Nie trzeba być odkrywcą, by wiedzieć, że po puste szlaki, nieskażoną przyrodę i spokój jedzie się w słowackie Tatry. Na szczęście nie każdemu na tym zależy, więc większość wybiera Giewont, Morskie Oko i kolejkę na Kasprowy. Dla nas sierpniowa trzydniówka miała być przetrwalnikiem dla lata w mieście. Potrzebowaliśmy natury. Postawiliśmy na ciszę, świstaki i kozice. A zatem Rohacze.
Krótko przed metą zatrzymała nas Podbiel z rzeźbionymi gankami i dachami krytymi gontem. Wiele razy tędy przejeżdżaliśmy, ale czas zawsze gonił. Tym razem było inaczej, bo do mety kilka kilometrów. W sam raz na spacer.
Noclegi ogarnęliśmy u przesympatycznej gospodyni we wsi Habówka. Wieś okazała się równie miła, bo nie dość że malownicza, to jeszcze z enoteką. W dodatku 24- godzinną. Z kraników ciurka słowackie i węgierskie wino w cenie 3 euro za literek. I nie ma że braknie, bo chłopak zbiega na dzwonek nawet nocą. Dla mnie raj.
Zaletą Habówki jest bliskość Zuberca, a zaletą Zuberca jest Koliba Josu. Osamotniona wyspa w oceanie tłustego mięsiwa, panierowanego syra i bryndzowych haluszków. Nie jestem najlepszego zdania o słowackiej gastronomii, więc karczmę Josu uważam za chlubny wyjątek. Uśmiechnięta obsługa, ładne wnętrze i jedzenie, które smakuje. Zupa czosnkowa, strapacky z kapustą i baraniną, palacinki z jagodami. Można zamawiać w ciemno.
A jednak nie dla kuchni i wina wybraliśmy Słowację. Powodem był szlak ze Spalenej przez Smutną Dolinę na Smutne Sedlo, dalej przez Kopy z Hrubą włącznie na Banikow i powrót Spaleną Doliną. 19 km rozpisane na ok. 9 godzin. Dla mnie wyzwanie, bo nie ganiam po górach co weekend. Spacer asfaltówką do Chaty Tatliaka zajmuje 40 minut i to najnudniejszy etap trasy. Potem teren się wznosi, widoki pięknieją. Smutna Dolina jest kamienista, ale szlak jest łatwy. Zza kamieni widać czmychające świstaki, nad głową szybują drapieżne ptaszyska. Smutne Sedlo to przystanek z chwilą na podziwianie panoramy doliny i obu Rohaczy.
Przed nami Trzy Kopy. Trasa robi się ciekawa, momentami dość emocjonująca. Pojawiają się wąskie półki skalne, łańcuchy, przepaście. Przy sprzyjającej pogodzie widoki rzucają na kolana. Rohackie Plesa jaśnieją w dole, nad szczytami przewalają się chmury. Kolejny etap prowadzi z Hrubej Kopy (2166 m n.p.m) na Banikow (2178 m.n.p.m.). Tu znowu łańcuchy, stromizny i duża koncentracja. To technicznie najtrudniejszy odcinek trasy, a emocje proporcjonalne do trudności. Po plecach leje się ciurkiem. Zejście jest długie i nieco nużące. Ale na dole czeka Zloty Bażant. Pierwszy, potem drugi. Z zakwasami -mówią- lepiej walczyć za wczasu.
Walczymy, a rano i tak budzimy się zakwaszeni jak ogórki małosolne. Ledwo włóczymy nogami. Ale i na to Słowacy mają receptę: oravickie baseny termalne! Bo zakwasy najlepiej wymoczyć. No to jedziemy i moczymy. Cztery godziny za 15 euro. Ale w głowie mamy radę gospodarza: Jak to nie pomoże, podwoić dawkę Bażanta…
Do domu wracamy przygotowani na wszystkie ewentualności. D’akujem Slovakia!
Fajna relacja, aż zachęca, żeby tam się wybrać! Dziwi mnie tylko opis na głównej stronie: "katewisienka: Tatry bez kolejki
Polska też jest piękna!". Jest w tej relacji chociaż jedno zdjęcie z Polski?
cyganskiksiazeFajna relacja, aż zachęca, żeby tam się wybrać! Dziwi mnie tylko opis na głównej stronie: "katewisienka: Tatry bez kolejki
Polska też jest piękna!". Jest w tej relacji chociaż jedno zdjęcie z Polski?
nie zauważyłam, ale ktoś może wyniuchał w tekście coś więcej :)
Krótko przed metą zatrzymała nas Podbiel z rzeźbionymi gankami i dachami krytymi gontem. Wiele razy tędy przejeżdżaliśmy, ale czas zawsze gonił. Tym razem było inaczej, bo do mety kilka kilometrów. W sam raz na spacer.
Noclegi ogarnęliśmy u przesympatycznej gospodyni we wsi Habówka. Wieś okazała się równie miła, bo nie dość że malownicza, to jeszcze z enoteką. W dodatku 24- godzinną. Z kraników ciurka słowackie i węgierskie wino w cenie 3 euro za literek. I nie ma że braknie, bo chłopak zbiega na dzwonek nawet nocą. Dla mnie raj.
Zaletą Habówki jest bliskość Zuberca, a zaletą Zuberca jest Koliba Josu. Osamotniona wyspa w oceanie tłustego mięsiwa, panierowanego syra i bryndzowych haluszków. Nie jestem najlepszego zdania o słowackiej gastronomii, więc karczmę Josu uważam za chlubny wyjątek. Uśmiechnięta obsługa, ładne wnętrze i jedzenie, które smakuje. Zupa czosnkowa, strapacky z kapustą i baraniną, palacinki z jagodami. Można zamawiać w ciemno.
A jednak nie dla kuchni i wina wybraliśmy Słowację. Powodem był szlak ze Spalenej przez Smutną Dolinę na Smutne Sedlo, dalej przez Kopy z Hrubą włącznie na Banikow i powrót Spaleną Doliną. 19 km rozpisane na ok. 9 godzin. Dla mnie wyzwanie, bo nie ganiam po górach co weekend. Spacer asfaltówką do Chaty Tatliaka zajmuje 40 minut i to najnudniejszy etap trasy. Potem teren się wznosi, widoki pięknieją. Smutna Dolina jest kamienista, ale szlak jest łatwy. Zza kamieni widać czmychające świstaki, nad głową szybują drapieżne ptaszyska. Smutne Sedlo to przystanek z chwilą na podziwianie panoramy doliny i obu Rohaczy.
Przed nami Trzy Kopy. Trasa robi się ciekawa, momentami dość emocjonująca. Pojawiają się wąskie półki skalne, łańcuchy, przepaście. Przy sprzyjającej pogodzie widoki rzucają na kolana. Rohackie Plesa jaśnieją w dole, nad szczytami przewalają się chmury. Kolejny etap prowadzi z Hrubej Kopy (2166 m n.p.m) na Banikow (2178 m.n.p.m.). Tu znowu łańcuchy, stromizny i duża koncentracja. To technicznie najtrudniejszy odcinek trasy, a emocje proporcjonalne do trudności. Po plecach leje się ciurkiem. Zejście jest długie i nieco nużące. Ale na dole czeka Zloty Bażant. Pierwszy, potem drugi. Z zakwasami -mówią- lepiej walczyć za wczasu.
Walczymy, a rano i tak budzimy się zakwaszeni jak ogórki małosolne. Ledwo włóczymy nogami. Ale i na to Słowacy mają receptę: oravickie baseny termalne! Bo zakwasy najlepiej wymoczyć. No to jedziemy i moczymy. Cztery godziny za 15 euro. Ale w głowie mamy radę gospodarza: Jak to nie pomoże, podwoić dawkę Bażanta…
Do domu wracamy przygotowani na wszystkie ewentualności. D’akujem Slovakia!