Jest to nasza pierwsza relacja więc proszę o wyrozumiałość :)
Na początku grudnia 2015 wybraliśmy się na sześciodniową wyprawę do Tajlandii. W planie mieliśmy 4 dni w Bangkoku i 2 dni na Phuket.
Paryż. O godzinie 13 czasu środkowoeuropejskiego rozpoczyna się boarding. Zajmujemy miejsca w wypchanym po brzegi B777 linii Air France i o godzinie 14 udajemy się w 11-godziny lot do Bangkoku. Naszą pierwszą wspólną wyprawę po za Europę, Azjo przybywamy!
Około 7 rano następnego dnia lądujemy na Suvarnabhumi. Dziwne uczucie kiedy organizm mówi ci że czas spać (bo w końcu w Europie jest pierwsza w nocy), a z drugiej strony widzisz wschód słońca (z racji przesunięcia czasu o 6 godzin). Jeszcze tylko godzin w kolejce do kontroli paszportowej i możemy udać się na pociąg, który przewiezie nas do centrum (jak na razie najlepszy i najczystszy transfer z lotniska w naszym życiu). Już z oddali widzimy rysujące się na horyzoncie drapacze chmur, odbijające ranne słońce.
Po około 30 minutach wysiadamy na Phaya Thai. Wychodzimy ze stacji i po raz pierwszy czujemy Bangkok - 30 stopni, zero chmur, okrutna wilgotność, chaos na ulicach i....brak chodnika. Niezbyt komfortowa sytuacja, zważywszy na fakt, że każdy pojazd na ulicy po prostu pędzi do celu, nie zwracając uwagi na przechodniów. Po dłuższej chwili udaje nam się w końcu zatrzymać taksówkę. Tutaj taksówkarze praktycznie nie korzystają z taksometrów jak w Europie. Przed kursem należy wytargować satysfakcjonującą obie strony zapłatę i ruszać w drogę. "Umówiliśmy" się na 20PLN za transport do naszego hostelu co wydaje się całkiem rozsądną ceną. Kierowca początkowo miał problemy ze znalezieniem obiektu ale po konsultacjach z przechodniami udaje nam się dojechać. (plus dla niego, że nas nie zostawił w środku miasta tylko dowiózł do celu).
Przez 4 dni mieszkamy w Chern Hostel. Skromne pokoje ale czysto i jest wszystko czego potrzeba. Jedyne co nie przestawało nas dziwić przez cały pobyt do odpływ wody pod prysznicem. Nie ma zwykłej kratki tylko odsunięta jedna płytka, sprawiało wrażenie jakby z tej dziury miał wyjść jakiś robak! Hostel jest zlokalizowany w bocznej uliczce dzięki czemu nie docierał hałas z głównej ulicy, ale z drugiej strony 15-20 minut pieszo od centrum. Zostawiamy walizki i ruszamy na podbój Bangkoku.
Zwiedzanie zaczynamy od Pałacu Królewskiego, który musimy koniecznie zobaczyć dzisiaj, ponieważ w kolejnych dniach jest zamknięty z powodu urodzin Króla Ramy IX (5 grudnia). Bilet wstępu kosztuje 50PLN od osoby. Całkiem sporo jak na tajskie warunki (bo generalnie jest tanio w porównaniu z Europą zachodnią) ale na prawdę warto. Pałac jest ogromny, złoto aż kipi z każdego miejsca. Nawet dla totalnych laików architektura robi niesamowite wrażenie. Nie da się tego nawet opisać słowami, a zdjęcia nie do końca oddają charakter tego miejsca. Po za tym ciężko jest zrobić dobre zdjęcia, bo w Pałacu są tysiące turystów, więc zawsze ktoś przypadkiem wejdzie ci w kadr :)
Zwiedzanie Pałacu zajmuje nam około dwóch godzin. żar leje się z nieba, więc trochę przyspieszyliśmy zwiedzanie. Temperatura urosła do 35stopni w cieniu i w dalszym ciągu nie było chmur,a jetlag coraz bardziej dawał się we znaki. Niestety już pierwszego dnia zostaliśmy pokonani przez Bangkok. Dotychczas zawsze udaje nam się zwiedzać miasta pieszo, a z komunikacji miejskiej korzystamy tylko dojeżdżając do/z lotniska. Nigdy nie mieliśmy problemów, żeby pokonać nawet 20km pieszo w ciągu dnia. Jednak tym razem wytrzymaliśmy ledwie kilka godzin. O nie..... tak łatwo się nie poddamy :) Wracamy do hostelu, szybki prysznic, krótka drzemka i idziemy na Khao San Road- najważniejszym deptaku w mieście.
Docieramy jeszcze przed zmrokiem, nie jesteśmy pewni czy dobrze trafiliśmy. Nie wygląda to na miejsce opisywane w innych relacjach. Kręci się trochę turystów, są stragany z ubraniami ale generalnie....szału nie ma. Dopiero około 21-22 ulica zaczyna żyć. Pojawiają się hostessy zachęcające do masażu, stragany z Pad Thai (3-7zł porcja), z lodami kokosowymi (4zł porcja), jest też jedno stoisko gdzie można kupić smażone robactwo, ale bardziej dla zrobienia fotki niż jedzenia. Przechodzimy całą Khao San, która jest zaskakująco krótka. Z opinii w internecie spodziewaliśmy się jednak czegoś innego. Przechodzimy również okoliczne ulice, na których dzieje się więcej niż na samej Khao San. Jest tam mnóstwo restauracji, straganów z pamiątkami i salonów tatuażu.
Późnym wieczorem wracamy do hostelu, trzeba pozbyć się jetlagu i przygotować na kolejny aktywny dzień :)
Dzień 2
Naszym pierwszym celem tego dnia jest Wat Arun, żeby się tam dostać trzeba przepłynąć rzekę, dlatego kierujemy się w stronę przystani zlokalizowanej za Pałacem Królewskim. Przed wejściem na prom mijamy wózki z jedzeniem oraz minibazar . Krewetki, kraby, ośmiornice, kurczak w panierce, czego tylko dusza zapragnie. Wybierasz co chcesz, a pani podgrzewa to na grillu. Palce lizać! Generalnie za 10zł można się najeść na pół dnia. Gratis dostajemy 2 sosy - słodkie chili oraz ostro-kwaśne chili, które jest ostre co najmniej dwa razy :)
Prom na drugą stronę rzeki kosztuje tylko 40gr od osoby! Na przystani trzeba uważać na naciągaczy proponujących wodne taksówki za 1000 Baht. Podróż w poprzek bardzo zatłoczonej rzeki trwa 2-3 minuty, może i krótko ale widoki są niesamowite.
Po zejściu z promu trafiamy na kolejny minibazar. Tym razem można kupić małe sumy, żółwie, węgorze itp. Miejscowi kupują je po czym wypuszczają je do wody, gdzie natychmiast są zjadane przez większe osobniki, które czekają przy brzegu na pokarm.
Jeżeli chodzi o świątynie to w środku wygląda podobnie do innych w Bangkoku. Złoty Budda otoczony mnóstwem kwiatów. Dla Europejczyków po pewnym czasie każda kolejna świątynia zlewa się w jedność.
Przez resztę dnia spacerujemy ulicami Bangkoku bez konkretnego celu, chcąc poznać lokalną kulturę. Właśnie rozpoczęły się dni króla, dlatego wszystkie główne ulice przystrojone są ku czci monarchy. Wszędzie jest mnóstwo ludzi biorących udział w paradach, ciężko nawet przedostać się na drugą stronę ulicy.
Dzień kończymy w okolicach Khao San, gdzie można tanio i smacznie zjeść. Polecamy rybę, Red Snapper w kilku wersjach- najlepsze na co trafiliśmy.
Dzień 3 Dzisiaj ruszamy do Chinatown. Do przejścia ledwie 2km, ale w upale zabiera nam to niezwykle dużo czasu, co kawałek musimy odpoczywać od słońca. Takiego upału nie doświadczyliśmy nigdy wcześniej. Organizm odwania się dużo szybciej niż podczas upału na południu Europy, dlatego koniecznie trzeba zaopatrzyć się duże ilości wody. W końcu docieramy do Chinatown. Setki uliczek z lokalnymi sprzedawcami, na całe szczęście zadaszone. Jest trochę cienia :) Kupić można dosłownie wszystko: ubrania, zabawki, biżuterię, tekstylia ale tylko w ilości hurtowej. Prawie na wszystkich stoiskach wisi kartka "only whosale, no retal". Ale umówmy się produktów takiej jakości nikt nie chciałby kupić, to po prostu tania chińszczyzna.
Zdecydowanie bardziej pozytywną częścią chińskiej dzielnicy są garkuchnie. Wszędzie unosi się zapach gotowanych potraw. Jeżeli traficie do tej części miasta, koniecznie spróbujcie tych dań.
Po wizycie w Chinatown udajemy się do Wat Saket, zachęceni widokami ze świątyni, która znajduje się na sporym wzniesieniu. Na szczyt świątyni prowadzą schody, poprowadzone spiralnie wokół wzniesienia. Na szczęście co kawałek pojawia się orzeźwiająca wodna mgiełka, dająca chociaż odrobinę ulgi, dzięki czemu łatwiej dotrzeć na szczyt. Co ciekawe obok schodów płynie strumyk, w którym leżą....kable? :)
Dzień 4 Ostatni dzień w Bangkoku. Udajemy się do MBK Center gdzie można zaopatrzyć się we wszelkiego rodzaju podróbki. 3,5km pieszo w jedną stronę przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic miasta. Dojście zajmuje chyba z półtorej godziny, w pełnym słońcu, ale nie złamiemy naszej zasady. Zwiedzamy pieszo, Bangkok nas nie pokona :) Na trasie hostel MBK, są chyba tylko dwa sklepy, więc koniecznie wcześniej trzeba zaopatrzyć się w napoje.
Jeżeli dobrze pamiętam to centrum ma 6 pięter. Na każdym możemy kupić coś innego, a jest tam dosłownie wszystko, Iphony, Rolexy, mydła, figurki, portfele, spodnie, buty, koszulki. Jeśli czegoś szukasz, na pewno to znajdziesz, a każdy sprzedawca dysponuje dokładnie takim samym towarem. Szukając np. tshirtów kierujcie się ceną, nie ma co grzebać w towarze, wszyscy mają dokładnie te same "modele". Wystarczy tylko trochę potargować się i mozna okupić się na cały rok ;)
Obejście całego MBK zajmuje sporo czasu, więc najlepiej ustalcie co chcecie kupić i szukajcie na konkretnych piętrach, szkoda tracić czas na urlopie, żeby zwiedzać całe centrum. Po krótkim odpoczynku wracamy w drogę powrotną do hostelu. Do pokonania jedyne 3,5km, co to dla nas zaprawionych w boju? Resztę dnia spędzamy na odpoczynku zbierając siły przed podróżą na Phuket.
Dzień 5 Wstajemy wcześnie, ok. 4 godziny przed lotem. Nasze przeczucie mówi, żeby jechać na lotnisko DMK jak najszybciej, bo przecież jest szczyt sezonu, więc może być tłok. Łapiemy taksówkę, "umówiliśmy się " z kierowcą na 30zł (dodatkowo kierowca płacił na bramkach na autostradzie więc tym bardziej cena wydaje się uczciwa). Po ok. 30 minutach docieramy na lotnisko, niecałe 3 godziny przed odlotem, spodziewaliśmy się, że będzie dużo ludzi, ale to co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Było to najbardziej zatłoczone miejsce jakie widzieliśmy. Odprawa bagażowa + kontrola bezpieczeństwa zajęły prawie 2 godziny. Dotarliśmy do gate'u ok. godziny przed wylotem. Podróż ma trwać godzinę, wybraliśmy Air Asię głównie ze względu na cenę 240zł za dwie osoby, w dwie strony + 1szt bagażu rejestrowanego. Lot zgodnie z planem, bardzo miła załoga, najczystszy samolot jaki widziałem.
Transfer z lotniska do hotelu zajął około 20 minut. Zatrzymaliśmy się w Holiday Inn Mai Khao Beach. Wykorzystaliśmy do tego punkty IHG więc 2 noce mieliśmy całkowicie za darmo. Hotel jest zlokalizowany przy przepięknej Mai Khao Beach, z dala od zatłoczonego centrum turystycznego. Poza nami w hotelu było kilkanaście osób. Jeżeli szukacie ciszy, spokoju, piasku i ciepłej wody to zdecydowanie warto!
Szeroką, piaszczystą plażą można dojść aż pod samo lotnisko, ale uwaga! Wydaje się, że to tylko kawałek, lecz w rzeczywistości droga w jedną stronę zajmuje około godziny. Koniecznie zaopatrzcie się w duże zapasy wody i krem z największym możliwym filtrem, w przeciwnym wypadku spędzicie kolejne dni lecząc silne poparzenia słoneczne!
Za hotelem po prawej stronie jest mała restauracja. Warto tam zajrzeć, mają najlepsze zielone curry na świecie. W jednie jednego posiłku hotelowego, tam zjecie 3 :) Jak tylko miniecie budynki hotelowe idąc w kierunku plaży, skręćcie w prawo.
Spędziliśmy dwa dni na plażowaniu po 4 dniach zwiedzania Bangkoku. Tak skończyła się nasza krótka przygoda z Tajlandią. Phuket, świetne miejsce do odpoczynku. Bangkok..cóż, nie wchłonął nas. Czegoś zabrakło. Nie czuliśmy się jak w Azji, było raczej europejsko. Nie było szoku kulturowego, a właśnie tego oczekiwaliśmy. Być może dlatego poleca się go na pierwszy kontakt z Azją...
Z praktycznych rzeczy: - pieniądze najlepiej wymieniać na lotnisku, bardziej opłacało się dolary niż euro - praktycznie wszyscy mówią po angielsku, tylko w marketach 7eleven, nikt ani słowa - zabierzcie największy możliwy filtr przeciwsłoneczny - jeżeli chcecie się dostać z lotniska DMK do Bangkoku, jedźcie pociągiem. Bilet 3 klasy kosztuje 50gr od osoby, do przejechania jest 30km. Pociąg nie odbiega standardem od naszego Regio.
Każda taksówka w Bangkoku ma normalny taksometr, wystarczy tylko "przypomnieć" kierowcy żeby go uruchomił. Umawianie się z kierowcą na konkretną kwotę to gwarancja bycia naciagniętym :)
Na początku grudnia 2015 wybraliśmy się na sześciodniową wyprawę do Tajlandii. W planie mieliśmy 4 dni w Bangkoku i 2 dni na Phuket.
Paryż. O godzinie 13 czasu środkowoeuropejskiego rozpoczyna się boarding. Zajmujemy miejsca w wypchanym po brzegi B777 linii Air France i o godzinie 14 udajemy się w 11-godziny lot do Bangkoku. Naszą pierwszą wspólną wyprawę po za Europę, Azjo przybywamy!
Około 7 rano następnego dnia lądujemy na Suvarnabhumi. Dziwne uczucie kiedy organizm mówi ci że czas spać (bo w końcu w Europie jest pierwsza w nocy), a z drugiej strony widzisz wschód słońca (z racji przesunięcia czasu o 6 godzin). Jeszcze tylko godzin w kolejce do kontroli paszportowej i możemy udać się na pociąg, który przewiezie nas do centrum (jak na razie najlepszy i najczystszy transfer z lotniska w naszym życiu). Już z oddali widzimy rysujące się na horyzoncie drapacze chmur, odbijające ranne słońce.
Po około 30 minutach wysiadamy na Phaya Thai. Wychodzimy ze stacji i po raz pierwszy czujemy Bangkok - 30 stopni, zero chmur, okrutna wilgotność, chaos na ulicach i....brak chodnika. Niezbyt komfortowa sytuacja, zważywszy na fakt, że każdy pojazd na ulicy po prostu pędzi do celu, nie zwracając uwagi na przechodniów.
Po dłuższej chwili udaje nam się w końcu zatrzymać taksówkę. Tutaj taksówkarze praktycznie nie korzystają z taksometrów jak w Europie. Przed kursem należy wytargować satysfakcjonującą obie strony zapłatę i ruszać w drogę. "Umówiliśmy" się na 20PLN za transport do naszego hostelu co wydaje się całkiem rozsądną ceną.
Kierowca początkowo miał problemy ze znalezieniem obiektu ale po konsultacjach z przechodniami udaje nam się dojechać. (plus dla niego, że nas nie zostawił w środku miasta tylko dowiózł do celu).
Przez 4 dni mieszkamy w Chern Hostel. Skromne pokoje ale czysto i jest wszystko czego potrzeba. Jedyne co nie przestawało nas dziwić przez cały pobyt do odpływ wody pod prysznicem. Nie ma zwykłej kratki tylko odsunięta jedna płytka, sprawiało wrażenie jakby z tej dziury miał wyjść jakiś robak!
Hostel jest zlokalizowany w bocznej uliczce dzięki czemu nie docierał hałas z głównej ulicy, ale z drugiej strony 15-20 minut pieszo od centrum. Zostawiamy walizki i ruszamy na podbój Bangkoku.
Zwiedzanie zaczynamy od Pałacu Królewskiego, który musimy koniecznie zobaczyć dzisiaj, ponieważ w kolejnych dniach jest zamknięty z powodu urodzin Króla Ramy IX (5 grudnia). Bilet wstępu kosztuje 50PLN od osoby. Całkiem sporo jak na tajskie warunki (bo generalnie jest tanio w porównaniu z Europą zachodnią) ale na prawdę warto. Pałac jest ogromny, złoto aż kipi z każdego miejsca. Nawet dla totalnych laików architektura robi niesamowite wrażenie. Nie da się tego nawet opisać słowami, a zdjęcia nie do końca oddają charakter tego miejsca. Po za tym ciężko jest zrobić dobre zdjęcia, bo w Pałacu są tysiące turystów, więc zawsze ktoś przypadkiem wejdzie ci w kadr :)
Zwiedzanie Pałacu zajmuje nam około dwóch godzin. żar leje się z nieba, więc trochę przyspieszyliśmy zwiedzanie. Temperatura urosła do 35stopni w cieniu i w dalszym ciągu nie było chmur,a jetlag coraz bardziej dawał się we znaki.
Niestety już pierwszego dnia zostaliśmy pokonani przez Bangkok. Dotychczas zawsze udaje nam się zwiedzać miasta pieszo, a z komunikacji miejskiej korzystamy tylko dojeżdżając do/z lotniska. Nigdy nie mieliśmy problemów, żeby pokonać nawet 20km pieszo w ciągu dnia. Jednak tym razem wytrzymaliśmy ledwie kilka godzin. O nie..... tak łatwo się nie poddamy :) Wracamy do hostelu, szybki prysznic, krótka drzemka i idziemy na Khao San Road- najważniejszym deptaku w mieście.
Docieramy jeszcze przed zmrokiem, nie jesteśmy pewni czy dobrze trafiliśmy. Nie wygląda to na miejsce opisywane w innych relacjach. Kręci się trochę turystów, są stragany z ubraniami ale generalnie....szału nie ma. Dopiero około 21-22 ulica zaczyna żyć. Pojawiają się hostessy zachęcające do masażu, stragany z Pad Thai (3-7zł porcja), z lodami kokosowymi (4zł porcja), jest też jedno stoisko gdzie można kupić smażone robactwo, ale bardziej dla zrobienia fotki niż jedzenia. Przechodzimy całą Khao San, która jest zaskakująco krótka. Z opinii w internecie spodziewaliśmy się jednak czegoś innego. Przechodzimy również okoliczne ulice, na których dzieje się więcej niż na samej Khao San. Jest tam mnóstwo restauracji, straganów z pamiątkami i salonów tatuażu.
Późnym wieczorem wracamy do hostelu, trzeba pozbyć się jetlagu i przygotować na kolejny aktywny dzień :)
Dzień 2
Naszym pierwszym celem tego dnia jest Wat Arun, żeby się tam dostać trzeba przepłynąć rzekę, dlatego kierujemy się w stronę przystani zlokalizowanej za Pałacem Królewskim. Przed wejściem na prom mijamy wózki z jedzeniem oraz minibazar . Krewetki, kraby, ośmiornice, kurczak w panierce, czego tylko dusza zapragnie. Wybierasz co chcesz, a pani podgrzewa to na grillu. Palce lizać! Generalnie za 10zł można się najeść na pół dnia. Gratis dostajemy 2 sosy - słodkie chili oraz ostro-kwaśne chili, które jest ostre co najmniej dwa razy :)
Prom na drugą stronę rzeki kosztuje tylko 40gr od osoby! Na przystani trzeba uważać na naciągaczy proponujących wodne taksówki za 1000 Baht. Podróż w poprzek bardzo zatłoczonej rzeki trwa 2-3 minuty, może i krótko ale widoki są niesamowite.
Po zejściu z promu trafiamy na kolejny minibazar. Tym razem można kupić małe sumy, żółwie, węgorze itp. Miejscowi kupują je po czym wypuszczają je do wody, gdzie natychmiast są zjadane przez większe osobniki, które czekają przy brzegu na pokarm.
Jeżeli chodzi o świątynie to w środku wygląda podobnie do innych w Bangkoku. Złoty Budda otoczony mnóstwem kwiatów. Dla Europejczyków po pewnym czasie każda kolejna świątynia zlewa się w jedność.
Przez resztę dnia spacerujemy ulicami Bangkoku bez konkretnego celu, chcąc poznać lokalną kulturę. Właśnie rozpoczęły się dni króla, dlatego wszystkie główne ulice przystrojone są ku czci monarchy. Wszędzie jest mnóstwo ludzi biorących udział w paradach, ciężko nawet przedostać się na drugą stronę ulicy.
Dzień kończymy w okolicach Khao San, gdzie można tanio i smacznie zjeść. Polecamy rybę, Red Snapper w kilku wersjach- najlepsze na co trafiliśmy.
Dzień 3
Dzisiaj ruszamy do Chinatown.
Do przejścia ledwie 2km, ale w upale zabiera nam to niezwykle dużo czasu, co kawałek musimy odpoczywać od słońca. Takiego upału nie doświadczyliśmy nigdy wcześniej. Organizm odwania się dużo szybciej niż podczas upału na południu Europy, dlatego koniecznie trzeba zaopatrzyć się duże ilości wody.
W końcu docieramy do Chinatown. Setki uliczek z lokalnymi sprzedawcami, na całe szczęście zadaszone. Jest trochę cienia :) Kupić można dosłownie wszystko: ubrania, zabawki, biżuterię, tekstylia ale tylko w ilości hurtowej. Prawie na wszystkich stoiskach wisi kartka "only whosale, no retal". Ale umówmy się produktów takiej jakości nikt nie chciałby kupić, to po prostu tania chińszczyzna.
Zdecydowanie bardziej pozytywną częścią chińskiej dzielnicy są garkuchnie. Wszędzie unosi się zapach gotowanych potraw. Jeżeli traficie do tej części miasta, koniecznie spróbujcie tych dań.
Po wizycie w Chinatown udajemy się do Wat Saket, zachęceni widokami ze świątyni, która znajduje się na sporym wzniesieniu. Na szczyt świątyni prowadzą schody, poprowadzone spiralnie wokół wzniesienia. Na szczęście co kawałek pojawia się orzeźwiająca wodna mgiełka, dająca chociaż odrobinę ulgi, dzięki czemu łatwiej dotrzeć na szczyt. Co ciekawe obok schodów płynie strumyk, w którym leżą....kable? :)
Dzień 4
Ostatni dzień w Bangkoku. Udajemy się do MBK Center gdzie można zaopatrzyć się we wszelkiego rodzaju podróbki. 3,5km pieszo w jedną stronę przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic miasta. Dojście zajmuje chyba z półtorej godziny, w pełnym słońcu, ale nie złamiemy naszej zasady. Zwiedzamy pieszo, Bangkok nas nie pokona :) Na trasie hostel MBK, są chyba tylko dwa sklepy, więc koniecznie wcześniej trzeba zaopatrzyć się w napoje.
Jeżeli dobrze pamiętam to centrum ma 6 pięter. Na każdym możemy kupić coś innego, a jest tam dosłownie wszystko, Iphony, Rolexy, mydła, figurki, portfele, spodnie, buty, koszulki. Jeśli czegoś szukasz, na pewno to znajdziesz, a każdy sprzedawca dysponuje dokładnie takim samym towarem. Szukając np. tshirtów kierujcie się ceną, nie ma co grzebać w towarze, wszyscy mają dokładnie te same "modele". Wystarczy tylko trochę potargować się i mozna okupić się na cały rok ;)
Obejście całego MBK zajmuje sporo czasu, więc najlepiej ustalcie co chcecie kupić i szukajcie na konkretnych piętrach, szkoda tracić czas na urlopie, żeby zwiedzać całe centrum.
Po krótkim odpoczynku wracamy w drogę powrotną do hostelu. Do pokonania jedyne 3,5km, co to dla nas zaprawionych w boju?
Resztę dnia spędzamy na odpoczynku zbierając siły przed podróżą na Phuket.
Dzień 5
Wstajemy wcześnie, ok. 4 godziny przed lotem. Nasze przeczucie mówi, żeby jechać na lotnisko DMK jak najszybciej, bo przecież jest szczyt sezonu, więc może być tłok. Łapiemy taksówkę, "umówiliśmy się " z kierowcą na 30zł (dodatkowo kierowca płacił na bramkach na autostradzie więc tym bardziej cena wydaje się uczciwa). Po ok. 30 minutach docieramy na lotnisko, niecałe 3 godziny przed odlotem, spodziewaliśmy się, że będzie dużo ludzi, ale to co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Było to najbardziej zatłoczone miejsce jakie widzieliśmy. Odprawa bagażowa + kontrola bezpieczeństwa zajęły prawie 2 godziny. Dotarliśmy do gate'u ok. godziny przed wylotem.
Podróż ma trwać godzinę, wybraliśmy Air Asię głównie ze względu na cenę 240zł za dwie osoby, w dwie strony + 1szt bagażu rejestrowanego. Lot zgodnie z planem, bardzo miła załoga, najczystszy samolot jaki widziałem.
Transfer z lotniska do hotelu zajął około 20 minut. Zatrzymaliśmy się w Holiday Inn Mai Khao Beach. Wykorzystaliśmy do tego punkty IHG więc 2 noce mieliśmy całkowicie za darmo. Hotel jest zlokalizowany przy przepięknej Mai Khao Beach, z dala od zatłoczonego centrum turystycznego. Poza nami w hotelu było kilkanaście osób. Jeżeli szukacie ciszy, spokoju, piasku i ciepłej wody to zdecydowanie warto!
Szeroką, piaszczystą plażą można dojść aż pod samo lotnisko, ale uwaga! Wydaje się, że to tylko kawałek, lecz w rzeczywistości droga w jedną stronę zajmuje około godziny. Koniecznie zaopatrzcie się w duże zapasy wody i krem z największym możliwym filtrem, w przeciwnym wypadku spędzicie kolejne dni lecząc silne poparzenia słoneczne!
Za hotelem po prawej stronie jest mała restauracja. Warto tam zajrzeć, mają najlepsze zielone curry na świecie. W jednie jednego posiłku hotelowego, tam zjecie 3 :) Jak tylko miniecie budynki hotelowe idąc w kierunku plaży, skręćcie w prawo.
Spędziliśmy dwa dni na plażowaniu po 4 dniach zwiedzania Bangkoku. Tak skończyła się nasza krótka przygoda z Tajlandią. Phuket, świetne miejsce do odpoczynku. Bangkok..cóż, nie wchłonął nas. Czegoś zabrakło. Nie czuliśmy się jak w Azji, było raczej europejsko. Nie było szoku kulturowego, a właśnie tego oczekiwaliśmy. Być może dlatego poleca się go na pierwszy kontakt z Azją...
Z praktycznych rzeczy:
- pieniądze najlepiej wymieniać na lotnisku, bardziej opłacało się dolary niż euro
- praktycznie wszyscy mówią po angielsku, tylko w marketach 7eleven, nikt ani słowa
- zabierzcie największy możliwy filtr przeciwsłoneczny
- jeżeli chcecie się dostać z lotniska DMK do Bangkoku, jedźcie pociągiem. Bilet 3 klasy kosztuje 50gr od osoby, do przejechania jest 30km. Pociąg nie odbiega standardem od naszego Regio.