Podróż odbyła się dzięki promocji znalezionej na Fly4free. Po bardzo przyjemnym locie, z 6-godzinną przesiadką w Doha, nie mogliśmy się doczekać zwiedzania miasta zakazów, jak niektórzy podróżnicy nazywają Singapur. Miało być mega czysto, ultra nowocześnie i niezbyt azjatycko. Plan na Singapur jest taki, że spędzamy tu 1,5 dnia przed Jawą i 1 dzień przed wylotem do Polski. Na powitanie wielkie lotnisko, z mnóstwem zieleni i storczyków. Już mi się spodobało, w końcu w domu na parapetach stoją tylko orchidee :) Jedną z rzeczy, która zrobiła na nas wrażenie jest tutejsze metro – kilku poziomowe, ogromne, świetnie oznakowane. Jednak mimo to proste do zrozumienia, wystarczy raz załapać rozkład i już pomykać po mieście.
W Singapurze mieszkaliśmy w dzielnicy chińskiej, - fajnej, przytulnej, blisko centrum. Sporo tu tanich, jak na Singapur, hosteli i knajpek. Po przylocie powłóczyliśmy się po okolicy, żeby zobaczyć gdzie dają tanio jeść i czy jest lokalny ryneczek z owocami i jadłodajniami. Gdziekolwiek jesteśmy szukamy takich miejsc, żeby poobserwować lokalne życie, zjeść coś z tubylcami, zakupić owoce. Oczywiście późnym popołudniem miejsce było już puste, ale wczesnym rankiem wiadomo już gdzie iść. Miasto zachwyciło nas swoim rozmachem, czystością, dbałością o szczegóły. Niesamowite wrażenie robi zestawienia nowoczesnych wieżowców z pagodami, indyjskimi świątyniami, malutkimi knajpkami. A przede wszystkim - mnóstwo zieleni. Władze mają wizję Singapuru jako miasta – ogrodu. Ale o tym później... Tymczasem chodzimy i podglądamy z jednej stronę szklaną korporacyjną rzeczywistość, a z drugiej kobiety w kolorowych sari czy zakurzonych hinduskich robotników wracających do domu. Wieczorem idziemy do Marina Bay obejrzeć słynny Marina Bay Sands czyli kompleks 3 hoteli połączonych 150 m basenem na dachu. Widok zapiera dech. Tuż obok znajdują się dwa niezwykle budynki: przypominający duriana Theatres on the Bay oraz symbolizujący kwiat lotosu Art Science Museum. , , , , , , , , , , , Dzisiaj chcemy zobaczyć słynne Gardens by the Bay. To ogrody położone na 101 ha, z futurystycznymi super-drzewami porośniętymi naturalną roślinnością i bajecznie oświetlonymi nocą. Te sztuczne drzewa dostarczają deszczówkę do parku i kumulują energię słoneczną do nocnych iluminacji. Cały kompleks wygrał w 2012 konkurs World Architecture Festival. Ogrody leżą tuż przy Marina Bay, więc zestawienie super-drzew z wieżowcami powala. W ogrodach można spędzić cały dzień, jest kilka budynków z roślinnością z różnych stref klimatycznych. Ponieważ w planach jest jeszcze wycieczka po dżungli, musimy mocno ograniczyć obszar zwiedzania. Wybieramy potężna „szklarnię” odtwarzającą górne piętra lasu deszczowego. Wchodzimy do środka, temperatura i wilgotność nagle się odwracają. Temperatura spada, a wilgotność osiąga chyba swój szczyt. Stoimy jak dwa gamonie z otwartymi ustami i patrzymy na kilkupiętrową konstrukcję porośniętą roślinnością, kwiatami, ze spływającym wodospadem. Otrząsam się z szoku, biegnę do pierwszych storczyków i nie wiem od czego zacząć. Na szczęście jest kierunek wspinania:) Wędrując czasem wisimy na platformach na zewnątrz góry, to wchodzimy do jej środka. Każde piętro to inna roślinność. Przez szklane szyby widać bryłę Marina Bay i super-drzewa. Singapur to naprawdę inny świat..Po drodze oglądamy zdjęcia i prezentacje multimedialne dotyczące zniszczenia środowiska - chwila smutnej refleksji... Jeśli los rzuci nas kiedyś do Singapuru, obejrzymy dalszą część ogrodów. Zjadamy w cieniu owoce smokowca, przyglądając się ludziom wędrującym wysoko nad ziemią między super-drzewami i ruszamy dalej. , , img11, , , , , , , , , , , , , , , Przemieszczamy się naszym ulubionym metrem w okolice dżungli. Koniecznie chcemy przejść zawieszonymi w koronach drzew mostami. Wędrujemy sobie przy dźwiękach cykad, wypijamy litry wody, bo wilgotność jest chyba 100%. Idąc brzegiem lasu przez krzaki widzimy zadbane pola golfowe. Kwintesencja Singapuru, melanż nowoczesności z przyrodą. Po kolejnych kilometrach czujemy, że coś jest nie tak - już powinniśmy dojść do pomostów. Na rozdrożu jest w końcu mapa, no tak, poszliśmy dłuższą trasą, nie przejdziemy pomostami, za chwilę je zamykają. Postanawiamy wrócić tu po Indonezji. Szwędamy się jeszcze po chińskiej dzielnicy i jemy w tzw. hawker center czyli grupie niedrogich jadłodajni pod chmurką. Jutro zaczyna się wielka przygoda i wielka niewiadoma - Indonezja... Relacja z Jawy: https://jollka.fly4free.pl/blog/313/singapu-jawa-karimunjawa-i-bali-jawa/ Relacja z Karimunjawa: https://jollka.fly4free.pl/blog/235/singapur-jawa-karuminjawa-i-bali-w-17-dni-archipelag-karimunjawa/ Relacja z Bali: https://jollka.fly4free.pl/blog/371/singapur-jawa-karimunjawa-i-bali-bali/ Po powrocie z Bali do Singapuru, planujemy zobaczyć hinduską dzielnicę i pójść na pomosty w dżungli. Jako stali klienci dostajemy w "naszym" hostelu lepszy pokój z widokiem na uliczkę pełną lampionów. W dzielnicy hinduskiej szukamy dobrego jedzenia, wybór ogromny, ogranicza nas tylko ostrość potraw. Bierzemy świeżo pieczone placki z kilkoma rodzajami sosów i curry. Małżonek oszalał na punkcie tego jedzenia, doznał chyba smakowej ekstazy :) Pokazuje szefowej, że żarcie jest pyszne, a Hinduska ciągle go obserwuje i uśmiecha się zadowolona. Próbujemy jeszcze hinduskich słodyczy i herbaty masala. Słodycze są tak słodkie i tłuste, że słyszę krzyk własnej trzustki. Popite jeszcze słodką masala chai podwyższają poziom cukru chyba na tydzień, ale w sumie są smaczne. Spacerujemy jeszcze, chłoniemy zapachy, podziwiamy kobiety w sari, czujemy się jak w Indiach. Od czasu do czasu wchodzimy do dzielnicy arabskiej, nagle zmieniają się stroje, zapachy jedzenia i uroda mieszkańców. Niesamowity melanż. , Rano idziemy na wyżerkę do naszej chińskiej jadłodajni i jedziemy metrem zaliczyć w końcu pomosty nad drzewami :) Tym razem wybieramy właściwą drogę i po godzinie marszu, docieramy do pomostów. Świetne wrażenie tak wisieć w koronach drzew i obserwować życie dżungli z góry. Zauważyły nas makaki, są nieufne i raczej nieoswojone. Wyciągamy jabłko wodne, małpka chwyta i wcina obserwując nas spode łba. Idzie za nami po linach, po jakimś czasie dołącza inna. Dopiero przy wyjściu zobaczyliśmy znak zabraniający karmić małpy, oj drogo by nas to kosztowało. Na szczęście nikt nie widział, a małpy nie puszczą pary z gęby :) W drodze powrotnej widzimy wielkie jaszczurki i dużego żółwia, jest sporo cudnych motyli, ale są wybitnie płochliwe i nie chcą pozować. Wpadamy jeszcze na obiad do dzielnicy indyjskiej, szybki prysznic i żegnamy Singapur. , , , , , ,
Musisz troszkę poczekać na Bali, bo jeszcze będzie Jawa i archipelag Karimunjawa. Pobyt na Bali był krótki, zbyt krótki na tak ciekawą wyspę. Uzależniony był od czasu, jaki nam zejdzie na Jawie.
dzadzaxa gdzie kupowaliście rupie indonezyjskie?? ponoć w Indonezji kiepskie przeliczniki a w Singapurze zdecydowanie o wiele wiele lepszy kurs?
Rupie kupowaliśmy w Yogjy. Nie spotkałam się z taką opinią, co nie znaczy, że tak nie jest. Gdybym to wiedziała to kupilłabym rupie w Singapurze. Na Bali wypłacaliśmy walutę z bankomatu. Ale uwaga, na Bali jest tragicznie mało bankomatów obsługujących Visa i mieliśmy przez to trochę nerwów.
W Singapurze mieszkaliśmy w dzielnicy chińskiej, - fajnej, przytulnej, blisko centrum. Sporo tu tanich, jak na Singapur, hosteli i knajpek. Po przylocie powłóczyliśmy się po okolicy, żeby zobaczyć gdzie dają tanio jeść i czy jest lokalny ryneczek z owocami i jadłodajniami. Gdziekolwiek jesteśmy szukamy takich miejsc, żeby poobserwować lokalne życie, zjeść coś z tubylcami, zakupić owoce. Oczywiście późnym popołudniem miejsce było już puste, ale wczesnym rankiem wiadomo już gdzie iść. Miasto zachwyciło nas swoim rozmachem, czystością, dbałością o szczegóły. Niesamowite wrażenie robi zestawienia nowoczesnych wieżowców z pagodami, indyjskimi świątyniami, malutkimi knajpkami. A przede wszystkim - mnóstwo zieleni. Władze mają wizję Singapuru jako miasta – ogrodu. Ale o tym później... Tymczasem chodzimy i podglądamy z jednej stronę szklaną korporacyjną rzeczywistość, a z drugiej kobiety w kolorowych sari czy zakurzonych hinduskich robotników wracających do domu. Wieczorem idziemy do Marina Bay obejrzeć słynny Marina Bay Sands czyli kompleks 3 hoteli połączonych 150 m basenem na dachu. Widok zapiera dech. Tuż obok znajdują się dwa niezwykle budynki: przypominający duriana Theatres on the Bay oraz symbolizujący kwiat lotosu Art Science Museum.
, , , , , , , , , , ,
Dzisiaj chcemy zobaczyć słynne Gardens by the Bay. To ogrody położone na 101 ha, z futurystycznymi super-drzewami porośniętymi naturalną roślinnością i bajecznie oświetlonymi nocą. Te sztuczne drzewa dostarczają deszczówkę do parku i kumulują energię słoneczną do nocnych iluminacji. Cały kompleks wygrał w 2012 konkurs World Architecture Festival. Ogrody leżą tuż przy Marina Bay, więc zestawienie super-drzew z wieżowcami powala. W ogrodach można spędzić cały dzień, jest kilka budynków z roślinnością z różnych stref klimatycznych. Ponieważ w planach jest jeszcze wycieczka po dżungli, musimy mocno ograniczyć obszar zwiedzania. Wybieramy potężna „szklarnię” odtwarzającą górne piętra lasu deszczowego. Wchodzimy do środka, temperatura i wilgotność nagle się odwracają. Temperatura spada, a wilgotność osiąga chyba swój szczyt. Stoimy jak dwa gamonie z otwartymi ustami i patrzymy na kilkupiętrową konstrukcję porośniętą roślinnością, kwiatami, ze spływającym wodospadem. Otrząsam się z szoku, biegnę do pierwszych storczyków i nie wiem od czego zacząć. Na szczęście jest kierunek wspinania:) Wędrując czasem wisimy na platformach na zewnątrz góry, to wchodzimy do jej środka. Każde piętro to inna roślinność. Przez szklane szyby widać bryłę Marina Bay i super-drzewa. Singapur to naprawdę inny świat..Po drodze oglądamy zdjęcia i prezentacje multimedialne dotyczące zniszczenia środowiska - chwila smutnej refleksji... Jeśli los rzuci nas kiedyś do Singapuru, obejrzymy dalszą część ogrodów. Zjadamy w cieniu owoce smokowca, przyglądając się ludziom wędrującym wysoko nad ziemią między super-drzewami i ruszamy dalej.
, , img11, , , , , , , , , , , , , , ,
Przemieszczamy się naszym ulubionym metrem w okolice dżungli. Koniecznie chcemy przejść zawieszonymi w koronach drzew mostami. Wędrujemy sobie przy dźwiękach cykad, wypijamy litry wody, bo wilgotność jest chyba 100%. Idąc brzegiem lasu przez krzaki widzimy zadbane pola golfowe. Kwintesencja Singapuru, melanż nowoczesności z przyrodą. Po kolejnych kilometrach czujemy, że coś jest nie tak - już powinniśmy dojść do pomostów. Na rozdrożu jest w końcu mapa, no tak, poszliśmy dłuższą trasą, nie przejdziemy pomostami, za chwilę je zamykają. Postanawiamy wrócić tu po Indonezji. Szwędamy się jeszcze po chińskiej dzielnicy i jemy w tzw. hawker center czyli grupie niedrogich jadłodajni pod chmurką. Jutro zaczyna się wielka przygoda i wielka niewiadoma - Indonezja...
Relacja z Jawy: https://jollka.fly4free.pl/blog/313/singapu-jawa-karimunjawa-i-bali-jawa/
Relacja z Karimunjawa: https://jollka.fly4free.pl/blog/235/singapur-jawa-karuminjawa-i-bali-w-17-dni-archipelag-karimunjawa/
Relacja z Bali: https://jollka.fly4free.pl/blog/371/singapur-jawa-karimunjawa-i-bali-bali/
Po powrocie z Bali do Singapuru, planujemy zobaczyć hinduską dzielnicę i pójść na pomosty w dżungli. Jako stali klienci dostajemy w "naszym" hostelu lepszy pokój z widokiem na uliczkę pełną lampionów.
W dzielnicy hinduskiej szukamy dobrego jedzenia, wybór ogromny, ogranicza nas tylko ostrość potraw. Bierzemy świeżo pieczone placki z kilkoma rodzajami sosów i curry. Małżonek oszalał na punkcie tego jedzenia, doznał chyba smakowej ekstazy :) Pokazuje szefowej, że żarcie jest pyszne, a Hinduska ciągle go obserwuje i uśmiecha się zadowolona. Próbujemy jeszcze hinduskich słodyczy i herbaty masala. Słodycze są tak słodkie i tłuste, że słyszę krzyk własnej trzustki. Popite jeszcze słodką masala chai podwyższają poziom cukru chyba na tydzień, ale w sumie są smaczne. Spacerujemy jeszcze, chłoniemy zapachy, podziwiamy kobiety w sari, czujemy się jak w Indiach. Od czasu do czasu wchodzimy do dzielnicy arabskiej, nagle zmieniają się stroje, zapachy jedzenia i uroda mieszkańców. Niesamowity melanż.
,
Rano idziemy na wyżerkę do naszej chińskiej jadłodajni i jedziemy metrem zaliczyć w końcu pomosty nad drzewami :) Tym razem wybieramy właściwą drogę i po godzinie marszu, docieramy do pomostów. Świetne wrażenie tak wisieć w koronach drzew i obserwować życie dżungli z góry. Zauważyły nas makaki, są nieufne i raczej nieoswojone. Wyciągamy jabłko wodne, małpka chwyta i wcina obserwując nas spode łba. Idzie za nami po linach, po jakimś czasie dołącza inna. Dopiero przy wyjściu zobaczyliśmy znak zabraniający karmić małpy, oj drogo by nas to kosztowało. Na szczęście nikt nie widział, a małpy nie puszczą pary z gęby :) W drodze powrotnej widzimy wielkie jaszczurki i dużego żółwia, jest sporo cudnych motyli, ale są wybitnie płochliwe i nie chcą pozować. Wpadamy jeszcze na obiad do dzielnicy indyjskiej, szybki prysznic i żegnamy Singapur.
, , , , , ,