10 dni po powrocie z Norwegii,czyli 10.sierpnia, udałem się w swoją drugą, tym razem dwutygodniową podróż na "zieloną" wyspę, czyli Grenlandię
;) A leciałem po raz drugi ze swoim dmuchanym kajakiem, który tym razem miał posłużyć także jako lodołamacz.Wyprawa planowana przez kilka miesięcy miała kilka wariantów, a ostatecznie wykrystalizowała się na miejscu.
Plan:
Gdańsk - Kopenhaga // SAS Kopenhaga - Kangerlussuaq // Air Greenland Kangerlussuaq - Ilulissat // Air Greenland
Filmik:
Dni 1-2
Startuje z Gdańska o 6.15 rano.Niestety mam niewielki nadbagaż, mimo bardzo restrykcyjnych cięć wszystkiego co się da w trakcie pakowania.Mój bagaż rejestrowany waży 24,3 kg(z czego 17,5kg to kajak).Limit takowego w SAS-ie wynosi 23kg, a w Air Greenland 20kg. Różnica czasu między Polska i Grenlandią wynosi 4 godziny.Miło było po dwóch latach wylądować w Kangerlussuaq. Porównując do startu ACT, tym razem Grenlandia powitała mnie arktycznymi upałami, w słońcu było lekko z 25 stopni.Ze stolicy Dani do głównego przesiadkowego lotniska leciałem Airbusem 330,który jako jedyny z floty Air Greenland przewozi pasażerów z kontynentalnej Europy.Godzinny lot do Ilulissat odbywa się na pokładzie dwuśmigłowego Dasha-8.
Powyżej lotnisko w Ilulissat. O Grenlandii napisano już wiele, ja więc tylko przypomnę, iż jest jest to największa wyspa świata.Gdyby stopniały wszystkie grenlandzkie lodowce, poziom wód na świecie podniósłby się o 6-7 metrów.O szeroko pojętym ociepleniu klimatu sporo się zresztą na Grenlandii mówi, gdyż jest ono właśnie tutaj najbardziej namacalne. Zbliżając się do lądowania w Ilulissat po raz pierwszy moim oczom ukazują się góry lodowe, no i od razu w spektakularnym wydaniu. Ilulissat Icefjord, wpisany na do listy światowego dziedzictwa UNESCO,jest najproduktywniejszym lodowcem w północnej hemisferze.Samo miasto, które po Nuuk i Sisimiut, jest trzecim co do liczby mieszkańców miastem na Grenlandii, leży u czoła lodowca.
Na pierwszą noc mam zarezerwowany pokój w hostelu, za 400 DKK (na Grenlandii obowiązuje korona duńska, około 200zł, witamy w cenach Północy).
Mam niestety problemy z telefonem, z którego bez problemu dzwoniłem z Grenlandii przed dwoma laty. Troche mi to podcina skrzydła i wokół tego krążą moje negatywne myśli pierwszego dnia.Skupiam się na uzupełnieniu zaopatrzenia, a przede wszystkim zakupie gazu.To się udaje.Lokalizuje najlepsze możliwe zejście do wody i nazajutrz mam w planie wystartować.Korzystam z internetu w miejscowym pubie (są trzy miejca w Ilulissat, gdzie można za ok 30 DKK wykupić 30 minut wifi) odpalam internet i dowiaduje się o pierwszych od paru dni medalach dla Polski w Rio (a któż by inny - kajakarze
;) )
Mało kto wie,że słowo kajak, a właściwie qajaq, wywodzi się z Grenlandii. Inuici jako pierwsi za pomocą kajaków na wyspie,a także w Ameryce Północnej, polowali na wieloryby (!).Te tradycyjne były wyściełane foczym futrem i miały długie zaostrzone dzioby, tak jak kajaki morskie.Mój dmuchaniec nieco od nich odbiega
:)
Drugiego dnia budze się wcześnie i po śniadaniu czym prędzej zmierzam nad wodę.Wita mnie nieprawdopodobna mgła, nie jakaś tam mgiełka, ale taka jak u Stephena Kinga w filmie "Mgła", tylko brakowało tych fikuśnych pajączków wielkości budynków
;)
Widoczność na 10 max 20 metrów.W porcie co chwila wyje syrena.Mimo najszczerszych chęci do natychmiastowego startu, nie ryzykuje zejścia na wodę w obcym mi terenie. Zaraz przy zejściu znajduje się widocznym na zdjęciu kościół Zion,a ciut dalej muzeum,a zarazem miejsce narodzin legendarnego eksploratora arktyki - Knuta Rasmussena.Z uwagi na pogodę, z chęcią wstępuje do muzeum, w którym spędzam około półtorej godziny.Bilet za 60 DKK uprawnia do wstępu do dwóch muzeów (Knuta Rasmussena oraz muzeum sztuki).
Quote:
Knud Rasmussen, właściwie Knud Johan Victor Rasmussen (ur. 7 czerwca 1879 w Ilulissat na Grenlandii, zm. 21 grudnia 1933 w Kopenhadze) – duński podróżnik, badacz Arktyki i etnograf.
Z pochodzenia był półkrwi Inuitą – synem duńskiego misjonarza oraz grenlandzkiej Inuitki. W 1910 r. założył w Qaanaaq (Thule) stację badawczą. W latach 1921–24 psim zaprzęgiem odbył najdłuższą ze swych wypraw, w czasie której przebył trasę od Ziemi Baffina, poprzez północną Kanadę do Cieśniny Beringa. Na jego cześć region północno-zachodniej Grenlandii nazwano Ziemią Knuda Rasmussena.
Z cytatów Knuta, które najbardziej przypadły mi do gustu:
Quote:
"Give me snow, give me dogs; you can keep the rest".
;)
Muzem zawiera mnóstwo ciekawych informacji, część ujęta w formie multimedialnej, całość bardzo przystępna dla odwiedzająch.
Wspomniane muzeum sztuki(na zdjęciu powyżej) traktuje bardziej jako ciekawostkę.W środku można kupić obrazy oraz rękodzieła miejscowych artystów.
Wraz z kolejnymi godzinami mgła nie ustaje.Udaje się z powrotem do miasta gdzie wysyłam kartki do najbliższych.
Około 15 rozstawiam namiot, na wypadek gdybym miał zostać w Ilulissat dzień dłużej.Przymykam oko na godzinkę z hakiem.Po przebudzeniu widoczność na horyzoncie znacznie się poprawiła i niezwłocznie pakuję cały ekwipunek, by około 17 wystartować
:)
Manewrowanie wokół gór lodowych to nowe, niesamowite doświadczenie.Góry przybierają najróżniejsze kształty i kolory.Wiosłując mijam lotnisko w Ilulissat i kieruje się dalej na północ.
Znajduje się w zatoce Disko, której nazwę nadali Holendrzy.Tego dnia dopływam w zatoczkę Pengaliqtoq przed Rodebay, miasteczka najbliżej Ilulissat(46 mieszkańców w 2010), do którego prowadzi nawet pieszy szlak (95% porusza się jednak łodziami motorowymi).
Mapka dnia - przepływam około 17km, co uznaje za dobry wynik jak na niespełna 4h wiosłowania.
W zatoczce, do której dobijam, spotykam gości
:)
Dzieciaki są zaciekawione moim przypłynięciem.Z marszu przynoszą mi jagody oraz inny mały prezent (splątane źdźbła trawy), najstarszy z nich mówił troche po angielsku.Z rozmowy wywnioskowałem,że przebywają na czymś w rodzaju plenerowych wakacji.Dwóch z nich było braćmi.Opiekowała się nimi starsza kobieta, która jednak cały wieczór spędziła wędząc rybę, w stworzonej przez siebie ziemiance.
Kładę się spać, lecz co chwila budzą mnie eksplozje przypominające detonacje bomb.To oczywiście nic innego jak góry lodowe.Ich układ jest każdego ranka inny aniżeli wieczorem.Dopiero z czasem przyzwyczajam się do wspomnianych eksplozji.
Dzień 3
Budze się wcześnie(około 7.00) i jem jak codzień "śniadanie mistrzów", czyli owsiankę z nutellą.Żegnam się poznanymi dzieciakami i o 8.30 jestem na wodzie.Wśród nisko zawieszonych chmur mijam Rodebay.
Nie dopływam do brzegu, mam przed sobą dość długi dzień.W oddali widzę pionowe słupy powietrza wydostające się z wody.Na początku myślałem,że to mi sie zdaje, ale zbyt wiele razy się powtarzało.Wprawdzie w dość znacznej odległości,ale raz po razie zaczęły się pojawiać ogony wielorybów, a konkretnie wali grenlandzkich.Te słodziaki osiągają nawet do 20m długości.
Quote:
Wal grenlandzki jest zwierzęciem stadnym, żyje w grupach po kilka osobników, ale trafiają się stada liczące do 50 osobników. Wiosną i latem zwierzęta te przemieszczają się daleko na północ (wody wokół północnej Alaski, Morze Beringa, Morze Beauforta), wykorzystując szczeliny w pękającym lodzie, natomiast zimą migruje na północny Atlantyk i na Morze Czukockie. Prawdopodobnie umie ocenić przy pomocy dźwięku grubość i jakość lodu (echolokacja) i wyłamuje otwory w pokrywie lodowej (można prześledzić ich trasy po wybrzuszeniach pokrywy lodowej); zaobserwowano, że potrafi pokonać lód grubości nawet 0,6 m. Pływa powoli (5-8 km/godz) i dlatego jest łatwym łupem Inuitów, którzy chętnie polują na ten gatunek.
Ciężko mi zrobić jakiekolwiek zdjęcia, mój kajak podczas nie wiosłowania z automatu obraca się wokół własnej osi.Pływam bez steru w ramach redukcji sprzętu.Wieloryba złapałem jednak raz na kamerce,żeby nie być gołosłownym
:) Nie jest to może zdjęcie, które znajdziemy na broszurach zachęcających do wypraw na wieloryby, ale mój whale-watching był jedyny w swoim rodzaju
:) W dodatku nie wspierany echo sondą, jak większość statków wycieczkowych. Wieloryby pływają w zatoczce nieopodal Rodebay.W pewnym momencie tuż przed kajakiem pływa stado fok.Co za dzień! Kto tu jeszcze pływa? Nessi?
;)
Powoli się przejaśnia, wiatr nie jest porywisty, ale jednak wiejący prosto w dziób.Przede mną długa, ponad 10-kilometrowa "przebitka" na południowo-zachodni brzeg Avre-Prinsens Ejland.Kto pływał kajakiem po morzu wie,że dość zdradliwa jest odległość do widocznego w oddali lądu.Niekiedy wydaje się,że jesteś już naprawdę blisko, a jeszcze dajmy na to 2-godziny wiosłowania przed Tobą.Wielkie ukłony dla p.Aleksandra Doby, za płynięcie przez 2 miesiące bez jakichkolwiek punktów orientacyjnych (poza nawigacją )
Dopływam w końcu do brzegu.Czas na odpoczynek na kamiennej twarzy i podsuszenie rzeczy.Pożywiam się liofilizatem, które zazwyczaj wzbogacałem dodatkowo ryżem/makaronem.Jeśli świeciło słońce, a było go sporo w kolejnych dniach, po posiłku przez około godzinę wylegiwałem się w śpiworze na kamieniach.Nigdy bym nie pomyślał,że po powrocie do domu troche będzie mi tego brakować.
;)
Po południu płynę jeszcze dwie godziny.Tego dnia zrobiłem ponad 37 kilometrów, w tym typowy odcinek morski.Dopływam do miejsca, które kiedyś było mini-osadą.Świadczyły o tym ziemne fundamenty pod potencjalne zabudowania.Na mapie niestety to miejsce nie ma sprecyzowanej nazwy.
Z góry widać "fundamenty".W jednym z nich rozbijam swojego żółtego szerszenia.Miejsce idealne, dookoła hula wiatr, a więc nie ma insektów, a sama podstawa namiotu idealnie osłonięta.Nie mam zbyt wiele wody, ale po chwili dochodzę do wniosku,że zamiast szlajać się po okolicznych zboczach, lepiej odzyskać ją z gór lodowych
:)
Mapka dnia 3-ciego:
CDNDzień 4.
Codziennie wieczorem staram się tak wszystko ogarnąć, aby zjeść śniadanie bez wychodzenia ze śpiwora.Noce były zimne, ale nie przeszywająco zimne - w okolicach 0 stopni.
Zaczynam płynąć ok.8.30, od początku mocno pod wiatr i z coraz większymi falami.Po 2,5 godzinach robię sobie przerwę w pierwszej lepsze zatoczce dostępnej na pit-stop.Miłą niespodzianką jest strumyk ze słodką wodą.Piję pod korek.
Każdego dnia podziwiam najróżniejsze góry lodowe.Na kolana powala ich kolor oraz najróżniejsze kształty.Przepływając bliżej tych mniejszych dopiero tak naprawdę widać ile znajduje się pod,a ile nad wodą.
Od opuszczenia zatoczki za Rodebay przez prawie 4 dni nie widzę człowieka z bliska.Owszem, w oddali pływają łodzie,ale nikogo innego nie stwierdzam.A już napewno nie kajakarzy.
Około południa jestem z powrotem w kajaku.Fale jednak powalają.Przebijają się przez dziób i dostaję kilka soczystych lodowych bomb na twarz.I tak raz za razem.O żadnych zdjęciach ani filmach w takich warunkach nie ma mowy.Jedyną opcją aby uniknąć wywrotki jest utrzymywanie kajaka na wprost fali.Fala od boku grozi wywrotką.Na wodzie widać białe grzywy.Po kolejnych dwóch godzinach przybijam do pierwszej lepszej zatoczki.Rozwieszam mokre rzeczy, a sam wskakuje do śpiwora.Zasypiam.Gdy się budze, woda lekko podmywa kajak i jej poziom stale się podnosi.Do końca dnia wiatr nie ustaje,a nawet się wzmaga.Mam ze sobą zapas wody, a więc decyduje się na nocleg w tym miejscu.Dla pewności namiot rozkładam wysoko na skałach.
Mimo restrykcji podczas pakowania, pozwalam sobie na jedno dobro luksusowe i jest nim książka.Nie lubię e-booków ani audiobooków i na tej płaszczyźnie wybieram old-school.I tak oto tym razem na Grenlandii towarzyszyła mi książka Laury Hillenbrand i niesamowita historia Louie Zamperiniego - "Niezłomny".Książkę zostawiłem w hostelu w Ilulissat, z kolei "Zew Natury" jest w jednej z chatek na trasie Arctic Circle Trail (Lake House - dzień 6).
Poza wiatrem nie mogę narzekać, gdyż cały czas towarzyszy mi słońce.Po cichu jednak liczę na lżejszy wiatr następnego dnia.
CDN
Carollayna napisał:
BooBooZB napisał:
W czerwcu powrót na Svalbard czy może gdzieś indziej?
;)
Grenlandia... Narsasuaq – Ilulissad, na łodzi
:) Więc jako, że jesteś specjalistą w tym regionie będę miała zapewne dużo pytań
:) Muszę się tam dostać i wrócić
:) A Svalbard znając mnie, to wystarczą dość tanie bilety i parę dni wolnego bym tam była
:)
Mega! Teren wokół Narsasuaq,a właściwie tamtejszy archipelag ponoć b.ciekawy.
Dorzucam mapkę dnia czwartego, przepływam niespełna 12 km.
Dzień 5
O dziwo wysypiam się na kamieniach.Startuję o 8 i tradycyjnie podziwiam nowe góry lodowe.
Quote:
Za górę lodową uważa się zwartą bryłę lodu o dowolonym kształcie, odłamaną od lodowca. westającą co najmniej 5 metrów ponad lustro wody i o powierzchni pprzekraczającej 300 m2. Mniejsze bryły lodu lodowcowego to odłamy gór lodowych.
Niestety płynę tylko godzinę.Jestem w najbardziej otwartej przestrzeni pomiędzy Avre Prinsens Ejland, Zatoką Disko, a Półwyspem Nussuaq. Wiatr, który chyba tu zawsze wieje od dziobu rzuca kajakiem na prawo i lewo. Z początku pod nosem, a z czasem na pełny regulator lecą nieparlamentarne słowa pod adresem wiatru, siebie oraz całego pomysłu przemierzania dmuchanym kajakiem Grenlandii.
Bardzo duże fale sprawiają, że przed 10 ponownie jestem na brzegu. Wizja dalszego wiosłowania w takich warunkach nie widzi mi się troche. Kontempluje w śpiworze, czekając aż przeschną rzeczy oraz kajak. Podejmuje decyzję, skoro nie mogę płynąć mogę przecież iść. Wprawdzie w totalnie nieznanym terenie i totalnie bez żadnego szlaku, ale nie chciałem stracić całego dnia.Na drugie śniadanie wjeżdza liofilizat.
Na plecach mam około 37-40 kg
:P Wiosła mi służą jako kije trekkingowe.Idę bardzo powoli, często zrzucam plecak by sprawdzić co znajduje się za wzniesieniem.Największą przeszkodą dla mnie są spore kaniony przecinające wzgórza.Gdy idę po płaskim, plecak, który wynosi prawie połowę mojej obecnej wagi nie stanowi aż tak dużego problemu. Najgorzej jest jest pośród wielkich głazów, większych wzniesień oraz wspominanych kanionów. Idę b.powoli przez 5 godzin.Przechodzę może ponad 5 km. Cały dzień mocno wieje, ale też świeci słońce.
Populacja niedźwiedzi polarnych na Grenlandii, choć trudna do oszacowania, wynosi około 500 sztuk.To 1/5 tego co na Svalbardzie.Niedźwiedzie znajdują się bardziej na północ (czasem widziane już w okolicach Upernavik), choć oczywiście było takie zagrożenie,że jeden miś z 500 podryfuje do mnie na górze lodowej.Ostatni raz niedźwiedź w okolicach Ilulissat był widziany w 1997 roku.Uprzedzając potencjalne pytanie - nie, nie miałem broni przeciwko niedźwiedziom.Napisałem sporo maili pytających o potencjalne zagrożenie w zatoce Disko oraz na Półwyspie Nussaq, popytałem też na miejscu. Wszyscy mnie uspokajali, a więc i ja pozostałem spokojny.Widziałem za to niedaleko kajaka wieloryby (!) i foki, ale o tym później
;)
Fajna wyprawa, zazdroszczę.Misie jak misie, ale nie bałeś się zatopienia przy odłamaniu kawałka góry lodowej? Powiadali (i pokazywali) w Ilulissat, że czasami mogą wywołać małe tsunami.
Wow, czuję super relacje
:) Właśnie ostatnio pojawiła się w mojej głowie myśl o popływaniu kajakiem ale może jeszcze nie na Grenlandii
;) tylko po norweskich fiordach. Czekam na opis kolejnych dni, zwłaszcza tego spotkania z wielorybami.
Quote:Misie jak misie, ale nie bałeś się zatopienia przy odłamaniu kawałka góry lodowej? Powiadali (i pokazywali) w Ilulissat, że czasami mogą wywołać małe tsunami.Tak, to było spore zagrożenia i od większych gór lodowych w miarę możliwości starałem się trzymać z daleka.Przy tych mniejszych pływałem dość blisko
;) Quote:Niesamowite widoki! Mam pytanie czysto techniczne, co to za namiot?Apollo LightQuote: Właśnie ostatnio pojawiła się w mojej głowie myśl o popływaniu kajakiem ale może jeszcze nie na Grenlandii
;) tylko po norweskich fiordach.Polecam więc relacje z linka w podpisie
;) Przez 4 fiordy na dach Skandynawii i jezioro GjendeQuote:można wiedzieć ile wyniósł Cię lot?Niemało, o ile pamiętam to 3700zł na trasie CPH - SFJ - JAV RT plus doloty do Kopenhagi SAS-em i powrót z Malmo Wizzairem. Ciężko obecnie o jakieś lepsze promocje w Air Greenland.
Obowiązkowo to i to
;) Svalbard bardziej dostępny lotniczo, a więc suma sumarum pewnie wyjdzie nieco taniej.Zależy też jakie masz oczekiwania i ile czasu.Jeśli np. 5 dni - Spitsbergen.Jak już się się leci na Grenlandię,to fajnie mieć 10-14 dni jak nie więcej.Trekkingowo i tu i tu znajdziesz coś dla siebie.
@BooBooZBPowiedz mi proszę, jak wygląda sprawa z obozowaniem na Spitsbergenie? Planuję się tam wybrać na przełomie czerwca i stycznia. Czy są tam jakieś wyznaczone trasy trekkingowe poza Longyearbyen? Można rozbijać się na dziko czy tylko na wyznaczonych polach kempingowych? Co z niedzwiedzimi? Nie jest to niebezpieczne, aby spać w namiocie? (nawet mając strzelbę w śpiworze)?
:D
@gecko Rozumiem,że chodzi o przełom czerwca i lipca
;) Oczywiście jako baze wypadową najłatwiej mieć samo Longyearbyen i tamtejszy - jedyny camping tuż przy lotnisku.Co do strzelby i miśków, to kempingując poza miastem w nocy trzeba mieć na zmianę warty, bo zagrożenie jest realne i tutaj mając strzelbę w śpiworze może być za późno
;) Polarnicy stosują tzw. płot pirotechniczny, czyli rozbity wokół namiotu stelaż połączony z linką i zapalnikiem.Docelowo jak miś w to wejdzie, zrobi się huk, fajerwerki i teoretycznie powinien się oddalić
;) Jest kilka tras trekkingowych, z tych najbliższych szlak na Sarkofagen.Można popłynąć do Piramiden i spędzić tam kilka dni.Parę dni pojawiła się b.fajna relacja na f4free - szlakiem uposzczonych kopalń na Spitsbergenie.Polecam!Ale generalnie Svalbard poza Longyearbyen to w większości trekking poza utartym szlakiem.
@BooBooZBhaha, rzeczywiście
:D tak.. chodziło o przełom czerwca i lipca
:D chyba jestem już trochę zmęczony
:D w kazdym razie dzięki za przydatne info! jak coś jeszcze mi się przypomni, to będę walił na PW
:)
BooBooZB napisał:W czerwcu powrót na Svalbard czy może gdzieś indziej?
;)Grenlandia... Narsasuaq – Ilulissad, na łodzi
:) Więc jako, że jesteś specjalistą w tym regionie będę miała zapewne dużo pytań
:) Muszę się tam dostać i wrócić
:)A Svalbard znając mnie, to wystarczą dość tanie bilety i parę dni wolnego bym tam była
:)
Dobry ten "Niezłomny"? Bo "Zew natury" całkiem całkiem.Wyprawę już komplementowałem, Grenlandię zresztą polecam z czystym sumieniem, choć nie było mi dane poznawać jej w tak fajny sposób. Mam przy okazji pytanie - dlaczego umieszczasz (jak i inni zresztą) Grenlandię w Europie?
:)
Rewelacja. Zazdraszczam takiego samozaparcia i pomyslu na przygodę. Wieloryby, foki, góry lodowe super a te kolory bajka Wysłane z mojego SM-A500FU przy użyciu Tapatalka
@ewaolivka @woy @serror @lukasz0207 @gecko @Carollayna @Gregggor @ane.wald @sko1czek @Japonka76 @sajko @BrunoJ @ara - Wszystkim bez wyjątku, choć większości z lekkim opóźnieniem, dziękuje za miłe słowa.Myślę,że uda się w tym tygodniu napisać relację do końca.
Gratuluję wyprawy i relacji ! Na prawdę pięknie to wygląda, pozytywnie zazdroszczę. Mam też parę pytań. Co to za kajak ?
:D Jeśli mogę zapytać , czym na co dzień się zajmujesz ?
:)Jak radziłeś sobie z codzienną toaletą w takim miejscu, domyślam się że raczej nie kąpałeś się w słonej wodzie
:D I najważniejsze chyba pytanie jakie przeciętnie temperatury towarzyszyły Ci codziennie ?
Kajak - Sevylor Pointer K2Co do nawigacji, to miałem mapę kupioną na miejscu w Ilulissat plus z domu wydrukowane mapki ze strony nunagis.gl (właśnie z tej strony wrzucam pokonane przeze mnie kolejno dystanse dzień po dniu - POLECAM).Dodatkowo do lokalizacji własnego położenia używałem aplikacji MAPS.ME oraz maps google w trybie offline (na Grenlandii przydało mi się głównie MAPS.ME, a w Norwegii Google Maps).Nie używałem żadnego zaawansowanego GPS-a.Co do temperatur, to wahały się one od 0 w nocy do nawet 15 stopni w ciągu dnia szczęśliwie mając słoneczną pogodę(a tą miałem ,jak widać na zdjęciach przez 80% wyprawy).Trzeba jednak brać poprawkę,że na wodzie, a już w szczególności pośród gór lodowych, temperatura odczuwalna jest nieco niższa,a najzimniej jest w stopy, gdyż nimi najmniej ruszasz.Swoje trzy grosze dodaje też wiatr.Co do toalety i szeroko pojętej higieny - jeśli chodzi o to pierwsze, to jestem dość restrykcyjny i nigdy nie pozostawiam po sobie śladów.Wprawdzie nie mam ze sobą saperki, ale odejście 100 metrów na bok w dziewiczym terenie bez szlaków i przykrycie kamieniami uważam za wystarczające by natura sobie z tym poradziła w dość krótkim czasie.Podczas pływania kajakiem aż tak się nie pocisz jak podczas trekkingu, temperatury wieczorem zresztą nie zachęcały do rozkoszowania się kąpielami, choć sama wizja robienia tego wśród gór lodowych...
:P . Zmęczenie też robiło swoje,a więc generalnie sprawy higieniczne ograniczałem do niezbędnego minimum.Gdy miałem szczęście dotrzeć na wieczór do jakiegoś strumyk - korzystałem.Może i byłem lekko zniesmaczony widząc,że siebie w lustrze po prawie 10 dniach w Ataa, ale who cares
;) Za to prysznic w hostelu...Ehhh
:P Jeśli pytasz co robię na co dzień - prowadzę w Trójmieście firmę zajmującą się pracami na wysokościach,a więc oficjalnie - alpinista przemysłowy
;)
BooBooZB napisał:Zorganizowana wyprawa zabija jednak dla mnie to co najpiękniejsze w wyprawach - indywidualną kreatywność i odkrywanie wszystkiego samemu dzień po dniu.Przygodę.Kiedy podróżuje się samotnie(lub w b.małych grupach) dostrzega się więcej, nie podąża się ślepo za przewodnikiem, jak dzieci we mgle.I jest się zdanym tylko na siebie.To właśnie sprawia mi największą przyjemność, każdy dzień to coś nowego, nieprawdopodobnegoJako osoba z dość odległym w czasie, ale i dość sporym doświadczeniem kajakowym, zarówno w dużych grupach (kilkuset osobowe duże spływy) jak i w indywidualnych wyprawach w 1-3 kajaki, w pełni sie podpisuje. Dopisuje sie do listy zazdrośników.
:)Super wyprawa i super relacja. Gratki!
Małe podsumowanie:Loty: GDN - CPH - SFJ - JAV oraz JAV - JEG - SFJ - CPH oraz MMX - GDNCena za loty (w sumie): 4125zł (w tym dopłaty za nadbagaż)Cena za noc w hostelu: 400DK (około 200zł z małym plusem)Dystans pokonany - 162 km (z czego 158,5 kajakiem i 3,5 pieszo z z kajakiem w plecaku) - nie liczę szlaków nad IcefjordemIlość dni bez widzenia ludzkiej twarzy: 3Kajak - Sevylor Pointer K2Namiot - Apollo LightŚpiwór - puchowy CumulusJedzenie: podstawowa baza - liofilizaty Lyo Food oraz Trek N EatWaga: -3kgWidziane: wieloryby, foki oraz niezliczona ilość ptactwa (może @lesna8 będzie wiedzieć co widzimy w tych okolicach
;) )Przeżycia:
:P Wszystkim dziękuję za dobrnięcie do końca dość długiej relacji
Spotkana dziś na Półwyspie Helskim poświerka szponiasta przypomniała o tamtejszym ptasim światku. To właśnie poświerki a także czeczotki, śnieguły i białorzytki były najczęściej spotykanymi wróblakami. Na morzu mewy: polarna i siodłata, nurniki i fulmary czyli północny standard. W czasie trekkingu na jeziorkach śpiewnym głosem odzywały się nury lodowce, na mniejszych bajorkach żerowały płatkonogi szydłodziobe, pod nogami kręciły się pardwy a nad głowami bieliki i sokoły. Zestaw niczego sobie, mnie usatysfakcjonował.O Grenlandii się marzy, na Grenlandię się powraca
;)
Mimo, że jak mam wybór zawsze wybieram dżunglę i gorąc to czytając kolejną relację z Grenlandii cegiełka po cegiełce buduje się most którym chyba w końcu trzeba będzie przejść na drugą stronę
;) Super wyprawa, graty.
Ależ to pyszne, po prostu nie mogę się przestać podniecać Grenlandią. Ale już planuję wypad !!! Na kajak się nie odważę, ale kije i będzie łażenie...Szacuneczek, zazdrość i wielkie dzięki za super inspirację!
@adamek @szpulatek @ambushCytując wróżbitę Macieja - dziękuję za uznanie
;) i przebrnięcie przez całość relacji.@adamek - jakie plany trekkingowe na Grenlandii, ACT?
Po przeczytaniu do końca tej relacji to właściwie płakać mi się chce, jaki to ja jestem "cienki Bolek" z tym moim podróżowaniem
:( w porównaniu zZazdroszczę podjęcia wyzwania i tego opętania na zimne krajobrazy i samotne wyprawy. Ja się raczej nie zdecyduję, więc tym bardziej proszę o kolejne, kolejne i kolejne relacje i zdjęcia.Powtórzę raz jeszcze - wszelkie odcienie niebieskiego z lodu nie są chyba w stanie dorównać odcieniom niebieskiego z samej wody.
Ja tam jestem zdania,że generalnie w życiu(w miarę możliwości), a już przede wszystkim w podróżach, każdy powinien robić to co najbardziej lubi, w czym się czuje na siłach, a zarazem sprawia mu największą radość.Czy to dotyczy kierunku czy ilości osób z jaką się podróżuje.Dla mnie jest to północ i póki co chyba nie zanosi się, by miało się zmienić
:PMi taki wysiłek jak na Grenlandii daje energię na kolejnych parę tygodni/miesięcy, by żyć normalnie, wspominać, pracować i planować kolejne wyprawy.
Kurde mialem dylemat... przeprowadzic sie na Islandie czy SvalbardPo pol roku na Islandii mam dosc. Od miesiaca jest dzien. Zle sie spi. Jak se oczy zaslonie to tez przeszkadza, bo drazni. W Europie podczas upalow po nocach snily mi sie lodowce, a teraz tylko zorze polarne. Z utesknieniem marze o zielonych smugach na niebie zwiastujacych koniec arktycznych upalow i poczatek normalnego snu.A o Grenlandii tez sie gada. W Polsce mowia "ale ta Islandia piekna", tutaj mowia "ale ta Grenlandia piekna". Jesli chodzi o cele turystyczne, Hiszpania jest taka polska Teneryfa, a Grenlandia taka polska Islandia. A ja zyskalem pseudonim Ísbjörn, co po islandzku znaczy dokladnie to samo, co po grenlandzku NanookSwoja droga, przelecialbym se na Inuitki. To prawda, ze sie nie caluja? Tylko problem w tym, ze moj organizm niestety jest bardzo egzotermalny i igloo mogloby tego nie wytrzymac...
10 dni po powrocie z Norwegii,czyli 10.sierpnia, udałem się w swoją drugą, tym razem dwutygodniową podróż na "zieloną" wyspę, czyli Grenlandię ;) A leciałem po raz drugi ze swoim dmuchanym kajakiem, który tym razem miał posłużyć także jako lodołamacz.Wyprawa planowana przez kilka miesięcy miała kilka wariantów, a ostatecznie wykrystalizowała się na miejscu.
Plan:
Gdańsk - Kopenhaga // SAS
Kopenhaga - Kangerlussuaq // Air Greenland
Kangerlussuaq - Ilulissat // Air Greenland
Filmik:
Startuje z Gdańska o 6.15 rano.Niestety mam niewielki nadbagaż, mimo bardzo restrykcyjnych cięć wszystkiego co się da w trakcie pakowania.Mój bagaż rejestrowany waży 24,3 kg(z czego 17,5kg to kajak).Limit takowego w SAS-ie wynosi 23kg, a w Air Greenland 20kg. Różnica czasu między Polska i Grenlandią wynosi 4 godziny.Miło było po dwóch latach wylądować w Kangerlussuaq. Porównując do startu ACT, tym razem Grenlandia powitała mnie arktycznymi upałami, w słońcu było lekko z 25 stopni.Ze stolicy Dani do głównego przesiadkowego lotniska leciałem Airbusem 330,który jako jedyny z floty Air Greenland przewozi pasażerów z kontynentalnej Europy.Godzinny lot do Ilulissat odbywa się na pokładzie dwuśmigłowego Dasha-8.
Powyżej lotnisko w Ilulissat. O Grenlandii napisano już wiele, ja więc tylko przypomnę, iż jest jest to największa wyspa świata.Gdyby stopniały wszystkie grenlandzkie lodowce, poziom wód na świecie podniósłby się o 6-7 metrów.O szeroko pojętym ociepleniu klimatu sporo się zresztą na Grenlandii mówi, gdyż jest ono właśnie tutaj najbardziej namacalne. Zbliżając się do lądowania w Ilulissat po raz pierwszy moim oczom ukazują się góry lodowe, no i od razu w spektakularnym wydaniu. Ilulissat Icefjord, wpisany na do listy światowego dziedzictwa UNESCO,jest najproduktywniejszym lodowcem w północnej hemisferze.Samo miasto, które po Nuuk i Sisimiut, jest trzecim co do liczby mieszkańców miastem na Grenlandii, leży u czoła lodowca.
Na pierwszą noc mam zarezerwowany pokój w hostelu, za 400 DKK (na Grenlandii obowiązuje korona duńska, około 200zł, witamy w cenach Północy).
Mam niestety problemy z telefonem, z którego bez problemu dzwoniłem z Grenlandii przed dwoma laty. Troche mi to podcina skrzydła i wokół tego krążą moje negatywne myśli pierwszego dnia.Skupiam się na uzupełnieniu zaopatrzenia, a przede wszystkim zakupie gazu.To się udaje.Lokalizuje najlepsze możliwe zejście do wody i nazajutrz mam w planie wystartować.Korzystam z internetu w miejscowym pubie (są trzy miejca w Ilulissat, gdzie można za ok 30 DKK wykupić 30 minut wifi) odpalam internet i dowiaduje się o pierwszych od paru dni medalach dla Polski w Rio (a któż by inny - kajakarze ;) )
Mało kto wie,że słowo kajak, a właściwie qajaq, wywodzi się z Grenlandii. Inuici jako pierwsi za pomocą kajaków na wyspie,a także w Ameryce Północnej, polowali na wieloryby (!).Te tradycyjne
były wyściełane foczym futrem i miały długie zaostrzone dzioby, tak jak kajaki morskie.Mój dmuchaniec nieco od nich odbiega :)
Drugiego dnia budze się wcześnie i po śniadaniu czym prędzej zmierzam nad wodę.Wita mnie nieprawdopodobna mgła, nie jakaś tam mgiełka, ale taka jak u Stephena Kinga w filmie "Mgła", tylko brakowało tych fikuśnych pajączków wielkości budynków ;)
Widoczność na 10 max 20 metrów.W porcie co chwila wyje syrena.Mimo najszczerszych chęci do natychmiastowego startu, nie ryzykuje zejścia na wodę w obcym mi terenie. Zaraz przy zejściu znajduje się widocznym na zdjęciu kościół Zion,a ciut dalej muzeum,a zarazem miejsce narodzin legendarnego eksploratora arktyki - Knuta Rasmussena.Z uwagi na pogodę, z chęcią wstępuje do muzeum, w którym spędzam około półtorej godziny.Bilet za 60 DKK uprawnia do wstępu do dwóch muzeów (Knuta Rasmussena oraz muzeum sztuki).
Z pochodzenia był półkrwi Inuitą – synem duńskiego misjonarza oraz grenlandzkiej Inuitki. W 1910 r. założył w Qaanaaq (Thule) stację badawczą. W latach 1921–24 psim zaprzęgiem odbył najdłuższą ze swych wypraw, w czasie której przebył trasę od Ziemi Baffina, poprzez północną Kanadę do Cieśniny Beringa. Na jego cześć region północno-zachodniej Grenlandii nazwano Ziemią Knuda Rasmussena.
Z cytatów Knuta, które najbardziej przypadły mi do gustu:
Muzem zawiera mnóstwo ciekawych informacji, część ujęta w formie multimedialnej, całość bardzo przystępna dla odwiedzająch.
Wspomniane muzeum sztuki(na zdjęciu powyżej) traktuje bardziej jako ciekawostkę.W środku można kupić obrazy oraz rękodzieła miejscowych artystów.
Wraz z kolejnymi godzinami mgła nie ustaje.Udaje się z powrotem do miasta gdzie wysyłam kartki do najbliższych.
Około 15 rozstawiam namiot, na wypadek gdybym miał zostać w Ilulissat dzień dłużej.Przymykam oko na godzinkę z hakiem.Po przebudzeniu widoczność na horyzoncie znacznie się poprawiła i niezwłocznie pakuję cały ekwipunek, by około 17 wystartować :)
Manewrowanie wokół gór lodowych to nowe, niesamowite doświadczenie.Góry przybierają najróżniejsze kształty i kolory.Wiosłując mijam lotnisko w Ilulissat i kieruje się dalej na północ.
Znajduje się w zatoce Disko, której nazwę nadali Holendrzy.Tego dnia dopływam w zatoczkę Pengaliqtoq przed Rodebay, miasteczka najbliżej Ilulissat(46 mieszkańców w 2010), do którego prowadzi nawet pieszy szlak (95% porusza się jednak łodziami motorowymi).
Mapka dnia - przepływam około 17km, co uznaje za dobry wynik jak na niespełna 4h wiosłowania.
W zatoczce, do której dobijam, spotykam gości :)
Dzieciaki są zaciekawione moim przypłynięciem.Z marszu przynoszą mi jagody oraz inny mały prezent (splątane źdźbła trawy), najstarszy z nich mówił troche po angielsku.Z rozmowy wywnioskowałem,że przebywają na czymś w rodzaju plenerowych wakacji.Dwóch z nich było braćmi.Opiekowała się nimi starsza kobieta, która jednak cały wieczór spędziła wędząc rybę, w stworzonej przez siebie ziemiance.
Kładę się spać, lecz co chwila budzą mnie eksplozje przypominające detonacje bomb.To oczywiście nic innego jak góry lodowe.Ich układ jest każdego ranka inny aniżeli wieczorem.Dopiero z czasem przyzwyczajam się do wspomnianych eksplozji.
Budze się wcześnie(około 7.00) i jem jak codzień "śniadanie mistrzów", czyli owsiankę z nutellą.Żegnam się poznanymi dzieciakami i o 8.30 jestem na wodzie.Wśród nisko zawieszonych chmur mijam Rodebay.
Nie dopływam do brzegu, mam przed sobą dość długi dzień.W oddali widzę pionowe słupy powietrza wydostające się z wody.Na początku myślałem,że to mi sie zdaje, ale zbyt wiele razy się powtarzało.Wprawdzie w dość znacznej odległości,ale raz po razie zaczęły się pojawiać ogony wielorybów, a konkretnie wali grenlandzkich.Te słodziaki osiągają nawet do 20m długości.
Ciężko mi zrobić jakiekolwiek zdjęcia, mój kajak podczas nie wiosłowania z automatu obraca się wokół własnej osi.Pływam bez steru w ramach redukcji sprzętu.Wieloryba złapałem jednak raz na kamerce,żeby nie być gołosłownym :) Nie jest to może zdjęcie, które znajdziemy na broszurach zachęcających do wypraw na wieloryby, ale mój whale-watching był jedyny w swoim rodzaju :) W dodatku nie wspierany echo sondą, jak większość statków wycieczkowych.
Wieloryby pływają w zatoczce nieopodal Rodebay.W pewnym momencie tuż przed kajakiem pływa stado fok.Co za dzień! Kto tu jeszcze pływa? Nessi? ;)
Powoli się przejaśnia, wiatr nie jest porywisty, ale jednak wiejący prosto w dziób.Przede mną długa, ponad 10-kilometrowa "przebitka" na południowo-zachodni brzeg Avre-Prinsens Ejland.Kto pływał kajakiem po morzu wie,że dość zdradliwa jest odległość do widocznego w oddali lądu.Niekiedy wydaje się,że jesteś już naprawdę blisko, a jeszcze dajmy na to 2-godziny wiosłowania przed Tobą.Wielkie ukłony dla p.Aleksandra Doby, za płynięcie przez 2 miesiące bez jakichkolwiek punktów orientacyjnych (poza nawigacją )
Dopływam w końcu do brzegu.Czas na odpoczynek na kamiennej twarzy i podsuszenie rzeczy.Pożywiam się liofilizatem, które zazwyczaj wzbogacałem dodatkowo ryżem/makaronem.Jeśli świeciło słońce, a było go sporo w kolejnych dniach, po posiłku przez około godzinę wylegiwałem się w śpiworze na kamieniach.Nigdy bym nie pomyślał,że po powrocie do domu troche będzie mi tego brakować. ;)
Po południu płynę jeszcze dwie godziny.Tego dnia zrobiłem ponad 37 kilometrów, w tym typowy odcinek morski.Dopływam do miejsca, które kiedyś było mini-osadą.Świadczyły o tym ziemne fundamenty pod potencjalne zabudowania.Na mapie niestety to miejsce nie ma sprecyzowanej nazwy.
Z góry widać "fundamenty".W jednym z nich rozbijam swojego żółtego szerszenia.Miejsce idealne, dookoła hula wiatr, a więc nie ma insektów, a sama podstawa namiotu idealnie osłonięta.Nie mam zbyt wiele wody, ale po chwili dochodzę do wniosku,że zamiast szlajać się po okolicznych zboczach, lepiej odzyskać ją z gór lodowych :)
Mapka dnia 3-ciego:
CDNDzień 4.
Codziennie wieczorem staram się tak wszystko ogarnąć, aby zjeść śniadanie bez wychodzenia ze śpiwora.Noce były zimne, ale nie
przeszywająco zimne - w okolicach 0 stopni.
Zaczynam płynąć ok.8.30, od początku mocno pod wiatr i z coraz większymi falami.Po 2,5 godzinach robię sobie przerwę w pierwszej
lepsze zatoczce dostępnej na pit-stop.Miłą niespodzianką jest strumyk ze słodką wodą.Piję pod korek.
Każdego dnia podziwiam najróżniejsze góry lodowe.Na kolana powala ich kolor oraz najróżniejsze kształty.Przepływając bliżej tych mniejszych dopiero tak naprawdę widać ile znajduje się pod,a ile nad wodą.
Od opuszczenia zatoczki za Rodebay przez prawie 4 dni nie widzę człowieka z bliska.Owszem, w oddali pływają łodzie,ale nikogo innego nie stwierdzam.A już napewno nie kajakarzy.
Około południa jestem z powrotem w kajaku.Fale jednak powalają.Przebijają się przez dziób i dostaję kilka soczystych lodowych bomb na twarz.I tak raz za razem.O żadnych zdjęciach ani filmach w takich warunkach nie ma mowy.Jedyną opcją aby uniknąć wywrotki jest utrzymywanie kajaka na wprost fali.Fala od boku grozi wywrotką.Na wodzie widać białe grzywy.Po kolejnych dwóch godzinach przybijam do pierwszej lepszej zatoczki.Rozwieszam mokre rzeczy, a sam wskakuje do śpiwora.Zasypiam.Gdy się budze, woda lekko podmywa kajak i jej poziom stale się podnosi.Do końca dnia wiatr nie ustaje,a nawet się wzmaga.Mam ze sobą zapas wody, a więc decyduje się na nocleg w tym miejscu.Dla pewności namiot rozkładam wysoko na skałach.
Mimo restrykcji podczas pakowania, pozwalam sobie na jedno dobro luksusowe i jest nim książka.Nie lubię e-booków ani audiobooków i na tej płaszczyźnie wybieram old-school.I tak oto tym razem na Grenlandii towarzyszyła mi książka Laury Hillenbrand i niesamowita historia Louie Zamperiniego - "Niezłomny".Książkę zostawiłem w hostelu w Ilulissat, z kolei "Zew Natury" jest w jednej z chatek na trasie Arctic Circle Trail (Lake House - dzień 6).
Poza wiatrem nie mogę narzekać, gdyż cały czas towarzyszy mi słońce.Po cichu jednak liczę na lżejszy wiatr następnego dnia.
CDN
Grenlandia... Narsasuaq – Ilulissad, na łodzi :) Więc jako, że jesteś specjalistą w tym regionie będę miała zapewne dużo pytań :) Muszę się tam dostać i wrócić :)
A Svalbard znając mnie, to wystarczą dość tanie bilety i parę dni wolnego bym tam była :)
Mega! Teren wokół Narsasuaq,a właściwie tamtejszy archipelag ponoć b.ciekawy.
Dorzucam mapkę dnia czwartego, przepływam niespełna 12 km.
O dziwo wysypiam się na kamieniach.Startuję o 8 i tradycyjnie podziwiam nowe góry lodowe.
Niestety płynę tylko godzinę.Jestem w najbardziej otwartej przestrzeni pomiędzy Avre Prinsens Ejland, Zatoką Disko, a Półwyspem Nussuaq. Wiatr, który chyba tu zawsze wieje od dziobu rzuca kajakiem na prawo i lewo. Z początku pod nosem, a z czasem na pełny regulator lecą nieparlamentarne słowa pod adresem wiatru, siebie oraz całego pomysłu przemierzania dmuchanym kajakiem Grenlandii.
Bardzo duże fale sprawiają, że przed 10 ponownie jestem na brzegu. Wizja dalszego wiosłowania w takich warunkach nie widzi mi się troche. Kontempluje w śpiworze, czekając aż przeschną rzeczy oraz kajak. Podejmuje decyzję, skoro nie mogę płynąć mogę przecież iść. Wprawdzie w totalnie nieznanym terenie i totalnie bez żadnego szlaku, ale nie chciałem stracić całego dnia.Na drugie śniadanie wjeżdza liofilizat.
Na plecach mam około 37-40 kg :P Wiosła mi służą jako kije trekkingowe.Idę bardzo powoli, często zrzucam plecak by sprawdzić co znajduje się za wzniesieniem.Największą przeszkodą dla mnie są spore kaniony przecinające wzgórza.Gdy idę po płaskim, plecak, który wynosi prawie połowę mojej obecnej wagi nie stanowi aż tak dużego problemu. Najgorzej jest jest pośród wielkich głazów, większych wzniesień oraz wspominanych kanionów. Idę b.powoli przez 5 godzin.Przechodzę może ponad 5 km. Cały dzień mocno wieje, ale też świeci słońce.