+3
Bartek Krzemiński 5 września 2016 15:38
Na wyjazd czekaliśmy ponad pół roku od grudnia 2015, kiedy spontanicznie kupiliśmy bilety w „promocji” Turkish Airlines. Ponieważ był to błąd systemowy tej linii lotniczej nie skakaliśmy z radości, gdyż nauczeni podobną sytuacją z przeszłości, linia lotnicza nie zawsze przyjmuje na klatę swoje błędy. Jednak tym razem udało się i od początku 2016 roku byliśmy posiadaczami biletów z Budapesztu do Tokio za 650 zł za osobę w dwie strony. Nabywając tak tanie bilety, a zarazem łapiąc info o wysokich cenach w Japonii uznaliśmy, że ten wyjazd będzie należał do budżetowych.

Kursy :
100 forintów = ~1.40 złotych
100 yenów = ~3.70 złotych

Dzień 1
Rozpoczęliśmy nasz trip wieczorem 14 czerwca, kiedy to „polskim Shinkansen’em” wyjechaliśmy z Gdyni do Warszawy. W stolicy czekała nas krótka przesiadka na autobus Lux Express do Budapesztu.
Dzień 2-3
Podróż minęła bardzo przyjemnie i z tego miejsca chciałbym polecić tego przewoźnika. Chociaż podróż była stosunkowo długa w porównaniu z lotem Wizz Air z Warszawy do Budapesztu, ale była po pierwsze bardzo tania, a po drugie mega wygodna (dużo miejsca na nogi, bezpłatna woda i gorące napoje oraz multimedia – jeśli wybierzecie się w podróż, nie zapomnijcie zabrać swoich słuchawek, żeby móc oglądać filmy na tablecie wbudowanym w oparcie ).
Z przystanku Nepliget, na który dojechaliśmy, zeszliśmy do metra i kupując bilety za 350 forintów za osobę (jednorazowy), pojechaliśmy do centrum (niebieska linia z Nepliget do Deak Ferenc ter, tam przesiadka na czerwoną linię do Kossuth Lajos ter, możliwość przesiadki na inną linię metra z tym samym biletem). Wysiedliśmy na przystanku Kossuth Lajos ter, przy którym mieszczą się budynki parlamentu i jest to dobre miejsce na rozpoczęcie spaceru po mieście. Stamtąd poszliśmy promenadą nad Dunajem, a dochodząc do mostu Łańcuchowego minęliśmy wstrząsający pomnik zardzewiałych porozrzucanych butów, który upamiętnia Holokaust. Przeszliśmy się na druga stronę mostu, żeby zobaczyć pałac prezydencki z bliska, który robił wrażenie już z drugiego brzegu. Budapeszt to piękne miasto, jednak muszę przyznać, że nie nastawialiśmy się za bardzo na jego zwiedzanie, gdyż mamy tam wrócić na dłużej w listopadzie tego roku. W związku z tym udaliśmy się na obiad, który zjedliśmy w knajpce Frici Papa, gdzie można zjeść tradycyjne węgierskie potrawy - było smacznie i niedrogo. Polecam gulasz w winie z goluszkami: Vörösboros marhapörkölt galuskával, który kosztował 799 forintów. Następnie w pobliskiej budce z lodami zjedliśmy pyszny deser i tak najedzeni i zadowoleni poszliśmy spacerkiem w stronę stacji metra Deak Ferenc ter, żeby dojechać do lotniska. W automacie w metrze kupiliśmy bilet transferowy za 570 forintów za osobę (w automacie otrzymuje się dwa bilety, ten z numerem 1 należy skasować w pierwszym środku transportu i będzie on ważny 100 minut, a w drugim środku transportu należy skasować bilet z numerem 2, który będzie ważny 80 minut – ten drugi skasowaliśmy już w autobusie). Niebieską linią metra jechaliśmy do końca, do stacji Kobanya – Kispest, przy której mieści się zajezdnia autobusowa, m.in. z autobusem 200E, który jeździ na lotnisko. Autobusy kursują w tygodniu praktycznie co 5 – 10 minut, więc zanim wsiedliśmy poszliśmy do galerii, w której jest Tesco (zakupy na drogę).
Dla zainteresowanych noclegiem na lotnisku, nie ma rewelacji, ale jest to możliwe, ponieważ lotnisko jest czynne 24h (nie potrzebowaliśmy spędzać nocy na lotnisku, ale uznaję, że warto się podzielić tą informacją). Na terenie lotniska jest też duży market SPAR, z przystępnymi cenami.
Z Budapesztu do Stambułu (gdzie mieliśmy przesiadkę) lecieliśmy 1.5 h i podczas lotu dostaliśmy smaczny i obfity posiłek. Dodatkowo do wyboru były przeróżne napoje oraz alkohole. Lot minął przyjemnie, było wystarczająco dużo miejsca na nogi (mam 185 cm wzrostu). Na miejscu sprawnie doszliśmy do strefy tranzytowej, gdzie obejrzeliśmy mecz Francja – Albania na Euro 2016 i ustawiliśmy się w kolejce do samolotu w kierunku Tokio – Narita (ten lot odbył się godzinę po północy, a więc 16.06). Chyba sporo osób skorzystało z tego samego błędu, bo na pokładzie dało się odczuć, że prędzej jest to lot Warszawa – Tokio aniżeli Stambuł - Tokio ;)
Od samego początku spodobało się nam co ma do zaoferowania linia lotnicza, a najbardziej 10 calowy tablet, na którym były zapisane przeróżne filmy, utwory muzyczne, gry oraz telewizja na żywo. Dodatkowo TK wyposażył pasażerów w kosmetyczkę z kapciami, skarpetkami, szczoteczką, pastą do zębów oraz opaską na oczy. Otrzymaliśmy również poduszkę i koc. Nie minęła godzina lotu, a obsługa samolotu zaczęła rozdawać ciepłe posiłki i tutaj trzeba pochwalić TK, ponieważ jedzenie było bardzo smaczne. Do wyboru były dwa dania. Po za tym do kolacji można było otrzymać przeróżne napoje, zarówno bezalkoholowe jak i alkoholowe, a wszystko naturalnie w cenie lotu. Jedyne co nam przeszkadzało to klimatyzacja, która była ustawiona chyba na najwyższe obroty i trzeba było siedzieć w kurtkach. Każdy z nas obejrzał sobie po dwa filmy po czym poszliśmy spać. Nie było nadzwyczaj wygodnie, jednak zdecydowanie przyjemniej niż w Ryanair czy Wizzair :D Po kilku godzinach obudziliśmy się dość wypoczęci, po czym włączyliśmy sobie już trzeci film tego lotu, a w międzyczasie otrzymaliśmy równie smaczne śniadanie. W życiu nie spodziewałem się, że można taki dobry posiłek zjeść w samolocie! Lot zmierzał ku końcowi. Wypełniliśmy jeszcze tylko formularze na temat naszego pobytu jak i tego co ze sobą przywozimy, żeby kontrola paszportowa na lotnisku poszła sprawnie. Zgodnie uznaliśmy, że mimo iż był to nasz najdłuższy lot, to zdecydowanie najlepszy. Po wylądowaniu, w Tokio była godzina 21, a pogoda ciepła i bezwietrzna. Ciekawostka odnośnie Japończyków i pogody: widząc rozłożone parasole myśleliśmy, że na zewnątrz jest ulewa. Jednak okazało się była to bardzo delikatna i przyjemna, nawet nie mżawka, a bryza :D
Po przejściu na halę przylotów udaliśmy się do kantoru wymienić przywiezione dolary (nie mieliśmy czasu tego zrobić przed wylotem), o dziwo kurs był bardzo dobry. Następnie musieliśmy dostać się z Narity do stacji metra Kasai, nieopodal której mieszkała Saki, nasz host z strony Couchsurfing. Dlatego kupiliśmy bilety na autobus, który przejeżdżał przez naszą stację (nie musieliśmy kupować JR żeby dojechać najpierw do centrum Tokio, a później robić przesiadkę na metro – strata czasu). Kolejna ciekawostka: warto wziąć poprawkę na poziom języka angielskiego Japończyków – mówią oni albo szybko albo niewyraźnie albo znają tylko kilka słów… Bilet za osobę kosztował 1550 yen. Jeszcze czekając na autobus, zaczepił nas pewien turysta i chciał oddać nam swoje bilety na komunikacje miejską, gdyż z żoną właśnie wylatują z Tokio. Bilety przyjęliśmy z radością, bo jak się okazało były ważne jeszcze jakieś 30 godzin i można było poruszać się wszystkimi liniami metra! Co za szczęście, odeszły nam dodatkowe koszty :D
Sprawnie dojechaliśmy na miejsce, gdzie czekał nasz pierwszy gospodarz. Dziewczyna zaprowadziła nas do swojego jednopokojowego mieszkanka (standardowe mieszkanie dla młodych w Japonii: przedpokój łączony z aneksem kuchennym, mały pokoik, mała łazienka, balkon). Choć fajnie się gadało, byliśmy dość wypoczęci po podróży i nie odczuwaliśmy zmiany czasu, wieczór skończył się dla nas dość szybko. Większość Japończyków pracuje od poniedziałku do piątku od 7 rano do nawet 22 wieczorem i z tego powodu uznaliśmy z Saki, że pora iść wcześniej spać.


1.jak-zmniejszyc-fotke_pl (1).jpeg



2.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



3.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



3a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



3b.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



Dzień 4
Tego dnia wstaliśmy dość wcześnie i od razu uderzyliśmy w miasto. Na Tokio zaplanowaliśmy tylko 3 dni, więc trzeba było się sprężać. Pogoda od samego początku nie rozpieszczała nas, choć było słonecznie, to bardzo gorąco! Na śniadanie zahaczyliśmy do pobliskiej „Żabki” (7/11) i spróbowaliśmy smakołyków a la fast food (koszt jednej przekąski wahał się między 70 a 135 yen). Wybraliśmy jakieś mięso (kawałki wieprzowiny) w panierce na patyku oraz dziwne coś na patyku, co wyglądało jak udko z kurczaka… Okazało się, że była to nabita parówka, obtoczona w takiego właśnie kształtu słodkie ciasto. Podany do tego ketchup z musztardą spowodował bombę smakową :D Później pojechaliśmy niebieską linią metra, ze stacji Kasai do stacji Nihombashi żeby przesiąść się na różową linię i dotrzeć do jednej z najstarszych dzielnic miasta Asakusa. Dotarliśmy na miejsce i od razu skierowaliśmy się do miejscowej informacji turystycznej by zaopatrzyć się w mapę miasta i metra. Na tej dzielnicy jest ogromna informacja turystyczna, możecie tam uzyskać wiele informacji i wskazówek. Następnie ruszyliśmy ulicą z szeregiem sklepików z pamiątkami do jednej z większych tokijskich świątyń, Senso-ji. Narobiliśmy zdjęć przeogromnych lampionów, nawdychaliśmy się kadzidełek, zjedliśmy słodkie bułeczki z kwadratową kruszoną za 150 yen (melonpan = pycha !!!) i ruszyliśmy zobaczyć najwyższy budynek w Tokio. Wieżę Sky Tree było już widać z daleka, więc wystarczyło po prostu iść w jej kierunku. Można też podjechać kolejką „Tobu Rail” ze stacji nieopodal stacji metra Asakusa (koszt to 300 yen i trzeba kupić osobny bilet, bo bilety 24, 48 czy 72h na metro nie umożliwiają przejażdżki). Wjazd kosztuje od 2000 yen, jednak my postanowiliśmy zaoszczędzić i udać się wieczorem na budynki Parlamentu, żeby napawać się panoramą miasta za darmo W drodze powrotnej do metra, minęliśmy także charakterystyczną budowlę fabryki piwa Asahi („złota lampa Alladyna”). Robiąc kółko doszliśmy znowu do metra Asakusa i tam w jednym z barów, po raz pierwszy ( i chyba ostatni) zamówiliśmy obiad. Wiadomo, najpierw obczajka plastikowych atrap na zewnątrz, a później głowienie się co dokładnie zamówić z karty… Mały zawrót głowy :D W końcu zdecydowaliśmy się na zestaw za 700 yen: pokaźna miska makaronu, sos sojowy z jakimś dodatkiem, a do tego warzywa, szynka i jajko pokrojone w paski do maczania w sosie. Dostaliśmy też wodę w cenie dania. Wszystko całkiem fajnie wyglądało, niestety nie odkryliśmy raju dla podniebienia: wszystko było zimne, makaron bez smaku, a sos strasznie słony. Trzecia próba podboju japońskiej kuchni tym razem zakończyła się fiaskiem
Z metra Asakusa, tym razem linią pomarańczową, dojechaliśmy do stacji Ueno, przy której znajdowało się ZOO. Bardzo chciałem zobaczyć Pandy w Chinach, no ale jak już się jest w miejscu gdzie można je śmiało podejrzeć, nie zastanawialiśmy się ani chwili. Wejście do ZOO kosztowało 600 yen. Jedynym malkamentem było to, że Pandę niestety widzieliśmy za szybą… ale i tak zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zobaczyć tego miśka to było moje marzenie z dzieciństwa, no i w końcu udało mi się je zrealizować
Z Ueno podjechaliśmy pomarańczową linią metra do stacji Suehirocho żeby zrobić spacer dzielnicą Akihabara i zobaczyć sklepy pełne elektroniki, mangi czy słynne neony. Tutaj też spróbowaliśmy kolejnych japońskich potraw, tym razem wybraliśmy Takoyaki: kuleczki a la ziemniaczane, ze środkiem niespodzianką. Nie wiem, może trafiliśmy na źle przyrządzone, bo trzeba przyznać, że te kawałki ośmiornicy zanurzone w środku, np. u mojej dziewczyny wywoływały odruch odwrotny do zamierzonego ;) porcyjka dziesięciu kuleczek posypanych suszoną rybą (zestaw podstawowy) = 500 yen.
Robiło się już ciemnawo, więc ciekawi widoku panoramy Tokio nocą, pojechaliśmy do domu po naszą koleżankę i w trójkę udaliśmy się pod budynki parlamentu w dzielnicy Shinjuku (bordowa linia metra ze stacji Monzen Nakacho do stacji Tochomae). Może te budynki nie są aż tak wysokie jak Sky Tree i nie ma przeszklonego tarasu, ale każdy ma możliwość darmowego wjazdu na 45 piętro, codziennie do godziny 23:00. Na szczycie jest również restauracja (ceny dla koneserów) oraz sklepik z pamiątkami. Kolejnym i już ostatnim punktem tego dnia była wieża Tokio Tower, czyli tokijska (czerwona!) alternatywa dla paryskiej Wieży Eiffela. My nie skorzystaliśmy z wjazdu na szczyt, gdyż było już zbyt późno, ale gdyby ktoś chciał, to cena = 900 yen za 1 główny taras widokowy, lub 1600 yen za wejście do dwóch tarasów.


15i.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



4.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



5.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



6.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



7.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



8.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



6a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



8a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



8b.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



8c.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



8d.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



8e.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



DZIEŃ 5
Tego dnia pożegnaliśmy się z Saki i ruszyliśmy do wschodniej części Tokio, żeby poznać naszych kolejnych gospodarzy, parkę Eriko i Akinori. Przyjechaliśmy do stacji Meidaimae, która nie była objęta naszym biletem na metro (strefa pierwsza). Nie stanowiło to żadnego problemu ponieważ na miejscu mogliśmy dokupić bilet (140Y – najniższa taryfa) na odcinku, który nie obejmował metro pass. Następnie spotkaliśmy się z naszymi znajomymi, zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy na podbój dzielnicy Shibuya. Żeby tam dojechać, znowu musieliśmy kupić bilet za 140Y. W tym momencie chcielibyśmy Tobie zwrócić uwagę na to jaki kupić bilet, na strefę pierwszą czy na całość ? Zależy oczywiście gdzie się nocuje, bo może się okazać, że ta początkowo droższa opcja na końcu okaże się korzystniejsza Doszliśmy do końca sagi biletowej i wracamy do Shibuji. Pierwsze co nas spotkało na miejscu to od razu perełka tej dzielnicy, czyli wielkie piesze skrzyżowanie: faktycznie robi spore wrażenie szczególnie jeśli się przez nie przechodzi. Z dworca (wysoko) jest świetna panorama na to co tam się dzieje w momencie czerwieni dla kierowców :D Kolejnym punktem, który chcieliśmy odwiedzić był park Yoyogi i festiwal makaronu Soba oraz Sake. Sam festiwal nie był specjalnie ciekawy po za ręcznie przygotowywanym makaronem, który później można było zjeść z sosem sojowym (700Y) – niebo w gębie to nie było, ale zawsze jakieś nowe doświadczenie. Po makaronie przyszła kolej na Sake, tutaj było o tyle gorzej, że do wyboru było ponad 20 gatunków. Z pomocą przyszli nasi gospodarze, którzy wybrali ich zdaniem najlepsze cztery. Z całym szacunkiem dla Japończyków, ale nasze Polskie naleweczki biją na łeb i szyję Sake :D Najedzeni i napici ruszyliśmy prosto do Meiji Jingu Shrine. Po wczorajszym doświadczeniu w Asakusie uznajemy, że jeśli czas nie pozwala na obie świątynie to odwiedź tą z Asakusy.
Po wrażeniach historycznych przyszedł czas na sprawdzenie tego jak tutejsi nastolatkowie spędzają czas w dzielnicy Takeshita. Wszelkiego rodzaju gry, naleśniki, foto budki, wszystkie nowości, nawet te, które wydają się całkowicie dziwne, to właśnie to na co poświęcają czas i mnóstwo kasy. Makaronik się strawił, więc przyszedł czas na kolejny posiłek. Był na to idealny moment bo trafiliśmy na Sushi Nova (dwa kawałki za 100Y :D ). Jest to świetna okazja, żeby najeść się różnego rodzaju Sushi i nie zbankrutować. Będąc tam mogliśmy się napić darmowej zielonej herbaty bez limitu (tradycyjna zielona herbata jest z proszku). Następnie wybraliśmy kolejną atrakcje, padło na park rozrywki Tokio Dome City. Niestety rolerkoster był zamknięty, ale można było skorzystać z wodnej zjeżdżalni(260Y). Adrenalina skoczyła nam do góry, trochę zmoknęliśmy, zdecydowanie polecamy, chyba ze będzie już otwarta główna kolejka. Zaczęło się ściemniać dlatego uznaliśmy ze fajnie byłoby ponownie zobaczyć panoramę Tokio. W okolicy nie było tak wysokich budynków jak wczoraj, ale wjazd na 25 piętro zrobił swoje. Robił się wieczór i dlatego udaliśmy się do Shinjuku, aby przejść się do dzielnicy malutkich pubów :D (5-8 osobowych) Piwo drogie (800Y) ale dobre i w świetnym klimacie, polecamy. Za następny punkt nasi gospodarze obrali nam centrum rozrywki, nieopodal którego mieści się charakterystyczna figura Godzilli. Na miejscu, żeby konkretnie się zabawić trzeba by było rozbić bank z pieniędzmi. Większość gier i prób zdobycia misia czy Songo zaczynała się od 1000Y dlatego nie poszaleliśmy i poszliśmy na następne piwo :D Miejsce polecamy, widok zmaniaczonych Japończyków na tle gier i rozrywki jest pozytywnie uderzający. Są tak w tym dobrzy, ze potrafią wygrać każdego Pokemona ;) Czas mijał, poziom baterii w telefonie (jak i naszej) był bliski zeru, wiec udaliśmy się do domu. Pyszna kolacja oraz zasoby wysokoprocentowe spowodowały ze poszliśmy spać po 4 :D


8f.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



9.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



10.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



11.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



11b.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



11c.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



11d.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



12.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



13.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



111.jpg



15.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



12a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



15a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



15b.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



Dzień 6
Poranek był ciężki, ale japońska woda, podobnie jak i nasza, pomogła doskonale. Zjedliśmy wspólnie śniadanie i ruszyliśmy, tym razem już sami, na podbój ostatnich atrakcji Tokio. Kierowaliśmy się prosto do Tokio center gdzie zostawiliśmy swoje bagaże(500Y) aby swobodnie zwiedzać przez resztę dnia. Pojechaliśmy na targ rybny Tsuskiji. Przeszliśmy cały targ wszerz i wzdłuż, zjedliśmy japoński omlet na słodko (100Y) spróbowaliśmy suszonych owoców i warzyw (pomidora !) zjedliśmy jeszcze klasyczne japońskie szaszłyki w sosie sojowym i zrobiliśmy sobie zdjęcia z gejszami, które były absolutnie podjarane chodzącym kotem, a później nami :D Sam targ nie wywarł wielkiego wrażenia tak jak wynika to z innych relacji. Niestety nie byliśmy wcześnie rano na pokazie obrabiania oraz handlu tuńczykiem, a to ponoć warto zobaczyć (max 120 osób dziennie). Przy wyborze kolejnego miejsca zwiedzania, pomógł nam nasz bilet 24h, który kupiliśmy dzień wcześniej. Niestety nie obejmował niektórych linii metra, więc musieliśmy odpuścić Ryogoku i miejsce walk Sumo, ale za to zdecydowaliśmy się pojechać do Roppongi. Nowoczesna dzielnica, sporo wieżowców, ale jednak nie zabawiliśmy tam długo – dopadła nas mała „głodzilla” i skusiliśmy się na powrót do krainy nastolatków, żeby odwiedzić Sushi Nova. Z pełnymi brzuchami wróciliśmy do centrum, gdzie czekał na nas jeszcze park i pałac cesarza. Centrum Tokio wraz z wspomnianym parkiem, wydaje się być jak Nowy Jork i Central Park – bardzo fajne widoki na dodatek w kanale wokół parku pływały żółwie oraz ogromniaste (rzucające się jak oszalałe na widok czyjejś ręki) ryby. A teraz wskazówka tak trochę z innej beczki: toalety w mieście, są bezpłatne :D
Po odpoczynku wśród parkowej zieleni, w godzinach wieczornych, udaliśmy się po nasze plecaki i ruszyliśmy w stronę dworca głównego. Stamtąd, a dokładnie z dworca autobusowego (jest jakieś 300m przed dworcem, parking Kajibashi) mieliśmy odjazd do Kioto (3500Y). Autobusy Willerbus, są czymś w rodzaju naszego Polskiego Busa, z tym że mają o wiele więcej miejsca na nogi i super dodatek: szeroką zasłonkę na głowę, co bardzo ułatwia spanie. Całonocny przejazd jak najbardziej na plus Ciekawostką jest, że tylko na tym manewrze zaoszczędziliśmy około 700 złotych.


15c.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



15d.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



15f.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



15g.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



15h.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



17.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



18.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



16.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



19.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



20.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



DZIEŃ 7
Dotarliśmy do Kioto, pod dworzec główny (ogromny). Jest to miasto o wiele mniejsze od Tokio, gdzie turystom lepiej jest podróżować autobusami, niż metrem. Tutaj też zaczęło się robić pod górkę, ponieważ bilety były tym razem dzienne, a nie 24h (500Y). Zanim kupiliśmy bilety u kierowcy, zostawiliśmy plecaki w schowku (koszt 300Y – najmniejsza szafka, jakoś się upchnęliśmy) i zahaczyliśmy o informację turystyczną żeby dostać mapkę linii autobusowych. Na początek wybraliśmy dość odległe miejsce od centrum, park Arashiyama. Kioto od samego początku zaczęło nam się podobać, ze względu na bliskość natury. Idąc wzdłuż rzeki, przemierzając jedno ze wzgórz, można natknąć się na piękne widoki oraz las bambusowy, który robi niesamowite wrażenie. W okolicach lasu jest też stacja małej kolejki wąskotorowej Sagano, którą można przejechać się wzdłuż wąwozu, co serwuje dodatkową porcję widoków (620Y). Naszym zdaniem warto. Wracając z kolejowej wycieczki, postanowiliśmy zobaczyć jedną z cudowniejszych świątyń, Kinkakuji. Kompleks świątyń wśród drzewek bonzai kryje w środku tą piękną świątynie, podobno całą ze złota – nie mamy pewności, bo nie można było podejść, dotknąć, czy zeskrobać choć odrobinę :D Zaopatrzeni w kolejne ciekawe wrażenia, udaliśmy się w półgodzinną podróż autobusem do miejsca Fushimi Inari. Przejazd tam wymagał przesiadki na dworcu głównym, więc trzeba było dodać sporą przerwę w oczekiwaniu na busa. Wracając do wspomnianej atrakcji – dla nas bomba! Mnóstwo czerwonych bram Tori poustawianych jedna za drugą, tworzą klimatyczne tunele, które naprawdę warto zobaczyć. Całe wzgórze jest naszpikowane takimi przejściami, ale jak ktoś nie chcę się zbytnio wysilać, na niskich partiach też one są ;) W okolicy kompleksu czerwonych bram i świątyń, znowuż złapał nas mały głód. Jak dotychczas, tak też teraz postanowiliśmy udać się do sklepu typu żabka. Z własnego doświadczenia (a możemy się już nazwać ekspertami japońskich fast foodów :D), polecamy sklepik Family Mart lub Seven Eleven. Tak o tym piszę, bo w tamtej chwili wydobywających się dziwnych odgłosów z żołądka, wybraliśmy sklepik innej firmy i tam jedzenie wołało o pomstę do Nieba… Z dość chmurnymi nastrojami, pojechaliśmy na dworzec odebrać rzeczy i spotkać się dziewczyną z Couchsurfing. Od Niej wiemy, że jeśli ktoś szuka jakiegoś nowego smaku chipsów, to w trójkę polecamy te na zdjęciu, smakują sosem sojowym!


20a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



21.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



22.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



22b.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



23.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



23a.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



24.jak-zmniejszyc-fotke_pl.jpeg



112.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

bartek-krzeminski 5 września 2016 17:02 Odpowiedz
jaco2 7 października 2016 20:51 Odpowiedz
Tytuł trochę nie trafiony bo trzy miasta to nie Japonia :) Ja osobiście uważam że tak naprawdę chce się zobaczyć Japonię to bez JR Pass-a nie ma sensu biorąc nawet najtańszy siedmiodniowy , idziesz na pociąg - autobus kiedy chcesz wsiadasz do najbliższego i śmigasz dalej . Byłem z kumplem 4 lata temu i wtedy dzięki JR Pass zaoszczędziliśmy po 1600 zł na łebka na biletach.
bartek-krzeminski 7 października 2016 23:02 Odpowiedz
Zgadzam się, jeśli chcesz zobaczyć Japonię od A do Z to owszem, ale jak ktoś przylatuje na 7-10 dni i w planie ma głównie Tokio Osakę oraz Kioto to można sporo zaoszczędzić omijając Passa ;)