0
pluszczak 12 lipca 2016 22:43
Dzień dobry, czołem!

Ukraina jakoś nigdy mi się nie malowała. Na pewno nie z powodu niechęci a jedynie przez brak pomysłu, wycieczka do sąsiadów nie przyszła mi do głowy.
Aż tu nagle, ZOSTAŁAM NA UKRAINĘ WYWIEZIONA! Brzmi potwornie, ale spokojnie, znalazłam się tam w dobrej wierze, w ramach niespodzianki urodzinowej. :D

Dwudniowy wypad do Lwowa okazał się być prezentem w dziesiątkę. Nie przypuszczałam, że to na wpół polskie miasto, tak bardzo mnie porwie. Klimat lwowskich ulic okazał się być niepowtarzalny, ludzie sympatyczni a ceny polsko-ukraińsko-niemieckich staroci pozwoliły na komfort zakupów... ;)

Gorące podziękowania dla Marcina jeszcze raz, a dla Was krótka relacja!


PIĄTEK

Na dobry początek, po drodze z Warszawy, nieoczekiwany wyskok na polskie, największe wesołe miasteczko. Póki co jest o nim cicho ale ENERGYLANDIA mieszcząca się w niepozornym mieście Zator, daje czadu. Polecamy szczególnie dla rodzin z dziećmi ale dla tych starszych i odważnych też nie zabraknie atrakcji.

Image

Przyznam szczerze, że po całym dniu na kolejkach, było nam niedobrze i słabo więc długo wyczekiwany przyjazd na granicę dodał nam skrzydeł. Do Korczowej dojechaliśmy ok. 22:00, 40min czekania i po sprawie. Wystarczyły paszporty, dowód rejestracyjny auta i zielona karta. Nie mieliśmy żadnych problemów przy okazji przekraczania granicy. Jedyna niedogodność spotkała mnie wtedy, kiedy szukając toalety (nie znalazłam), trafiłam do pomieszczenia z niezliczoną ilością Ukraińców palących szlugi i zionących wódą. :)

Zatrzymaliśmy się w Taurus hotel & spa i z czystym sumieniem możemy go polecić. Sypialna wraz z łazienką była czyściutka, pokój przestronny, bufet śniadaniowy imponujący, obsługa miła i tanie zabiegi SPA.

No to spać! Jeszcze tutaj nie wiedziałam, co czeka mnie następnego dnia.


SOBOTA

Postanowiliśmy, że czas we Lwowie spędzimy bez żadnej napinki, swobodnie spacerując. Ruszyliśmy przed siebie i pieszo wkroczyliśmy na rynek miasta. Tutaj pierwsze pozytywne zaskoczenie: poranna kawa w przyjemnej kawiarni za mniej niż 5 złotych. Później było coraz lepiej!

Lwów urzeka najbardziej swoją starą zabudową, która pamięta jeszcze polskie czasy. Tutaj zdobione kamienice stanowią ważną składową całego miasta, nie tylko starówki. Poszarzałe i zniszczone budynki stwarzały nieco ponury klimat, zwłaszcza, że sobotni dzień był deszczowy i kapryśny. Szybko jednak się okazało, że przyjemnie jest się zanurzyć w tym rzeźbionym gąszczu, nawet jeśli nie jest on odrestaurowany.

Image
Stara kobieta, która z uczuciem karmiła gołębie.

Image
Najpiękniejsze znalezisko całej wyprawy ;)

Image


Pozostałości po dawnej Polsce mocno dawały się we znaki.

Image

Image
Dawna poczta Pana Jana Muszyńskiego.


Chowając się przed deszczem trafiliśmy do pięknej katedry. Niestety, nie tylko my wpadliśmy na ten genialny pomysł i w wąskim przedsionku świątyni zgromadziło się sporo turystów. Jednak kiedy wyszło słońce, wszyscy stracili zainteresowanie ołtarzem. ;)

Image

Image

Image

Image
Takie samochody spotkacie WSZĘDZIE. Niektóre stoją i ozdabiają miasto w postaci ładnego złomu, inne dalej snują się po ulicach.

Image

Image

Image



Punktem programu miała być LWOWSKA OPERA.
Należycie wystrojeni i podekscytowani, ruszyliśmy do opery na sztukę. Ależ ja się cieszyłam na tę niespodziankę!

Image

I tutaj spotkał nas wielki zawód. Po pierwsze, siadając na naszych miejscach na balkonie, zauważyliśmy, że przynajmniej połowa widowni ubrana jest w szorty, jeansowe spodnie i zwykłe tshirty. Naprawdę? W tak pięknym budynku? Nie sądziliśmy, że dość niskie ceny za bilety to powód do olania wszelkich standardów.
Kurtyna poszła w ruch i szybko się okazało, że koszulki polo na widowni to nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się na scenie. Trafiliśmy na WSPÓŁCZESNĄ ADAPTACJĘ "Wesela Figara", comic operę. W teorii komedia, w praktyce żenada. Patrzyliśmy z niedowierzaniem, jak śpiewaczka operowa pokazuje tyłek, jedna z artystek udaje rapującego chłopaka, a bohaterka Zuzanna jest Djem, który buja się w rytmie Mozarta. Rozglądałam się po sali i liczyłam osoby, które opuszczają budynek. Zamykając oczy dało się poczuć prawdziwy klimat opery, wystarczyło unikać głupot, które działy się przed widownią. Po pierwszej połowie spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i wyszliśmy.

Image
Nie przejmuj się Marcin, skąd mogłeś wiedzieć, że to będzie takie dno! W końcu nie każdy zna cyrylicę, stąd kłopot z odczytaniem opisu opery... ;)

Skorzystaliśmy z wolnego wieczoru i udaliśmy się do wcześniej znalezionej wege knajpy. GREEN mieszczący się przy samym rynku Lwowa to restauracja, którą koniecznie musicie odwiedzić! Za przystawki, dania główne, desery, koktajle zapłaciliśmy w sumie niecałe 50zł. Obżarstwo sięgnęło zenitu, ledwo wstaliśmy od stołu i pędem wróciliśmy do hotelu, żeby chociaż na chwilę skorzystać z jacuzzi. Niestety, nie jesteśmy w stanie polecić Wam ukraińskiej knajpy z tradycyjną kuchnią ponieważ takiej nie jadamy i nas ominęła. Green na tyle zawrócił nam w głowie, że też niespecjalnie szukaliśmy wegańskich opcji w klasycznym, ukraińskim menu. Jeśli jakieś wpadną Wam w oko, dajcie znać!


NIEDZIELA

W końcu wyszło słońce! Spacerując po mieście natknęliśmy się na targ z różnymi starociami. Najwięcej było książek, niektóre liczyły sobie 200 lat. Przechowywane w kartonowych pudłach, wystawione na deszcz i słońce, straciły swoją świeżość ale zyskały charakter. Grupa starszych Ukraińców wystawiała wszystko, co miała. Pamiątki wojenne, posrebrzane zastawy, literatura, gazety, winylowe płyty sprawiały wrażenie wyciągniętych prosto z zapyziałej piwnicy. Udało nam się dorwać literacką perłę z 1924 roku, kosztowała 20zł. Negocjacje z miłym, nieco śmierdzącym alkoholem Panem, były fascynujące! Nasz nowy, starszy kolega zna Warszawę od podszewki. Słysząc, że jesteśmy z Polski, od razu wyjął swoje najlepsze pozycje w naszym języku, a miał ich dużo. Większość lektur na lwowskich bazarach to polskie książki. Chwilę później wskazał na biały budynek obok mówiąc, że tutaj uczył się Stanisław Lem, nie skłamał. Dobiliśmy interesu, na odchodne dostaliśmy adres do korespondencji na Skypie (!), uściski i całusy spod wąsa. Szkoda, że nie widzieliście naszego zaskoczenia, kiedy to Ukrainiec z ulicznego bazaru wyjął telefon z dotykowym ekranem i podłączył się do WiFi, szukając swojego loginu na skajpie. :)

Image

Image

Image

Image

Image
Mistrzowie handlu, którzy bez skrępowania zajadali mortadelę nad swoimi antykami :)

Image
"Mein Kampf" to tylko jedna z licznych, hitlerowskich pozostałości. Na targu znajdziecie hitlerowskie hełmy, przypinki i dokumenty. Ciekawe, żeby obejrzeć ale czy odważycie się to przywieźć do domu?



Później skorzystaliśmy z "wagoników wycieczkowych", które jeździły dookoła miasta. Na słuchawkach można wybrać polskiego przewodnika, między opisami słychać ukraińską muzykę. Ciekawe doświadczenie, dowiedzieliśmy się wiele na temat historii kamienic, kościołów i polskiej cyganerii. Jeśli macie godzinkę wolnego czasu to skorzystajcie. :)

Image

Image


Image

Image

Image

Image


A TERAZ ZABAWNE AKCENTY... :)

Image

Image
iPoint idealnie pasuje do obrazka szczupłych, młodych, ukraińskich chłopaczków w czapkach z daszkiem, których spotykamy na polskich ulicach. To mocno stereotypowe ale... prawdziwe.


Wyjechaliśmy z Ukrainy przez inną granicę, tym razem w Rawie Ruskiej. Dotarliśmy na nią ok. 19:30 i tutaj zeszło się trochę dłużej, bo ponad dwie godziny. Organizacja tego przejście wydaje się być słaba i czasochłonna. Ale dwie godziny to i tak nie najgorszy wynik, czytając relacje w internecie spodziewaliśmy się wielogodzinnej katastrofy.


Jedyne, czego nie jestem w stanie Wam w tej relacji przekazać to prawdziwy, głęboki klimat Lwowa. Polskie korzenie tego miasta są wyraźne i mieszają się z odmienną od naszej kulturą Ukrainy. Stara zabudowa, głośne ulice, ogromna starówka, kocie łby na drogach i niespodzianki w postaci polskich naleciałości za każdym rogiem to coś, czego nie doświadczycie nigdzie indziej.
Jeśli dysponujecie wolnym weekendem i niedużą gotówką, to Lwów będzie idealnym miejscem na szybki, wzruszający wypad. Niezależnie od pogody. :)

Mile widziany feedback w komentarzach!

Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

don-bartoss 12 lipca 2016 23:02 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja, również lubię wracać do Lwowa. Wiele moich obserwacji pokrywa się z Twoimi.Co do tych hitlerowskich, czy też faszystowskich akcentów, o których napomknęłaś to niestety jest to nieodłączny element Ukrainy. Nie aktualnej Ukrainy, albo wybijającej się na niepodległość Ukrainy, ale po prostu Ukrainy. Nawiązanie do faszyzmu to coś na czym zbudowali swoją tzw. niepodległość i coś na czym próbują budować tożsamość obecnie. Po takie akcenty nie trzeba wybierać się na kiermasz staroci - wystarczy odpalić internet. Najwięcej tego nazistowskiego sentymentu tkwi właśnie w ludziach mieszkających na Zachodzie Ukrainy, głównie w tych których przeważającą ambicją jest wyjazd na Zachód, w tym do Polski.Z tego względu wizyta we Lwowie bywa bolesna, mimo że jest obowiązkowa, bo w układzie faktycznym granice Polski przyjmują postać inną niż oficjalna. Nie o tym jednak teraz. Miło, że nie wspomniałaś nic o miejscu, które nazwy nie będę wymieniał i starannie wyselekcjonowałaś zdjęcia pomników. Następnym razem polecam wybrać się na wzgórze, na cmentarz też oczywiście.
pluszczak 12 lipca 2016 23:27 Odpowiedz
Najciekawszy jest ich stosunek do tych przedmiotów. Leżą swobodnie na kartonach, zaraz obok starej rozkładówki Playboya sprzed 15 lat. Próbują to opchnąć jako ciekawą pamiątkę, gdzie tymczasem wśród Polaków budzi to niechęć i smutek. Dziwne, że do tej pory magazynują te rzeczy, w polskich domach w zasadzie już ich nie ma. Na pewno tam jeszcze wrócimy i odwiedzimy cmentarz, o którym piszesz. :) Niestety na zwiedzanie mieliśmy niecałe dwa dni a też nie chcieliśmy ich spędzić w biegu. Zwłaszcza, że Lwów jest tak blisko i w każdej chwili można do niego zajechać. :)
mackoz 12 lipca 2016 23:35 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja. Tak sobie przypominam moją wizytę w Operze Kijowskiej na balecie... Tragedia. Tylko wnętrza były interesujące :D To chyba jakaś ogólny trend u nich. A powracając do Lwowa, naprawdę warto pojechać. Jak wysiadłem na dworcu, pierwsze zdziwienie! Maszyna do czyszczenia powierzchni płaskich! Ktoś tu coś sprząta :) Potem w tramwaju 'gadali' z głośników po angielsku, widać że jest bardziej turystycznie niż w Kijowie, Charkowie czy Dniepro. Smuci banderyzm, bawi i cieszy reszta. Chyba najfajniejsze jest to, że można pojechać tam parą na miły wypad, z kumplami na imprezę czy samotnie, żeby ''pogrzebać w historii''.
zeus 13 lipca 2016 00:07 Odpowiedz
Czy bym się odważył przywieść relikwie? No w sumie, u mnie w domu znajdzie się i Czerwona Księga Mao, i Mein Kampf i Marxa i wiele innych książek bo uważam żeby mieć opinię o czym (a tu chodzi o książkach) to trzeba je przeczytać przed. Ostatnio czytam książkę o Subcomandante Marcos, i muszę przyznać ze ludzie patrzą na mnie krzywo w tramwaju ^^ A z II WŚ to mam dość dużą kolekcję w Atenach (żelazny krzyż, medale polskie, radzieckie) ale to mania moja o II WŚ.
mackoz 13 lipca 2016 00:14 Odpowiedz
@Zeus Wiadomo, że dla rozsądnego człowieka tego typu artefakty mają wartość naukową i historyczną. Ciekawi mnie tylko data wydania Mein Kampf, bo wygląda na dosyć nową? @pluszczak
zeus 13 lipca 2016 00:25 Odpowiedz
pluszczak 13 lipca 2016 00:32 Odpowiedz
Książki i zdobywanie wiedzy to jedno, hełmy i mundury faszystowskie to drugie. Fajnie, jeśli masz tak pokaźną kolekcję literatury, dobrze, że ktoś w tym czasach jeszcze czyta i informacje pozyskuje ze źródeł a nie z telewizji. Chodzi mi raczej o to, że w naszej kulturze niechętnie przechowujemy rzeczy, które przypominają o tym, co w polskiej świadomości bolesne. Myślę, że moja babcia nie chciałaby znaleźć u mnie w szufladzie swastyki. Po wizycie w Oświęcimiu sama nie chciałabym takich przedmiotów trzymać. Bo po co, jako "upominek" czego? Oczywiście, jeśli ktoś jest mocno wkręcony w historię to takie znaleziska będą dla niego na wagę złota. Ja natomiast mam na myśli tę ludzką, emocjonalną stronę kupowania tego rodzaju... pamiątek. :)Mein Kampf widoczne na zdjęciu zostało wydane w 2012r i było zapisane cyrylicą. Na całym targu leżały trzy takie same egzemplarze. Oprócz tego można było znaleźć mnóstwo innych, niemieckojęzycznych książek związanych z 2 Wojną Światową.
mackoz 13 lipca 2016 00:48 Odpowiedz
Myślałem, że wydanie starsze, podziemne. @pluszczak to absolutnie nie o to chodzi. Do Kryjówki nie poszedłem i nie pójdę, ale antyki typu przedwojenne wydania bzdur kaprala, czy oryginalną książeczkę 'Mało mi tu' mogę mieć w zbiorze. Nie zamierzam uczyć dzieci mądrości z tych 'dzieł'. Ale one muszą być znane moim dzieciom, żeby zobaczyły jaki to jest g*
michzak 13 lipca 2016 05:37 Odpowiedz
To czekam na polityczna dyskusje :DMam pytanie gdzie jest ten bazar? Fajna relacja, miło się czytało, zwłaszcza że niedługo jadę w re okolice :) Wysłane z mojego SM-A500FU przy użyciu Tapatalka
don-bartoss 13 lipca 2016 08:46 Odpowiedz
Polecam "W stalowych burzach" Ernsta Jüngera. Podobno najlepsze jest 3-cie wydanie z 1924 r. ale na to nie ma szans. Nawet nowsze wznowienia bardzo trudno dostać, może antykwariaty i biblioteki. Na allegro chodzą po 100-200 zł. Z tego co wiem, aktualna zawartość książki różni się niestety od pierwotnej dość znacznie.
michcioj 13 lipca 2016 09:18 Odpowiedz
pluszczak napisał:Mein Kampf widoczne na zdjęciu zostało wydane w 2012r i było zapisane cyrylicą. Na całym targu leżały trzy takie same egzemplarze.temat na pewno kontrowensyjny, osobiscie chetnie kupilbym mein Kampf ale zeby ta ksiazke przeczytac w orginale.
aksum 13 lipca 2016 09:58 Odpowiedz
michzak napisał:Mam pytanie gdzie jest ten bazar? ulica Богдана Хмельницкого pod pomnikiem Ивана Федорова