Ostatnio dużo ciekawych relacji na forum, więc zastanawiałem się czy w ogóle pisać. Mogłem jak klasyk stwierdzić, że wyjazd w te strony to "strata czasu i pieniędzy", ale w to drugie pewnie nikt by mi nie uwierzył. Mieliśmy jechać do RPA, lecz zamiast oglądania wielkiej piątki Afryki, przyglądaliśmy się wielkiej piątce Europy Środkowo-Wschodniej: kaczki,kury,gęsi,konie i krowy towarzyszyły nam na każdym kroku. No i psy, wiadomo, że w tej części kontynentu trudno od nich uciec. Tytuł zaczerpnąłem z wypowiedzi sprzedawczyni na lwowskim Dworcu Stryjskim, która na pytanie, czy ma jakieś kanapki bez mięsa, zaczęła się głośno śmiać (przy wtórze klientów) i wyraziła zdziwienie słowami: A po co komu kanapka bez mięsa?
:) Moja dziewczyna, która nie je mięsa (prócz ryb, ale one - wiadomo - nie mają głosu, więc nie są zwierzętami) już wiedziała, że w tej części Europy trudno będzie jej napełnić żoładek.
Plan powstawał w dużej mierze w trasie i zakładał kilka dni na Ukrainie, kilka dni w Mołdawii i powrót samolotem przez Jassy i Bergamo do Krakowa. W sumie 11 dni w podróży. Nie będzie oszałamiających widoków, górskich szczytów, morskich brzegów - będą lokalne targi i ulice.
Stanisławów
Z Krakowa do Lwowa pojechaliśmy autokarem firmy Ecolines. Sześć godzin w autobusie minęło dość szybko. Gdyby nie jadący z nami Czilijczyk - gruntownie przepytywany przez ukraińskich pograniczników - byłoby jeszcze szybciej. Do Stanisławowa mieliśmy jechać pociągiem, ale wykorzystaliśmy jedną z licznych marszrutek odjeżdżających bezpośrednio z Dworca Stryjskiego i po mniej niż trzech godzinach byliśmy na miejscu. Zdziwiła mnie jakość drogi - naprawdę dobra. Widoki standardowe: starym i podniszczonym domom towarzyszą nowe, budowane z iście barokowym rozmachem "rezydencje". Króluje siding. Krajobraz wypełniają pola słoneczników, których nasiona(jak mawia mój znajomy Ukrainiec) są dla mieszkańców niczym narkotyk. Ukraina jest też największym na świecie producentem oleju z tychże. Po zakwaterowaniu w Hotelu Nadija (świetna relacja cena/jakość) ruszyliśmy do centrum.
W sobotni wieczór knajpy w centrum pełne młodych ludzi wpatrzonych w smartfony, trudno było znaleźć wolne miejsce. Jedliśmy, piliśmy, korzystaliśmy z niskich cen. Podobała nam się ta małomiasteczkowa atmosfera. Choć miasto liczy ponad 200 tysięcy mieszkańców, wydaje się mniejsze.
Po śniadaniu zostawiliśmy plecaki w hotelowej przechowalni i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Wystarczy trochę odejść od centrum, by w miejsce odnowionych kamienic zobaczyć te bardziej odrapane, a zamiast prostych ulic i nienagannych chodników, te mniej okazałe.
Targi i dworce zawsze były dla nas wizytówkami miast i najciekawszymi ich elemantami. Nie mogliśmy zatem nie udać się na targ miejski. W niedzielę był opustoszały, nieliczni klienci bardziej przyglądali się towarowi, niż zamierzali go kupić. Sprzedawcy również nie kwapili się do zachwalania towarów: czytali, rozmawiali, rozwiązywali krzyżówki. Senna, galicyjska atmosfera, którą z przyjemnością chłonęliśmy.
Spacerowaliśmy dalej, uciekając z centrum, przysiadając na piwo w lokalnych spelunach i przyglądając się miastu. Nie jest oszałamiające, od razu nie zachwyca, ale myślę że jeśli da się mu szanse może się nawet podobać
;). Niestety tym razem nie zakładaliśmy wyprawy w pobliskie góry, ale z pewnością kiedyś i tam się wybierzemy. Zamiast tego poszlismy na dworzec, by czekać na jeden z niewielu tego dnia pociągów do Czerniowców.
Czerniowce
Wsiadamy do pociągu i jedziemy do Czerniowców. Mieliśmy do wyboru jechać wolniejszym. lub szybszym i nowoczesnym (jak na ukraińskie warunki) pociągiem. Wybraliśmy opcję pierwszą, głównie ze wzgędu na to, że K. nigdy nie miała okazji doświadczyć plackarty. Ja z kolei doskonale pamiętam swój pierwszy przejazd. Było to na trasie Lwów - Kijów, jakieś dziesięć lat temu. Na dzień dobry okazało się, że zgubiłem bilet. Ludzie z prawie całego wagonu zajęli się moją sprawą, a jeden (niezbyt trzeźwy) jegomość zasugerował, bym sprawę załatwił z prowadnykiem. Tak też zrobiłem. Kupno kilku piw załatwiło sprawę, a cała historia zamieniła się w całkiem sporą popijawę. Po wszystkim jakimś cudem wdrapałem się na górne "łóżko" - dostałem za to nawet brawa
:). Przed Kijowem obudziła mnie milicja pytając, czy wiem co się stało z kolesiem z którym piłem. Zaginął, lecz ja rzecz jasna nie miałem pojęcia, gdzie. Niektórzy sugerowali, ze wyskoczył w trakcie jazdy...Bilet znalazłem po powrocie do domu. Tym razem obyło się bez przygód. Jako, że mówię po ukraińsku (co prawda coraz gorzej), zawsze udaje mi się odbyć kilka ciekawych pogawędek. Tym razem za towarzyszy rozmowy posłużyli mi młody adept sztuki spawalniczej i skrzypaczka. Dla obojga Polska jawiła się trochę jak ziemia obiecana: czysta i bogata kraina, bez korupcji i wszelkich niedogodności, które mają u siebie. Temat ten przewijał się jeszcze kilkukrotnie podczas naszej podróży: w rozmowach na przystankach - Ile zarabia w Polsce kucharz?, w trolejbusie - W Polsce nie ma tylu śmieci co u nas etc. Odpowiadałem zgodnie z prawdą, że wcale nie jest tak różowo - ale chyba nie bardzo ich przekonałem
:) Gdyby kogoś to interesowało: przyszły spawacz mieszkał w akademiku z sześcioma kolegami w pokoju, dostawał 400 UAH stypendium, a gdyby zechciał podjąć pracę w czasie nauki, będzie musiał sporą część zarobków oddać szkole. Marzy, by pojechać do Polski i zarobić 10 000 UAH miesięcznie.
Z dworca do hotelu pojechaliśmy taksówką, było późno a nasz hotel mieścił sie poza centrum. Piwko na dobranoc i spać.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od uniwersytetu, wpisanej na listę światowego dziedzictwa Unesco wizytówki miasta. Zatłoczona do granic możliwości marszrutka dowiozła nas pod samą bramę. Błąkaliśmy się po pustych korytarzach i nasłuchiwaliśmy głosów z sal wykładowych. Warto tu przyjechać.
Po mieście poruszaliśmy się pieszo, tak najbardziej lubimy. Powoli, przechodząc przez centum - kierowaliśmy się w stronę Kalinki - największego bazaru w okolicy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w poniedzialki jest zamknięty. Miasto jest głośne, zakurzone - całkiem inne od spokojnego Stanisławowa.
Jak zwykle uciekamy z centrum do miejsc, w których toczy się normalne życie mieszkańców. Tuż przed mostem na Prucie, trafiamy na nieokreślony targ.
Zamknięta "Kalinka" to jedno z większych rozczarowań wyjazdu. To jeden z największych bazarów w tej części Europy i bardzo chciałem go zobaczyć.
Trudno, trolejbusem za 1.5 UAH wracamy do centrum, do gwaru i smrodu spalin. Gdybym zamknął oczy, łatwo mógłbym sobie wyobrazić, że jestem na Bliskim Wschodzie - brakowało tylko nawoływania muezinów. Zmeczeni siadamy na obiad. Barszcz, warenyki i kolejny z ukraińskich "narkotyków" - salo, które osobiście uwielbiam i zjem w kazdej ilości
:D
Wieczór spędziliśmy na "naszym" blokowisku w swojskim barze Pikantiko, pijąc piwo, jedząc świetne, domowej roboty czipsy i oglądając mecz Ukraina - Islandia (1:1)
;)
Czerniowce nie zachwyciły, spodziewałem się czegoś więcej. Może, gdyby targ był otwarty...Jutro jedziemy do Kamieńca..
Bardzo fajna relacja, ktora wprowadziła mnie w nostalgię. Zwiedzacie podobnym style do mojego.
:)W takich miejscach jak Kiszyniów czy Tiraspol nie szuka się zabytków, ale ludzi i klimatu, ew. nielicznych świadków historii. Pod Tiraspolem jest twierdza. Z Tiraspolu pochodzi klub Sheriff, ktory gra na nowym stadionie pod drodze do Kiszyniowa i kilka sezonów temu przechodzil nawet rozgrywki grupowe LE, z tego co pamiętam. Właściciel Sheriffa ma w garści pół "kraju" w postaci sklepów i kasyn. Jak byłem w Naddniestrzu to nie można było używać visy ani master, bo mają własny system bankowy:) Do tego w Tiraspolu są zakłady dość znanych i mających dość długą tradycje spiritnych,w tym koniaków. Kvint zał. bodajże 1898 roku. Do tej pory mam flaszki z podrózy. Targałem 6 butelek autostopem stamtąd do Wrocławia. Wódkę można było kupic w przeliczeniu za 6/8zł/połówka.W Kiszyniowie jest cerkiew ormiańska z panią, która opiekuje się nią i bliskim cmentarzem na ktorym są polskie groby. Chciała mnie wydac za córkę córki, studentki...prawa. Nakarmiła i jak to kochani Ormianie, zrobiła mi test na sławnych Ormian i ważne w dziejach ludzkości wydarzenia z jej krajanami w roli głównej. Do tego jej córka jest jakąś "znaną" piosenkarką i często koncertuje w Rosji. W centrum Kiszyniowa, blisko Mare Stefan BD jest opuszczony hotel, ktory wieczorem jest pilnowany, ale w dzien przedarłem się przez ściane i umocnienia z desek,wszedłem na szczyt i pozwiedzałem. Piękny relikt ZSSR i obecna noclegowania dla bezdomnych. Do tego MacDonald jak w latach 90 służy za popularne miejsce randek. Do tego po tych dziurach potrafią jeździć nowe Porsche. Ja pożyczyłem rower i miałem w podróż w czasie, gdzie mogłem przetestowac 25 cm krawężniki, wszedobylskie przejscia podziemne i spychanie roweru gdzie pieprz rośnie przez silniejszych i szybszych. Piękna socjologiczna podróż. Bardzo fajnie się tam czułem.Uwielbiam Wschód.
Wszystko zalezy od tego co jest dla ciebie podróżą. Wyleczyłem sie juz z zaliczania zabytków i polecanych atrakcji. Uwielbiam poznawanie punktu widzenia miejscowych i spotykanie ludzi spoza mojego polskiego kręgu i stylu życia. Mówieporosyjsku wiec tam wystarczy usiąść na piwo i podróż sie zaczyna. A ludzie tam maja niesamowite historie.
Kamieniec Podolski bardzo mi się podobał, piękny zamek. Gratuluje wycieczki. Mołdawie planuje co roku, ale zawsze pojawiają się inne plany. Może w przyszłym roku się wreszcie uda
;)
Plan powstawał w dużej mierze w trasie i zakładał kilka dni na Ukrainie, kilka dni w Mołdawii i powrót samolotem przez Jassy i Bergamo do Krakowa. W sumie 11 dni w podróży. Nie będzie oszałamiających widoków, górskich szczytów, morskich brzegów - będą lokalne targi i ulice.
Stanisławów
Z Krakowa do Lwowa pojechaliśmy autokarem firmy Ecolines. Sześć godzin w autobusie minęło dość szybko. Gdyby nie jadący z nami Czilijczyk - gruntownie przepytywany przez ukraińskich pograniczników - byłoby jeszcze szybciej. Do Stanisławowa mieliśmy jechać pociągiem, ale wykorzystaliśmy jedną z licznych marszrutek odjeżdżających bezpośrednio z Dworca Stryjskiego i po mniej niż trzech godzinach byliśmy na miejscu. Zdziwiła mnie jakość drogi - naprawdę dobra. Widoki standardowe: starym i podniszczonym domom towarzyszą nowe, budowane z iście barokowym rozmachem "rezydencje". Króluje siding. Krajobraz wypełniają pola słoneczników, których nasiona(jak mawia mój znajomy Ukrainiec) są dla mieszkańców niczym narkotyk. Ukraina jest też największym na świecie producentem oleju z tychże.
Po zakwaterowaniu w Hotelu Nadija (świetna relacja cena/jakość) ruszyliśmy do centrum.
W sobotni wieczór knajpy w centrum pełne młodych ludzi wpatrzonych w smartfony, trudno było znaleźć wolne miejsce. Jedliśmy, piliśmy, korzystaliśmy z niskich cen. Podobała nam się ta małomiasteczkowa atmosfera. Choć miasto liczy ponad 200 tysięcy mieszkańców, wydaje się mniejsze.
Po śniadaniu zostawiliśmy plecaki w hotelowej przechowalni i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Wystarczy trochę odejść od centrum, by w miejsce odnowionych kamienic zobaczyć te bardziej odrapane, a zamiast prostych ulic i nienagannych chodników, te mniej okazałe.
Targi i dworce zawsze były dla nas wizytówkami miast i najciekawszymi ich elemantami. Nie mogliśmy zatem nie udać się na targ miejski. W niedzielę był opustoszały, nieliczni klienci bardziej przyglądali się towarowi, niż zamierzali go kupić. Sprzedawcy również nie kwapili się do zachwalania towarów: czytali, rozmawiali, rozwiązywali krzyżówki. Senna, galicyjska atmosfera, którą z przyjemnością chłonęliśmy.
Spacerowaliśmy dalej, uciekając z centrum, przysiadając na piwo w lokalnych spelunach i przyglądając się miastu. Nie jest oszałamiające, od razu nie zachwyca, ale myślę że jeśli da się mu szanse może się nawet podobać ;). Niestety tym razem nie zakładaliśmy wyprawy w pobliskie góry, ale z pewnością kiedyś i tam się wybierzemy. Zamiast tego poszlismy na dworzec, by czekać na jeden z niewielu tego dnia pociągów do Czerniowców.
Czerniowce
Wsiadamy do pociągu i jedziemy do Czerniowców. Mieliśmy do wyboru jechać wolniejszym. lub szybszym i nowoczesnym (jak na ukraińskie warunki) pociągiem. Wybraliśmy opcję pierwszą, głównie ze wzgędu na to, że K. nigdy nie miała okazji doświadczyć plackarty. Ja z kolei doskonale pamiętam swój pierwszy przejazd. Było to na trasie Lwów - Kijów, jakieś dziesięć lat temu. Na dzień dobry okazało się, że zgubiłem bilet. Ludzie z prawie całego wagonu zajęli się moją sprawą, a jeden (niezbyt trzeźwy) jegomość zasugerował, bym sprawę załatwił z prowadnykiem. Tak też zrobiłem. Kupno kilku piw załatwiło sprawę, a cała historia zamieniła się w całkiem sporą popijawę. Po wszystkim jakimś cudem wdrapałem się na górne "łóżko" - dostałem za to nawet brawa :). Przed Kijowem obudziła mnie milicja pytając, czy wiem co się stało z kolesiem z którym piłem. Zaginął, lecz ja rzecz jasna nie miałem pojęcia, gdzie. Niektórzy sugerowali, ze wyskoczył w trakcie jazdy...Bilet znalazłem po powrocie do domu.
Tym razem obyło się bez przygód. Jako, że mówię po ukraińsku (co prawda coraz gorzej), zawsze udaje mi się odbyć kilka ciekawych pogawędek. Tym razem za towarzyszy rozmowy posłużyli mi młody adept sztuki spawalniczej i skrzypaczka. Dla obojga Polska jawiła się trochę jak ziemia obiecana: czysta i bogata kraina, bez korupcji i wszelkich niedogodności, które mają u siebie. Temat ten przewijał się jeszcze kilkukrotnie podczas naszej podróży: w rozmowach na przystankach - Ile zarabia w Polsce kucharz?, w trolejbusie - W Polsce nie ma tylu śmieci co u nas etc. Odpowiadałem zgodnie z prawdą, że wcale nie jest tak różowo - ale chyba nie bardzo ich przekonałem :)
Gdyby kogoś to interesowało: przyszły spawacz mieszkał w akademiku z sześcioma kolegami w pokoju, dostawał 400 UAH stypendium, a gdyby zechciał podjąć pracę w czasie nauki, będzie musiał sporą część zarobków oddać szkole. Marzy, by pojechać do Polski i zarobić 10 000 UAH miesięcznie.
Z dworca do hotelu pojechaliśmy taksówką, było późno a nasz hotel mieścił sie poza centrum. Piwko na dobranoc i spać.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od uniwersytetu, wpisanej na listę światowego dziedzictwa Unesco wizytówki miasta. Zatłoczona do granic możliwości marszrutka dowiozła nas pod samą bramę. Błąkaliśmy się po pustych korytarzach i nasłuchiwaliśmy głosów z sal wykładowych. Warto tu przyjechać.
Po mieście poruszaliśmy się pieszo, tak najbardziej lubimy. Powoli, przechodząc przez centum - kierowaliśmy się w stronę Kalinki - największego bazaru w okolicy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w poniedzialki jest zamknięty. Miasto jest głośne, zakurzone - całkiem inne od spokojnego Stanisławowa.
Jak zwykle uciekamy z centrum do miejsc, w których toczy się normalne życie mieszkańców. Tuż przed mostem na Prucie, trafiamy na nieokreślony targ.
Zamknięta "Kalinka" to jedno z większych rozczarowań wyjazdu. To jeden z największych bazarów w tej części Europy i bardzo chciałem go zobaczyć.
Trudno, trolejbusem za 1.5 UAH wracamy do centrum, do gwaru i smrodu spalin. Gdybym zamknął oczy, łatwo mógłbym sobie wyobrazić, że jestem na Bliskim Wschodzie - brakowało tylko nawoływania muezinów. Zmeczeni siadamy na obiad. Barszcz, warenyki i kolejny z ukraińskich "narkotyków" - salo, które osobiście uwielbiam i zjem w kazdej ilości :D
Wieczór spędziliśmy na "naszym" blokowisku w swojskim barze Pikantiko, pijąc piwo, jedząc świetne, domowej roboty czipsy i oglądając mecz Ukraina - Islandia (1:1) ;)
Czerniowce nie zachwyciły, spodziewałem się czegoś więcej. Może, gdyby targ był otwarty...Jutro jedziemy do Kamieńca..