0
Betlin 22 sierpnia 2016 21:06
Po długich miesiącach oczekiwania nadszedł 27 lipca 2016 roku - dzień wyjazdu na urlop. Wieczorem w strugach deszczu ruszamy z naszymi przyjaciółmi w długą podróż. Następnego dnia po południu docieramy do Pensiunea Brise w pobliżu Mediesu Aurit - cena 25 Euro za pokój 2 osobowy ze śniadaniem - czysto, przyjemnie, pyszne śniadanie.


DSC09799.JPG



Rankiem ruszamy malowniczą trasą terenową do Sapanty. Droga wije się przez las i góry ukazując piękne widoki.


DSC09809.JPG



DSC09820.JPG



Następnie docieramy na Wesoły Cmentarz - bilety - dorośli 5 lei, dzieci 3. Cerkiew jest w remoncie zarówno w środku jak i na zewnątrz, ale to co zrobili dotychczas poraża bogactwem i zdobieniami. Ukończone dzieło będzie przepiękne.


DSC09836.JPG



W pobliżu oglądamy jeszcze Monastyr Peri-Sapanta - wstęp wolny.


DSC09839 kopia.jpg



Do Muzeum Wsi (Muzeul Satului Maramureșean) w Syhot Marmaroski- bilety - dorośli 4 leje, dzieci 2, foto 4 - docieramy krótko przed zamknięciem dzięki czemu zwiedzamy sami. To jakby skansen pokazujący całą wieś. Niektóre chaty są kompletnie umeblowane.


DSC09862.JPG



DSC09851.JPG



DSC09857.JPG



Noclegu mieliśmy szukać w ustronnym miejscu pod namiotem, ale zachmurzone niebo połączone z mruczeniem burzy spowodowały, że nocowaliśmy w Pensiunea Ileana Teodora Teleptean w Vadu Izei- cena 30 Euro za pokój 2 osobowy ze śniadaniem; kolacja 10 Euro od osoby - przystawka, dwudaniowy obiad i 2 karafki palinki.Po śniadaniu rozpoczęliśmy zwiedzanie najciekawszych atrakcji Doliny Izy.
Kościółek w miasteczku Barsana - zamknięty, chociaż była tabliczka że zwiedzanie codziennie od 9-17.

DSC09882.JPG


Najbardziej znany i najczęściej odwiedzany Monastyr Barsana.

DSC09890.JPG



DSC09891.JPG


Jadąc dalej obejrzeliśmy jeszcze kilka kościołów, bo pozostałe albo miały zamknięte furtki już na bramie, albo drzwi wejściowe, a jeszcze inne były w remoncie. Na płocie przed jednym z nich był umieszczony plakat z fotkami 16 kościołów północnej Transylwanii.

DSC09881.JPG


Następnym etapem naszej wycieczki był przejazd terenową trasą wyrysowaną na "google earth" tuż przy granicy z Ukrainą. Gdy wyjeżdżaliśmy z miasteczka Poienile de sub Munte przy szlabanie zatrzymaliśmy się przy pogranicznikach pokazać im na kompie trasę jaką chcemy przejechać. Popatrzyli, posapali i stwierdzili, że "na szczyt i z powrotem tak, byle pod żadnym pozorem nie przekraczać granicy - ale za przełęczą nie ma drogi więc nie przejedziemy". Mamy zgodę więc jedziemy. Najpierw mały przystanek na jedzenie i arbuza - i tu kluczowy moment gdyż siadam do tyłu ustępując miejsca córce, dla której błoto i przepaści to frajda. Droga do szczytu wije się wśród drzew i otwartych przestrzeni pokazując piękno przyrody.

DSC09913.JPG



DSC09917.JPG


Na przełęczy jest pięknie.

DSC09926.JPG



DSC09927.JPG


Chłopaki twierdzą, że widzą wyrysowaną drogą więc jedziemy trasę z eart'a. Przezornie nadal siedzę z tyłu. Za chwilę droga zaczyna robić się coraz gorsza - dziury, błoto i na zmianę strome zjazdy i podjazdy.

DSC09929.JPG


Potem wjeżdżamy w naprawdę wielkie błoto czy glinę. Opony momentalnie się oblepiły, a droga zaczyna bardzo stromo iść w dół. Chłopaki włączają w autach wszystko co się da i powoli zjeżdżamy w dół. Droga tylko na chwilę się prostuje i znowu w dół. Wygląda jak wielka błotna rynna. Siedzę z tyłu i czuję jak samochód się ślizga. Nogi zaparte, ręce ściskają rączki - jak tu robić zdjęcia. Ogarnia mnie coraz większe przerażenie tak, że co uślizg mniej lub bardziej niecenzuralnie pokrzykuję. Znajomi, którzy jechali kilkanaście metrów za nami zarzekają się, że niedźwiedź przebiegł im niedaleko przed maską - to chyba moje piski wypłoszyły go. Ta cholerna droga nie chce się skończyć, a wrócić już się nie da. Gdy mąż wychodzi obejrzeć drogę i do "rynny" wrzuca gałęzie na lepszą przyczepność wiem, że jest poważnie, ale gdy wraca i mówi "proszę przez chwilę nic nie mówić" wiem, że wszystko może się zdarzyć - wszystko w rękach naszego mistrza kierownicy. Najpierw "przeskakujemy" dziurę, ale rynna utrzymuje nas na trasie, a potem bardzo, bardzo powoli zjeżdżamy znowu w dół. Gdy wreszcie wyjeżdżamy na utwardzoną drogę nie mogę wyprostować dłoni, tak się zastały. Przez drzewa zaczyna być widać rzekę i szeroką szutrową drogę - nareszcie. I gdy "już był w ogródku, już witał się z gąską" - takie cudo na drodze.

DSC09935.JPG


Traktor zamknięty na kłódkę - przecież kierowca nie mógł wiedzieć, że jakieś oszołomy :P będą jechać tą drogą. Chciał nie chciał chłopaki powędrowali w dół i znaleźli kogoś kto zna kierowcę, ale okazało się, że kierowca jest gdzieś w górach i może wróci za 3 h albo w poniedziałek do pracy (a mamy sobotę po południu). Pochodzili tam jeszcze, pogadali i po ok. 0,5 h zjawił się tubylec z kluczykami i drugi, który umie jeździć traktorem i uwolnili nas. Tam gdzie kończyła się nasza trasa z kompa stali pogranicznicy, ale tylko nam pomachali.
Po takim dniu wrażeń czas szukać noclegu. Chcemy nocować w Viseu de Sus i na następny dzień uderzyć na kolejkę. Nie przewidzieliśmy, że w sobotę prawie wszystko jest zajęte i są wesela. Jedziemy na ostatnie 2 pensjonaty zgodnie ze znakami. W pierwszym wesele. Podjeżdżamy pod bramę drugiego i ktoś macha do nas "chodźcie". No to jedziemy. Okazuje się, że to pomyka, bo gospodarz czeka na ekipę z Polski, ale to niestety nie my. Gadu gadu i dostajemy pozwolenie na nocleg na bardzo dużej łące przylegającej do pensjonatu. Właściciel kilka razy przychodził dopytywać czy niczego nam nie brakuje i wszystko jest w porządku, a na następny dzień nie chciał pieniędzy. Byliśmy zdziwieni.
https://pl-pl.facebook.com/VilaLandhaus/Rankiem tuż po godz. 8 pojechaliśmy kupić bilety na największą atrakcję Viseu de Sus - kolejkę. Chcieliśmy być przed czasem, bo jak zwykle nie mieliśmy rezerwacji. Na miejscu wielkie zaskoczenie. Mnóstwo ludzi, a przed kasą Pan ochroniarz wpuszczał po bilety na kilkanaście osób z rezerwacji parę ludzi bez rezerwacji. Udało nam się dostać do kasy, ale dostaliśmy bilety na tzw. "diesla" na 10:30.
Dorośli 57 lei
Dzieci 6-16 lat 39 lei
Gdy zbliżała się godzina 9 i odjazd pociągu z super ciuchcią patrzyliśmy na nich z zazdrością.

DSC09944.JPG


Nagle podszedł do nas Pan (powiedzmy konduktor) i chce bilety. Skrzywił się jak zobaczył "diesel", ale pokrzyczał coś do kolegów i już po chwili też siedzieliśmy w pociągu żegnani przez turystów oczekujących na swój skład.
Ciuchcia "mknie" malowniczą trasą wzdłuż rzeki ponad 2 godziny. Na miejscu można wybrać się na wycieczkę pieszym szlakiem, odpocząć przy stoliczku z ławami, pospacerować lub coś zjeść - duży obiad 23 leje, mały 12. Gdy zbliżał się przyjazd kolejnego składu zaczęły się regionalne tańce, do których zapraszani są turyści. Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane.

DSC09974.JPG



DSC09976.JPG



Po południu pojechaliśmy krętą drogą na przełęcz Prislop obejrzeć znajdujący się tam Monastyr.

DSC09985.JPG



DSC09988.JPG


Na przełęczy zaczyna się szlak pieszy do wodospadu Cailor. Postanowiliśmy go zobaczyć od nietypowej strony, bo od góry :D

DSC09997.JPG



DSC09996.JPG


Nocowaliśmy na Campingu Demelza w miejscowości Botos - cena 40 lei za samochód z namiotem dachowym i 4 osoby.

-- 29 Sie 2016 21:40 --

Kolejny dzień z Monastyrami, tym razem malowanymi czas zacząć. Najpierw obejrzeliśmy Monastyr Moldovita.

moldow.JPG


Następnie Monastyr Sucevita.

sucev.JPG


Bilety 5 lei, foto 10.

Mała przerwa na Kopalnię Soli w Kaczyce.

DSC00031.JPG


Zejście schodami w dół jest nawet przyjemne :D, zdecydowanie gorzej się wraca. Na dole jest bardzo ciekawie - kapliczka, sala balowa z pięknymi żyrandolami, mini boisko do gry oraz miejsce do biesiadowania - jeżeli ktoś lubi jeść i pić we wszędobylskim zapachu lizolu.

DSC00049.JPG



DSC00065.JPG



Obejrzeliśmy jeszcze Monastyr Humorului, ale do ostatniego Monastyru Voronet nie mieliśmy już siły jechać.
Nocowaliśmy w przydrożnym Motelu Stejarul w pobliżu miejscowości Baisa - pokój 2-osobowy bez śniadania 89 lei. Jutro wjeżdżamy do Mołdawii :).Od rana podekscytowanie bo jedziemy na granicę Costesti, ale najpierw opłata 8 lei po stronie rumuńskiej za przejazd przez most. Odprawa idzie szybko i po kilkunastu minutach jesteśmy w Mołdawii. Gubimy kolejne kilometry i mamy nieodparte uczucie, że momentami czas się tu zatrzymał. Piękne, duże pola słonecznika, brzoskwiń i winogron, na ulicach wozy konne, we wioskach przed domami studnie.
Po południu docieramy do miejscowości Soroki obejrzeć twierdzę, ale mimo informacji na tablicy o godzinach otwarcia jest zamknięta więc pozostaje nam popatrzeć tylko z zewnątrz.

DSC00073.JPG


Nocujemy w urokliwej scenerii nad brzegiem Dniestru.

DSC00107.JPG


Piękny zachód słońca, rześkie powietrze - spało się znakomicie .... do czasu. Ok. 3 w nocy przebudziłam się i zdawało mi się, że błyska ale zasnęłam. O godz. 4 obudzili się wszyscy bo błyskało z dwóch stron i grzmiało. Z prędkością pit stopu formuły 1 zwinęliśmy cały majdan i gdy wsiadaliśmy do samochodu zaczęło padać, a w niedługim czasie lać. Woda leciała jak z wiadra. Było jeszcze ciemno i trudno w to uwierzyć ale w małej wiosce zgubiliśmy się z kolegą. Chłopaki włączyli wszystkie lampy jakie mieli w samochodzie ale w tej nawałnicy niewiele to pomogło. Po kilku minutach już we dwoje uciekaliśmy z tego armagedonu.
Wcześnie wstaliśmy :D więc przed godz. 7 byliśmy już przed Monastyrem Japca. Myśleliśmy, że będzie zamknięty i obejrzymy go tylko z zewnątrz, a tu niespodzianka. Otwarty i nawet trafiła nam się msza.

DSC00126.JPG


Kilkanaście kilometrów dalej w miejscowości Vadul Rascov byliśmy na Żydowskim Cmentarzu - bardzo zaniedbany i zapomniany.

DSC00140.JPG



DSC00142.JPG


Na koniec pojechaliśmy do Monastyru Tipova. Urokliwie położony w zakolu Dniestru z ciekawą historią opowiadaną przez zakonnika.

DSC00177.JPG



DSC00186.JPG



DSC00188.JPG



DSC00198.JPG


Nocowaliśmy w przepięknym gospodarstwie agroturystycznym Hanul lui Hanganu w miejscowości Lalova. Cena 20 euro od osoby ze śniadaniem jest tego warta. Piękne pokoje z drewnianymi meblami, wiszące zioła dające piękny zapach, pyszne jedzenie, sympatyczni właściciele i magiczna "piwniczka" w której zaginęli nasi panowie :lol:Rano po pysznym śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić Orheiul Vechi kompleks historyczno-archeologiczny. Pięknie położony z ciekawymi zakamarkami.

DSC00285.JPG


Następnie mieliśmy w planach zwiedzanie winiarni. Pierwsza po drodze była Winiarnia Cricova. Nie mieliśmy rezerwacji więc się nie dostaliśmy - na otarcie łez pozostały nam zakupy.

DSC00302.JPG


Do Milestii Mici dotarliśmy ok. godz. 17 i nie chcieli już nas wpuścić - więc zrobiliśmy rezerwację na następny dzień na godz. 10 - cena 800 lei mołdawskich za 4 osoby i samochód. Przyszedł za to Pan Dyrektor i pozwolił przenocować w pobliżu winiarni - rozbiliśmy się na tyle blisko, że nawet mieliśmy WIFI :D.
Rano ruszyliśmy na ekscytującą wycieczkę własnym samochodem tunelami winiarni. Widok setek beczek, kilometry korytarzy i niekończące się piwniczki z butelkami robią naprawdę wielkie wrażenie.
Film z Winiarni Milestii Mici.
https://youtu.be/e_Hm4qiC6KU
Teren przed winiarnią też jest piękny.

DSC00310.JPG



DSC00311.JPG


Dalsza część naszej podróży to Gagauzja.

DSC00385.JPG


Drogi jakby szersze i równiejsze, ale temperatura tak samo mordercza 39 stopni.
W Komracie idziemy na krótki spacer po centrum i na obowiązkową fotkę z Leninem.

DSC00388.JPG


Dalej jedziemy do miejscowości Besalma zwiedzić Muzeum Historii i Etnografii Gagauzów - cena 2 leje mołdawskie. Pani opowiada bardzo ciekawie i z zaangażowaniem. Mówi po rosyjsku powoli i wyraźnie więc spokojnie można większość zrozumieć.

DSC00402.JPG



DSC00411.JPG


Nocujemy kilka kilometrów dalej nad jeziorem.Po burzliwej nocy każdy marzył o kawie na pobudkę. Trzeba było szybko się ogarniać bo o godz. 9 mieliśmy rejs po Delcie Dunaju. Cena nie mała bo 75 lei od osoby za 3,5 godzinny rejs łódką na wyłączność, ale było warto. Na początku szefu pokazał nam mapkę gdzie będziemy pływać, a potem mijając fajne miejsca zawsze coś ciekawego opowiedział. Mieliśmy małą łódkę więc mogliśmy wpłynąć w ciasne zakamarki podziwiając przeróżne ptaki (czasami nie wiedziałam, że takie istnieją) oraz niezliczoną ilość kaczeńcy i lilii wodnych - w zaroślach brakowało tylko krokodyla 8-).

DSC00474.JPG



DSC00477.JPG




Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

magdadd 4 września 2016 21:51 Odpowiedz
Marzy mi się taka wyprawa :) Rumunię tylko liznęliśmy i to bardzo niewiele dlatego tym bardziej chciałabym tam wrócić. Czekam na dalszy ciąg relacji.
betlin 6 września 2016 20:35 Odpowiedz
Od rana postanawiamy, że dziś będzie chillout. Jedziemy do miasta Koguł bo ktoś gdzieś kiedyś słyszał, że są tam gorące źródła. Niestety znaleźliśmy tylko sanatorium :lol: z fajnym basenem, ale nie pozwolili nam się wykąpać. Decyzyjnej Pani z biura nie było w sobotę w pracy i jak u nas w dawnych czasach nikt nic nie wie, nie rozumie i nie podejmie decyzji. Pozostał nam spacer po terenie sanatorium. Później zatrzymaliśmy się w centrum miasta popatrzeć na zwyczajne życie mieszkańców. Trafiliśmy na targ, na którym sprzedawane było dosłownie wszystko łącznie z rakami, małymi kurczakami i kaczkami, świeże ryby i mięso (a temperatura ponad 30 stopni). Wstąpiliśmy na obiad do jednej z wielu restauracji, wybierając ją metodą "tam gdzie najwięcej ludzi" - 4 dania główne+4 desery+kawa mrożona, lemoniada, 2 soki - 115 zł :D to lubię. Powoli, nigdzie się nie spiesząc jechaliśmy w kierunku Giurgiulesti gdzie chcieliśmy szukać noclegu. W ostatnim sklepie wydaliśmy resztę mołdawskich pieniędzy i pojechaliśmy rozbić się nad rzeką. Fajna miejscówka, gdzie z jednej strony była impreza męska, a kilkadziesiąt metrów dalej żeńska. I gdy wszystko było gotowe i czas na wyjęcie z lodówki zimnego piwka zjawiła się straż graniczna. Sprawdzili dokumenty i okazało się, że jesteśmy w strefie przygranicznej i nie możemy zostać tu na noc. Zwinęliśmy "bangladesz" i pojechaliśmy we wskazane przez mundurowych miejsce na nocleg, ale było kiepskie więc podjęliśmy szybką decyzję, że noclegu będziemy szukać po stronie rumuńskiej. Na granicy niestety kazali rozkładać namiot dachowy, co mój mąż podsumował, że "trzeci raz dzisiaj nie będzie go rozkładał" - tita tita zobaczymy :). Droga do Tulczy upłynęła nam na intensywnym szukaniu noclegu bo wszystko po kolei było zajęte - okazało się, że znalezienie 3 pokoi w sobotę graniczy z cudem. Zaczynało się ściemniać i nic. Postanawiamy, że ostatnia nasza szansa to camping z przewodnika. Gdy zajechaliśmy do miasteczka Murighiol było już dobrze po godz. 23. Ciemno, wszystkie bramy pozamykane, ale gdy zatrzymaliśmy się koło pubu zastanowić się jak trafić na camping - z lokalu wybiegł facet. Gatka szmatka i za chwilkę jechaliśmy za nim, na jak się później okazało bardzo fajny camping. Tuż po przekroczeniu bramy zobaczyliśmy, że pole namiotowe jest przy hotelu Laguna Albastra, mamy do dyspozycji basen, a to wszystko za 25 lei za samochód. Dodatkowo umówiliśmy się na rano, na rejs po Delcie. Trzeba było jeszcze poczekać kilka minut aż minie północ i małżonek mógł rozkładać namiot :lol:. W "ferworze walki", dopiero gdy szliśmy spać usłyszeliśmy, że z hotelu obok strasznie dudni muzyka. Przeboje stare i młode darły się niemiłosiernie do 7 rano.