpiewem. Zwiedzamy plaże, badamy zaułki, kamienne szlaki i jaskinie wydrążone przez wodę. Bajecznie. Wieczorem wracamy na plażę Benagill, siedzimy chwilę, Krzychu płynie wpław do jaskini. Mi na to nie pozwala. Stwierdzamy, że śpimy na dziko w tej okolicy na klifie. Bierzemy prysznic przy plaży i jedziemy na miejsce docelowe. Okazuje się, że rozbijamy namiot 100m od słynnej dziury w klifie z plażą Benagil. Cykamy zdjęcia, pijemy ciepłe piwo i idziemy spać.
13.06 – Albufeira
Rano zwijamy nasz dobytek i jedziemy dalej na południe. Trafiamy na camping Albufeira. Chwalą się 4 gwiazdkami. Mają 3 baseny, restauracje i inne udogodnienia. Wchodzimy do oszklonej recepcji i słyszymy cenę… 18 euro. Bierzemy. Rozbijamy namiot. Na 2 dni. Dostajemy 15% zniżki do restauracji. Super. Pakujemy się i śmigamy na plaże. Wieczorem spacer po Albufeirze. Tu też biała zabudowa, dużo knajpek. Typowe nastawienie na turystów.
14.06 – Albufeira
Dziś znów plaża, miasto na jedzenie, plaża, basen, jedzenie. Plaże piękne.
15.06 – lotnisko
Wstajemy rano pakujemy wszystko dokładnie i udajemy się do Faro, z którego jutro o 6 mamy lot do Porto. Jedziemy do Faro. Zwiedzamy centrum, szwędamy się po uliczkach. Robimy zdjęcia. Miasteczko bardzo przyjemne, nie tak bardzo naładowane turystami jak poprzednie miejscowości. Ok 16 jedziemy na lotnisko zdać auto. Bilans wyjazdu 1213 km. Następnie z plecakami idziemy do pobliskiej miejscowości wypić kawę i zjeść coś w normalnych - nie lotniskowych – cenach. Wracamy na lotnisko ok 20. Czeka nas tu nocka. Na szczęście ok 22.30 odlatuje ostatni tego dnia samolot i lotnisko zamiera. Cisza do spania i wygodne kanapy z kawiarni costa coffe pozwala nam tę nockę przetrwać.
16.06 – Porto
O 6 mamy lot do Porto. Odprawa prawie bez problemów (zarekwirowali nam zmywacz do paznokci). Namiot przeszedł bez problemów. Lot krótki, z lotniska do Porto dostajemy się autobusem (1,85 euro). Mamy zarezerwowany hostel w centrum. Od przystanku musimy trochę przejść. Jest 9 rano, zapachy z piekarni zwabiają nas na śniadanie. Ruszamy dalej w deszczu. Gdy docieramy ok 9.30 do hostelu miła pani w wieku 60+ informuje nas po portugalsku że możemy przyjść dopiero o 14. Zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzać miasto. Pogoda w kratkę – raz leje, raz świeci słońce, raz jest pochmurno. Ale lepsze to niż żar z nieba z Lizbony. Szwędamy się po dzielnicach Ribeiro i Vila Nova de Gaia. Pogoda się pogarsza. Ok 12 wracamy do hostelu, zmęczeni nocką na lotnisku. Pani udostępnia nam nasz pokój. Bierzemy prysznic i idziemy na krótką drzemkę. Ok 16 wstajemy, i udajemy się na obiad. Znajdujemy knajpkę Porto a noite, danie dnia i zupa za 6euro. Smacznie i tanio. Do tego wino domu. Wsuwamy ze smakiem i idziemy dalej. W planach mamy zwiedzenie winnicy. Wybieramy Offley. Płacimy 3,5 euro za wejście z 2 degustacjami. Stwierdzamy zgodnie, że porto nie będzie naszym ulubionym trunkiem. Ponownie wybieramy się na spacer po Porto, które nas oczarowało. Znajdujemy Dworzec Sao Bento. Ponieważ dziś jest mecz Polska-Niemcy szukamy pubu, który transmitowałby grę. Niestety ku naszemu rozczarowaniu nie znajdujemy go, na południu w każdym pubie były transmisje a tu nic. Na głównym rynku Porto wystawiony jest telebim, jednak strasznie wieje więc szukamy dalej. Znajdujemy kawiarnię, która relacjonuje spotkanie. Mecz oglądamy z 3 starszymi portugalczykami. Po meczu idziemy na spacer nad Duero. Cykamy zdjęcia i wracamy do hostelu.
17.06 Porto-Berlin-Poznań
Dziś wracamy. Dojazd tym samym autobusem co wczoraj, odprawa bez problemów. Lot o czasie. O 1 w nocy jesteśmy w domu.