W lipcu 2014 r. wraz Małgorzatą i naszą przyjaciółką Martą wybraliśmy się do Maroka, które zjechaliśmy praktycznie całe wzdłuż i wszerz. Dzisiaj chciałbym Was zaprosić na relację z naszej długiej drogi do położonej przy granicy z Algierią wioski o nazwie Hassilabied, gdzie zaczyna się największa strefa pustynna na świecie - Sahara, a dokładnie pustynia piaszczysta o nazwie Erg Chebbi, na której można podziwiać m.in. ciągnące się po horyzont i dochodzące do 150 metrów wydmy piaskowe i zmierzyć się z temperaturami sięgającymi 45 stopni Celsjusza. Dodatkowo okolice Erg Chebbi zamieszkane są przede wszystkim przez Berberów czyli rdzenną ludność Afryki Północnej, co daje okazję do przyjrzenia się stosunkowo mało znanej u nas kulturze, jak również do kilku refleksji na temat współczesnego Maroka.
Odległości w Maroku są stosunkowo duże i żeby nie spędzać całego dnia w autokarze postanowiliśmy nieco urozmaicić naszą podróż z Marakeszu do Hassilabied i zatrzymaliśmy się w Ouarzazate mieście stanowiącym bazę wypadową do okolicznych historycznych fortec (kasb) w tym do słynnej Aït Benhaddou oraz do największego na świecie studia filmowego w postaci Atlas Corporation Studios.
Od czegoś trzeba zacząć. Czekamy w Marakeszu razem z paniami muzułmankami na przystanku autobusowym niedaleko placu Jamaa el-Fnaa na autobus linii numer 1, który zawiezie nas na główny dworzec autobusowy. Warto zwrócić uwagę na bogatą różnorodność nakryć głowy zaprezentowanych na zdjęciu pań. Styl ubierania Marokanek określiłbym jako umiarkowanie konserwatywny. Myślę, że jakieś 98% kobiet w mniej lub bardziej tradycyjny sposób respektuje w tym zakresie zasady islamu. Większość kobiet nosi hidżab w wersji podstawowej czyli jako chustę zasłaniającą włosy, uszy i szyję względnie ramiona, jednakże wcale nierzadko spotyka się kobiety noszące czarny nikab zasłaniający praktycznie całą twarz z małymi otworami na oczy. Najbardziej konserwatywnego stroju w postaci afgańskiej burki (całkowicie zasłonięta twarz z z kratką na oczy) nie spotkaliśmy z tego co pamiętam ani razu.
Powyżej muzułmanka na ulicy Marakeszu ubrana w nikab.
Niebieska Medyna w Rabacie i małe zderzenie cywilizacyjne.
Generalnie w miejscach turystycznych w Maroku nie ma problemów z noszeniem przez turystki krótkich sukienek, odsłoniętej głowy itd. jednakże osobiście zalecałbym jakąś formę umiarkowania, szczególnie w czasie ramadanu, który dla muzułmanów jest wyjątkowym okresem w roku.
Z głównego dworca autobusowego w Marakeszu wyjechaliśmy autobusem firmy Supratours (jeden z największych przewoźników w Maroku) bezpośrednio do Ouarzazate. Do pokonania mieliśmy spektakularną trasę, która biegnie przez Atlas Wysoki. Zbudowana w 1936 r. przez francuskich kolonizatorów droga numer 9 w swoim kulminacyjnym momencie (przełęcz Tizi n'Tichka) osiąga wysokość 2,260 m n.p.m., a po drodze mija się górę Toubkal (najwyższy szczyt Maroka 4,167 m n.p.m.).
Poniżej kilka zdjęć, które wykonałem zza szyby autobusu.
Początek mozolnego pięcia się w górę.
Boisko do piłki nożnej w Atlasie Wysokim, będąc piłkarzem na pewno nie chciałbym tu grać na wyjeździe.
Na serpentynach gdy przychodziło nam wymijać jadące z na przeciwka samochody był dreszczyk emocji.
Krajobraz Atlasu Wysokiego.
Przekraczamy przełęcz Tizi n'Tichka.
Zostawiamy Atlas Zachodni za sobą i zmierzamy na pustynię.
Ouarzazate jest nazywane tradycyjnie bramą pustyni i chyba słusznie, gdyż samo w sobie nie ma zbyt dużo do zaoferowania. Okoliczne filmowe krajobrazy i zabytkowe kasby sprawiły jednak, że do tej miejscowości regularnie przybywały i przybywają do nadal legendy światowego kina. Do Ouarzazate przyjechaliśmy w samo południe, w środku ramadanu i przy temperaturze przekraczającej 40 stopni. Miasto wyglądało na całkowicie opuszczone, w okolicach dworca kręcili się jednak taksówkarze i koniec końców trafiliśmy do hotelu. Po krótkiej regeneracji postanowiliśmy, że spróbujemy dostać się do Aït Benhaddou - zabytkowej twierdzy wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Udało nam się wynegocjować w łamanym j.francuskim z taksówkarzem 40-letniego mercedesa w miarę rozsądną cenę za podwózkę. Droga przez pustkowia starym niemieckim dieslem była zdecydowanie warta swojej ceny.
W drodze do Aït Benhaddou.
Okolice Aït Benhaddou. Zawitaliśmy do jednej z knajpek żeby napić się coca-coli i zaprzyjaźniliśmy się z berberyjskim sprzedawcą pamiątek.
Aït Benhaddou w pełnej okazałości. Kręcono tu m.in. Ostatnie kuszenie Chrystusa, Gladiatora, Mumię, Alexandra, Królestwo Niebieskie, Babel i wiele innych. Z analizy wpisu obiektu na listę światowego dziedzictwa UNESCO wynika, że twierdza powstała nie wcześniej niż XVII wieku, jednakże jej struktura oraz techniki zastosowane do jej budowy były używane już od zamierzchłych czasów, tak więc na miejscu ma się wrażenie obcowania niemalże ze starożytnością. Co ciekawe do dnia dzisiejszego kilka rodzin nadal zamieszkuje w obrębie twierdzy.
Aït Benhaddou to wspaniały przykład architektury południowego Maroka i budownictwa z gliny.
Aït Benhaddou posiada strukturę jak każde inne miasto. Są mury obronne, domostwa, meczet, cmentarz (muzułmański i żydowski) i główny plac miejski.
Widok z najwyższego miejsca w Aït Benhaddou.
Nasz pojazd. Kiedyś auta produkowało się na lata. W Maroku takim Mercedesom, z uwagi na suche powietrze, rdza niestraszna.
Wieczór w Ouarzazate spędziliśmy na poszukiwaniu pożywienia. Tak jak wspominałem wcześniej nie ma tu praktycznie nic do roboty, szczególnie w czasie ramadanu.
Ouarzazate dzień 2 i zwiedzenie Atlas Corporation Studios. Kręcono tu wiele klasyków, całkiem sporo oryginalnej scenografii zachowano się dziś w związku z czym mogliśmy przechadzać się pomiędzy planami filmowymi Gladiatora, Asteriksa i Obeliksa czy Gry o tron.
Klimaty tybetańskie w Maroku. Na planie filmu Kundun reż. Martin Scorsese.
Scenografia z Gladiatora. Praktycznie wszystko wykonane z gipsu i bardzo złej jakości materiałów. Wielki szacunek dla aktorów, za to że wśród takiej prowizorki potrafili wykrzesać z siebie tyle autentycznych emocji.
Gra o tron i świat Daenerys Targaryen.
Machiny oblężnicze.
Witamy w świecie Asterika i Kleopatry. Gdzieś w tych gipsowych budynkach nago w mleku kąpała się Monica Bellucci.
Jeszcze raz Asteriks
Imitacja Ferrari i myśliwca.
Z Ouarzazate późnym popołudniem wyjechaliśmy do Merzougi. Podróż zajęła nam pół dnia, ale jechało się komfortowo, a zza szyby obserwowaliśmy jak krajobraz pustynnieje i pierwszy raz w życiu zobaczyłem prawdziwą oazę. Pod koniec trasy byliśmy jednymi osobami w autobusie. Mieliśmy zarezerwowany nocleg w hotelu (właściwie w czymś na kształt naszej agroturystyki) o nazwie Auberge Ocean des Dunes (http://www.booking.com/hotel/ma/auberge-ocean-des-dunes.pl.html), ale nie za bardzo wiedzieliśmy jak tam dotrzeć. Po pewnych perturbacjach trafiliśmy na miejsce dopiero przed północą.
Merzouga i Hassilabied od samego początku zrobiły na mnie piorunujące wrażenie i w pełni zrekompensowały trud dotarcia tutaj. Od razu rozwiały się wszelkie wątpliwości w kwestii tego czy poświęcenie kilku dni z cennego czasu w Maroku na siedzenie w wiosce przy pustyni ma sens (Maroko ma tyle atrakcji, że trzeba by przynajmniej 2 miesięcy aby wszystko zobaczyć). Jeśli tylko będziecie mieli możliwość to jedźcie na pustynię !
Gdy dotarliśmy na miejsce było już ciemno, temperatura nawet w nocy była bardzo wysoka z pewnością sporo powyżej 30 stopni. Gospodarz zaproponował nam nocleg na dachu pod gołym niebem, była to pierwsza niesamowita noc pod gwiazdami. Nie mogłem się doczekać świtu, gdy tylko zrobiło się trochę widno zaczęliśmy się rozglądać po okolicy, wydmy Erg Chebbi były na wyciągnięcie ręki.
Erg Chebbi.
Pustynia Erg Chebbi i poprzedzająca ją hamada - charakterystyczna dla m.in. dla Sahary pustynia kamienista, bardzo ciężkie miejsce do życia dla człowieka.
W ciągu dnia na pustynię zakaz wstępu, z uwagi na zbyt wysokie temperatury mogłoby się to dla nas źle skończyć.
Nasz berberyjski gospodarz Lhu Ssin Oubadi oprowadza nas po okolicy i opisuje z jakim trudem na terenach pustynnych udaje się pozyskiwać wodę i uprawiać rośliny.
W porównaniu z dość konserwatywnymi i poważnymi Arabami z północy Berberowie mają w sobie dużo więcej luzu, szczycą się tym, że są ludźmi wolnymi, których domem przez długie lata była pustynia. We wszystkich opracowaniach na temat Berberów można przeczytać, że to lud twardy, waleczny, nieustępliwy itd. Do VII w n.e. wyznawali chrześcijaństwo bądź politeizm, dopiero po najeździe przez Arabów przeszli na islam. Łatwo skóry nie sprzedali w VIII w. dzielnie przeciwstawili się arabskiej dynastii Umajjadów, stworzyli nawet własne państwo i konkurencyjną dla islamu religię, której głównym orędownikiem był Salih ibn Tarif, przez część Berberów do dnia dzisiejszego postrzegany jest jako bohater narodowy.
W okresie późniejszym z tego co opowiadał mi mój gospodarz wobec Berberów przez władców Maroka była stosowana polityka wynaradawiana, jednakże Berberowie nigdy nie zrezygnowali z idei posiadania własnego kraju. W XX w. szczególnie brutalnie obszedł się z nimi król Hassan II, natomiast obecnie panujący Muhammad VI ma znacznie bardziej koncyliacyjny charakter i generalnie jest chwalony nawet przez samych Berberów m.in. za to że uznał język berberyjski za drugi urzędowy obok arabskiego. Do dnia dzisiejszego Rifenowie (grupa plemion berberyjskich) w północno-wschodniej części Maroka stanowią niemalże konkurencyjny ośrodek władzy w górach Rif gdzie szerzy się przestępczość narkotykowa. Z kolei najbardziej wojowniczy z Berberów - Tuaregowie jeszcze nie tak dawno podjęli próbę utworzenia suwerennego państwa Azawad na terenie północnego Mali ze stolicą w legendarnym niemalże mieście Timbuktu, które niestety na skutek walk dość mocno ucierpiało.
Nie wiem dokładnie do jakiej grupy przynależy mój gospodarz, gdyż w dzisiejszych czasach aspekty etniczne straciły całkowicie na znaczeniu (kiedyś Berberowie wyróżniali się m.in. jasnymi włosami i niebieskimi oczami), ale jest to prawdopodobnie najliczniejsza w Maroku grupa Chleuh. W sumie w Maroku nikt nie jest w stanie dokładnie oszacować ilu jest Berberów a ilu Arabów.
Berberów odróżnia od Arabów m.in. stosunek do kobiet. Tutaj to raczej kobiety chodzą z odsłoniętymi twarzami a mężczyźni szczelnie owijają się turbanem. W czasach przedkolonialnych obowiązywała zasada matriarchatu, kobieta sama decydowała kogo chce za męża i posiadała swój, często znaczny, majątek.
Powyższe różnice są bardzo dobrze pokazane w filmie pt. Timbuktu z 2014 (http://www.filmweb.pl/film/Timbuktu-2014-709354), gdzie skonfrontowano życie hodowcy bydła i jego niezależnej żony (nigdzie co prawda nie pada słowo Berber, ale tak ja bym to interpretował) z ekstremistami islamskimi.
Potrzeba wielu lat żeby urosły chociaż takie małe palmy.
Jałowa ziemia.
Na pustyni można jeździć po większych wydmach jak po śniegu.
Basen w okolicznej knajpie, w którym nie odważyliśmy się wykąpać (wiadomo co żyje w takiej wodzie ?)
Na środkowej kolumnie yaz symbol wolnego człowieka, który umieszczony jest również na fladze berberyjskiej. Berberowie sami siebie określają jako amazigh tj. wolnych ludzi. Flaga berberyjska ma trzy kolory: niebieski (morze Śródziemne i Ocean Atlantycki); zielony (góry) i żółty (pustynia).
Przeszedłem szybki kurs wiązania turbana. Okazuje się, że nie jest to specjalnie trudne, a turban bardzo dobrze się trzyma i jest wygodny. Co najważniejsze chroni przed piaskiem.
Późnym popołudniem w końcu można wyruszyć na pustynię. Część Berberów poszła z duchem czasu i przerzuciła się na turystykę (oby ta tendencja została zachowana z korzyścią dla wszystkich). Moim zdaniem okolice Erg Chebbi to świetne miejsce na urlop zarówno zimą jak i latem, można tu robić na prawdę wiele ciekawych rzeczy i aktywie wypoczywać.
U naszego gospodarza wykupiliśmy wycieczkę na wielbłądach połączoną z noclegiem na Saharze. Do tego na pustyni mieliśmy jeszcze zakosztować berberyjskiej kuchni i posłuchać lokalnej muzyki.
Wielbłądy to bardzo fajne i wytrzymałe zwierzęta choć mogą ugryźć mają bardzo przyjemną w dotyku skórę. Pamiętajcie żeby zwrócić uwagę na to czy wielbłądy są dobrze traktowane.
Pustynia tuż przed zachodem słońca.
Jechaliśmy ok. 1 godziny w jedną stronę. Widoki były niesamowite.
Ocean piasku dookoła.
Nasz nocleg. Nikt tam nie spał bo było za gorąco w nocy. Amplitudy temperatur, o których za pewne uczyliście na lekcjach geografii chyba w trakcie lata nie obowiązują, a może byliśmy jeszcze zbyt blisko cywilizacji po prostu.
To ja. Bardzo żałowałem, że nie wziąłem statywu, niebo w nocy było przepiękne, a w połączeniu z muzyką berberyjską niemal metafizyczne.
Musieliśmy się wracać skoro świt, temperatury w ciągu dnia są bardzo niebezpieczne dla człowieka północy.
Ostatnie spojrzenia na Saharę.
Pożegnanie z naszym gospodarzem, fantastyczne miejsce i człowiek. Chętnie bym tam kiedyś wrócił. Mam w planach trekking po Atlasie Wysokim więc może znowu się spotkamy. Później pojechaliśmy do Fezu o czym na pewno napiszę, w którejś z kolejnych relacji.
Oj cudowne Maroko, cudowne.
Czy kobiety, które z Tobą były nie czuły się nieswojo? Pod zdjęciem "zderzenie kulturalne" widzę, że dosyć roznegliżowane były..
My byliśmy w Maroku w zeszłym roku na własną rękę i niestety krótkie spodenki i odkryte ramiona nie wchodziły w grę. Raz zaryzykowałyśmy i nas zaczęli nagrywać na komórki...
Świetne zdjęcia :) dziękuję za przypomnienie mi mojej podróży do Maroka 3 lata temu. Myśmy wypożyczyły auto i jechałyśmy z Fezu do Marakeszu po drodze zatrzymując się 2 noce na pustyni, 1 noc w wąwozie Todra i 1 noc w Ait Benhadou. Świetna przygoda, chciałabym tam wrócić... :)
@korpopiraniablog: Dziewczyny właściwie nie miały żadnych nieprzyjemności z powodu stroju, dla spotkanych osób bardziej szokujące było to, że dwie niezamężne kobiety podróżują z obcym mężczyzną. Wszyscy za pewnik przyjmowali raczej, że jesteśmy rodzeństwem. Z nieprzyjemnych incydentów to koleżance Marcie w autobusie zupełnie obcy mężczyzna złożył niewybredną propozycję odbycia stosunku seksualnego.
Generalnie ludzie w Maroku, poza momentami zbyt nachalnymi sprzedawcami, byli bardzo mili i kulturalni.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam ;)
W lipcu 2014 r. wraz Małgorzatą i naszą przyjaciółką Martą wybraliśmy się do Maroka, które zjechaliśmy praktycznie całe wzdłuż i wszerz. Dzisiaj chciałbym Was zaprosić na relację z naszej długiej drogi do położonej przy granicy z Algierią wioski o nazwie Hassilabied, gdzie zaczyna się największa strefa pustynna na świecie - Sahara, a dokładnie pustynia piaszczysta o nazwie Erg Chebbi, na której można podziwiać m.in. ciągnące się po horyzont i dochodzące do 150 metrów wydmy piaskowe i zmierzyć się z temperaturami sięgającymi 45 stopni Celsjusza. Dodatkowo okolice Erg Chebbi zamieszkane są przede wszystkim przez Berberów czyli rdzenną ludność Afryki Północnej, co daje okazję do przyjrzenia się stosunkowo mało znanej u nas kulturze, jak również do kilku refleksji na temat współczesnego Maroka.
Odległości w Maroku są stosunkowo duże i żeby nie spędzać całego dnia w autokarze postanowiliśmy nieco urozmaicić naszą podróż z Marakeszu do Hassilabied i zatrzymaliśmy się w Ouarzazate mieście stanowiącym bazę wypadową do okolicznych historycznych fortec (kasb) w tym do słynnej Aït Benhaddou oraz do największego na świecie studia filmowego w postaci Atlas Corporation Studios.
Od czegoś trzeba zacząć. Czekamy w Marakeszu razem z paniami muzułmankami na przystanku autobusowym niedaleko placu Jamaa el-Fnaa na autobus linii numer 1, który zawiezie nas na główny dworzec autobusowy. Warto zwrócić uwagę na bogatą różnorodność nakryć głowy zaprezentowanych na zdjęciu pań. Styl ubierania Marokanek określiłbym jako umiarkowanie konserwatywny. Myślę, że jakieś 98% kobiet w mniej lub bardziej tradycyjny sposób respektuje w tym zakresie zasady islamu. Większość kobiet nosi hidżab w wersji podstawowej czyli jako chustę zasłaniającą włosy, uszy i szyję względnie ramiona, jednakże wcale nierzadko spotyka się kobiety noszące czarny nikab zasłaniający praktycznie całą twarz z małymi otworami na oczy. Najbardziej konserwatywnego stroju w postaci afgańskiej burki (całkowicie zasłonięta twarz z z kratką na oczy) nie spotkaliśmy z tego co pamiętam ani razu.
Powyżej muzułmanka na ulicy Marakeszu ubrana w nikab.
Niebieska Medyna w Rabacie i małe zderzenie cywilizacyjne.
Generalnie w miejscach turystycznych w Maroku nie ma problemów z noszeniem przez turystki krótkich sukienek, odsłoniętej głowy itd. jednakże osobiście zalecałbym jakąś formę umiarkowania, szczególnie w czasie ramadanu, który dla muzułmanów jest wyjątkowym okresem w roku.
Z głównego dworca autobusowego w Marakeszu wyjechaliśmy autobusem firmy Supratours (jeden z największych przewoźników w Maroku) bezpośrednio do Ouarzazate. Do pokonania mieliśmy spektakularną trasę, która biegnie przez Atlas Wysoki. Zbudowana w 1936 r. przez francuskich kolonizatorów droga numer 9 w swoim kulminacyjnym momencie (przełęcz Tizi n'Tichka) osiąga wysokość 2,260 m n.p.m., a po drodze mija się górę Toubkal (najwyższy szczyt Maroka 4,167 m n.p.m.).
Poniżej kilka zdjęć, które wykonałem zza szyby autobusu.
Początek mozolnego pięcia się w górę.
Boisko do piłki nożnej w Atlasie Wysokim, będąc piłkarzem na pewno nie chciałbym tu grać na wyjeździe.
Na serpentynach gdy przychodziło nam wymijać jadące z na przeciwka samochody był dreszczyk emocji.
Krajobraz Atlasu Wysokiego.
Przekraczamy przełęcz Tizi n'Tichka.
Zostawiamy Atlas Zachodni za sobą i zmierzamy na pustynię.
Ouarzazate jest nazywane tradycyjnie bramą pustyni i chyba słusznie, gdyż samo w sobie nie ma zbyt dużo do zaoferowania. Okoliczne filmowe krajobrazy i zabytkowe kasby sprawiły jednak, że do tej miejscowości regularnie przybywały i przybywają do nadal legendy światowego kina. Do Ouarzazate przyjechaliśmy w samo południe, w środku ramadanu i przy temperaturze przekraczającej 40 stopni. Miasto wyglądało na całkowicie opuszczone, w okolicach dworca kręcili się jednak taksówkarze i koniec końców trafiliśmy do hotelu. Po krótkiej regeneracji postanowiliśmy, że spróbujemy dostać się do Aït Benhaddou - zabytkowej twierdzy wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Udało nam się wynegocjować w łamanym j.francuskim z taksówkarzem 40-letniego mercedesa w miarę rozsądną cenę za podwózkę. Droga przez pustkowia starym niemieckim dieslem była zdecydowanie warta swojej ceny.
W drodze do Aït Benhaddou.
Okolice Aït Benhaddou. Zawitaliśmy do jednej z knajpek żeby napić się coca-coli i zaprzyjaźniliśmy się z berberyjskim sprzedawcą pamiątek.
Aït Benhaddou w pełnej okazałości. Kręcono tu m.in. Ostatnie kuszenie Chrystusa, Gladiatora, Mumię, Alexandra, Królestwo Niebieskie, Babel i wiele innych. Z analizy wpisu obiektu na listę światowego dziedzictwa UNESCO wynika, że twierdza powstała nie wcześniej niż XVII wieku, jednakże jej struktura oraz techniki zastosowane do jej budowy były używane już od zamierzchłych czasów, tak więc na miejscu ma się wrażenie obcowania niemalże ze starożytnością. Co ciekawe do dnia dzisiejszego kilka rodzin nadal zamieszkuje w obrębie twierdzy.
Aït Benhaddou to wspaniały przykład architektury południowego Maroka i budownictwa z gliny.
Aït Benhaddou posiada strukturę jak każde inne miasto. Są mury obronne, domostwa, meczet, cmentarz (muzułmański i żydowski) i główny plac miejski.
Widok z najwyższego miejsca w Aït Benhaddou.
Nasz pojazd. Kiedyś auta produkowało się na lata. W Maroku takim Mercedesom, z uwagi na suche powietrze, rdza niestraszna.
Wieczór w Ouarzazate spędziliśmy na poszukiwaniu pożywienia. Tak jak wspominałem wcześniej nie ma tu praktycznie nic do roboty, szczególnie w czasie ramadanu.
Ouarzazate dzień 2 i zwiedzenie Atlas Corporation Studios. Kręcono tu wiele klasyków, całkiem sporo oryginalnej scenografii zachowano się dziś w związku z czym mogliśmy przechadzać się pomiędzy planami filmowymi Gladiatora, Asteriksa i Obeliksa czy Gry o tron.
Klimaty tybetańskie w Maroku. Na planie filmu Kundun reż. Martin Scorsese.
Scenografia z Gladiatora. Praktycznie wszystko wykonane z gipsu i bardzo złej jakości materiałów. Wielki szacunek dla aktorów, za to że wśród takiej prowizorki potrafili wykrzesać z siebie tyle autentycznych emocji.
Gra o tron i świat Daenerys Targaryen.
Machiny oblężnicze.
Witamy w świecie Asterika i Kleopatry. Gdzieś w tych gipsowych budynkach nago w mleku kąpała się Monica Bellucci.
Jeszcze raz Asteriks
Imitacja Ferrari i myśliwca.
Z Ouarzazate późnym popołudniem wyjechaliśmy do Merzougi. Podróż zajęła nam pół dnia, ale jechało się komfortowo, a zza szyby obserwowaliśmy jak krajobraz pustynnieje i pierwszy raz w życiu zobaczyłem prawdziwą oazę. Pod koniec trasy byliśmy jednymi osobami w autobusie. Mieliśmy zarezerwowany nocleg w hotelu (właściwie w czymś na kształt naszej agroturystyki) o nazwie Auberge Ocean des Dunes (http://www.booking.com/hotel/ma/auberge-ocean-des-dunes.pl.html), ale nie za bardzo wiedzieliśmy jak tam dotrzeć. Po pewnych perturbacjach trafiliśmy na miejsce dopiero przed północą.
Merzouga i Hassilabied od samego początku zrobiły na mnie piorunujące wrażenie i w pełni zrekompensowały trud dotarcia tutaj. Od razu rozwiały się wszelkie wątpliwości w kwestii tego czy poświęcenie kilku dni z cennego czasu w Maroku na siedzenie w wiosce przy pustyni ma sens (Maroko ma tyle atrakcji, że trzeba by przynajmniej 2 miesięcy aby wszystko zobaczyć). Jeśli tylko będziecie mieli możliwość to jedźcie na pustynię !
Gdy dotarliśmy na miejsce było już ciemno, temperatura nawet w nocy była bardzo wysoka z pewnością sporo powyżej 30 stopni. Gospodarz zaproponował nam nocleg na dachu pod gołym niebem, była to pierwsza niesamowita noc pod gwiazdami. Nie mogłem się doczekać świtu, gdy tylko zrobiło się trochę widno zaczęliśmy się rozglądać po okolicy, wydmy Erg Chebbi były na wyciągnięcie ręki.
Erg Chebbi.
Pustynia Erg Chebbi i poprzedzająca ją hamada - charakterystyczna dla m.in. dla Sahary pustynia kamienista, bardzo ciężkie miejsce do życia dla człowieka.
W ciągu dnia na pustynię zakaz wstępu, z uwagi na zbyt wysokie temperatury mogłoby się to dla nas źle skończyć.
Nasz berberyjski gospodarz Lhu Ssin Oubadi oprowadza nas po okolicy i opisuje z jakim trudem na terenach pustynnych udaje się pozyskiwać wodę i uprawiać rośliny.
W porównaniu z dość konserwatywnymi i poważnymi Arabami z północy Berberowie mają w sobie dużo więcej luzu, szczycą się tym, że są ludźmi wolnymi, których domem przez długie lata była pustynia. We wszystkich opracowaniach na temat Berberów można przeczytać, że to lud twardy, waleczny, nieustępliwy itd. Do VII w n.e. wyznawali chrześcijaństwo bądź politeizm, dopiero po najeździe przez Arabów przeszli na islam. Łatwo skóry nie sprzedali w VIII w. dzielnie przeciwstawili się arabskiej dynastii Umajjadów, stworzyli nawet własne państwo i konkurencyjną dla islamu religię, której głównym orędownikiem był Salih ibn Tarif, przez część Berberów do dnia dzisiejszego postrzegany jest jako bohater narodowy.
W okresie późniejszym z tego co opowiadał mi mój gospodarz wobec Berberów przez władców Maroka była stosowana polityka wynaradawiana, jednakże Berberowie nigdy nie zrezygnowali z idei posiadania własnego kraju. W XX w. szczególnie brutalnie obszedł się z nimi król Hassan II, natomiast obecnie panujący Muhammad VI ma znacznie bardziej koncyliacyjny charakter i generalnie jest chwalony nawet przez samych Berberów m.in. za to że uznał język berberyjski za drugi urzędowy obok arabskiego. Do dnia dzisiejszego Rifenowie (grupa plemion berberyjskich) w północno-wschodniej części Maroka stanowią niemalże konkurencyjny ośrodek władzy w górach Rif gdzie szerzy się przestępczość narkotykowa. Z kolei najbardziej wojowniczy z Berberów - Tuaregowie jeszcze nie tak dawno podjęli próbę utworzenia suwerennego państwa Azawad na terenie północnego Mali ze stolicą w legendarnym niemalże mieście Timbuktu, które niestety na skutek walk dość mocno ucierpiało.
Nie wiem dokładnie do jakiej grupy przynależy mój gospodarz, gdyż w dzisiejszych czasach aspekty etniczne straciły całkowicie na znaczeniu (kiedyś Berberowie wyróżniali się m.in. jasnymi włosami i niebieskimi oczami), ale jest to prawdopodobnie najliczniejsza w Maroku grupa Chleuh. W sumie w Maroku nikt nie jest w stanie dokładnie oszacować ilu jest Berberów a ilu Arabów.
Berberów odróżnia od Arabów m.in. stosunek do kobiet. Tutaj to raczej kobiety chodzą z odsłoniętymi twarzami a mężczyźni szczelnie owijają się turbanem. W czasach przedkolonialnych obowiązywała zasada matriarchatu, kobieta sama decydowała kogo chce za męża i posiadała swój, często znaczny, majątek.
Powyższe różnice są bardzo dobrze pokazane w filmie pt. Timbuktu z 2014 (http://www.filmweb.pl/film/Timbuktu-2014-709354), gdzie skonfrontowano życie hodowcy bydła i jego niezależnej żony (nigdzie co prawda nie pada słowo Berber, ale tak ja bym to interpretował) z ekstremistami islamskimi.
Potrzeba wielu lat żeby urosły chociaż takie małe palmy.
Jałowa ziemia.
Na pustyni można jeździć po większych wydmach jak po śniegu.
Basen w okolicznej knajpie, w którym nie odważyliśmy się wykąpać (wiadomo co żyje w takiej wodzie ?)
Na środkowej kolumnie yaz symbol wolnego człowieka, który umieszczony jest również na fladze berberyjskiej. Berberowie sami siebie określają jako amazigh tj. wolnych ludzi. Flaga berberyjska ma trzy kolory: niebieski (morze Śródziemne i Ocean Atlantycki); zielony (góry) i żółty (pustynia).
Przeszedłem szybki kurs wiązania turbana. Okazuje się, że nie jest to specjalnie trudne, a turban bardzo dobrze się trzyma i jest wygodny. Co najważniejsze chroni przed piaskiem.
Późnym popołudniem w końcu można wyruszyć na pustynię. Część Berberów poszła z duchem czasu i przerzuciła się na turystykę (oby ta tendencja została zachowana z korzyścią dla wszystkich). Moim zdaniem okolice Erg Chebbi to świetne miejsce na urlop zarówno zimą jak i latem, można tu robić na prawdę wiele ciekawych rzeczy i aktywie wypoczywać.
U naszego gospodarza wykupiliśmy wycieczkę na wielbłądach połączoną z noclegiem na Saharze. Do tego na pustyni mieliśmy jeszcze zakosztować berberyjskiej kuchni i posłuchać lokalnej muzyki.
Wielbłądy to bardzo fajne i wytrzymałe zwierzęta choć mogą ugryźć mają bardzo przyjemną w dotyku skórę. Pamiętajcie żeby zwrócić uwagę na to czy wielbłądy są dobrze traktowane.
Pustynia tuż przed zachodem słońca.
Jechaliśmy ok. 1 godziny w jedną stronę. Widoki były niesamowite.
Ocean piasku dookoła.
Nasz nocleg. Nikt tam nie spał bo było za gorąco w nocy. Amplitudy temperatur, o których za pewne uczyliście na lekcjach geografii chyba w trakcie lata nie obowiązują, a może byliśmy jeszcze zbyt blisko cywilizacji po prostu.
To ja. Bardzo żałowałem, że nie wziąłem statywu, niebo w nocy było przepiękne, a w połączeniu z muzyką berberyjską niemal metafizyczne.
Musieliśmy się wracać skoro świt, temperatury w ciągu dnia są bardzo niebezpieczne dla człowieka północy.
Ostatnie spojrzenia na Saharę.
Pożegnanie z naszym gospodarzem, fantastyczne miejsce i człowiek. Chętnie bym tam kiedyś wrócił. Mam w planach trekking po Atlasie Wysokim więc może znowu się spotkamy. Później pojechaliśmy do Fezu o czym na pewno napiszę, w którejś z kolejnych relacji.
Po więcej relacji zapraszam na mojego bloga
http://blogpodrozniczymichalanowaka.pl/
Pozdrawiam
Michał Nowak