Koszty: Loty WAW – BGY – WAW (Wizzair WDC 128 zł) Autobus z lotniska do Bergamo 3 € (ważność biletu 90 min. od skasowania; w Bergamo na tym bilecie skorzystam z kolejki Funicolare) Pociąg Bergamo – Varenna 5,50 € Pociąg Varenna – Mediolan 6,70 € Transport z Mediolanu na lotnisko BGY 4 € Terravision Hostel 108 zł
Razem 236 zł plus 60 € waluty (na wszystkie wydatki: transport; jedzenie; napoje; bilety wstępu itd.)
Bergamo
Niebieskie, słoneczne niebo. Lądowanie nieco przed dziewiątą rano. Szybki rekonesans i wyjście na przystanek miejskich linii ATB. Niczym zdążyłam zjeść śniadanie autobus pojawił się na stanowisku. Transfer z lotniska do centrum Bergamo trwa mniej niż 20 min. Ja wysiadam przy zabytkowej kolejce Funicolare, co by zdążyć wykorzystać zakupiony wcześniej 90 minutowy bilet. Wchodzę na stacyjkę. Wsiadam. Zajmuję miejsce z widokiem przez przednią szybę. Kolejka zabytkowa, ma swój klimat. Skrzypi, ale jeździ. Wąskie tory. Jeszcze trochę i nie zmieścimy się między ścianami. Jestem na Città Bassa. Mijam grupę kibiców z Polski, którzy dzień wcześniej byli na meczu w Marsylii. Witam się z nimi polskim „Dzień dobry”! Fajna sprawa spotkać rodaków „na trasie”.
Spaceruję po „pierwszym piętrze” Bergamo. Podążam do stacyjki położonej nieco wyżej. Jest dość wczesna pora. Ludzi wkoło jak na lekarstwo. Mogę chodzić całą szerokością wąskich uliczek. Cudny poranek. Pomyśleć, że gdyby nie chęć spakowania plecaka i wyruszenia w nieznane to pewnie siedziałabym w pracy. Ale tak się nie zadziało. Dziś i jutro Buongiorno Italia.
Wjazd na Città Alta. Inny model kolejki. Tym razem czerwona. Trasa nieco dłuższa i z lepszymi widokami. Zza zielonych drzew przebija się panorama Bergamo. Według zakupionego biletu mam mniej niż 30 minut na powrót. A tu jeszcze trzeba wrócić do kolejki na Città Bassa. Ale co tam. Zostaję i gapię na miasto z góry. Idę wyżej. Spaceruję, rozglądam się. Wracam na nieważnym bilecie. Pan „kierowca” kolejki nawet nie patrzy na bilet. Ściska moją dłoń w geście powitania i zaprasza na pokład. Wymieniamy uśmiechy.
Chodzę po Bergamo. Podążam w kierunku dworca kolejowego. Maszeruję z plecakiem na grzbiecie. Jest radość. Z nieba leje się żar. Ustawiam się w kolejce do miejskiego wodociągu. Nabieram chłodnej wody do butelki. Można iść dalej. Nieśpiesznym krokiem zbliżam się do dworca kolejowego. Szukam kasy biletowej. Znajduję ją w saloniku prasowym. Kupuję bilet Bergamo-Lecco-Varenna. Kasuję bilet w żółtej skrzynce przy wejściu na peron. Do odjazdu ponad pół godziny. Trochę się szwędam po dworcu. Jest to mały miasteczkowy dworzec kolejowy. Nadjeżdża leciwy zielony pociąg. Pomimo pewnie sporego licznika przejechanych kilometrów jest komfort podróży. Wysiadam w Lecco. Miejsce przesiadki do Varenny. Zmieniam peron i po kilku chwilach jestem w klimatyzowanym wagonie. Jedziemy. Wczesna pora pobudki daje pierwszy znak. Głowa leci, oczy zamykają się – dopada mnie króciutka drzemka.
Varenna
Zaraz po wyjściu z dworca podążam w kierunku centrum miasteczka. Dwie minuty marszu i moim oczom ukazuję się Lagio di Como (widziane już nie zza szyby pociągu). WOW! Super! Zachwytom nie ma końca. Podchodzę bliżej. Opieram się o barierki. Patrzę. Siadam na murku pod drzewem i znowu się gapię. Posiaduję dłużej, zjadam drugie śniadanie.
Spaceruję, chodzę, zaglądam to tu – to tam. W Varennie czuję się obecność jeziora. Upał już nie doskwiera, chociaż temperatura sięga 34 stopni C. Rozglądam się za miejscem na piwko. Decyzja podjęta. Idę na taras wysunięty bliżej jeziora.
Mediolan
Z Varenny do Mediolanu wracam pociągiem przed 19. Bilet kupiłam w informacji turystycznej na dworcu. Podróż trwa nieco ponad godzinę. Prosto z dworca idę pieszo do New Generation Hostel Urban Brera. Od dworca jest to jakieś 2 km. Melduję się w hostelu, zostawiam bagaż i krążę po najbliższej okolicy. Następnego ranka wymeldowuję się przed dziesiątą rano i ruszam w miasto. Zaczynam od Opery La Scala. Bez pośpiechu spaceruję po Mediolanie. Zajrzę to tu - to tam. Zatrzymam się przy witrynie sklepowej czy przy menu restauracji. Przed południem melduje się w Galerii Vittorio Emanuele przy Piazza del Duomo. Następnie Katedra Duomo. WOW! Robi wrażenie. Znowu się gapię. Przerywa mi czarnoskóry Pan. Coś tam gestykuluje. Kalambury: zdjęcie na tle Katedry. Pewnie chcę mnie naciągnąć na zdjęcie z Polaroid’a (albo coś w tym stylu). Odmawiam. Takich zaczepek w ciągu dnia będzie więcej. A to bransoletki ze sznurka za „free”, wyciągniki do smartphon’a i inne takie. Przyznam, że podróżując sama takie zaczepki nieco umniejszają komfort bezpieczeństwa. Najmniej komfortowo było w Parku Sempione. Czarnoskórzy „mieszkańcy” Mediolanu spali na kartonach pod parkowymi drzewami/krzakami. Swoje "pranie", ręczniki wieszali na gałęziach drzew. Dobrze, że wtopiłam się w tłum spacerujących po parku turystów, co było namiastką bezpieczeństwa. Przepraszam, że taki off top, ale jakoś zapadło to w mojej pamięci. Wracając do Parku Sempione. Spory kawał zieleni. Alejki, ławeczki, miejsce do koszykówki i innych dyscyplin. Ja wybieram ławeczkę w cieniu blisko stawu. Chwila odpoczynku, czas żeby po po prostu posiedzieć, złapać chwilę. Wracając zaglądam w dostępne komnaty Zamku Sforzów.
Dalej zmierzam w kierunku Santa Maria delle Grazie. Nie udało mi się kupić biletu online, ale wyczytałam, że jest niewielka szansa na zakup bezpośrednio w kasie. Niestety, tym razem nie zobaczę dzieła Leonarda - Ostatniej Wieczerzy. Wracając w kierunku Centrum, zatrzymuję się na pizzę. Mała restauracja. Kilka stolików. Od wejścia wita mnie gospodarz. Straszy Pan z brzuszkiem, przepasany białym fartuchem. Wskazuję wole miejsce i możemy zaczynać. Wybieram pizzę z pieczarkami i polecane przez Włocha piwo. Po obiedzie kontynuuję drogę w stronę Centrum. Znowu przyniosło mnie pod Katedrę Duomo. Ludzi znacznie więcej. Wchodzę do środka Katedry. Na modlitwę. Proszę o szczęśliwy powrót do domu (boję się latać). Przy katedralnym placu stoją food traki. W jednym kupuję wodę. Nie wiem czemu, tym razem biorę gazowaną. Pan, który podaję mi wodę od razu mówi, że nie jestem z Włoch. Czyżby Włosi nie pili gazowanej wody. Pyta skąd jestem. Odpowiadam: Polonia. Sprzedawca na to: „dzień dobry”. Jest radość. Siadam tuż obok Katedry. Słucham duetu skrzypków, którzy grają nowe aranże starych piosenek. Chyba każdy uliczny artysta ma w swoim repertuarze motyw z Mission Impossible na własną modłę. Fajnie grają.
Czas mija. Plan powrotu: Terravision po 20. z Dworca Centralnego na lotnisko w Bergamo. Miałam jechać metrem, ale idę pieszo. Idę, czasami się gubię w przeplatających się uliczkach, ale nadal do przodu. Ludzie wychodzą na spotkania ze znajomymi/rodziną. Spotykają się w kilka/kilkanaście osób przy stoliku. Czas płynie teraz tylko dla nich.
Dworzec Główny. Budowla robi wrażenie. Jest spory. Czas na odjazd. Chwila refleksji. Mediolan w jeden dzień. To mogło się udać. Sporo miejsc zostało pominiętych. Nie żegnam się. Kiedyś wrócę.
Godzina jazdy i jestem na lotnisku. Teraz czekanie. Prawie 11 godzin do wylotu. „Latać” zaczęłam ponad roku temu. Zawsze wypadnie mi noc na lotnisku. Wypadanie bardziej ze względów ekonomicznych niż chęci zwiedzania lotniska nocą. Czekanie (na lotnisku/dworcu) też jest częścią podroży. Drogą jaką musiałam pokonać by postawić nogi w zaplanowanym miejscu przypomina mi o barierach, które z każdą podrożą są coraz mniej ograniczające. Dziś Europa. Jutro cały świat (i nie są to wezwania polityczne/ideologiczne)
PS. Był to mój pierwszy wpis. Mam nadzieję, że nie było nudno.
Kiedy: czerwiec 2016 (dwa pełne dni)
Koszty: Loty WAW – BGY – WAW (Wizzair WDC 128 zł)
Autobus z lotniska do Bergamo 3 € (ważność biletu 90 min. od skasowania; w Bergamo na tym bilecie skorzystam z kolejki Funicolare)
Pociąg Bergamo – Varenna 5,50 €
Pociąg Varenna – Mediolan 6,70 €
Transport z Mediolanu na lotnisko BGY 4 € Terravision
Hostel 108 zł
Razem 236 zł plus 60 € waluty (na wszystkie wydatki: transport; jedzenie; napoje; bilety wstępu itd.)
Bergamo
Niebieskie, słoneczne niebo. Lądowanie nieco przed dziewiątą rano. Szybki rekonesans i wyjście na przystanek miejskich linii ATB. Niczym zdążyłam zjeść śniadanie autobus pojawił się na stanowisku. Transfer z lotniska do centrum Bergamo trwa mniej niż 20 min. Ja wysiadam przy zabytkowej kolejce Funicolare, co by zdążyć wykorzystać zakupiony wcześniej 90 minutowy bilet. Wchodzę na stacyjkę. Wsiadam. Zajmuję miejsce z widokiem przez przednią szybę. Kolejka zabytkowa, ma swój klimat. Skrzypi, ale jeździ. Wąskie tory. Jeszcze trochę i nie zmieścimy się między ścianami. Jestem na Città Bassa. Mijam grupę kibiców z Polski, którzy dzień wcześniej byli na meczu w Marsylii. Witam się z nimi polskim „Dzień dobry”! Fajna sprawa spotkać rodaków „na trasie”.
Spaceruję po „pierwszym piętrze” Bergamo. Podążam do stacyjki położonej nieco wyżej. Jest dość wczesna pora. Ludzi wkoło jak na lekarstwo. Mogę chodzić całą szerokością wąskich uliczek. Cudny poranek. Pomyśleć, że gdyby nie chęć spakowania plecaka i wyruszenia w nieznane to pewnie siedziałabym w pracy. Ale tak się nie zadziało. Dziś i jutro Buongiorno Italia.
Wjazd na Città Alta. Inny model kolejki. Tym razem czerwona. Trasa nieco dłuższa i z lepszymi widokami. Zza zielonych drzew przebija się panorama Bergamo. Według zakupionego biletu mam mniej niż 30 minut na powrót. A tu jeszcze trzeba wrócić do kolejki na Città Bassa. Ale co tam. Zostaję i gapię na miasto z góry. Idę wyżej. Spaceruję, rozglądam się. Wracam na nieważnym bilecie. Pan „kierowca” kolejki nawet nie patrzy na bilet. Ściska moją dłoń w geście powitania i zaprasza na pokład. Wymieniamy uśmiechy.
Chodzę po Bergamo. Podążam w kierunku dworca kolejowego. Maszeruję z plecakiem na grzbiecie. Jest radość. Z nieba leje się żar. Ustawiam się w kolejce do miejskiego wodociągu. Nabieram chłodnej wody do butelki. Można iść dalej. Nieśpiesznym krokiem zbliżam się do dworca kolejowego. Szukam kasy biletowej. Znajduję ją w saloniku prasowym. Kupuję bilet Bergamo-Lecco-Varenna. Kasuję bilet w żółtej skrzynce przy wejściu na peron. Do odjazdu ponad pół godziny. Trochę się szwędam po dworcu. Jest to mały miasteczkowy dworzec kolejowy. Nadjeżdża leciwy zielony pociąg. Pomimo pewnie sporego licznika przejechanych kilometrów jest komfort podróży. Wysiadam w Lecco. Miejsce przesiadki do Varenny. Zmieniam peron i po kilku chwilach jestem w klimatyzowanym wagonie. Jedziemy. Wczesna pora pobudki daje pierwszy znak. Głowa leci, oczy zamykają się – dopada mnie króciutka drzemka.
Varenna
Zaraz po wyjściu z dworca podążam w kierunku centrum miasteczka. Dwie minuty marszu i moim oczom ukazuję się Lagio di Como (widziane już nie zza szyby pociągu). WOW! Super! Zachwytom nie ma końca. Podchodzę bliżej. Opieram się o barierki. Patrzę. Siadam na murku pod drzewem i znowu się gapię. Posiaduję dłużej, zjadam drugie śniadanie.
Spaceruję, chodzę, zaglądam to tu – to tam. W Varennie czuję się obecność jeziora. Upał już nie doskwiera, chociaż temperatura sięga 34 stopni C. Rozglądam się za miejscem na piwko. Decyzja podjęta. Idę na taras wysunięty bliżej jeziora.
Mediolan
Z Varenny do Mediolanu wracam pociągiem przed 19. Bilet kupiłam w informacji turystycznej na dworcu. Podróż trwa nieco ponad godzinę. Prosto z dworca idę pieszo do New Generation Hostel Urban Brera. Od dworca jest to jakieś 2 km. Melduję się w hostelu, zostawiam bagaż i krążę po najbliższej okolicy. Następnego ranka wymeldowuję się przed dziesiątą rano i ruszam w miasto. Zaczynam od Opery La Scala. Bez pośpiechu spaceruję po Mediolanie. Zajrzę to tu - to tam. Zatrzymam się przy witrynie sklepowej czy przy menu restauracji. Przed południem melduje się w Galerii Vittorio Emanuele przy Piazza del Duomo. Następnie Katedra Duomo. WOW! Robi wrażenie. Znowu się gapię. Przerywa mi czarnoskóry Pan. Coś tam gestykuluje. Kalambury: zdjęcie na tle Katedry. Pewnie chcę mnie naciągnąć na zdjęcie z Polaroid’a (albo coś w tym stylu). Odmawiam. Takich zaczepek w ciągu dnia będzie więcej. A to bransoletki ze sznurka za „free”, wyciągniki do smartphon’a i inne takie. Przyznam, że podróżując sama takie zaczepki nieco umniejszają komfort bezpieczeństwa. Najmniej komfortowo było w Parku Sempione. Czarnoskórzy „mieszkańcy” Mediolanu spali na kartonach pod parkowymi drzewami/krzakami. Swoje "pranie", ręczniki wieszali na gałęziach drzew. Dobrze, że wtopiłam się w tłum spacerujących po parku turystów, co było namiastką bezpieczeństwa. Przepraszam, że taki off top, ale jakoś zapadło to w mojej pamięci. Wracając do Parku Sempione. Spory kawał zieleni. Alejki, ławeczki, miejsce do koszykówki i innych dyscyplin. Ja wybieram ławeczkę w cieniu blisko stawu. Chwila odpoczynku, czas żeby po po prostu posiedzieć, złapać chwilę. Wracając zaglądam w dostępne komnaty Zamku Sforzów.
Dalej zmierzam w kierunku Santa Maria delle Grazie. Nie udało mi się kupić biletu online, ale wyczytałam, że jest niewielka szansa na zakup bezpośrednio w kasie. Niestety, tym razem nie zobaczę dzieła Leonarda - Ostatniej Wieczerzy. Wracając w kierunku Centrum, zatrzymuję się na pizzę. Mała restauracja. Kilka stolików. Od wejścia wita mnie gospodarz. Straszy Pan z brzuszkiem, przepasany białym fartuchem. Wskazuję wole miejsce i możemy zaczynać. Wybieram pizzę z pieczarkami i polecane przez Włocha piwo. Po obiedzie kontynuuję drogę w stronę Centrum. Znowu przyniosło mnie pod Katedrę Duomo. Ludzi znacznie więcej. Wchodzę do środka Katedry. Na modlitwę. Proszę o szczęśliwy powrót do domu (boję się latać). Przy katedralnym placu stoją food traki. W jednym kupuję wodę. Nie wiem czemu, tym razem biorę gazowaną. Pan, który podaję mi wodę od razu mówi, że nie jestem z Włoch. Czyżby Włosi nie pili gazowanej wody. Pyta skąd jestem. Odpowiadam: Polonia. Sprzedawca na to: „dzień dobry”. Jest radość. Siadam tuż obok Katedry. Słucham duetu skrzypków, którzy grają nowe aranże starych piosenek. Chyba każdy uliczny artysta ma w swoim repertuarze motyw z Mission Impossible na własną modłę. Fajnie grają.
Czas mija. Plan powrotu: Terravision po 20. z Dworca Centralnego na lotnisko w Bergamo. Miałam jechać metrem, ale idę pieszo. Idę, czasami się gubię w przeplatających się uliczkach, ale nadal do przodu. Ludzie wychodzą na spotkania ze znajomymi/rodziną. Spotykają się w kilka/kilkanaście osób przy stoliku. Czas płynie teraz tylko dla nich.
Dworzec Główny. Budowla robi wrażenie. Jest spory. Czas na odjazd. Chwila refleksji. Mediolan w jeden dzień. To mogło się udać. Sporo miejsc zostało pominiętych. Nie żegnam się. Kiedyś wrócę.
Godzina jazdy i jestem na lotnisku. Teraz czekanie. Prawie 11 godzin do wylotu. „Latać” zaczęłam ponad roku temu. Zawsze wypadnie mi noc na lotnisku. Wypadanie bardziej ze względów ekonomicznych niż chęci zwiedzania lotniska nocą. Czekanie (na lotnisku/dworcu) też jest częścią podroży. Drogą jaką musiałam pokonać by postawić nogi w zaplanowanym miejscu przypomina mi o barierach, które z każdą podrożą są coraz mniej ograniczające. Dziś Europa. Jutro cały świat (i nie są to wezwania polityczne/ideologiczne)
PS.
Był to mój pierwszy wpis. Mam nadzieję, że nie było nudno.