+5
Runo-88 15 września 2016 10:45
Witam, to moja dopiero druga relacja (pierwszą pisałem 3 lata temu :-) , ale nie widzę sensu wrzucać 75 takiej samej relacji z jednodniówki w Londynie, czy też wycieczki do Bergamo...). Co prawda na forum f4f były już publikowane relacje ze strefy, jednak w niektórych z nich nie można już obejrzeć zdjęć, a w innych Czarnobyl jest jedynie mniejszą częścią relacji z dłuższego wyjazdu do Kijowa/na Ukrainę.

Korzystając z dobrodziejstw Wizz Air udało mi się za niewielkie pieniądze kupić bilety do Kijowa z Gdańska. Na Ukrainie byliśmy łącznie 3 dni.
2 tygodnie przez wylotem zostałem namówiony przez koleżankę na poświęcenie jednego dnia na wycieczkę do Czarnobyla. Ostatecznie koleżanka została w Kijowie, a ja do Czarnobyla pojechałem sam.
Pomysł od dawna krążył po mojej głowie, ale zawsze nieco mnie przerażał stosunkowo wysoki koszt takiej wycieczki.
W końcu jednak się namyśliłem i dokonałem rezerwacji w ukraińskiej firmie specjalizującej się w wyjazdach do strefy. Wycieczka kosztowała mnie $112. W tej cenie były zawarte wszystkiej przejazdy, przewodniczka mówiąca w jęz. angielskim oraz obiad w kantynie nieopodal reaktorów elektrowni w Czarnobylu. Firmy oferują również wypożyczenie dozymetru, czyli urządzenia do pomiaru promieniowania, ale ponieważ ciągle przebywa się w grupie z przewodnikiem, nie ma to większego sensu.
W taki sprzęt warto się zaopatrzyć przy wykupie wycieczki 2 lub 3 dniowej, kiedy ma się więcej ,,wolności" :-)

Kiedy wszyscy mieszkańcy bloku na jednym z kijowskich osiedli jeszcze spali, ja już o 6 rano w niedzielę byłem na nogach. Szybkie śniadanie i uciekam złapać trolejbus na dworzec kolejowy.
Na miejscu byłem chwilę przed 7 rano, natomiast zbiórkę wyznaczono na 7:30. Czas wolny spożytkowałem na szybkie piwo w jednym z kiosków przed dworcem.



Chwilę przed 8 rano ruszamy. Jedziemy 4 busikami po ok. 10 osób w każdym. Wszystko jest tak zorganizowane, że żadna z grup nie wchodzi sobie w paradę.
Podróż zajmuje nam oglądanie filmu dokumentalnego, który można również obejrzeć na youtubie z polskim lektorem:



Po około 2 godzinach (w czasie których zaliczamy dłuższy postój na stacji paliw) dojeżdżamy do punktu kontrolnego Dytyatky, który wyznacza odległość 30km od miejsca wybuchu. W strefie od 30 do 10 kilometrów ludzie mogą zamieszkiwać, ale tylko na własną odpowiedzialność, podpisując stosowne oświadczenia.
W tym miejscu sprawdzane są nasze paszporty oraz przepustki, a także podpisujemy oświadczenia o świadomości zagrożenia oraz akceptacji regulaminu.





Pierwszym naszym przystankiem jest miasteczko Zalyssya (Zalesie). Miejscowość zupełnie zarosła w lesie. Wchodzimy do kilku pustostanów - domków jednorodzinnych oraz byłego sklepu spożywczego.









Następnie udajemy się na przedmieścia Czarnobyla. Miasto jest malutkie, stoją tam bloki z wielkiej płyty, obecnie częściowo zamieszkane. Na zdjęciach znak na wjeździe do miasta oraz przystanek autobusowy.





W Czarnobylu zatrzymamy się jeszcze na kilka minut w drodze powrotnej, a teraz jedziemy kawałek dalej na północ, następnie skręcamy na zachód obejrzeć ogromy radar DUGA-1, czyli słynne Oko Moskwy. Radar poraża swoim ogromem.













Nieopodal rosną jabłka, których oczywiście nie wolno dotykać, ani tym bardziej konsumować :-)
Ogólnie zalecano nam, aby na powietrzu nie jeść swojego prowiantu, ani nie pić.
Palenie papierosów (ogromne ryzyko wywołania pożaru) i spożywanie alkoholu jest surowo zabronione.



Przejeżdżając przez punkt kontrolny Leliv wkraczamy do strefy 10km. W tej strefie panuje absolutny zakaz zamieszkiwania. W strefie można przebywać jedynie czasowo - tak jak my, czyli zwiedzający, ale przede wszystkim na miejscu przebywają pracownicy budujący nowy sarkofag.
Pierwszym punktem w strefie 10km jest miejscowość Kopachi, gdzie wchodzimy do przedszkola. Kopachi to jedno z miejsc na mapie Ukrainy, które najbardziej ucierpiało na skutek wybuchu reaktora nr 4 elektrowni (jak wiadomo, najbardziej ucierpiała Białoruś).
Z tyłu przedszkola znajduje się ogród, do którego się nie wybrałem, ponieważ przewodniczka stanowczo odradzała zapuszczanie się tam bez dozymetru (to było jedyne takie miejsce podczas wycieczki, podczas którego warto było mieć swój miernik).
Przy drodze stoi pomnik ku czci bohaterów, którzy oddali życie i zdrowie, aby zminimalizować i usunąć skutki awarii.



Obok są ustawione tabliczki ostrzegające przed wysokim promieniowaniem.



Dozymetr nie kłamie - gdy w jednym miejscu promieniowanie jest praktycznie zerowe, zaledwie pół metra dalej znacznie przewyższa dopuszczalne normy.



Wchodzimy do przedszkola. W środku znajdują się zabawki (lalki robią piorunujące wrażenie), książki dla dzieci, a także łóżeczka w salach do leżakowania. Lepiej niczego nie dotykać.











Następnie jedziemy pod sam reaktor nr 4 oraz budowany obok nowy sarkofag. Na chwilę zatrzymujemy się na wprost nigdy nie ukończonego reaktora nr 5.





Dalej zatrzymujemy się na przedmieściach miasta Prypeć. Wokół również rozstawiono tabliczki ostrzegające przed wysokim promieniowaniem.
Nieopodal znajduj się czerwony las - mocno skażona strefa, w której rosnące drzewa nabrały koloru czerwono-rdzawego. Jest to jedno z najmocniej skażonych miejsc w strefie.





Potem, jak już wspomniałem wcześniej, jedziemy pod sam reaktor nr 4. Na placu stoi kolejny pomnik ku czci bohaterów.



Na zdjęciu widać feralny reaktor nr 4, w którym wybuchł pożar w nocy 26 kwietnia 1986 r. obudowany starym, rozpadającym się sarkofagiem, budowanym na szybko, bezpośrednio po uporaniu się z pożarem.
Tutaj też padło magiczne pytanie do przewodniczki od jednego z członków naszej grupy, a mianowicie: ,,Czy w Czarnobylu są pokemony?" :D



Ponieważ stary sarkofag był przewidziany na 30 lat i obecnie się rozpada i jest nieszczelny, obok budowany jest nowy sarkofag, który w założeniach ma zabezpieczyć miejsce katastrofy na kolejne 100 lat. Jest to ogromna konstrukcja, której budowa pochłonie kilka miliardów dolarów. W listopadzie 2016 r., kiedy budowa zostanie ukończona, zostanie on nasunięty na reaktor nr 4. Jeśli więc ktoś jeszcze chce koniecznie zobaczyć słynną elektrownię w pełnej krasie, ma jeszcze kilka miesięcy na wizytę w Czarnobylu. Po tym czasie reaktor zostanie całkowicie zakryty.



Nie samym zwiedzaniem człowiek żyje. Trzeba też coś zjeść. Udajemy się na stołówkę do kantyny pracowniczej. Dostajemy całkiem solidny obiad - czerwony barszcz, kaszę z kurczakiem i drożdżówkę. Nasza grupa składała się głównie z osób z Europy zachodniej oraz jednego Japończyka, więc przewodniczka musiała tłumaczyć co to jest barszcz i kompot :-)
Przed wejściem na salę stołówki należy przejść przez bramkę, która sprawdza poziom promieniowania (głównie chodzi o to czy na ciuchach nie osadził się radioaktywny pył), wszyscy przechodzimy bez problemu.



W końcu nadchodzi czas na największą ,,atrakcję", czyli opuszczone miasto Prypeć.
Miasto znajduje się 3-4 kilometry od elektrowni. Zamieszkiwało je 49 tysięcy ludzi. Ewakuacja trwała 3 godziny, a ludzie opuszczali swoje mieszkania zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy, będąc w przeświadczeniu, że za kilka dni będą mogli wrócić z powrotem.
Zwiedzanie zaczynamy od głównego deptaku miasta, który mocno zarósł przez 30 lat.
Po lewo znajduje się ekskluzywny dom towarowy, do którego kiedyś na zakupy przyjeżdżali mieszkańcy Kijowa, po prawej ekskluzywny Hotel Polesie. My natomiast udajemy się na wprost, do Domu Kultury Energetyk.





W pomieszczeniu z małą sceną i małą widownią zrobiło mi się naprawdę gorąco - omijając dziurę w podłodze nastąpiłem na drewniany podest widowni, który się pode mną zarwał i wpadłem jedną nogą na głębokość około 30cm. Po wyjęciu nogi i zobaczeniu buta w pyle, jednoznacznie stwierdziłem, że po zakończeniu wycieczki moje buty powędrują do kosza. Na szczęście przewidziałem taką ewentualność i zabrałem do Kijowa zapasowe obuwie :-)





W Energetyku znajdowała się m.in. hala sportowa.



Kiedy mówi się o Czarnobylu, bądź też Prypeci, zazwyczaj człowiekowi w głowie pojawia się obraz wesołego miasteczka: zardzewiały diabelski młyn i samochodziki elektryczne.
Udajemy się więc do parku miejskiego.
Wesołe miasteczko miało zostać otwarte 1 maja 1986 r. Po wybuchu reaktora władze otowrzyły miasteczko kilka dni wcześniej chcąc uspokoić mieszkańców.







Idziemy dalej. To co widzimy na tym zdjęciu jeszcze 30 lat temu było murawą boiska piłkarskiego.



Następnie udajemy się do szkoły. Budynek jest zarośnięty, niemal jak w dżungli, co widać już na wejściu.



W środku odwiedzamy sale lekcyjne, chodzimy po korytarzach szkolnych. Największe wrażenie robi sala, w której uczono fizyki, z setkami masek gazowych na podłodze. W klasach leżą podręczniki i zeszyty, a na ścianach wiszą propagandowe plakaty.







Na koniec wizyty w szkole zaglądamy na basen.



Nasza wycieczka zbliża się ku końcowi. Tutaj otrzymujemy małą dawkę... marketingu.
Otóż przebywanie w strefie jest dozwolone do godziny 17:00, a wchodzenie na dachy budynków jest surowo zabronione.
Jest 16:40, a przewodniczka konspiracyjnym tonem nam tłumaczy, że jesteśmy wyjątkową grupą i nielegalnie wejdziemy na dach 16-piętrowego bloku.
Co ciekawe, o swojej wyjątkowości informowana jest każda grupa odwiedzające strefę, stąd te wcześniejsze słowa o marketingu :-)





Ponieważ windy nie działają (jak to!?), trzeba zebrać siły i podreptać klatką schodową 17 kondygnacji w górę. Widok z dachu jest niesamowity. Widać całe miasto - puste blokowiska i całkowicie zarośnięty wokół nich teren. Gołym okiem widać również elektrownię.
Świadkowie pożaru reaktora mówią, że kolory ognia i łuny były niesamowite, a samo zjawisko, gdyby nie jego późniejsze opłakane skutki, można by uznać za piękne.







Schodząc w dół klatką schodową mamy czas by zobaczyć kilka mieszkań (w bloku znajdują się 124 mieszkania, większość z nich jest otwarta). Każdy z nas robi sobie indywidualną wycieczkę. W mieszkaniach znajdują się meble, kuchenki, a nawet ciuchy.
Po obejrzeniu kilku mieszkań poczułem się mocno nieswojo i postanowiłem czym prędzej opuścić budynek.







Wyjeżdżamy z Prypeci. W busiku oglądamy krótki filmik z 1985 roku, promujący miasto Prypeć (niestety nie mogę znaleźć tego filmiku na youtubie). Widząc na ekranie ładne, schludne miasto, bawiące się dzieci, szczęśliwe rodziny i mając w pamięci obraz zarejestrowane w głowie raptem kilkanaście minut wcześniej, aż mi przeszły ciarki po plecach.
W punkcie kontrolnym Leliv przechodzimy przez skanery, identyczne jak na stołówce. Tak jak poprzednio, wszyscy są czyści :)
Ponownie wjeżdżamy do miasta Czarnobyl i zatrzymujemy się przed pomnikiem ku czci strażaków ,,Tym, którzy uratowali świat", którzy jako pierwsi udali się na miejsce wybuchu. Większość z nich zmarła na skutek silnego napromieniowania w specjalistycznych szpitalach Moskwie w przeciągu kilku tygodni.
Lokalizacja pomnika jest nieprzypadkowa - z tyłu stoi budynek wciąż funkcjonującej jednostki straży pożarnej.





Zbliżając się do granicy 30 kilometrów od elektrowni dojeżdżamy do punktu kontrolnego Dytyatky, gdzie po raz ostatni przechodzimy przez skanery.
Gdyby u kogoś z nas wykryto promieniowanie, jego odzież i przedmioty osobiste zostałyby zabrane na specjalne czyszczenie. Gdyby i to nie pomogło, rzeczy te zostałby zarekwirowane. Na szczęście nie było takiej konieczności.

Po wyjeździ czeka nas około 1,5 godzinna podróż powrotna do Kijowa po dosyć zniszczonych drogach. Około 19:30 dojeżdżamy w okolice dworca kolejowego. Wszyscy podajemy sobie ręce, i dziękujemy za wspólną wycieczkę.
Ja swoją wycieczkę kończę tym samym akcentem, którym ją zacząłem - piwem w budce przy dworcu :-)

Na koniec kilka kwestii:
Koszta?
Tak jak pisałem na wstępie, za 1-dniową wycieczkę zapłaciłem $112. Do ceny początkowej - $89, doszły koszty przewodnika w jęz. angielskim oraz obiad (polecam!). Dodatkowo za $10 można wypożyczyć dozymetr, jednak przy jednodniowej wycieczce nie ma to większego sensu. Ceny są zmienne w zależności od terminu. Zazwyczaj trzeba wpłacić zaliczkę, która idzie na poczet wyrabiania przepustek, resztę płaci się na miejscu.

Czy jest bezpiecznie?
Dla zdrowego człowieka tak. Trasa wycieczki prowadzona jest utartymi ,,szlakami", które są bezpieczne. Promieniowanie faktycznie występuje, ale dawki, które człowiek przyjmie podczas tych kilku godzin, nie zagrażają zdrowiu.
Osoby z problemami zdrowotnymi powinny taką wycieczkę skonsultować z lekarzami.
Należy pamiętać o kilku podstawowych zasadach:
- nie odłączamy się od grupy bez dozymetru, ponieważ są miejsca, tzw. hot spoty, gdzie promieniowanie jest naprawdę wysokie i może być niebezpieczne dla zdrowia;
- nie jemy i nie pijemy na świeżym powietrzu;
- nosimy ubrania na długi rękaw i mamy jakieś nakrycie głowy (chociaż nie wszyscy tego przestrzegali);
- nie kładziemy przedmiotów osobistych na ziemi;
- nic nie podnosimy z ziemi, ani ogólnie nic nie wywozimy z strefy;
- po wycieczce dokładnie się kąpiemy, a ciuchy pierzemy :-)
Za gwarancję bezpieczeństwa można wziąć przewodników wycieczek - oni jeżdżą do strefy niemal codziennie i u nikogo nie zauważyłem trzeciej ręki :-)

Czy warto?
Warto! Oczywiście nie jest do spacerek po urokliwym miasteczku i miejsce do robienia sweet fotek, tylko chodzenie po zrujnowanych pustostanach, ale jest to coś, co naprawdę daje wiele do myślenia. Oglądane dokumenty oraz książki (polecam ,,Czarnobylską modlitwę" Swietlany Aleksijewicz) dopełniają obrazu skali tej katastrofy.
Na mnie największe wrażenie zrobił (o czym czytałem również w w/w książce) absolutny brak, albo bardzo nikły zapach. Nie czuć roślinności.
Osobiście raczej drugi raz już się tam nie wybiorę, ponieważ uważam to miejsce za nieco przerażające i to co zobaczyłem w zupełności mi wystarcza.
Ale gdybym mógł się cofnąć w czasie, to na pewno ponownie bym podjął decyzję żeby się tam wybrać. Nie żałuję ani centa wydanego na tę wycieczkę.

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

wukash 17 września 2016 13:54 Odpowiedz
Byłem w Czarnobylu pod koniec czerwca i widzę że oprowadzają wszystkich dokładnie taką samą trasą :)
runo-88 18 września 2016 19:55 Odpowiedz
wukashByłem w Czarnobylu pod koniec czerwca i widzę że oprowadzają wszystkich dokładnie taką samą trasą :)
Tak, trasa jest z góry ustalona :-)
jasiek1212 28 września 2016 11:32 Odpowiedz
Super relacja, zainspirowałeś mnie. Trzeba odwiedzić to miejsce w 2017 roku :)
adamek 28 września 2016 12:26 Odpowiedz
mega miejsce. Za długo odkładam już tą wycieczkę...
kewatko 27 października 2016 11:24 Odpowiedz
kurde ,też tam chcę się wybrać ale zawsze coś mi wypadnie i zawsze coś jest ważniejszego ,jako że bardzo dobrze pamiętam dzień 27 kwietnia gdy musieliśmy wypić ten ohydny płyn lugola i wszystkich nas wtedy ze szkoy posłano po rodziców aby wszyscy zebrali się w szkole ,dlatego tym bardziej zainspirowałeś mnie do tego wyjazdu,przekonam się sam dlaczego to ohydztwo musiałem wypić i czy było warto. Pozdrawiam Wiesław
runo-88 27 października 2016 13:02 Odpowiedz
kewatkokurde ,też tam chcę się wybrać ale zawsze coś mi wypadnie i zawsze coś jest ważniejszego ,jako że bardzo dobrze pamiętam dzień 27 kwietnia gdy musieliśmy wypić ten ohydny płyn lugola i wszystkich nas wtedy ze szkoy posłano po rodziców aby wszyscy zebrali się w szkole ,dlatego tym bardziej zainspirowałeś mnie do tego wyjazdu,przekonam się sam dlaczego to ohydztwo musiałem wypić i czy było warto. Pozdrawiam Wiesław
Podobno warto się wybrać jesienią, albo wczesną wiosną, ponieważ brzydka pogoda potęguje jeszcze klimat. Ja w sierpniu trafiłem na piękną pogodę, ale przez upał trochę ciężko było wytrzymać w bluzie :-)
kewatko 27 października 2016 14:03 Odpowiedz
właśnie ze względu na to iż ten rok już z wyjazdami mam(y) zaplanowany i zamknięty to pozostaje wczesna lub póżna wiosna 2017 roku a i ceny biletów lotniczych może będą bardziej przyjazne i trafi się jakaś perełka za 39zł choć w jedna stronę . Pozdrawiam i jeszcze dzięki za ralację