To już nasza trzecia wyprawa za ocean a druga, którą chcemy się z wami podzielić na forum
:D Wszystko zaczęło się rano 3 maja na Okęciu i tam też zakończyło 17 maja wczesnym popołudniem. Loty na trasie Warszawa – SFO przez Amsterdam realizowane były przez KLM. Tym razem podróż minęła bez żadnych problemów i zgodnie z rozkładem lotów. A jak przetrwać prawie 11-godzinny lot? Dobra książka, dobry film i sen. A przede wszystkim dobre towarzystwo
:D
Noclegi czy to w motelach/hotelach czy na terenie parków narodowych zarezerwowane z odpowiednim wyprzedzeniem. Samochód z sieci Alamo też. Podobnie jak bilety wstępu na wybrane atrakcje.
Poniżej wrzucam mapkę przedstawiającą naszą planowaną trasę. Czego tam miało nie być
:lol: San Fransisco i wyścigi jak w Bullicie, ucieczka z Alcatraz, przejazd Big Surem, plażowanie w Santa Barbara, morskie kąpiele w Venice, szukanie gwiazd w Hollywood, przednia zabawa w Universalu, podziwianie gigantycznych Sekwoi i odpoczynek w Yosemite, smakowanie wina w Nappa Valley, przejazd Golden Gate.
Czy wszystko udało się zrealizować? Przekonajcie się sami
:lol:Dzień 1
Nasza podróż zaczęła się o 6 rano na Okęciu, gdzie liniami KLM udaliśmy się do Amsterdamu. Stamtąd o 9.50 mieliśmy lot do SF. Na miejscu byliśmy ok. godziny 12 czasu lokalnego:)
Po dość sprawnym przejściu przez odprawę prowadzoną przez służby imigracyjne i odebraniu bagaży udaliśmy się po samochód. Poruszanie się po lotnisku w SF jest dość intuicyjne. Świetnym rozwiązaniem jest kolejka kursującą po wszystkich terminalach a także dowożąca pasażerów do miejsca w którym można odebrać auta.
Samochód zarezerwowany przez ecconomycarrentals.com z firmy Alamo. Niestety tak jak i w zeszłym roku i tutaj napotkaliśmy kłopoty. Dość niemiła pani chciała nam utrudnić wynajęcie najtańszego auta wmawiając nam, że kompaktowe samochody w USA nie mają bagażników. Że rzeczy pozostawione w samochodzie wystawione są na widok publiczny. Że ogólnie mamy kiepskie ubezpieczenie i czego my się spodziewamy za 200$ na 10 dni. Krótko mówiąc, bierzcie droższy wóz i niczym się nie martwcie. Jednak dzięki dzielnej postawie mojej małżonki stanęło na naszym i dobrze się stało
;) Gwoli ścisłości nasze autko to Hyundai Accent:
Po sprawdzeniu i odebraniu samochodu ruszyliśmy w stronę pierwszej bazy noclegowej – Santa Cruz i naszego pierwszego noclegu:
Po zameldowaniu się ruszyliśmy na krótki spacer by pierwszy raz spojrzeć na Pacyfik:
Samo miasteczko poza plażą i główną ulicą niczym wielkim nie zachwyciło. Ot, zwykła miejscowość wypoczynkowa:
Jeszcze tylko standardowo coś na ząb:
I czas poddać się jet lagowi…
:DDzień 2
Dzień rozpoczęliśmy oczywiście od typowego amerykańskiego śniadania:
Mimo, że pogoda nie dopisała
:( :
wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy słynną Pacific Coast Highway w kierunku Monterey. Po dotarciu na miejsce nasze pierwsze kroki skierowaliśmy ku:
Jest to typowy nadmorski deptak z restauracjami, straganami i sklepami z mydłem i powidłem:
Znajduje się tu również port dla jachtów:
Oraz promenada wzdłuż portu i wybrzeża dla pieszych i rowerzystów:
Samo miasto jest kameralne i posiadające w większości typową zabudowę:
Z paroma perełkami takimi jak Hotel Monterey:
Bądź Golden State Theatre:
W mieście widać również pozostałości hiszpańskich wpływów architektonicznych:
Pierwszy w mieście teatr:
Pierwszy ceglany dom:
Po Monterey wybraliśmy się na płatną „17-mile drive” która poza pewnymi fragmentami nas rozczarowała. Gdybyśmy mieli wybierać ponownie raczej zdecydowalibyśmy się na jej ominięcie i udanie się wprost w stronę Big Sur. Co do samej 17 mili ma ona swoje momenty
:) Oto one:
Pogoda jak nad Bałtykiem
:lol: :
Po przejechaniu tytułowych 17 mil i panoramicznym zwiedzaniu Carmel, ruszyliśmy w stronę Big Sur:
Było co oglądać:
Nie mogło zabraknąć oczywiście:
Dalej wybrzeże również zachwycało:
Po drodze zatrzymaliśmy się by podziwiać Wodospad McWay:
pozwolę się tracić
8-) mieliśmy dokładnie taka sama akcje na tym lotnisku tylko ze w hertzu, nie pamiętam może przypadkiem to jest ten sam agent obsługujący obie firmy. również dostaliśmy Hyundai Accent . W waszym przypadku byliście zadowoleni a ja osobiście jednak żałuje że nie mimo zmęczenia nie usiadłem gdzieś z boku z netem i nie zarezerwowałem ponownie przez stronę czegoś lepszego ( wychodzi taniej niż w kiosku na lotnisku) . Nie wiem jak wasz Hyundai ale nasz nie dawał rady w miejscach gdzie były wzniesienia , szczególnie w Death Valley czy też drodze do Yosemite , trzeba było robić porządna redukcje nawet do 3go biegu żeby dał rade wtoczyć pod górkę przez co finalnie pomimo taniej benzyny nie było to ani ekonomiczny ani komfortowy wynajem a różnica w wyżej klasie była o ile dobrze pamiętam przez stronę około 20$ a na miejscu w kiosku 70$.ps Gdzieś czytałem i byłem pozytywnie zaskoczony poziomem spalania 3L Mustanga.
Jak pamiętam Hertz był zaraz obok Alamo
:D Nasz Hyundai również się dusił podczas naszych wycieczek po parkach. My jednak z pełną świadomością na tak mały samochód się zdecydowaliśmy. W planach mieliśmy korzystanie z niego przez 10 dni i przejechanie ok. 1,5 tys. mil (w porównaniu z poprzednim wyjazdem gdy zrobiliśmy ok 6 tys. mil to prawie nic
8-) ). Biorąc pod uwagę, że z parków zaliczyliśmy tylko Sekwoje i Yosemite to z kosztami benzyny zmieściliśmy się w budżecie.Napisałem, ze dobrze się stało gdyż ewidentnie Alamo chciało nas namówić na większy (z tego co pamiętam dodatkowy koszt ok. 20$ za dzień) tłumacząc, że ten samochód nie ma bagażnika (mam tu pretensje do siebie, że kompletnie nie skojarzyłem że chodzi o hatchback ale nie mogłem przypomnieć sobie tego modelu –efekt długiej podróży), rzeczy pozostawione są na widoku, że jak ktoś się włamie to ubezpieczenie tego nie pokryje i ogólnie tak jak wspomniałem czego spodziewamy się za marne grosze. Oczywiście okazało się, że bagażnik jest, spokojnie walizki (jedna wielka, duża mała) się zmieściły. I tylko niepotrzebnie człowiek nerwy stracił i trochę radości z wyjazdu już na samym początku.
Wiem ze nie w temacie.Ale planuję wybrać się do Kalifornii w listopadzie.Pytanie moje jakiej pogody się spodziewać,czy warto w tym okresie tam jechać?dokładnie w listopadzie po 15tym,czyli druga połowa miesiaca
Wszystko zaczęło się rano 3 maja na Okęciu i tam też zakończyło 17 maja wczesnym popołudniem. Loty na trasie Warszawa – SFO przez Amsterdam realizowane były przez KLM. Tym razem podróż minęła bez żadnych problemów i zgodnie z rozkładem lotów. A jak przetrwać prawie 11-godzinny lot? Dobra książka, dobry film i sen. A przede wszystkim dobre towarzystwo :D
Noclegi czy to w motelach/hotelach czy na terenie parków narodowych zarezerwowane z odpowiednim wyprzedzeniem. Samochód z sieci Alamo też. Podobnie jak bilety wstępu na wybrane atrakcje.
Poniżej wrzucam mapkę przedstawiającą naszą planowaną trasę. Czego tam miało nie być :lol: San Fransisco i wyścigi jak w Bullicie, ucieczka z Alcatraz, przejazd Big Surem, plażowanie w Santa Barbara, morskie kąpiele w Venice, szukanie gwiazd w Hollywood, przednia zabawa w Universalu, podziwianie gigantycznych Sekwoi i odpoczynek w Yosemite, smakowanie wina w Nappa Valley, przejazd Golden Gate.
Czy wszystko udało się zrealizować? Przekonajcie się sami :lol:Dzień 1
Nasza podróż zaczęła się o 6 rano na Okęciu, gdzie liniami KLM udaliśmy się do Amsterdamu. Stamtąd o 9.50 mieliśmy lot do SF. Na miejscu byliśmy ok. godziny 12 czasu lokalnego:)
Po dość sprawnym przejściu przez odprawę prowadzoną przez służby imigracyjne i odebraniu bagaży udaliśmy się po samochód. Poruszanie się po lotnisku w SF jest dość intuicyjne. Świetnym rozwiązaniem jest kolejka kursującą po wszystkich terminalach a także dowożąca pasażerów do miejsca w którym można odebrać auta.
Samochód zarezerwowany przez ecconomycarrentals.com z firmy Alamo. Niestety tak jak i w zeszłym roku i tutaj napotkaliśmy kłopoty. Dość niemiła pani chciała nam utrudnić wynajęcie najtańszego auta wmawiając nam, że kompaktowe samochody w USA nie mają bagażników. Że rzeczy pozostawione w samochodzie wystawione są na widok publiczny. Że ogólnie mamy kiepskie ubezpieczenie i czego my się spodziewamy za 200$ na 10 dni. Krótko mówiąc, bierzcie droższy wóz i niczym się nie martwcie. Jednak dzięki dzielnej postawie mojej małżonki stanęło na naszym i dobrze się stało ;)
Gwoli ścisłości nasze autko to Hyundai Accent:
Po sprawdzeniu i odebraniu samochodu ruszyliśmy w stronę pierwszej bazy noclegowej – Santa Cruz i naszego pierwszego noclegu:
Po zameldowaniu się ruszyliśmy na krótki spacer by pierwszy raz spojrzeć na Pacyfik:
Samo miasteczko poza plażą i główną ulicą niczym wielkim nie zachwyciło. Ot, zwykła miejscowość wypoczynkowa:
Jeszcze tylko standardowo coś na ząb:
I czas poddać się jet lagowi… :DDzień 2
Dzień rozpoczęliśmy oczywiście od typowego amerykańskiego śniadania:
Mimo, że pogoda nie dopisała :( :
wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy słynną Pacific Coast Highway w kierunku Monterey.
Po dotarciu na miejsce nasze pierwsze kroki skierowaliśmy ku:
Jest to typowy nadmorski deptak z restauracjami, straganami i sklepami z mydłem i powidłem:
Znajduje się tu również port dla jachtów:
Oraz promenada wzdłuż portu i wybrzeża dla pieszych i rowerzystów:
Samo miasto jest kameralne i posiadające w większości typową zabudowę:
Z paroma perełkami takimi jak Hotel Monterey:
Bądź Golden State Theatre:
W mieście widać również pozostałości hiszpańskich wpływów architektonicznych:
Pierwszy w mieście teatr:
Pierwszy ceglany dom:
Po Monterey wybraliśmy się na płatną „17-mile drive” która poza pewnymi fragmentami nas rozczarowała. Gdybyśmy mieli wybierać ponownie raczej zdecydowalibyśmy się na jej ominięcie i udanie się wprost w stronę Big Sur. Co do samej 17 mili ma ona swoje momenty :) Oto one:
Pogoda jak nad Bałtykiem :lol: :
Po przejechaniu tytułowych 17 mil i panoramicznym zwiedzaniu Carmel, ruszyliśmy w stronę Big Sur:
Było co oglądać:
Nie mogło zabraknąć oczywiście:
Dalej wybrzeże również zachwycało:
Po drodze zatrzymaliśmy się by podziwiać Wodospad McWay:
Jeszcze tylko zachód słońca: